Sam na siebie donosiłem

Fot. Sławomir Mielnik
Inż. Zbigniew Hocheker był działaczem „Solidarności” w nieistniejącej już Wojewódzkiej Spółdzielni Budownictwa Wiejskiego w Opolu. Był delegatem na I Zjazd Regionalny „S” Śląska Opolskiego. Internowany 11.02.1982r. Przez cztery miesiące siedział kolejno w więzieniach w Opolu, Strzelcach Opolskich, Kamiennej Górze i Głogowie. Dziś prowadzi prywatną firmę budowlaną.
Inż. Zbigniew Hocheker był działaczem „Solidarności” w nieistniejącej już Wojewódzkiej Spółdzielni Budownictwa Wiejskiego w Opolu. Był delegatem na I Zjazd Regionalny „S” Śląska Opolskiego. Internowany 11.02.1982r. Przez cztery miesiące siedział kolejno w więzieniach w Opolu, Strzelcach Opolskich, Kamiennej Górze i Głogowie. Dziś prowadzi prywatną firmę budowlaną. Fot. Sławomir Mielnik
Ze Zbigniewem Hochekerem, byłym internowanym działaczem opolskiej Solidarności, rozmawia Mirosław Olszewski

- Dlaczego zdecydował się pan rozmawiać o obecnej lustracji?
- Walczę z głupotą i wszelkimi skrajnościami. Bo te z reguły są szkodliwe i bardzo niebezpieczne. Wkurza mnie to, co się dzieje. Mam wrażenie, że pogrążamy się w bagnie i że za chwilę nikt z nas nie będzie czysty.
- Większość społeczeństwa chce tego.
- Większość opowiada się za tym, co usłyszy, zobaczy i przeczyta w środkach komunikacji masowej. A w nich dominuje w tej chwili jedna tylko opcja. Zwolenników wojny na teczki.
- Czemu wojny? Skoro większość jest zdania, że ich otwarcie właśnie uspokoi atmosferę i oczyści życie publiczne.
- Niby jak? Czy po ujawnieniu współpracowników dawnej Służby Bezpieczeństwa naprawdę coś się zmieni na lepsze? Staniemy się nagle społeczeństwem obywatelskim? Przestaniemy oszukiwać na podatkach? Gospodarka się rozwinie? Czy wiedza o tym, kto współpracował z SB, sprawi, że na miejsca pracy po tych ludziach przyjdą nowi, kompetentni i uczciwi?
- Po co pan to mówi? Ma pan piękną kartę w życiorysie... Nie lepiej siedzieć cicho i patrzeć, jak inni się zabijają?
- Jeśli bezpieka zdecydowała się mnie wsadzić, to dlatego, że całe życie walczyłem z głupotą. A że PRL był komunistycznym absurdem, więc siedzieć musiałem.
- Za co pana internowano?
- Zwykła formułka - bo moje pozostawanie na wolności wzbudzało uzasadnione podejrzenie, że będę działał na szkodę socjalizmu... Jakoś tak.
- To powinien pan być za lustracją. Za ujawnieniem donosicieli, agentów...
- Za taką, jak teraz nam proponuje LPR, nie jestem. Oczywiście, zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że agenci byli. Że byli donosiciele. Ale wie pan - nie chcę ich znać. Niech pozostaną sam na sam ze swoimi sumieniami. Najlepszym donosicielem na samego siebie byłem ja sam.
- ...?
- Przecież wszystko, co robiłem, było jawne. Swoje poglądy antykomunistyczne głosiłem otwarcie, a niekiedy wręcz ostentacyjnie. Ludzie, którzy wtedy byli dziećmi, a dziś często najżarliwiej opowiadają się za rozliczeniami, tego nie wiedzą, ale wtedy funkcjonariusze bezpieki mogli wejść do każdego zakładu, wziąć akta personalne pracownika i zwyczajnie je skopiować. Stąd mieli ich adresy - mieli wszystkich jak na patelni. Założenie podsłuchu telefonicznego nie było dla nich żadnym problemem.
- Pan chyba nie sugeruje, że w ogóle nie było donosicieli?
- Byli. Ale to nie oni zbudowali i utrzymywali tamten system. W całej tej teczkowej histerii zdajemy się już zupełnie zapominać o tym, że to nie bezpieka, ale PZPR go nam tutaj zamontowała. Moim zdaniem, jeśli dziś kogoś należy rozliczać z cywilizacyjnego zapóźnienia kraju, za zmarnowanie półwiecza pracy wielu szeregowych Polaków, to twórców tamtego systemu, a nie jakichś tam ludzi, którzy po prostu mieli kiedyś za mało odwagi, by powiedzieć nie, ale niczego złego nikomu nie zrobili.
- Wyjęli panu z życiorysu kilka miesięcy. Mógł pan mieć potem dalsze kłopoty. Nie ma w panu chęci odpłacenia łajdakom?
- Nie. Po pierwsze dlatego, że nie jestem mściwy, po drugie - ważniejsze - przecież gdy zacząłem działać w związku, byłem dorosły. Znałem zatem doskonale skalę ryzyka i wiedziałem, za co się biorę. Przecież naiwnością było sądzić wtedy, że komuniści tak zwyczajnie oddadzą władzę, gdy zobaczą rozmiary społecznego buntu. Jeśli więc 11 lutego 1982 r. wzięli mnie do internatu, nie byłem zaskoczony.
- Ani wściekły?
- Zapytałem esbeków tylko, czy aby na pewno wiedzą, co robią. Przecież, powiedziałem im, musicie sobie zdawać sprawę z tego, że kiedyś będziecie za to wisieli...
- Mówi pan o tym wszystkim jak typowy inżynier. Beznamiętnie.
- To tylko tak wygląda na tle rozliczeniowej wrzawy podnoszonej przez środowiska, które liczą na polityczne zyski. Śmieszy mnie zresztą w tej sprawie zwłaszcza zapalczywość młodych ludzi, którzy nie wiedzą nic o tamtych czasach, o ówczesnym klimacie. A że beznamiętnie? Chciałem jedynie dopomóc w obaleniu systemu, który doprowadził nas do dziadostwa i beznadziei. I jestem szczęśliwy, że w jakimś ułamku promila przyczyniłem się do upadku PRL. Cały czas jednak miałem nadzieję, że III RP będzie państwem, które zajmie się przede wszystkim rozwojem i budowaniem. Że jak nastanie wolność, zaczniemy w szaleńczym wręcz tempie gonić Europę. A tu widzę, że dziś na plan pierwszy wysuwają się sprawy zgoła nieistotne...
- Działał pan w podziemiu?
- Nie wiem. Legitymacji tam przecież nie dawali. Jeśli za działalność taką można uważać kolportowanie ulotek, bibuły, to tak. Tylko że wtedy wielu ludzi to robiło. Bywałem na wszystkich ważniejszych uroczystościach, spotkaniach, manifestacjach. Fotografującym nas bezpieczniakom pokazywałem "V" jak inni... Ale czy to podziemie, to nie wiem.
- Znalazł pan na liście Wildstei-na nazwisko tożsame z pańskim?
- Nie chce mi się tego sprawdzać.
- A chciałby pan zajrzeć do swojej teczki?
- Nie. Po co mi to?
- Żeby zobaczyć, kto na pana donosił.
- Ależ, jak mówiłem - sam na siebie doniosłem najbardziej. Bo wszystko robiłem jawnie. A poza tym, musiałbym pewnie potem dociekać, dlaczego taki czy inny kolega coś tam o mnie chlapnął. A skąd mam wiedzieć, czemu to zrobił? Przecież bezpieka łamała ludzi na wiele sposobów. Jeśli wiedzieli, że ktoś lubi panienki, podsuwali mu jakąś, zrobili parę fotek i mówili - albo pan nam coś powie, albo pokażemy fotki żonie. Mam mieć dziś do niego żal o to, że postawił swoją rodzinę ponad mnie? Jak mam dziś ocenić kogoś, kto nie odesłał do diabła bezpieczniaka, bo bał się, że dziecka mu nie przyjmą na studia, ale potem albo nie mówił bezpiece niczego ważnego, ani nikomu nie zaszkodził? Przecież nie czarujmy się - tych naprawdę przekonanych tajnych współpracowników bezpieki nie było aż tak wielu.
Zdecydowana większość figurowała w ich kartotekach, bo nie odważyła się odmówić.
- Pan tak lekko o tym mówi, ale przecież ludzie działający w podziemiu w stanie wojennym ryzykowali drakońskie kary. Agent w ich otoczeniu to był rzeczywiście ktoś bardzo niebezpieczny.
- Nie ma przecież prawnych przeszkód, by ci ludzie, którzy rzeczywiście byli w konspiracji, nie mogli indywidualnie dochodzić prawdy. Kłopot polega jednak na tym, że przecież należy założyć, że i dziś służby specjalne mają pewnie swoich niejawnych współpracowników. Ich teczki pozostaną jednak zastrzeżone, nawet jeśli w PRL popełnili jakieś podłe rzeczy dla ówczesnej bezpieki. Dlatego w moim przekonaniu cała ta obecna teczkowa zawierucha niczego sensownego nie przyniesie.
- A nie obawia się pan, że wątpiąc w sens tak prowadzonej lustracji narazi się na podejrzenia: pewnie ma coś do ukrycia, skoro lustracji nie wspiera albo przynajmniej nie siedzi cicho?
- Wiem, że funkcjonuje taki właśnie rodzaj moralnego szantażu. Ze szczególnym upodobaniem stosuje go skrajna prawica: kto nie z nami, ten przeciwko nam. I oczywiście nie mogę być pewny, że ktoś tak właśnie odbierze to, co mówię. Tylko że wychodzę dokładnie z tego samego założenia co wtedy, w 1981 roku, gdy wstępowałem do "Solidarności". Uważam, że sprawy w kraju idą w złym kierunku, a skoro mam możliwość powiedzenia tego publicznie, bo pachnie mi to faszyzmem, to korzystam z okazji. I tak jak kiedyś nie obawiałem się bezpieki, tak teraz nie obawiam się ewentualnej, choć bzdurnej etykietki adwokata diabła.
- Nie wystąpi pan nawet do IPN o status pokrzywdzonego?
- A jakiż ze mnie pokrzywdzony? Gdy patrzę na to wszystko, co działo się od osiemdziesiątego roku do teraz, to czuję się wręcz odwrotnie - wygrany! Mogę mówić, co myślę, głupków nazywać po imieniu i chodzić na wybory z pewnością, że to nie oszustwo. Mam w kieszeni paszport i mogę jechać gdzie mi się podoba. Prowadzę własny interes i nie narzekam. Starając się o status pokrzywdzonego, czułbym chyba niesmak. Nie chcę uchodzić za kombatanta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska