PAMIĘTA HUK, OGIEŃ, A POTEM CIEMNOŚĆ...

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
Środa wieczór, dziesiąte piętro Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 2 w Jastrzębiu Zdroju. Alina Stolarska, drobna szatynka, włosy spięte w kucyk, pali papierosa za papierosem. Takie momenty są wpisane w los żon górników.

Stolarska na co dzień pracuje tu jako pielęgniarka. Dziś ma wolne, ale przyszła dyżurować przy mężu - rannym górniku.
- Marian budzi się co kilka godzin, pyta o kolegów - mówi Alina. - Umówiłam się z lekarzami, że nie będziemy mu jeszcze mówić całej prawdy. Ale jakaś reporterka wpadła do pokoju z mikrofonem i zapytała go: Co pan sądzi o śmierci dziesięciu kolegów...
Alina pochyla się nad łóżkiem, podaje mężowi wodę. Górnik mało co pamięta z wybuchu.
- Huk, ogień, potem ciemność - mówi cicho.
Ranny ma złamany bark, rozciętą brodę, wybite zęby i ogólne potłuczenia.
- Jak dobrze pójdzie, wyjdzie za jakieś dwa tygodnie - mówi Alina. - Potem czeka go jeszcze kilka miesięcy rehabilitacji.
Zwolniony od śmierci
Edward Wójcik, kiedy usłyszał w radiu o wypadku, poszedł do lodówki, wyciągnął piwo i wypił je duszkiem. Tej nocy miał pracować na przodku, gdzie zginęło dziesięciu górników.
Wójcik, ojciec czwórki dzieci (najmłodsze sześć miesięcy), kilkanaście godzin po tragedii nie może się uspokoić. Wstydzi się łez, które cisną się do oczu. Stoi przed szlabanem kopalni "Jas-Mos" w Jastrzębiu Zdroju i liczy karawany, które wywożą ciała spalonych żywcem kolegów.
- To cud, że mnie tam nie było - mówi. - Dzień przed wypadkiem kończyło mi się zwolnienie lekarskie, ale przedwczoraj lekarz dał mi jeszcze jeden dzień wolnego. Muszę pójść podziękować człowiekowi, bo uratował mi życie.
Pan Edward nie chodzi do kościoła, ale po środowym wypadku zastanawia się, czy nie dać na mszę.
- 16 lat temu też mi się udało, miałem nocną zmianę, gdy zawalił się chodnik - opowiada. - Wtedy cudem uszedłem z życiem, trafiłem do szpitala z potłuczeniami. Górnik to jest cholerny zawód, jak długo będę jeszcze miał szczęście?
Dziesięciu spłonęło żywcem
Górnicy z czwartej zmiany kopalni "Jas-Mos" zjechali na dół we wtorek przed północą. Kilka kilometrów podjechali kolejką wąskotorową, potem przemaszerowali na chodnik badawczy, gdzie jeden z nich założył ładunki wybuchowe.
- Zgodnie z przepisami, w rejonie strzału nie powinno być nikogo poza górnikiem strzałowym - mówi Mariusz Mędrak, sztygar, którego spotkamy przed bramą kopalni (za pół godziny zaczyna szychtę). - Mogę się domyśleć, że skoro zginęło aż dziesięciu górników, to pod ziemią nie wszystko było w porządku. Bo normalnie w takiej sytuacji powinien zginąć tylko ten, który strzelał.
Do tragedii doszło w środę, o 4.40 rano na chodniku badawczym 600 metrów pod ziemią. Prawdopodobnie wybuchł metan i pył węglowy. Uwięzionym pod ziemią górnikom natychmiast ruszyło na pomoc 10 zespołów ratowników (ponad 50 osób).
Na miejscu wypadku zastali upiorny widok.
- To był koszmar - mówi jeden z ratowników. - Ciała górników były czarne, spalone. Ta dziesiątka była skulona w jednym miejscu, jakby chcieli jeden drugiego ochronić przed ogniem. Niektórzy leżeli, inni klęczeli...
Już rano przed bramą wywieszono listę zmarłych górników. Pod tablicę podchodziły rodziny, przyjaciele, sąsiedzi. Co chwilę ktoś wybuchał płaczem, ludzie łapali się za głowy, siadali na chodniku, pomstowali na władze. Oberwało się nawet Bogu ducha winnemu premierowi Millerowi, który po południu przyjechał do kopalni i obiecał rodzinom górników specjalne renty.
- Gdzie byłeś wcześniej! - krzyczał ktoś z tłumu.
Dwóch górników udało się uratować. 28-letni Dariusz Urbańczyk i 33-letni Marian Stolarski byli około 200 metrów od miejsca wybuchu. Urbańczyk przyjął na siebie uderzenie ognia, ma 40 procent spalonej skóry, poparzone narządy wewnętrzne (jego życie jest wciąż zagrożone).
Stolarski miał więcej szczęścia - był za załomem korytarza, dlatego nie pochłonęło go metanowe piekło. Podmuch wybuchu rzucił go na ścianę i złamał bark.
Dzieci były na feriach...
Alina Stolarska nie słuchała rano radia.
- Przed ósmą rano zadzwonił kolega - opowiada Alina. - Powiedział: - Marian żyje, właśnie go myją, zaraz pojedzie do szpitala. Nie słuchałam wcześniej radia, zatkało mnie, nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy płakać. Za chwilę ktoś zadzwonił do drzwi. To była delegacja z dyrekcji kopalni. Mieli czarną listę, jeździli po domach i zawiadamiali rodziny. Taka wizyta w górniczych rodzinach jest jak wyrok śmierci. Dobrze, że ten kolega wcześniej zadzwonił, bo bym chyba zemdlała na sam ich widok.
Ekipa objeżdżająca domy zmarłych i rannych górników czasem nikogo nie zastawała w domach (żony z dziećmi wyjechały na ferie). Wtedy taki adres zakreślano kółkiem. Pani Alina widziała dwa takie kółeczka.
Pod jednym z adresów, na osiedlu Bogoczowiec, mieszkał Bogdan Różański, 36-letni górnik.
- To był mój sąsiad, bardzo dobry kolega - płacze pod kopalnią Gabriel Wojcieszka. - Dziś rano jego mieszkanie było puste. Żona wyjechała z dziećmi do rodziny na ferie. Nawet nie wiem, czy już się dowiedzieli. To taka fajna rodzina, szkoda mi Mateuszka, najmłodszego synka. O Boże...

NAJWIĘKSZE KATASTROFY W POLSKIM GÓRNICTWIE
28 czerwca 1974 roku w kopalni "Silesia" w Czechowicach-Dziedzicach wybucha metan i pył węglowy. Ginie 34 górników, rannych jest 29.
10 października 1979 roku w kopalni "Dymitrow" w Bytomiu wybucha pył węglowy, ginie 34 górników.
22 grudnia 1985 roku w kopalni "Wałbrzych" wybuch metanu zabił 18 górników, jeden został ciężko ranny.
5 lutego 1987 roku w kopalni "Mysłowice" doszło do wybuchu metanu, zginęło 19 górników, 27 odniosło rany.
10 stycznia 1990 roku w kopalni Halemba w "Rudzie Śląskiej" zginęło 19 górników, a 20 trafiło do szpitala (wybuch metanu).
18 grudnia 1990 roku w kopalni "Śląsk" w Rudzie Śląskiej po wybuchu pożaru na ścianie wydobywczej czterech górników zginęło, a 35 zostało rannych.
17 września 1993 roku w kopalni "Miechowice" w Bytomiu po silnym tąpnięciu na głębokości 720 metrów zginęło sześciu górników, dwóch udało się uratować.

Śmierć na gorąco
W środę po południu przed bramą kopalni "Jas-Mos" było więcej dziennikarzy niż rodzin i kolegów zmarłych górników. Pięć wozów transmisyjnych z antenami satelitarnymi, jeszcze więcej kamer telewizyjnych, pod wieczór rozbłysły reflektory, by oświetlać reporterów, którzy nadawali relacje na żywo.
- Niech pan tutaj płacze, pod tą listą zabitych - łapie za kurtkę jednego z górników operator znanej komercyjnej telewizji i ciągnie go pod bramę.
Skołowany górnik posłusznie podchodzi do listy zmarłych kolegów, a operator wydaje kolejne instrukcje.
- A teraz niech pan przejedzie palcem po tych nazwiskach, w górę i w dół, i może pan dalej płakać, nie wstydzić się łez!
Kamerzyści popalają papierosy, dowcipkują, spinają się tylko, gdy z oddali widać wyjeżdżający karawan. Wtedy następuje chwila skupienia - trzeba wykonać atrakcyjne ujęcia.
- A z jakiego programu pan jest? - zagadują co chwilę dzieciaki, które pętają się wokół ekip telewizyjnych i radiowych. Szczególnie oblegani są posiadacze firmowych kurtek "TVN" bądź "RMF".
- Mój ojciec i brat na kopalni robią, ale nic im się nie stało - mówi uczeń Zbyszek Ciemięga, który, zaraz po zakończeniu lekcji w podstawówce, pobiegł pod bramę kopalni i wraz z kolegami zostanie tu do późnego wieczora.
Nie myśleć o tym wypadku
Pijalnia piwa "Pianka" zaprasza klientów tuż przy bramie kopalni, na pętli autobusowej.
- Każdy górnik po robocie musi wypłukać miał węglowy - tłumaczy młoda barmanka Violetta. - Do nas mają blisko, nie muszą się szlajać po mieście. Po kilku piwkach wychodzą wprost na przystanek autobusowy.
Dziś w "Piance" pustawo i smętnie. Kilku górników tępo wpatruje się w brazylijski serial.
- Już nad ranem wiedziałem, że coś się święci, jak słyszałem górnicze karetki, one mają inny sygnał niż cywilne erki - mówi pan Witek, emerytowany górnik, który mieszka obok kopalni. - Ja przerobiłem pod ziemią 23 lata i nawet paznokcia nie złamałem. W życiu to trzeba mieć szczęście.
Górnik Dariusz Ostrowski przytakuje.
- Jak ktoś ma pecha, to mu cegła w kościele na głowę spadnie. Nie zmienię zawodu, bo co innego miałbym robić? Jutro jadę na narty do Korbielowa, postaram się o tym wypadku nie myśleć, choć na pewno będzie ciężko.
Kilku górników debatuje nad przyczyną katastrofy.
- Który to był sztygar, ten chudy, wysoki? - pan Witek pokrzykuje do kolegi.
Coś złego wisiało
w powietrzu
Dyżurka pielęgniarek jastrzębskiego szpitala.
- Tutaj był dzisiaj cyrk - mówi koleżanka Aliny Stolarskiej. - Jak przyjechał premier Miller, to ochroniarze mało nie stratowali nas na korytarzu. A za świtą biegli kamerzyści - jeden za drugim. Dobrze, że już po wszystkim.
Stolarska: - Premier podał mi rękę, porozmawiał ze mną. Powinnam się jakoś denerwować takim spotkaniem, ale dziś wszystko po mnie spływa. Nawet nie pamiętam, co pan Miller do mnie mówił, gadałam z nim jak teraz z panem. Myślę teraz o naszym czternastomiesięcznym synku, co by było gdyby...
Ostatni karawan wyjechał z kopalni "Jas-Mos" w środę o 17.00. Samochód mijał kilkudziesięciometrową ścianę, na której kolorową farbą wypisano hasło: "Największe zagrożenie: metan".
Literkę "t" w słowie metan malarz upodobnił do krzyża.
Szpital:
- Gdzie koledzy? - Marian Stolarski, ranny górnik, pyta cicho żonę, po chwili znów zasypia.
- Górnik, z którym Marian jechał w nocy do pracy opowiadał mi, że oni w drodze do pracy coś złego przeczuwali - mówi Alina Stolarska. - Nie wiem, co będzie jak mąż wróci do zdrowia. Pewnie wróci na kopalnię, bo z czego mamy żyć. Z pensji pielęgniarki?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska