Poczekalnia dla dzieci

Jolanta Jasińska-Mrukot
- Te dzieci bardzo potrzebują zainteresowania i miłości - podkreśla Beata Rega. - Dlatego myślę, że to, że ktoś się do nich przywiązuje, wyjdzie im tylko na dobre.
- Te dzieci bardzo potrzebują zainteresowania i miłości - podkreśla Beata Rega. - Dlatego myślę, że to, że ktoś się do nich przywiązuje, wyjdzie im tylko na dobre.
Po północy 6-letnia Amelka stanęła w progu domu Tomka i Beaty Regów w Kosorowicach. - Teraz to będzie twój dom - powiedziała dziecku na pożegnanie policjantka. - Przynajmniej na razie - powtórzyła ciszej.

Policja zabrała Amelkę z domu, gdzie wybuchła kolejna pijacka burda byłego i obecnego konkubenta matki.
Dziewczynka przyglądała się swoim nowym opiekunom, a przede wszystkim rozglądała po dziecinnym pokoju. Później powiedziała Beacie: "Myślałam, że takie coś istnieje tylko w telewizji". Dom i jego mieszkańcy przypominały dziecku serialowe wnętrza i łagodnie zwracających się do siebie bohaterów.

Beata z tych pierwszych wspólnych minut zapamiętała pytanie Amelki: "Z kim będę spała?". Bo dotychczas dzieliła łóżko z kimś, kto akurat przemieszkiwał w mieszkaniu jej matki.

- Drugiego dnia, odkąd z nami zamieszkała, powiedziała mi w ogrodzie: "Ciociu, jak ja się cieszę, że mam taką fajną rodzinę. Ciebie, wujka Tomka i maluchy" - opowiada Beata. - Ona "zamazywała" dotychczasowe życie, to swoje piekło. Wyrzuciła z pamięci tę prawdziwą rodzinę. Kiedy coś opowiadała, to tak, jakby była z nami od zawsze…

U Regów Amelka miała czekać na rodzinę adopcyjną.

- Przede wszystkim czekać na decyzję sądu o pozbawieniu praw rodzicielskich matki - dodaje Beata Rega. - Bo to, co tam się działo, to okropna demoralizacja.

Dwuletni Adaś do domu Regów trafił ubiegłej jesieni. Beata przywiozła 13-miesięcznego chłopczyka wprost z altanki na działkach, gdzie od pewnego czasu mieszkał z matką. Mama Adasia miała zamiłowanie do wędrownego życia - to tu, to tam ją poniosło. Tak urodziła już sześcioro dzieci, nigdzie nie zagrzewając miejsca.
Te dzieci mają już nowych rodziców, teraz Adaś czeka u Regów na swoich.

Kiedy Beata z kuratorem sądowym trafiły na działki, ścisnął pierwszy silniejszy mróz. W kącie altanki bez światła i bez wody znalazły głęboki wózek, a w nim skulonego malca.

- Matka Adasia, jak tylko zobaczyła mnie i kuratorkę, to w krzyk, że nie odda dzieciaka - opowiada Beata.
Adaś czeka na decyzję sądu, ale kiedy to nastąpi, nie wiadomo.

- Jest pewne, że taką decyzję podjąć trudno, ale kiedy matka nie zajmowała się starszymi dziećmi, tym też się nie zajmuje, to nie rozumiem, dlaczego to dziecko ma ciągle czekać - wzdycha Beata.

Adieu, służbo?

Beata cztery lata temu nosiła mundur oficera policji. Miejsce, w którym służyła, policjanci nazywają "syfem". "Syf" to wydział zajmujący się przestępczością nieletnich, gdzie można napatrzyć się na życie od podszewki. Życie, w którym problemy nieletnich to tak naprawdę wcześniejsze problemy ich rodziców.

Beata mogła jeszcze pozostać w służbie, praca jej nie zmęczyła, ale przeszła na mundurową emeryturę. Miała inny cel.

Po odejściu z policji jej dom mógłby się upodobnić do innych domów w Kosorowicach - z regularnymi kwietnikami i wybrukowanym podwórkiem, a przede wszystkim świętym spokojem, takim, kiedy dzieci już podrosną. Mógłby, ale taki nie jest. Przestrzeń wokół domu to plac zabaw ze stertą zabawek i dziecięcą wrzawą. Beata na werandzie sadza na nocniku Adasia, licząc, że wreszcie dobrowolnie będzie chciał na nim siadać.

- Decyzję o prowadzeniu rodziny zawodowej podjęliśmy wspólnie z mężem, kiedy jeszcze byłam w policji - opowiada Beata. - Wcześniej Tomek wspominał, że moglibyśmy zostać rodziną, która coś na tym świecie przynajmniej poprawi.
W sypialni Beaty i Tomka stoją dwa łóżeczka, do tego półki, na których piętrzą się niemowlęce ciuszki. I paczki z pieluchami. Tak, jakby czas dla nich się zatrzymał.

- Podobnie sypialnia wyglądała, kiedy nasze dziewczyny były małe - śmieje się Beata. Teraz ich starsza córka kończy studia, młodsza skończyła gimnazjum.

Po przejściu na emeryturę na pewno nie może mówić o spokoju. Wstaje kilka razy w nocy, żeby uspokoić Adasia, bo ciągle budzi się z krzykiem. Potem znowu wstaje, tym razem do 4-miesięcznego Łukaszka. A rano zaplanowała wyjazd do pediatry, potem z Adasiem pojedzie do logopedy...

- Jeszcze do niedawna Adaś bardzo bał się mężczyzn w bejsbolówce na głowie - opowiada Beata. - Kiedy Tomek wchodził w czapce, to kulił się w embrion i cały trząsł ze strachu.
Dlaczego? Tego nikt nie wie.

Często uderzał też z dużą siłą głową o stół albo o ścianę.
- Trudno go było wtedy uspokoić - wzdycha. - Nie potrafił też w żaden sposób wyrażać tego, co chce, na przykład pokazać na ciastko na stole.

Ale z każdym dniem jest lepiej. Teraz, kiedy Adaś zobaczy zasiadającego w fotelu na werandzie z gazetą Tomka, zaraz przysiada obok i domaga się, żeby mu opowiadać, co jest na obrazkach w książce.

- Chociaż nadal zrywa się ze snu - przyznaje Beata. - Nosi lęki, z których trudno go wyrwać.

Najpierw jest żal, a potem zapominają

Mama Adasia odwiedziła go dopiero po siedmiu miesiącach.

- Ktoś by powiedział, że dziecko po takim czasie nic nie pamięta, a on wtulił się w nią jak mały kotek. Wtulony zasnął - opowiada Beata. - Na powrotny bilet już nie miała pieniędzy, chciała iść pieszo. Powiedziałam jej, że za każdym razem, jak będzie chciała przyjechać do dziecka, to dostanie ode mnie na bilet w obie strony.
Ale więcej już się nie pojawiła.

- Chociaż to od częstotliwości tych spotkań zależy, czy nie pozbawią ją praw rodzicielskich - podkreśla Beata. - Tak jest zawsze, na początku żal o zabrane dziecko, a potem jakoś o nim zapominają…

Beata stara się nie zrywać kontaktów z rodzicami dzieci, którymi się opiekuje. Z policyjnego doświadczenia wie, że to zawsze najlepsze źródło informacji.

- Tylko matki mogą mi powiedzieć o miejscu i warunkach, w jakich żyły ich dzieci - tłumaczy. - To prawda, że te kobiety są, jakie są, ale na jakich fundamentach mają budować życie, kiedy pochodzą z podobnych domów?
Niemal wszystkie mówią, że w ciąży prawie w ogóle nie głaskały się po brzuchu. Bo tak naprawdę tego dziecka nigdy nie chciały. Albo że często wtedy piły, do tego łykały jakieś prochy. Bywa, że niejedna na początku chciała dziecko, tylko po porodzie źle się poukładało, bo partner uznał, żeby w domu lepiej dziecka nie było…

- To ważne informacje, które potem trafiają do dokumentów - wyjaśnia Beata. - A to, że piły albo brały jakieś leki, to trafi do historii choroby dziecka.

Ale są też nastolatki, które ukrywają ciążę przed otoczeniem, rodzą, a ich zdrowe dzieci trafiają szybko do adopcji.

Była jak moja

Na tablicy w kuchni, nad ekspresem do kawy, wiszą zdjęcia. Z największej fotografii uśmiecha się kilkuletnia dziewczynka. - To jest Kamila - mówi Beata. Ona na adopcję czekała najdłużej, prawie dwa lata mieszkała w domu Regów.

- Była jak moja, własna, nawet pojechała z nami dwa razy na urlop - opowiada. - Po tym czasie nasze córki też były za tym, żeby pozostała już z nami na zawsze…

Beata pierwszy raz wzięła Kamilę na ręce w szpitalu, kiedy miała cztery miesiące. Dziecko od matki dostała tylko imię, potem ani razu nie przytuliła jej do siebie.

W 10-stopniowej skali Apgar dziecko dostało zaledwie dwa punkty. I nikłą nadzieję na normalną przyszłość. Beata ze szpitalnym wypisem dostała długą listę zaleceń i listę specjalistów, których musiała odwiedzić: nefrologa, kardiologa, a nawet genetyka i wielu innych.

- Była chudziutka, skóra i kości - wspomina Beata. - Wspólnie pokonywałyśmy te pierwsze trudności. Przy mnie zaczęła chodzić i mówić.

Podkreśla, że do lekarzy to mają szczęście.

- Kiedy słyszą historię tych dzieci, to robią dla nich, co mogą - tłumaczy. - Z genetykiem dla Kamili też był problem. Kolejka taka, że trzeba byłoby czekać kilka miesięcy. Dla tego dziecka to był wyrok! Ale lekarze z tej kliniki pomogli nam, trafiliśmy na bliskie miejsce tej kolejki.

Potem pojawiali się potencjalni rodzice gotowi pokochać Kamilę. Przyjechali raz, drugi, ale na tym koniec.
- Bo to nie takie proste pokochać cudze dziecko, do tego z taką przeszłością - stwierdza Beata. - Nie ma takiego prostego przełożenia: nie masz swojego, to pokochasz obce. To szczególny dar, żeby pokochać dziecko od nas.
Nie jest rzadkością, że to właśnie mężczyzna po którymś spotkaniu u Regów powie: "Weźmy je, bo ono czeka właśnie na nas". Mężczyzna przekonuje żonę, że dziecko nawet jest do niej podobne.

- Ludzie gotowi pokochać Kamilę pojawili się, kiedy właśnie postanowiliśmy, że zostaje u nas - wspomina Beata. - A tutaj telefon z ośrodka adopcyjnego, że mają dla niej rodziców…

Beata tylko wzdycha, bo trudno było jej się z nią rozstać.
- Jeden Pan Bóg wie, jak bardzo związałyśmy się ze sobą - mówi. - Początki były dla niej bardzo trudne, jej adopcyjna mama dzwoniła, że bierze ją za rękę, chodzi z po całym mieszkaniu i szuka mnie… - Beata przerywa i ociera łzy. - Jest już dobrze. Kamila mówi po polsku i niemiecku, bo z rodzicami adopcyjnymi wyjechała z kraju. Wiem, że ją kochają, więc jestem spokojniejsza. Dla niej byłoby lepiej gdyby do nich trafiła dużo wcześniej. Gdyby sąd podjął decyzję szybciej!

Beata po rozstaniu z Kamilą nie mogła znaleźć sobie miejsca.
- Poszłam ze starszą córką na zakupy, żeby kupić śpioszki, bo wiedziałam, że trzeba będzie odebrać ze szpitala Łukaszka - wspomina Beata.

Ale tak na wszelki wypadek, gdyby jej przywieźli z interwencji policyjnej dziewczynkę w wieku Kamili, kupiła pościel i piżamkę dla dziewczynki.

Dwie rodziny na Opole

Beata mówi, że o wszystkich swoich wcześniejszych doświadczeniach opowiada adopcyjnym rodzicom. O tym, że np. częsta zmiana nastrojów u Kamilki może być wynikiem zażywania psychotropów zapijanych alkoholem podczas ciąży. W tych najtrudniejszych przypadkach nie ukrywa, że dziecko najprawdopodobniej było przez konkubentów matki molestowane. Nigdy nie zapomina powiedzieć, żeby zawijali dziecko w kokon z koca, bo to je uspokaja.

- Zawijam dziecko kocykiem jak naleśnik, potem je turlam i skubię po tym kocu - opowiada. - To takie lekarstwo dla nie przytulanych i nie głaskanych dzieci, one uwielbiają te zabawy.

Dla Ewy Skirzewskiej, szefowej Ośrodka Adopcyjnego w Regionalnym Ośrodku Polityki Społecznej w Opolu, to naturalne, że pojawia się więź między opiekunem z pogotowia a dzieckiem, które czeka na adopcyjnych rodziców.

- Chociaż rodziny zawodowe przechodzą wiele szkoleń i wiedzą, że za jakiś czas będą musiały się z podopiecznym rozstać - dodaje Skirzewska. - Dla dziecka pobyt w rodzinnym pogotowiu to czas oczekiwania związany z ustalaniem jego sytuacji prawnej. I czas poświęcony na leczenie oraz rehabilitację.

Na tym rola rodziny zawodowej się nie kończy - jej głos jest ważny przy wyborze rodziny adopcyjnej dla dziecka.
- Komisja w ośrodku adopcyjnym, złożona z dziewięciu osób, przydzielając dziecko rodzinie, ma na uwadze potrzeby tego dziecka - tłumaczy Skirzewska. - Czas oczekiwania w kolejce rodziców adopcyjnych to średnio trzy lata, tak jest w całej Polsce…

- Dziecko wcześniej czy później odchodzi, ale emocjami nie da się sterować - stwierdza Beata. - Poza tym one tak bardzo potrzebują zainteresowania i miłości… Dlatego myślę, że to, że ktoś się do nich przywiązuje, wyjdzie im tylko na dobre.

Dla dziecka z przeszłością życie w rodzinie zawodowej to często odkrycie istniejącego obok nowego, całkiem innego, dobrego świata. Szkoda tylko, że tych rodzin jest tak mało. Dziećmi w potrzebie z Opola opiekują się dwie.

- Jedna prowadzona przez Regów w Kosorowicach i druga w samym Opolu - mówi Ewa Skirzewska. - To kropla w morzu potrzeb. Przydałyby się przynajmniej jeszcze ze dwie.
- Więcej niż trójka dzieci nie jestem w stanie przyjąć, bo one wymagają szczególnej troski - podkreśla Beata. - Poza tym przepisy na więcej nie zezwalają.

Ale raz zdarzyło się jej przyjąć i czwarte.
- Odebrałam telefon, że policjanci z interwencji mają dziecko, ale nie mają go gdzie zawieźć, bo w Opolu jest przepełnienie - wspomina Beata. - Początkowo nie chciałam się zgodzić. Mieliśmy już w domu trójkę, do tego moja córka następnego dnia miała zdawać maturę. Po chwili jednak pomyślałam, że w prawdziwej rodzinie zawsze dzieje się dużo nieoczekiwanych rzeczy, więc dlaczego miałabym nie przyjąć tego dziecka?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska