Sąsiedzka nienawiść. Aż po grób

Katarzyna Kownacka
Sołtys Jan Zając: - Obie rodziny godziłem kilkakrotnie. W końcu dałem spokój. Powiedziałem, żeby więcej do mnie nie przychodzili.
Sołtys Jan Zając: - Obie rodziny godziłem kilkakrotnie. W końcu dałem spokój. Powiedziałem, żeby więcej do mnie nie przychodzili.
W Kątach Opolskich sąsiad polał sąsiadkę ropą, a potem się powiesił. - Miał wyrok w zawieszeniu, pewnie się bał więzienia - mówią mieszkańcy.

Hubert G. powiesił się w poprzednią niedzielę w ogrodzie opuszczonej posesji. Wcześniej oblał ropą sąsiadkę Marię Schetschok.
- Zauważyła go inna sąsiadka, pobiegła po swego szwagra. Ten go odciął, próbował ratować, ale było za późno - wspomina sołtys Jan Zając.
Nie ma we wsi człowieka, który nie słyszał o konflikcie rodziny Schetschoków i rodziny zmarłego Huberta G.

- Oni się od zawsze kłócili - mówią mieszkańcy.
Główny powód to wąska droga, która prowadzi do domów jednych i drugich. Schetschokowie mówią, że droga jest ich i nie chcą, żeby G. po niej jeździli. A rodzina G. nie ma innego dojazdu. Po sądach się o to ciągali, policja często tu zaglądała. Awantura goni awanturę.

Choć we wsi nikt otwarcie mówić nie chce, to jednak po cichu mieszkańcy przyznają, że większość kłótni wszczynali właściciele drogi. - Oni chyba z nikim dobrze we wsi nie żyją - mówi sąsiadka skłóconych. - Jak Hubert raz w roku węgiel na zimę przywoził i drugą bramą za domem wjeżdżał, to zaraz awantura była, że ścieżkę niszczy.

Schetschokowie chcieli ostatnio ten drugi dojazd bramą zagrodzić, żeby G. węgla nie miał jak wwozić.
- I chyba nerwy mu puściły... - twierdzi kobieta. - Za wcześniejszą bójkę z mężem Marii Schetschok miał wyrok w zawieszeniu. Pewnie się bał więzienia...
Hubert G. miał 69 lat. We wsi mówią, że porządny był, uczynny, pobożny. - Jeszcze do kościoła do Choruli pojechał na dziewiątą rano, a potem wrócił i... - mówi Karol Pasoń.
Tego ranka miał iść na poranną mszę z żoną. Nie poszedł, szykował się na następną. Czemu sąsiadkę oblał ropą? - To tylko on wiedział, ale teraz już nie powie - mówi sołtys Zając. - Jak wrócił do domu po kościele, to żonie powiedział, że idzie spać i już nie wrócił.

O drogę Schetschokowie nie tylko z G. się kłócili.
- Lata temu jeszcze jeden sąsiad, co mieszka obok, miał wjazd od tej dróżki - dodaje sołtys Jan Zając. - Ale on po paru awanturach zrobił wjazd z innej strony i ma spokój. G. tak zrobić nie mogli, bo nie było jak.
Sołtys Kątów historię konfliktu zna dobrze, bo sąsiedzi przychodzili do niego czasem, by ich godził.

- Kłócili się o wszystko: o kawałek działki za domem Schetschokowie mieli pretensje, że gdy rodzina G. zmieniała płot między dwiema posesjami, to chciała go postawić za drzewem, a powinna przed, o to, że samochód G. stoi i wyjechać nie można, o to, że woda z dachu G. płynie na drogę Schetschoków - wylicza soltys. - W końcu nie wytrzymałem i powiedziałem, żeby se dali po szlagu, potem na piwo poszli na zgodę, a do mnie więcej nie przychodzili, bo rozsądzał ich nie będę.
Spór szedł też o kawałek działki między dwoma domami. Sołtys wspomina, że G. wezwali kiedyś geodetę, żeby ten znalazł kamienie graniczne i wytyczył działki.
- No i ten granice wytyczył, ale Schetschokowie nie chcieli ich zaakceptować, bo stwierdzili, że geodetę przekupili G. - kwituje Jan Zając.
Józef Schetschok z mediami rozmawia chętnie. - Kłótnia między naszymi rodzinami trwa ponad sto lat, bodaj od 1860 roku, jak przodek żony tu gospodarstwo kupił - mówi. - Ale ostatnio się nasiliła. Jesienią w ubiegłym roku zwróciłem sąsiadowi uwagę, żeby naszej drogi nie blokował, bo chcę ją utwardzać, to łopatą mnie uderzył. Zgłosiłem to na policję i wyrok dostał. A w niedzielę zaczaił się na żonę, jak szła do szpitala, i wylał na nią ropę. Ale żeby jasność była - ja nie mam uciechy, że on nie żyje. Może można było jakoś do zgody dojść...

- Mama miała oczy ropą zalane, mogło jej się coś stać - dodaje córka Monika. - Ja jestem niewidoma, drugiego takiego nieszczęścia byśmy nie znieśli...

Rodzina G. do tej pory nie może się otrząsnąć z szoku i bólu. - Nawet bez tej tragedii brak nam już sił na te nieustanne zaczepki - mówi Piotr, syn Huberta. - Mamę od złodziejek przy sklepie wyzywają. Twierdzą, że im kawałek działki zajęliśmy.
Tymczasem w księgach stoi wyraźnie, że to nasze. Awantury i pretensje są o wszystko, a my już dla świętego spokoju samochodów na ścieżce dawno nie stawiamy. Wjazd potrzebny nam jest do transportu węgla, ale tylko raz w roku. Albo się sądzić o to będę, albo żeby nie potęgować złości kawałek ogrodu odkupię od sąsiada z drugiej strony.

- Może ta niepotrzebna śmierć otrzeźwi jednych i drugich - ma nadzieję jedna z sąsiadek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska