Sylwia Szymczyna. Dziewczyna, która potrafi uderzyć

Klaudia Bochenek
– Nasza Sylwunia daje z siebie wszystko – chwali swoją podopieczną trener Włodzimierz Stopka.
– Nasza Sylwunia daje z siebie wszystko – chwali swoją podopieczną trener Włodzimierz Stopka. Klaudia Bochenek
Cieszy się, jak przypali ciasto, dostanie w szkole pałę albo na ringu po pysku. - To mnie mobilizuje do jeszcze lepszych osiągnięć - mówi Sylwia Szymczyna, studentka PWSZ w Nysie i brązowa medalistka tegorocznych Młodzieżowych Mistrzostw Polski w Boksie Kobiet.

Niewielka sala w budynku uczelnianego AZS na peryferiach Nysy. Wewnątrz mnóstwo materaców, worków treningowych, porozrzucanych bokserskich rękawic, butów sportowych, jakieś ogromne opony samochodowe leżące pod ścianą i unoszący się w powietrzu zapach potu.

Z tyłu sali kilku facetów kotłuje się na podłodze. Pomiędzy komendami trenera i przyspieszonymi oddechami sportowców sączą się gdzieś z głośników mocniejsze riffy starego Europe - "The Final Countdown". Na środku, pomiędzy workami treningowymi, wśród oparów testosteronu Sylwia prowadzi rozgrzewkę.

- Nasza Sylwunia daje z siebie wszystko i na maksa przykłada się do tego, co robi. Po raz pierwszy zobaczyłem na treningu babę, która potrafi machać tymi swoimi gałęziami i nie chowa się za worek, to wiedziałem, że będzie z niej bokser.

Jest pracowita i chyba głównie temu zawdzięcza swój sukces - chwali swoją podopieczną Włodzimierz Stopka, wykwalifikowany trener boksu, mający wieloletnią praktykę i obycie w ringu. - Jestem z niej szczególnie dumny, chociaż w klubie jest również sporo facetów, którzy też zdobywają medale.

No, ale kobieta na ringu to rzadkość, a jeśli jeszcze przy tym jest naprawdę dobra, to trzeba to docenić i pochwalić się jej sukcesami. Może w końcu ktoś zauważy nasz klub, bo do tej pory żyjemy trochę w opolskim podziemiu. W całym województwie nie ma nawet okręgu bokserskiego i stąd reprezentujemy dolnośląskie Ziębice. Chociaż oczywiście wolelibyśmy boksować w barwach Opolszczyzny.

- Zwłaszcza że tutaj naprawdę jest sporo ludzi, którzy będą wygrywać niejedne mistrzostwa dla klubu. Trzeba się tylko nami zaopiekować - uśmiecha się brązowa medalistka tegorocznych Młodzieżowych Mistrzostw Polski w Boksie Kobiet w Grudziądzu.

Pochodzi z niewielkiej wsi Kolnowice pod Prudnikiem. Trudno o niej powiedzieć: filigranowa, waży 75 kilogramów, jednak owej masy przy 170 cm wzrostu tak naprawdę w ogóle nie widać. Długie blond włosy upięte w kucyk, zero makijażu i przyklejony do młodej, ładnej 22-letniej buzi uśmiech. I chociaż boks na poważnie trenuje od dwóch lat, to na jej dziewczęcym licu jakoś trudno dopatrzyć się pozostałości po przestawionym nosie, blizn na łukach brwiowych i takich tam śladów po przebytych starciach na ringu.

- Smak i zapach krwi nie jest mi obcy, bo nie raz już porządnie oberwałam, zwłaszcza jak miałam starcie ze 130-kilogramową zawodniczką, ale poważniejszej kontuzji jeszcze na szczęście nie zaliczyłam - uśmiecha się Sylwia. - Czasem żartuję, że jeśli ktoś mi w końcu złamie nos, to może wreszcie będzie on w miarę prosty…

Ból jej nie przeraża. Wie, że wpisany jest w boks. - Mało kobiet w Polsce boksuje, bo albo na przykład wstydzą się swojej cięższej wagi, albo nie chcą się pokazać na ringu spocone i nieatrakcyjne.

Albo zwyczajnie boją się bólu - mówi dziewczyna. - Zdarza się, że zaczynają przychodzić na treningi, ale szybko rezygnują zaraz po tym, jak dostaną po pysku. Ja wręcz przeciwnie: im bardziej mi ktoś dołoży, tym większą mam motywację - spinam się w sobie i walczę do końca. Jak oberwę, to złe we mnie wstępuje. Nie żeby agresja, tylko taka pozytywna, wielka energia, dzięki której mam więcej sił, jestem bardziej skupiona i wówczas wiem, jak się obronić i jak skutecznie zaatakować. Bo w boksie wbrew pozorom też trzeba myśleć, używać głowy, a nie tylko pięści…

Uderz mnie po męsku

O ile na ringu Sylwia staje oko w oko z rywalką, również kobietą, chociaż czasem trochę silniejszą, bo cięższą, to już na treningach nie ma raczej szans na damski sparing. Stąd też zwykle tłucze się z chłopakami.

Czasem przy tym się denerwuje, bo nie znosi taryfy ulgowej: - Powtarzam im do znudzenia, że mają mnie bić jak każdego innego faceta, a nie jak babę. To nie balet, tylko boks. A skoro na treningach nie nauczę się mierzyć z najsilniejszymi, to przecież na ringu nie będę miała szans na zwycięstwo.

Stąd też młodzi bokserzy z rodzimego klubu wedle życzenia i po koleżeńsku zadają razy po męsku, bez litości. A Sylwia odpiera ataki i tym samym jest coraz lepsza na ringu. Stąd jej brązowy medal na ostatnich mistrzostwach. Chociaż tak naprawdę apetyt miała na złoto, a przynajmniej srebro.

- Czuję lekki niedosyt, bo po stoczonej półfinałowej walce byłam niemalże pewna wygranej - opowiada Sylwia. - Moja rywalka praktycznie cały czas wisiała na linach w swoim narożniku, była cała zakrwawiona, z wybitym barkiem. Miałam wyraźną przewagę. A tu tymczasem klops. Werdyktem sędziego byłam jednak nie tylko ja zaskoczona, ale także obecni na mistrzostwach kibice i entuzjaści boksu, którzy podchodzili, gratulowali i kręcili głowami.

- Nic to, odegramy się wcześniej czy później. Chociażby w przyszłym roku w Elblągu na memoriale mojego trenera - uśmiecha się Włodzimierz Stopka. - Będzie bezlitosny rewanż, bo Sylwia zapowiedziała już, że skoro tak, to ona przestaje boksować na punkty i przerzuca się na nokaut…

Przegrana czy wygrana walka nie ma większego wpływu na kondycję psychiczną dziewczyny. Wie, ile jest warta, a swoją porażkę potrafi sobie wytłumaczyć na tysiąc różnych sposobów. Wychodzi bowiem z założenia, że widocznie tak miało być, że zapisane jej było w gwiazdach. -

Co cię nie zabije, to cię wzmocni. Czasem trzeba zwyczajnie dostać po pysku, upaść, podnieść się i iść znowu do przodu. Na tym to wszystko polega - uśmiecha się. - Zresztą gdyby zawsze wszystko mi się udawało, łatwo przychodziło, to najprawdopodobniej nie potrafiłabym docenić swoich sukcesów.

Podobne nastawienie Sylwia ma również do innych sfer życia: do nauki, czasu wolnego i swoich pasji. Lubi czasem, jak jej się coś w kuchni przypali podczas gotowania, trafi jej się pała na zaliczeniu z architektury albo zwyczajnie -na ringu dostanie po pysku. - Wtedy wiem, że żyję i że muszę nad czymś popracować.

No i pracuje. W dodatku ciężko. Obecnie jest na trzecim roku architektury i urbanistyki w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Nysie, gdzie właśnie przygotowuje się do dyplomu. - Zamiast wybrać sobie klarowny, prosty temat, to ja oczywiście wydziwiam.

Mam taką pracę, która z tygodnia na tydzień się zmienia i ostatecznego kształtu jeszcze nie nabrała, a przecież obrona za pasem - uśmiecha się studentka. - Projektuję most, który składa się w dom, a do tego jeszcze całą ochronę przeciwpowodziową dla Nysy. Nocami siedzę więc nad projektem, a popołudniami biegam na siłownię i treningi i zastanawiam się usilnie, jak te dwie rzeczy połączyć. Zarówno teraz, jak i w przyszłości.

Bo architektura jest drugą pasją Sylwii. Teraz wie to już na pewno, chociaż jeszcze dwa lata temu, jak zaczynała studia, nie była o tym w stu procentach przekonana. Widząc, że nie jest doskonała, najlepsza wśród kolegów na roku, zastanawiała się nieraz, co ona robi na tym właśnie kierunku.

Podobnie było z boksem. I tutaj zdarzały się chwile zwątpienia, kiedy myślała o sobie: ot, durnowata. Ale nie poddała się, parła do przodu. I dzięki temu teraz wie, że było warto. Bo jest szczęśliwa i robi to, co kocha.

- Jak się ma mój boks do architektury? Kiedyś myślałam, że nijak, ale dziś wiem, że te dwa różne światy łączy jedno: w obu przypadkach na efekty i osiągnięcia trzeba dużo i długo pracować. Nic nie przychodzi od razu.

Szymek, nie prowokuj!

Mówi, że boks pozwolił jej pokochać architekturę i na odwrót. Chociaż nie do końca, bo o tym, żeby kiedyś stanąć na ringu, marzyła już jako sześciolatka.

- Kiedyś oglądałam z rodzicami Rocky'ego z Sylwestrem Stallone i zakochałam się - w nim, w filmie, no i oczywiście w boksie. Uroiłam sobie wtedy, że w przyszłości też taka będę -
wspomina 22-latka. - W domu było mi łatwiej o zrozumienie, tato też w młodości boksował i podzielał mój entuzjazm, choć przecież jestem dziewczyną.

Trochę gorzej z mamą, która do teraz za każdym razem, kiedy wychodzę na ring, drży o moje zdrowie, no i z niektórymi znajomymi, którzy nierzadko pukali się w czoło, jak słyszeli, że boksuję. Boks?! Przeca ty baba jesteś! - mówili do mnie. A ja wtedy miałam jeszcze większą motywację.

Myślałam sobie: Ja wam pokażę. Robiłam więc swoje, ale nie wychylałam się i nie obnosiłam ze swoimi rękawicami. Dlatego dzisiaj nawet na moim roku nie wszyscy studenci wiedzą, czym tak naprawdę się zajmuję.

Był nawet taki czas, że za wszelką cenę starała się ukryć swoją pasję. Po treningach chodziła cała potłuczona, w siniakach, z powybijanymi nadgarstkami, dlatego bez względu na porę roku opatulała się w przydługie swetry i bluzy. Nie chciało jej się tłumaczyć, wyjaśniać i - co najgorsze - demonstrować niedowiarkom siły swoich uderzeń. Dziś już się nie wstydzi. Ba, jest dumna, że jest bokserką. Ale dystans w dalszym ciągu jej pozostał. Ma jedną główną zasadę: nie dać się sprowokować.

- Wyżywam się na ringu i czasem na workach. To mi w zupełności wystarcza, bo po wyjściu z klubu jestem umęczona i bezsilna jak nie przymierzając… jakieś cielę. Nie mam potrzeby udowadniania komuś swojej przewagi, demonstrowania siły - mówi. - Dlatego nawet jeśli ktoś usiłuje mnie sprowokować, to ja odpuszczam - ustępuję głupszemu. Szkoda zadzierać z prawem, zrobić komuś krzywdę albo samemu nabawić się kontuzji, która mogłaby raz na zawsze przekreślić moją karierę.

Raz tylko jedyny ją poniosło. We własnym rodzinnym domu, tuż po tym, jak rodzony brat podawał w wątpliwość umiejętności swej siostry. - Mówię: Szymek, nie prowokuj mnie - wspomina. - Oczywiście nie posłuchał. Skończyło się na tym, że podbiłam mu oko prostym. Był lekko zszokowany, zwłaszcza że siniak trzymał się całymi tygodniami. No, ale dzięki temu brat zrozumiał, że do siostry się nie podskakuje…

- Luźny bieg! Ósemki! Sierpy! Zmiana strony! - na sali AZS-u padają komendy prowadzącej rozgrzewkę, a biegający za nią w kółko faceci posłusznie je wykonują przy dźwiękach Rage Against The Machine.

Sylwia jest niezmordowana i widać jej sporą przewagę kondycyjną nad niektórymi chłopakami. Zwłaszcza tymi, którzy co poniektóre ćwiczenia wykonują na pół gwizdka i dwa razy wolniej. Krople potu jednak równo wszystkim spływają ze skroni i z daleka daje się słyszeć przyspieszone oddechy sportowców.

- Równie ważna jak kondycja jest koncentracja. Kiedy wychodzę na ring, cały świat przestaje istnieć: jestem tylko ja i ona. Ta, którą trzeba pokonać. Spinam się więc i walczę - uśmiecha się Sylwia. - Chociaż tak naprawdę przed samą walką często różne durne myśli przychodzą mi do głowy - że się potknę i wyłożę jak długa na ringu. Albo że cała w krwi będę broczyć. Ale to do czasu. Po pierwszym gongu moje myślenie się zmienia.

Kochać trzeba mimo wszystko

O 180 stopni Sylwia zmienia nie tylko myślenie na ringu, ale także temperaturę w piekarniku, kiedy na weekendy zjeżdża do rodzinnych Kolnowic pod Prudnikiem.

Tam ładuje akumulatory, czerpie energię z miłości rodziców, ich wsparcia, a w czasie wolnym oddaje się swej trzeciej pasji - gotowaniu. - To mój żywioł. Uwielbiam eksperymentować w kuchni i niewykluczone, że ze wszystkich swoich przepisów kiedyś może wydam jakąś małą książkę kucharską - uśmiecha się 22-latka. - Ostatnio lepiłam pierogi z dynią, twarożkiem, curry i karmelem. Na słodko. Zjedliśmy z bratem wszystkie, bo reszta rodziny jakoś podejrzliwie na nie spoglądała.

Co jeszcze? Marzy jej się olimpiada w Rio i dyplom z inżynierii mostów. Kocha mocniejszą muzykę - rocka, metal, czasem hip-hop. Zamiast sukienek i butów na obcasach (w których i tak jej nikt nie rozpoznaje, kiedy założy je od wielkiego dzwonu) nosi glany, bluzy i spodnie moro.

Nie maluje się, nie chodzi na imprezy, dyskoteki, bo woli w tym czasie przeczytać dobrą książkę albo spotkać się z przyjaciółmi z dala od zatłoczonych klubów. A od komedii romantycznych zdecydowanie bardziej ceni sobie thrillery, najlepiej psychologiczne, albo filmy akcji.

- Byle było dużo strzelaniny, pościgów i krwi - śmieje się. - Wiem, że dla niektórych, zwłaszcza facetów, może jestem mało kobieca, ale przecież nie zmienię się tylko dlatego, by przypodobać się jakiemuś. Póki co realizuję się, dobrze mi z tym.

A jeśli kiedyś spotkam tego jedynego, któremu nie będzie mój boks przeszkadzał, to wówczas będę pewna, że to prawdziwe uczucie. Że kocha mnie właśnie taką, jaka jestem. Nie za coś, ale pomimo wszystko…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska