Procesy bez końca. W opolskich sądach jest 14 spraw uważanych za zaległe

WS
WS
Zaległe sprawy to takie, które na wokandzie są dłużej niż trzy lata. Ale nie brakuje tych, gdzie prawomocne wyroki nie mogą zapaść od dziesięciu i więcej lat.

Rekordy w opolskim wymiarze sprawiedliwości bije sprawa Jarosława W., przed laty znanego opolskiego jubilera. Swój zakład prowadził przy ulicy Krakowskiej w Opolu. W latach 90. był jedynym na Opolszczyźnie biegłym powoływanym przez sądy do wyceny kosztowności.

Ale opolska prokuratura oskarżyła go o wydawanie fałszywych ekspertyz, dzięki którym on sam lub inne osoby otrzymywały bankowe kredyty. Według śledczych jako ekspert zawyżał wartość wyrobów jubilerskich, które później służyły jako zabezpieczenie bankowych pożyczek.

Jarosław W. miał także przywłaszczać sobie kosztowności oddane przez jego klientów do sprzedaży komisowej i fałszować pieniądze. Gdy wierzyciele zaczęli dopominać się o swoje, jubiler w 1995 roku wyjechał do Rosji. Był poszukiwany przez Interpol. Rok później został zatrzymany w Moskwie na podstawie międzynarodowego listu gończego. Jego proces rozpoczął się w 1998 roku. Do dziś nie
zapadł prawomocny wyrok.

Oskarżeni walczą o swoje
W opolskim okręgu jest 14 spraw uważanych za zaległe, czyli takich, które na wokandzie są dłużej niż trzy lata. Dlaczego nie można ich osądzić? - Powodów jest wiele - wyjaśnia sędzia Jarosław Benedyk, prezes Sądu Okręgowego w Opolu. - Przede wszystkim oskarżeni chwytają się różnych sposobów, by opóźniać procesy. I mają do tego prawo.

Przynoszą zwolnienia od lekarza sądowego (bo tylko takie są honorowane), zarzucają skład sędziowski kolejnymi wnioskami dowodowymi, chcą powołania kolejnych biegłych, wykonania następnych ekspertyz itp. Obowiązujące pod koniec lat 90. prawo modelowo wykorzystał właśnie opolski jubiler Jarosław W. Po ekstradycji z Rosji, od grudnia 1996 roku, siedział w areszcie śledczym w Opolu.

Po trzech latach sąd zgodził się go zwolnić. Protestowała prokuratura, która uważała, że W. będzie torpedował proces. I nie pomyliła się. Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do sądu w 1998 roku. Kiedy po trzech latach sprawa zmierzała do finału, nagle zaczęły się schody.

- Oskarżony wykorzystał obowiązujący wówczas przepis, że jeżeli przerwa między kolejnymi rozprawami jest dłuższa niż 35 dni, to proces może być kontynuowany tylko za zgodą stron - tłumaczy sędzia Jarosław Benedyk. Pewnego dnia do sądu trafiło zwolnienie lekarskie Jarosława W. W związku z tym sędzia musiał odraczać kolejne terminy rozpraw. Kiedy wreszcie oskarżony ozdrowiał, okazało się, że przerwa pomiędzy rozprawami jest dłuższa niż 35 dni.

Trzeba było więc zapytać podsądnego, czy zgadza się na kontynuowanie procesu. Jak się nietrudno domyślić, ten oczywiście takiej woli nie wyraził. - Więc wszystko musiało zacząć się od nowa - mówi Jarosław Benedyk. - Dziś na szczęście przepis w takim kształcie już nie obowiązuje. To sędzia decyduje, czy kontynuować przewód czy nie.

Kolejny proces szedł jak po grudzie. Najpierw nie można było odczytać aktu oskarżenia, bo na przemian chory był albo Jarosław W., albo drugi oskarżony, Arkadiusz K. Kiedy już obaj stawili się na sali, oskarżony jubiler wytoczył przeciwko sądowi kolejną armatę. Zarzucił sędziom brak bezstronności i zażądał zmiany składu. Musiała więc ruszyć kolejna machina procedur, która miała na celu sprawdzić, czy rzeczywiście w tej sprawie Temida jest ślepa.

W końcu okazało się, że sędziowie są bezstronni, ale oskarżony zyskał kolejnych kilka miesięcy. Wreszcie w 2005 roku udało się odczytać akt oskarżenia i proces ruszył na nowo. Wyrok zapadł 4 lutego 2008 roku. Jarosław W. został skazany na 5 lat więzienia. Sąd uniewinnił go jednak od najcięższego stawianego mu zarzutu, czyli od fałszowania pieniędzy.

- Prawdą jest, że oskarżony wprowadził do obrotu sfałszowane monety, o których musiał wiedzieć, że są to podróbki. Jednak nie ma dowodów na to, że monety zostały przez niego wyprodukowane - wyjaśniał w uzasadnieniu wyroku sędzia Robert Mietelski.

Ale to nie koniec. Od wyroku do Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu odwołała się zarówno prokuratura, jak i obrońca jubilera. Ta pierwsza domagała się częściowego uchylenia poprzedniego wyroku. Śledczy nie zgodzili się m.in. z uniewinnieniem Jarosława W. od fałszowania pieniędzy. Z kolei oskarżony i jego obrońca wnosili o uniewinnienie lub o przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania. Wyrok zapadł 10 listopada 2009 roku.

- Sąd apelacyjny przychylił się do argumentów prokuratury i nakazał ponowne zbadanie sprawy w kontekście najpoważniejszych zarzutów - wyjaśnia sędzia Witold Franckiewicz z Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu. W mocy został utrzymany jedynie wyrok uznający Jarosława W. za winnego drobniejszych przestępstw.

Za to został skazany na 3 lata więzienia. Ponowny proces jednak nie ruszył do tej pory, bo... sprawa oparła się o Sąd Najwyższy. Jarosław W. złożył bowiem wniosek o kasację wyroku skazującego. Żeby więc sprawa mogła ruszyć z miejsca, najpierw wyrok musi wydać Sąd Najwyższy. Sprawy jubilera na pewno nie zapomni Ewa Kosowska-Korniak z biura prasowego Sądu Okręgowego w Opolu, była dziennikarka "Nowej Trybuny Opolskiej".

- To był pierwszy proces karny, który przyszło mi relacjonować jako dziennikarce sądowej - mówi Ewa Kosowska-Korniak. - Pamiętam te tłumy dziennikarzy na sali i poczucie, że po długim śledztwie sprawiedliwość wkrótce zatriumfuje. Ani ja, ani chyba żadna inna osoba obecna wówczas na sali w najczarniejszych snach nie przypuszczaliśmy, że za 12 lat wymiar sprawiedliwości znowu stanie w punkcie wyjścia.

Dodam tylko, że sędzia, który prowadził tę sprawę, od dawna nie pracuje w Opolu, a ówczesny obrońca oskarżonego jest na emeryturze.

Ślimaczą się sprawy gospodarcze

Najwięcej kłopotów jest z osądzeniem przekrętów finansowych. - Przestępcom bardzo często pomagają księgowi czy różnego rodzaju doradcy finansowi - wyjaśnia Jarosław Benedyk, prezes opolskiego sądu okręgowego. - Proszę zauważyć, że linia pomiędzy prowadzeniem ryzykownej działalności gospodarczej, takiej na granicy prawa, a popełnieniem przestępstwa gospodarczego jest bardzo cienka.

Sędziowie muszą naprawdę się napracować, żeby wgryźć się w te tematy. Procesy gospodarcze to najczęściej dziesiątki, a nawet setki tomów akt. Każdy z nich liczy po kilkaset stron. Samo odczytanie aktu oskarżenia z uzasadnieniem zajmuje prokuratorowi kilka rozpraw. Potem przychodzi żmudne słuchanie wyjaśnień świadków.

Jeśli ci na przykład nie pamiętają już dokładnie, o co chodzi w sprawie, sąd musi odczytać ich zeznania, które składali na policji i w prokuraturze. Potem przychodzi czas na przyglądanie się fakturom, rachunkom i innym dokumentom. Strony muszą się też zapoznać z opasłymi opiniami biegłych, jeśli zajdzie taka potrzeba - przesłuchać ich.

- Zdarza się, że na przykład oskarżony zakwestionuje opinię biegłego, i wówczas trzeba powołać kolejnego fachowca do zbadania sprawy - mówi sędzia Benedyk. - Pół biedy, jeśli okaże się, że wnioski są takie same. Ale jeśli będą odmienne, to trzeba powołać kolejnego biegłego. Oprócz tego oskarżony ma prawo, do zadawania pytań biegłym, więc trzeba ich wzywać na rozprawy. To wszystko wydłuża czas postępowania.

Sporą trudność może sprawiać również to, że w polskich sądach nie ma sędziów specjalizujących się tylko w sprawach gospodarczych. - Przepisy mówią jasno. Każdą kolejną sprawę, która wpływa do sądu, otrzymuje kolejny z alfabetycznie ułożonej listy sędziów - mówi Jarosław Benedyk. O odstępstwie od tej reguły można mówić tylko wówczas, gdy sędzia jest chory lub prowadzi za dużo spraw.

Ale wówczas przewodniczący wydziału, do którego trafia sprawa, musi wydać zarządzenie zezwalające na odstąpienie od zasady kolejności przydziału. - Być może takie specjalizacje pomogłyby w szybszym i sprawniejszym prowadzeniu spraw, jednak póki co wszyscy sędziowie muszą się szkolić, co zresztą wynika z ustawy, i czytać orzeczenia Sądu Najwyższego - mówi Jarosław Benedyk.

Jak kraść, to miliony

Jedną z najdłużej osądzanych spraw gospodarczych w Opolu jest ta dotycząca 17 osób zamieszanych w wyłudzenia kredytów. Na wokandzie jest już siedem lat. Sprawa związana jest z działalnością opolskiej firmy Anna Consulting, zajmującej się pośrednictwem w uzyskiwaniu pożyczek bankowych, głównie na zakup samochodów. Zarzuty dotyczą okresu od maja 1999 do lipca 2000.

Według prokuratury małżonkowie Anna i Dariusz P., właściciele firmy, oszukali kilka banków i wiele osób prywatnych, przywłaszczając sobie łączną kwotę 2 296 000 zł. Jedną z metod działania oskarżonych było wyłudzanie kredytów bankowych na podstawie fałszywej dokumentacji (we wnioskach podawano fikcyjne nazwiska, fikcyjne firmy zatrudniające rzekomych pracowników, zmyślone adresy). Oprócz tego śledczy zarzucają im oszukiwanie klientów firmy.

"Oferujemy darmowy pakiet ubezpieczeń komunikacyjnych" - ten chwyt reklamowy przyciągnął do Anna Consulting wielu ludzi zainteresowanych kredytem na zakup samochodu. Jak twierdzą śledczy, nie dość, że właściciele firmy nie finansowali tego pakietu ubezpieczeniowego i wliczali go w wartość kredytu, to jeszcze pobierali od tego prowizję.

W sprawę zamieszani są również m.in. byli pracownicy banku PKO BP, którzy dopuszczali do obiegu fałszywe dokumenty, a także uruchamiali kredyty mimo braku decyzji kredytowych, oraz właściciele sklepów, którzy potwierdzali fikcję, czyli nabywanie przez klientów towarów, na które były brane pożyczki.
Proces szefów firmy trafił do Sądu Rejonowego w Opolu w 2001 roku. Z różnych przyczyn nie mógł się rozpocząć.

Równolegle śledczy zbierali dowody przeciwko ludziom, którzy mieli współpracować z małżeństwem P. przy wyłudzaniu kredytów. Ich oskarżono w 2003 roku. Wówczas na wniosek prokuratura oba wątki połączono. - Na początku proces toczył się bez komplikacji - mówi Jarosław Benedyk. - Prokurator odczytał akt oskarżenia, przesłuchano 200 świadków.

Schody zaczęły się, kiedy przyszedł czas na uzupełnianie wyjaśnień oskarżonych. Przysyłali do sądu zwolnienia lekarskie, nie zgadzali się, żeby bez ich obecności sąd prowadził kolejne sprawy. Taki stan rzeczy trwał dwa lata. W sumie w sprawie Anny Consulting odbyło się już 86 rozpraw. Na ostatniej, dwa tygodnie temu, Dariusz P. po prostu wyszedł z sali, wykrzykując, że skandalem jest to, że sąd sądzi tak chorą osobę jak on. Sąd uznał jednak, że nie ma przeszkód, by prowadzić proces dalej.

Na lata w opolskim sądzie okręgowym utknęła też sprawa Banku Zachodniego w Namysłowie. Jest obszerna, liczy aż 125 tomów akt. Sam akt oskarżenia ma 508 stron. Od sześciu lat odbyło się już 65 rozpraw. Przed sądem odpowiada 5 osób. Oskarżeni to m.in. byli pracownicy banku (były dyrektor Bogusław Sz. odpowiada w innym procesie, bo w czasie śledztwa ukrywał się).

Prokuratura zarzuca im m.in. podejmowanie decyzji w sprawie udzielenia kredytów bez uprzedniej oceny zdolności kredytowej kontrahentów. Pracownicy banku otrzymywali od zwierzchników polecenie przygotowania umowy kredytowej z informacją, iż "są to dobrzy klienci".

Oprócz tego żona dyrektora po zwolnieniu się z pracy w banku zarejestrowała działalność gospodarczą "pośrednictwo finansowe", a następnie, występując w imieniu swoich klientów, przedkładała w banku nierzetelną dokumentację, która stanowiła podstawę do zawarcia umów kredytowych. W oparciu o zestawienie uzyskane z oddziału Banku Zachodniego w Namysłowie śledczy ustalili, że wartość szkody jest nie mniejsza niż 26 406 340 zł!

Apelacje przynoszą skutek

Od sześciu lat na sprawiedliwość czekają z kolei byli pracownicy Państwowego Przedsiębiorstwa Sadowniczego Grudynia. Od 2004 roku w Sądzie Okręgowym w Opolu toczy się proces w sprawie o doprowadzenie do upadku ich firmy, która w latach 70. i 80. była chlubą polskiego sadownictwa. Na ławie oskarżonych zasiadł m.in. Andrzej B., były członek rady nadzorczej przedsiębiorstwa.

Prokuratura zarzuca mu, że razem z prof. Stanisławem P., znanym śląskim kardiochirurgiem, legendarnym twórcą kardiologii w Zabrzu, Katowicach Ochojcu i wreszcie Opolu (był głównym udziałowcem i posiadaczem ponad 70 procent akcji przedsiębiorstwa) - w latach 1999-2001 działali na szkodę PPS Grudynia. Mieli kosztem wierzycieli dbać jedynie o swoje interesy i doprowadzić firmę do upadku, a także utrudniać egzekucję komorniczą. Zdaniem śledczych, w wyniku tych działań Agencja Własności Rolnej straciła ponad 10 mln zł, a samo przedsiębiorstwo z Grudyni - 2 mln zł.

Sąd nie wycenił ludzkich dramatów tych, którzy w Grudyni stracili źródło utrzymania. W pierwszym procesie, który zakończył się cztery lata temu, Andrzej B. został skazany na 3,5 roku więzienia. Odwołał się od wyroku i Sąd Apelacyjny we Wrocławiu nakazał powtórzyć proces. W marcu ubiegłego roku opolski sąd okręgowy uznał go za winnego ponownie i skazał na 2 lata w zawieszeniu na 5 i 72 tys. zł grzywny.

Razem z drugim oskarżonym, prof. Stanisławem P., który dostał taki sam wymiar kary, musieli również pokryć szkody, które wyrządzili, w kwocie 1 miliona 454 tysięcy złotych. Ponownie odwołali się od wyroku i Sąd Apelacyjny we Wrocławiu zdecydował, że Andrzej B. będzie sądzony trzeci raz. Ze względu na zły stan zdrowia udziału w trzecim procesie nie bierze już Stanisław P.

Uwaga! Przedawnienie

Żadna ze spraw nie może toczyć się bez końca. W polskim kodeksie karnym jest zapis o przedawnieniu karalności czynu. Wymiar sprawiedliwości ma 5 lat od popełnienia czynu zabronionego na osądzenie oskarżonych o występki, czyli np. drobne kradzieże itp.; 10 lat, jeśli kary za popełnione przestępstwo zagrożone są przynajmniej trzema latami więzienia; 15 lat, jeśli czyn zagrożony jest co najmniej pięcioma latami odsiadki; 20 lat, gdy sprawa dotyczy zbrodni innej niż zabójstwo; 30 lat, jeśli chodzi o zabójstwo. Pod pewnymi warunkami terminy te mogą zostać wydłużone.

Czerwona lampka powinna się zapalić wymiarowi sprawiedliwości, jeśli chodzi o sprawę opolskiego jubilera Jarosława W. Do przedawnienia ciążących na nim zarzutów zostało już niewiele ponad 4 lata. Biorąc pod uwagę pomysłowość i determinację, z jaką działał podczas poprzednich procesów, istnieje spore prawdopodobieństwo, że uniknie przynajmniej części odpowiedzialności.

Teraz kluczowa wydaje się decyzja Sądu Najwyższego. Jeśli ten skasuje mu wyrok, wówczas opolski sąd będzie musiał całą sprawę rozpoznać jeszcze raz, a nie tylko wątki uchylone przez Sąd Apelacyjny we Wrocławiu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska