Pigulnik jest jak wyrok

fot. Witold Chojnacki
- Przychodzi taki czas, że człowiek chciałby wiedzieć, że jest u siebie, a nie w hotelu - tłumaczy Edyta z trzeciego piętra, od jedenastu lat pielęgniarka instrumentariuszka.
- Przychodzi taki czas, że człowiek chciałby wiedzieć, że jest u siebie, a nie w hotelu - tłumaczy Edyta z trzeciego piętra, od jedenastu lat pielęgniarka instrumentariuszka. Fot. Witold Chojnacki
- To tylko na chwilę - myślą dziewczyny, wprowadzając się do "pigulnika". Dostają pracę w szpitalu, a wraz z nią kawałek podłogi z tymczasowym meldunkiem. Ale te prowizorki czasem trwają długo.

Przed południem na piętrach hotelu pielęgniarskiego WCM przy al. Witosa w Opolu panuje cisza jak w każdym bloku. Dziewczyny odsypiają po 12-godzinnym dyżurze albo załatwiają coś na mieście. Ruch zaczyna się po południu, kiedy wracają dzieci. Przed południem tylko unoszący się po korytarzu zapach krupniku i smażonej kiełbasy zdradza, że w pokojach toczy się życie.

Zaspana Emilka z intensywnej terapii uchyla drzwi. W pokoju przedpołudniowy serial zagłusza sygnał "erki" podjeżdżającej do WCM.

- Ale przynajmniej widać, po tym jak człowiek zejdzie z nocki, że szpital dalej się kręci - śmieje się 33-letnia Emilka. Mieszka na trzecim piętrze od dziesięciu lat. Przeprasza, że długo nie porozmawia, bo jest po trudnej nocy. - Jak to na intensywnej terapii, ale człowiek ma to, co za młodu wybrał - kwituje. - W hotelu nie jest źle, kiedy się mieszka solo. Gorzej, kiedy na kilkunastu metrach przychodzi żyć z całą rodziną.

Kiedy pięć lat temu wszyscy ruszyli na wyspy, z WCM parę osób też pojechało. Emilka przez jakiś czas biła się z myślami, czy nie zrobić tak samo. Przeczekała tę gorączkę wyjazdów i teraz nie zamierza się już ewakuować.

- Prawda jest taka, że z tych wszystkich, którzy wyjechali, tylko jednej dziewczynie się powiodło - opowiada. - Pracuje w szpitalu, zarabia super. Z pozostałymi jest różnie: albo odeszli od pielęgniarstwa, albo wracają na stare śmieci.

- Bo pielęgniarka, jak nie ma rodziny, to może i dwa etaty ciągnąć - tłumaczy Emilka. - W Opolu pootwierali prywatne przychodnie, dziewczyny z oddziałów pracują nawet jako pomoce stomatologiczne. Kosztem zdrowia można na większy metraż w TBS zarobić.

Meldunek u rodziców

Opustoszały korytarz na chwilę się ożywia. Widać Monikę z siatami, przed chwilą zeszła z dyżuru z oddziału internistycznego. Przed drzwi wystawia śmieci Grażyna z ratunkowego, dzisiaj nie w pracy, bo przygotowuje się do egzaminu na specjalizację z ratownictwa. Po schodach wbiega Natalia z dziecięcego OIOM-u, dopiero urządza się w hotelu.

- Niby o szóstej się kończy, ale zanim człowiek napisze raport, zrzuci szpitalne ciuchy i wskoczy w swoje cywilki, to już siódma - opowiada Monika. - Po drodze zakupy i choć niby w pracy się mieszka, bo hotel jest rzut beretem od WCM, to po dwóch godzinach jestem dopiero u siebie. O spaniu nie ma już mowy, bo dzieci wrócą zaraz ze szkół, a najmłodszy z przedszkola.

Pracę zaczynała w najgorszych dla pielęgniarek czasach.
- Jeszcze w szpitalu przy placu Armii Czerwonej, tam pierwszego dnia pracy poznałam swojego męża - wspomina Monika i zapala na meblościance świece. Na chwilę przysiada na narożniku, który zajmuje prawie cały pokój i zaczyna obierać ziemniaki. - Wtedy starsze koleżanki mówiły mi: dziewczyno, albo masz zamożnych rodziców, albo dobrze wychodzisz za mąż. A jak nie masz ani jednego, ani drugiego, to zmiataj z pielęgniarstwa, bo w tym zawodzie mieszkania się nie dorobisz.

- No i co? - dodaje. - Do dzisiaj mam stały meldunek u rodziców pod Grodkowem, bo w hotelu nikt na stałe człowieka nie zamelduje.

To przez ten brak stałego zameldowania w Opolu nigdy nie mogła stanąć w ratuszu w kolejce po mieszkanie. Kiedy jej koleżanki z oddziału strajkowały, była z piątym dzieckiem w ciąży. Nie narzekała, kiedy rozkładała się z kąpielą niemowlaka w hotelowym pokoiku, a starsze dzieci w tym czasie przygotowywały się do sprawdzianu. - Było, minęło, będzie lepiej - mówi. Monika podkreśla, że nie zamierza się użalać nad swoim życiem. Woli o pracy opowiadać. Albo o tym, że brakuje pod hotelem placu zabaw. Kiedyś wszystkie wysiadywały przy piaskownicy, tak Monika niańczyła swoje najstarsze córki. Teraz każda zamyka się w swoim metrażu.

- Dzisiaj dziewczyny nie mają tyle pokory, co kiedyś - opowiada Monika. - Kończyłam jeszcze w Brzegu liceum pielęgniarskie, tam była dyscyplina. Nie daj Boże, jakby człowiek się umalował.

Od tego czasu wiele się zmieniło, także na lepsze.
- Pewnie, teraz się zdecydowanie lepiej w szpitalu zarabia - przyznaje. - Mężowi też zarobki poszły w górę, no i dom własnymi siłami zaczął stawiać.

- Przez te lata koleżanki zza ściany nawet nie śmiały pytać, jak sobie radzi - widziały jak na kilkunastu metrach dokonuje cudów. Bo przecież w hotelu, przy "pergaminowych" ścianach, niewiele się ukryje. - Monika wie, jak wychowywać dzieci i jak się robi zakupy - mówią z uznaniem sąsiadki. - Jej najstarsze dziewczyny uczą się w renomowanym opolskim liceum.

Tato pomaga się urządzić

- Monika wie jak wychowywać dzieci i jak się robi zakupy - mówią z uznaniem sąsiadki.
(fot. fot. Witold Chojnacki)

Natalia z czwartego piętra remontuje swój pokoik: panele podłogowe, tapety na ścianę. - Niewiele człowiek poszaleje, ale zawsze to lepiej wygląda niż hotelowe
- tłumaczy. Na ścianę powędrowała skóra z dzika. - Tato myśliwy - wyjaśnia. - Tato też zafundował mi telewizor i lodówkę.

W hotelu mieszka tyle samo, ile pracuje na dziecięcym OIOM-ie: po 12 godzin. Na oddział trafiła wprost po zrobieniu licencjatu w nyskiej szkole. A teraz na stoliku, pośród śrubokrętów i wierteł, leżą książki do pedagogiki. Do czego jej na oddziale, pośród respiratorów, medycznych monitorów, inkubatorów, potrzebna ta pedagogika?

- Teraz wszyscy się uczą, a przełożona idzie studentom na rękę, jak trzeba urlopu na naukę, to nie robi problemów - tłumaczy Natalia.

Na rozrywki i zabawę zostaje niewiele, ale musi być jakiś wentyl.
- Każdą śmierć, każdy trudny przypadek trzeba odreagować - tłumaczy. - Zdane egzaminy też trzeba uczcić, najlepiej na imprezie.

Ale nie w 'pigulniku". Bo w hotelu na częstych imprezowiczów leciałyby skargi. - Raz albo dwa można sobie pozwolić, ale nie częściej, bo to nie akademik - tłumaczy Natalia. - Ktoś rano idzie na dniówkę, trzeba to rozumieć. A ściany są cieniutkie, wszystko z sąsiedniego pokoju słychać.

Natalia na razie nie myśli o własnym mieszkaniu. Zacznie, kiedy już będzie mogła jak starsze koleżanki dorabiać. Jak nabędzie doświadczenia. - Bo jest różnica: moje dwa lata, a czyjeś dziesięć lat w zawodzie - tłumaczy.

"Piguły" się uczą

Po korytarzu "pigulnika" krążą dwie sprzątaczki w żółtych uniformach i przydziałowych szpitalnych białych klapkach. Śmieci hotelowe trafią na konto szpitalnego śmietnika. Wiele remontów mieszkańcom też odpada.

- Ale przychodzi taki czas, że człowiek chciałby wiedzieć, że jest u siebie, a nie w hotelu - tłumaczy Edyta z trzeciego piętra, od jedenastu lat pielęgniarka instrumentariuszka. Opalona, bo długi weekend spędziła nad morzem.

W jej pokoiku dominuje pomarańcza i oliwka, wszystko gustownie dobrane.
- Potrzeba czucia się u siebie przychodzi, kiedy się już wie na pewno, że do emerytury zamierza się być w szpitalu - tłumaczy.

Ona nie wyobraża sobie mieszkać do emerytury w "pigulniku".
Wcześniej się niedowierza, że tam, gdzie się jest, to jest taki życiowy przydział. Wydaje się, że gdzie indziej może być zdecydowanie lepiej.

Właśnie w ramach tych poszukiwań Edyta trafiła na politologię, a koleżanka na historię. - Z politologii robiłam tylko licencjat, bo się zorientowałam, że to nie moja bajka - opowiada Edyta. W domu, to znaczy hotelowym pokoiku, bywa rzadko.
- Najwięcej czasu jednak się spędza w pracy, a potem każdy ucieka do swojego życia. Już nie jest tak jak kiedyś: wspólne grille czy kawki.

Grażyna z oddziału ratunkowego czeka na córkę, która lada moment wróci ze szkoły. W "skrzydłowym" rodzinnym pokoiku mieszka z mężem i dwójką dzieci. W przytulnym pokoiku, z przepierzeniem dla dzieci, ma porozkładane podręczniki.
- Robię specjalizację z ratownictwa - wyjaśnia. Przygotowuje się do egzaminu w Warszawie, a na dwupalnikowej kuchence buzuje obiad.

- Nie zrobisz specjalizacji, to jesteś tylko pielęgniarką dyplomowaną - tłumaczy Grażyna. - I nie możesz liczyć na przeszeregowanie. Jak już zrobię specjalizację, to przyjdzie czas na mieszkanie.

"Pigulnik" jak wyrok

Dzieci tu nie mają co robić. W domu ciasnota, a na zewnątrz pustynia.
(fot. fot. Witold Chojnacki)

Paweł z oddziału ratunkowego w hotelu mieszka od sześciu miesięcy. Takich jak on, absolwentów nyskiej szkoły, jest tu więcej. Paweł chwali sobie pracę i hotelowy pokój. - Na razie niczego więcej do szczęścia nie trzeba - mówi. - Do pracy blisko, w kapciach można iść.

Żeby nie płacić za dwa mieszkania, zamieszkał w hotelowym pokoiku ze swoją dziewczyną - pielęgniarką z chirurgii. - Dostajesz pracę i masz zapewniony dach nad głową - kwituje. - Ale hotele pielęgniarskie potrafią być jak akademiki, opowiadały starsze koleżanki, ze wspólną kuchnią i wspólną łazienką. A na Witosa zamykasz za sobą drzwi i jesteś u siebie.

Jednak żeby poczuć się jak we własnym mieszkaniu, kupią panele podłogowe i z czasem ustawią trochę więcej swoich sprzętów. - Ale trudno byłoby tutaj z dzieckiem mieszkać - przyznaje Paweł. - Miejmy nadzieję, że wtedy nas już tutaj nie będzie...

Dzieci nie mają lekko w "pigulniku". Obok hotelu nie ma placu zabaw, rówieśników ze szkoły też nie zaproszą, bo jak do tej ciasnoty? Piętrowe łóżka, wspólne biurko - spartańskie warunki.

Jednak czasem w życiu trudno coś zaplanować, Paweł widzi to po swoich koleżankach. Laborantka Ania w hotelu mieszka od początku, od dwunastu lat, kiedy pierwsi lokatorzy zasiedlali hotel. Przyjechała spod Częstochowy, gdzie dotąd ma stały meldunek. Na wejściu w pracy od starszych koleżanek słyszała, że jeśli rodzice nie mogą jej niczego zafundować, musi znaleźć sobie męża, którego będzie stać na mieszkanie. Nie za bardzo się przejęła tym, co mówiły.

- Byłam przekonana, że zamieszkam w hotelu tylko na chwilę - przyznaje Ania. - A potem coś się zmieni. Ale się nie zmieniło. Akurat ja więcej nie zarabiam. Do rodziców jednak nie wrócę, bo to byłaby porażka.

Imiona niektórych bohaterek zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska