Prof. Marek Lis: Prymas Wyszyński przydałby się na nasze agresywne czasy

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Wyrazistego głosu całego episkopatu rzeczywiście dawno nie było. Jednolity głos wszystkich biskupów wydaje się dziś nie do przeprowadzenia.
Wyrazistego głosu całego episkopatu rzeczywiście dawno nie było. Jednolity głos wszystkich biskupów wydaje się dziś nie do przeprowadzenia. Fot. Piotr Krzyżanowski [O]
- Biskupi polscy nie nauczają tak wyraziście jak dawniej, a wierni nie słuchają ich tak uważnie jak kiedyś - mówi ks. prof. Marek Lis z Uniwersytetu Opolskiego. - Tymczasem agresja i nienawiść w polskim życiu publicznym kwitną jak nigdy dotąd.

Rozmawiamy w Wielkim Tygodniu. Agresja w polskim życiu politycznym i publicznym wreszcie przyhamowała. Ale spowodowała to nie tyle bliskość dzisiejszego Wielkiego Piątku i świąt Wielkiej Nocy ani trwający w Kościele od grudnia 2015 Rok Miłosierdzia. Wzajemne ataki, galop agresji - jak określiła to niedawno jedna z aktorek - przycichły dopiero w momencie, kiedy zamach w Brukseli przyniósł śmierć kilkudziesięciu i obrażenia setek osób. To, że nie umiemy się opanować nawet przed największymi w roku chrześcijańskimi świętami, nie świadczy dobrze ani o naszej wierze, ani o poszanowaniu tradycji...

Niestety, trzeba powiedzieć, że agresja w polskiej polityce nie jest niczym nowym. To narastało także z udziałem tych osób, które ostatnio z politycznego krajobrazu zniknęły. Myśmy się niestety przyzwyczaili do obelg nie tylko na rozmaitych happeningach. Wielu osób już nie dziwią ani nie gorszą życzenia śmierci pod adresem politycznych konkurentów. Stępieliśmy na agresję. Chrześcijanie także. I mogę powiedzieć za siebie, że obserwując to zjawisko, czuję się często mocno bezradny. Ubiegłoroczne wybory - najpierw prezydenckie, a potem parlamentarne - i związana z nimi bardzo długa kampania wyborcza jeszcze te nastroje niechęci nasiliły. Niestety, rzeczywiście nawet Wielki Tydzień za bardzo tej temperatury niechęci nie obniżył. Kto wie, czy ostatnim takim wydarzeniem, które na krótki czas wygasiło albo przynajmniej przyciszyło spory, były śmierć i pogrzeb Jana Pawła II. Przez tydzień żyliśmy w miarę spokojnie.

Ale nazajutrz po pogrzebie papieża ataki wybuchły ze zdwojoną siłą. A i tak od tamtych czasów (Jan Paweł II zmarł już 11 lat temu) nasilenie niechęci rośnie. Słowem kluczem do naszego życia stało się pojęcie hejtu. Samo w sobie wygodne, bo część osób mówi o hejcie i hejterach, nie do końca rozumiejąc, co to znaczy. Warto przypomnieć: hejt to nic innego jak nienawiść...

I to jest poważny problem. W tym, że ktoś jasno stawia swoje racje, nie ma ostatecznie niczego złego. W tym, że ludzie się o te racje pokłócą - także nie. Natomiast nie chcę i nie umiem się pogodzić z odbieraniem temu drugiemu, przeciwnikowi prawa do człowieczeństwa. To się dzieje w sporach polityków. Ale nie tylko. Taki sam ton znajduję we wrzucanych do internetu memach i na okładkach poczytnych tygodników. Idą one w stronę tandety, ulegają niskim gustom i emocjom. Mówię o tym, bo to wszystko powiększa społeczne przyzwolenie dla nienawiści. Dał się w to wciągnąć nawet „Tygodnik Powszechny”, mający - przynajmniej do niedawna - ambicje bycia pismem dla intelektualistów, pokazując Donalda Trumpa, kandydata Republikanów na prezydenta Stanów Zjednoczonych, jako rozjuszone zwierzę. Sam występuję na Twitterze z imienia i nazwiska, nie ukrywając tego, że jestem księdzem. To prowokuje czasem bardzo niewyszukane ataki. Nauczyłem się, że w pewnych sytuacjach trzeba umieć zamilknąć i wycofać się, nie podawać takich wypowiedzi dalej, żeby nie prowokować większej niechęci, nie dolewać oliwy do ognia.

W sporach politycznych takiego umiarkowania i wycofania praktycznie nie obserwujemy. Następuje raczej proces akcja - reakcja. Za to ma miejsce takie milczenie, którego przynajmniej ludzie mojej generacji nie rozumieją. Myślę o milczeniu osób, które dla mnie są autorytetami. Choćby w kwestii trwającego wyniszczającego sporu o Trybunał Konstytucyjny i tylu innych milczą prymas Polski, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, wreszcie sama konferencja. Oczywiście nie oczekuję poparcia jednej ze stron tego sporu przeciw drugiej, ale wyraźnego etycznego stanowiska. Przypomnienia, co jest dobre, a co złe. Bez względu na barwy tego, kto źle robi.

Oficjalny jednolity głos wszystkich biskupów wymagałby ich spotkania i wypracowania takiego stanowiska. I to rzeczywiście wydaje się dziś nie do przeprowadzenia.
Tak wielkie są w tym gronie różnice, także polityczne? Jeśli tak, to trudno nie tęsknić za czasami Prymasa Tysiąclecia, kardynała Wyszyńskiego. Nie tylko miał autorytet, ale i wiedział, że go ma.

Pojedyncze wypowiedzi i oceny poszczególnych biskupów dość regularnie się pojawiają.

Obawiam się, że one tylko powiększają chaos. Są odbierane jedne jako poparcie rządzących, inne jako obrona poglądów opozycji. A nie jako bezstronny pasterski głos motywowany etycznie.

Rzeczywiście zdarzają się takie głosy mało wyważone, by wymienić choćby idący - mówiąc potocznie - po bandzie list włocławskiego biskupa do przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza. Natomiast wyrazistego głosu całego episkopatu rzeczywiście dawno nie było.

Mamy zatem kryzys autorytetu w polskim Kościele?

Myśmy się przyzwyczaili przez długie dziesięciolecia, że w imieniu Kościoła w Polsce wypowiadał się prymas Wyszyński, a po jego śmierci „do nas i za nas” zabierał głos Jan Paweł II. I on nas ratował, bo po pierwsze, niósł go jego piotrowy urząd, po drugie, był głosem zewnętrznym, nie uwikłanym w żadne doraźne zależności czy historie. To była sytuacja nadzwyczajna, wspaniała w tamtych czasach i nie do powtórzenia dziś w demokratycznym i pluralistycznym społeczeństwie.

Tylko, powtórzmy, Jan Paweł II już jedenaście lat jest po tamtej stronie życia. Było dużo czasu, by się nowych autorytetów dopracować. Bez tego Kościołowi w Polsce, który tyle razy fantastycznie zabierał głos w kluczowych dla Polski sprawach, grozi, że ludzie nie będą go chcieli słuchać wtedy, gdy uczyć zechce.

Tęsknota za czasami wielkiego prymasa i wielkiego papieża jest zrozumiała. Powtarzam, wobec dzisiejszego chaosu i agresji w Polsce wszyscy jesteśmy trochę bezradni. Biskupi także. Ale musimy pamiętać i uczciwie przyznać, że zmienili się nie tylko oni. Zmieniło się także nastawienie wiernych do tego, co oni mówią. Zmieniła się wreszcie sytuacja Kościoła w Polsce. I ten proces rozciągnął się na całe dwadzieścia kilka lat po przełomie ustrojowym. Proszę sobie przypomnieć pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski w roku 1991. Przypominał wtedy najważniejsze treści dziesięciu przykazań Bożych. Wszyscy, chyba z nim włącznie, mieli wtedy wrażenie, że rzuca grochem o ścianę. Nauczał bardzo wyraziście i z wyjątkowo mocną podbudową etyczną. I też nie był słuchany ze zrozumieniem.
Sugeruje ksiądz profesor, że nawet gdyby dziś Polacy otrzymali wyraziste nauczanie od swoich pasterzy, to będą je odrzucać?

Nie mam pewności. Ale chcę przypomnieć, że od czasów prymasa Wyszyńskiego wiele się zmieniło. Wtedy sytuacja była oczywista. Świat był dwubiegunowy z wyraźnym podziałem na „my” i „oni”. Taki podział zresztą sam w sobie przybliżał ludzi do Kościoła.

To nie tłumaczy wszystkiego. Prymas mówił twardo o działaniach partii komunistycznej, ale kiedy miał wątpliwości co do skutków strajku sierpniowego w stoczni, mówił to równie wyraźnie. Nie oglądając się na to, czy i komu się to spodoba albo nie spodoba.

Nie to mam na myśli. Zmienił się świat, myślenie kategoriami demokratycznymi dotarło także do Kościoła. Arcybiskupi metropolici funkcjonują w jednym miejscu, prymas - zresztą obecnie młodszy od nich - w innym. Kolejnym ośrodkiem jest pochodzący z wyboru przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Nie ma powrotu do sytuacji, gdy w praktyce cały Kościół w Polsce miał władzę jednoosobową. I to z nadania Stolicy Apostolskiej. Kościół w Polsce przestał być ogólnonarodowy. A skoro tak, władza w Kościele dużo bardziej spoczywa w rękach poszczególnych biskupów diecezjalnych. Ale każdy z nich wypowiada się we własnym imieniu, nie w imieniu Episkopatu Polski. I oni to robią. Nie tylko z ambony. Co najmniej kilkunastu z nich jest stale obecnych w mediach społecznościowych i zabiera tam głos. I nie ma w tym nic złego, bo tam są także ich wierni. Rozmnożyła się także liczba ośrodków, których działania biskupi mieliby recenzować. Oczywiście byłoby fantastycznie, gdyby taki jednolity autorytet się wyłonił. Też bym tego chciał. Ale uczciwie powiem, że nie wiem, jaki miałby być sposób na jego wyłonienie. Dobrym przykładem takiego ulokalnienia kościelnego nauczania jest choćby społeczne nauczanie Kościoła dotyczące spraw bezrobocia czy migracji. Listu pasterskiego wszystkich biskupów w tej sprawie nie było od dawna. Ale nauczanie tam, gdzie problem jest istotny, wraca bardzo często. Wypowiedzi opolskiego biskupa Andrzeja Czai są najlepszym przykładem.

Tylko czy nam nie grozi,że Kościół jednak stopniowo wyrzeknie się rządu dusz albo go utraci. Trudno słuchać, jeśli nie do końca wiadomo kogo.

Dlaczego nie wiadomo? Nie ma co najwyżej pojedynczego głosu prymasa, który z Jasnej Góry się wypowiada i to jest dla wszystkich wiążące. Ale głos Kościoła nie tylko z ambon, ale choćby przez dziesiątki mediów katolickich, diecezjalne radia, tygodniki, internet dociera do ludzi o wiele liczniej niż kiedyś. Pytanie, czy jesteśmy gotowi posłuchać, zaangażować się w odnalezienie tego tonu w nauczaniu, który jesteśmy gotowi zrozumieć i przyjąć?
Nie ma niczego złego w tym, że ludzie tęsknią za wyrazistym kościelnym autorytetem...

Nie ma. Ale być może ten etyczny autorytet trzeba przedefiniować. Zamiast czekać na nowego Prymasa Tysiąclecia, słuchajmy tych, którzy jako autorytety przebijają się do powszechnej świadomości. I na ambonie, i w internecie, i w kościelnych wydawnictwach. Nie poddawajmy się czarnowidztwu pod tytułem: Kościół nie naucza, a ludzie go nie słuchają, skoro tłumy ludzi szukają wypowiedzi ojca Szustaka, ks. Jana Kaczkowskiego, siostry Małgorzaty Chmielewskiej czy twórcy Szlachetnej Paczki, ks. Stryczka, a oni w całej Polsce nie tylko głoszą, ale i dają przykład swoim życiem. Czy oni nie są głosem Kościoła? Czy oni nie zasługują na miano autorytetów? Nie tylko z powodu urzędów, które pełnią, ale także własnej osobowości? W ludziach jest tęsknota za Słowem Bożym i za słuchaniem, za stawianiem czoła rzeczywistości. To jest realizowane. Choć - przyznaję - całkiem inaczej niż trzydzieści czy czterdzieści lat temu.

Ale w Polsce tak się niektórzy zapamiętali w politycznej walce, że nie zauważyli Roku Miłosierdzia.

Ale przecież nie dlatego, że się o tym nie naucza. Robi to choćby krakowski biskup pomocniczy Grzegorz Ryś jeżdżący dosłownie po całej Polsce z nauczaniem o Bożym Miłosierdziu. Jednego głosu nauczającego rzeczywiście nie ma. Ale wielu ludzi Kościoła gdzieś tam na dole o etykę i o miłosierdzie się upomina.

Tylko na ile to nauczanie dociera do polityków, wreszcie do nas wszystkich?

Istotne jest nie tylko to, na ile dociera. Ale jeszcze bardziej na ile słuchamy tego, co już dotrze. Sama krytyka episkopatu, nawet jeśli uzasadniona, nie wystarczy. Trzeba jednocześnie pytać o to, kto zostaje politykiem, jakie kompetencje trzeba mieć albo jakich lepiej nie mieć, by nim zostać. Wreszcie pytajmy samych siebie, czy przypadkiem nie jesteśmy gotowi słuchać tylko tego, co nam pasuje. To prawda, zmienił się sposób nauczania pasterzy, ale i sposób słuchania wiernych. Kiedyś tego, co mówił prymas, z uwagą słuchali nawet komuniści. Choć o tym, co mówił, pisał tylko „Gość Niedzielny”, a „Trybuna Ludu” już nie. Dziś każdy słucha tak, jak mu pasuje. Dobrym przykładem jest choćby sprawa eutanazji. Kiedyś kojarzyła się w Polsce głównie z eksperymentami nazistów. Dziś jednoznaczne nauczanie biskupów w tej sprawie wcale nie jest jednoznacznie przyjmowane. Głos krytyczny wolimy widzieć jako skierowany do drugiego, nie do siebie. To inni są agresywni, my nie - słyszymy z różnych stron politycznego i społecznego życia. Nie chodzi o szukanie łatwych usprawiedliwień, ale to jest być może jeszcze jeden z powodów powściągliwego wypowiadania się hierarchów. Nikt nie chce, by jego wypowiedzi o charakterze etycznym były używane przez różne strony jako broń w politycznej, publicystycznej grze.

Ale przez to grozi nam, że wkrótce będziemy chrześcijanami w sferze życia prywatnego, małżeńskiego, może jeszcze zawodowego, a życie publiczne, w tym polityka, znajdzie się poza etycznym osądem. Jakby w tej sferze wszyscy byli poganami.

Jeśli politycy w środku noszą pustkę i karierowiczostwo, to nawet najbardziej stanowczy głos biskupów nie pomoże. Co najwyżej adresaci schowają się za zewnętrzne formy osobistej kultury.
Pamiętam dobrze, jak papież Franciszek zaapelował o to, by każda parafia przyjęła choć jedną rodzinę uchodźców. I wtedy politycy prawicy, deklarujący przywiązanie do chrześcijaństwa, bez mrugnięcia okiem mówili, że papież po prostu się myli.

Jeszcze raz się okazało, że polityka jest grą. Skoro społeczeństwo bało się przyjmować uchodźców, owi politycy woleli skrytykować papieża, niż stracić głosy. A przy okazji: Akurat gdy idzie o przyjmowanie imigrantów, głos polskich biskupów zabrzmiał wyjątkowo mocno: nikt, kto jest w potrzebie, kto cierpi, nie powinien być pozbawiony pomocy, a my jako ludzie i jako chrześcijanie nie możemy być obojętni. Szybko się okazało, że nie działają struktury państwa, które pozwoliłyby tych uchodźców sprowadzić. Ale to nie zmienia faktu, że wyrazisty, etyczny głos biskupów, o który tak się w tej rozmowie upominamy, nie miał wyrazistego odzewu ani wśród polityków, ani wśród obywateli. Co potwierdza, że problem jest nie tylko w kryzysie nauczania, ale i w kryzysie słuchania nauczycieli.

Co to mówi o naszym chrześcijaństwie?

To każe myśleć o naszym chrześcijaństwie krytycznie. Lubimy jako społeczeństwo - nie tylko w sferze relacji z uchodźcami - wybierać z kościelnego nauczania to, co nam pasuje. Ale czas pokazał także, jak bardzo skomplikowana jest to sprawa. Jak bardzo jesteśmy w obecnej sytuacji międzynarodowej bezradni. Na pewno jest bezwzględna potrzeba ratowania drugiego człowieka, którego życie jest zagrożone. Tego, który ucieka z terenu objętego wojną. Ale jednocześnie istnieje potrzeba zapewnienia w Europie elementarnego bezpieczeństwa, co ostatnie wydarzenia w Brukseli dosadnie potwierdziły.

Ks. profesor Marek Lis jest teologiem i medioznawcą, pracownikiem Wydziału Teologicznego i Instytutu Politologii Uniwersytetu Opolskiego. Napisał m.in.: „Światową encyklopedię filmu religijnego”; „Figury Chrystusa w Dekalogu Krzysztofa Kieślowskiego”;
„Krzysztof Zanussi. Przewodnik teologiczny”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska