Szteliga wart grzechu

Mirosław Olszewski [email protected] <a href="mailto: [email protected]">[email protected]</a> - 077 44 32 577
Rozmowa z Jerzym Szteligą, byłym baronem SLD na Opolszczyźnie.

- Jerzy Szteliga znowu jest w SLD. Gdzie pan sięga?
- Nigdzie nie sięgam. Jestem szeregowym członkiem Sojuszu.

- Akurat! Szteliga w opolskiej polityce jest jak Myszka Miki. Znak firmy, której nie sposób nie rozpoznać. Więc w co pan gra?
- W nic! Oferuję swoim wyborcom swoje umiejętności w załatwianiu ich spraw. Trochę doświadczenia, mam nadzieję, że całkiem niezłą wiedzę. Jeśli wyborcy uznają, że warto z tego skorzystać, będę rad.

- Dlaczego wcześniej odszedł pan z SLD?
- Z powodu Oleksego, który okazał się czarnym ludem całego układu. Gadał idiotyzmy, między innymi na mój temat, co - jak się okazało - ku mojemu zaskoczeniu było na rękę kilku moim kolegom z ówczesnego SLD, dlatego nie chciałem mieć nic wspólnego z tą partią. Wówczas moją, a jednak owładniętą jakąś prooleksową obsesją, która kazała im łykać największe nawet bzdury, jakie opowiadał.

- O panu z niechęcią mówili także ludzie, którzy dziś tworzą czołówkę SLD w regionie. Nie przeszkadzało to panu w powrocie??
- Pan mówi o pośle Tomaszu Garbowskim, moim politycznym synu. No więc nie przeszkadzają mi głupoty, które na mój temat wypowiada. Trochę mi tylko przykro, ale to nie jest kategoria polityczna.

- A gdy pan prosił skutecznie o przyjęcie do Sojuszu w Namysłowie, poseł Garbowski rozsyłał pytania do powiatów, czy to dobry pomysł.
- To tylko o nim samym świadczy. Nowy baron SLD w regionie zechciał pokazać staremu wyjadaczowi, gdzie jego miejsce.

- Ma pan o to do niego pretensje?
- Chciałem wrócić do partii, złożyłem podanie, a on tymczasem zapytał powiaty, co o tym sądzą. Nie rozumiem, skąd ten pomysł. Jaki zapis statutu przewiduje takie działania? Nie mam nic przeciwko temu, by ktoś wypowiadał się na mój temat, jednak uważam, że statut partii nie powinien być naciągany. Skoro ktoś chce zostać członkiem SLD, powinien być traktowany jak każdy inny. Do Garbowskiego mam pretensje o to, że nie był lojalny wobec mnie. Dedykuję mu maksymę: jeśli nie wiesz, jak się zachować w niezręcznej sytuacji, na wszelki wypadek zachowuj się przyzwoicie.

- Zemścił się?
- Popełnił głupstwo. Nie traktuję tego w kategoriach zemsty.

- Jedyne?
- No niestety nie. Niedawno publicznie oznajmił, że nie należę do grona ludzi w SLD, która dla Sojuszu w regionie opracowuje strategię do wyborów samorządowych.

- A należy pan?
- Jeśli sekretarz Zarychta zaproponował między innymi i mnie, i Andrzejowi Namyśle udział w swym zespole doradczym, to mam chyba prawo uważać się za członka owego zespołu. Tomasz Garbowski być może jest niedoinformowany, w co wolę wierzyć niż w to, że jest kłamczuchem.

- Czemu się nie lubicie?
- Nie mam pojęcia. Przy czym ja go lubię, jak polityczny ojciec swego dzieciaka. Może wynika to stąd, że on nie potrafi wziąć szmaty do ręki i wymyć schody w moim schronisku dla dzieciaków pokrzywdzonych przez los, a ja to robię i robiłem, więc objawia się u niego jakiś kompleks? Może dlatego, że ja mogłem wynosić śmieci z tego przybytku, a panom lewicowym posłom to śmierdziało? Nie wiem, jak to się dzieje, że oni gadają w kółko o swej wrażliwości społecznej, a nie potrafili wymyć kibli w budynku naszej fundacji dla dzieci pokrzywdzonych. Bo nie zatrudnialiśmy sprzątaczek ze względu na koszty. Ich lewicowa wrażliwość ogranicza się do wyrażania oburzenia na widok niesprawiedliwości. Wybuchania zdumieniem, gdy ktoś nie ma mieszkania, jedzenia, środków do życia. Lataniem do mediów, by się tym głośniej oburzyć.

- Pan nie jest przychylny SLD?
- Ależ jestem. Tylko nie instytucjom tej partii obsadzonych przez…

-... spasłych brytanów, jak pan kiedyś określił wodzów opolskiego SLD...
- Otóż z nimi właśnie mi nie po drodze. Nie zamierzam wpisywać się w ich koleiny. Nie mam wobec nich żadnych zobowiązań ani też nie mam ochoty kłamać, że mieli rację, gdy także opolska SLD szła w polityczny niebyt w wyborach. To ich odpowiedzialność.

- Nie ma lewicy na Opolszczyźnie?
- Teraz nie ma.

- Cokolwiek mówić, pan ma stały elektorat, nawet jeśli określić go mianem postkomunistycznej tęsknoty za PRL.
- Szanuję tych ludzi. Przy czym, jak wiem, oni nie marzą o powrocie do państwa autorytarnego, lecz do takiego, które dba o obywateli i nie pozostawia nikogo na marginesie.

- Tak mówi każdy polityk...
- Szacunek dla ludzi nie jest wyrazem szacunku obliczonego na wyniki wyborów. Ale też trzeba byłoby być głupkiem, by nie wykorzystać tego potencjału wyborczego. Ostatnio oddało na mnie głosy osiemnaście tysięcy ludzi. Czy opolskie SLD uważa to za drobiazg?

- Pewnie nie, ale dla opolskiego SLD, pan jest twarzą korupcji. Pod pana bokiem jako szefa Sojuszu w regionie działy się te wszystkie szwindle w Opolu.
- Mimo że wrzeszczałem w nto, że złodzieje chodzą po ulicach?! Mimo że krzyczałem do swoich ludzi, że wypasione brytany zarządzają Sojuszem w mieście? Mimo tego, że kopałem SLD, choć byłem jego szefem kiedyś? I mimo tego, że nie chroni mnie dziś immunitet, a jakoś nie słychać o wytaczanych mi procesach?!

- Ale pan krzyczał tylko w mediach, które zresztą już o aferze w ratuszu wcześniej napisały. Sam nie podał pan nikogo do prokuratury.
- Nie podałem. Nie jestem w końcu prokuratorem. Ostrzegałem, mówiłem publicznie, ale przecież nie do mnie należy formułowanie aktów oskarżenia. Miałbym być człowiekiem-orkiestrą?

- Nadal czuje się pan znakiem firmowym SLD?
- Lewicy, jeśli już. I to tylko na tę naszą wojewódzką skalę.

- Ale widziałem, jak był pan trzymany pod drzwiami Socjaldemokracji Marka Borowskiego przez ponad godzinę, gdy złożył pan deklarację chęci wstąpienia do niej. Bezskutecznie zresztą… Był pan wtedy zły, upokorzony.
- Nie było to przyjemne, zwłaszcza że mnie nie przyjęto jedynie do klubu parlamentarnego tej partii. Uważałem, że skoro w ostatnich wyborach zebrałem osiemnaście tysięcy głosów, czyli więcej niż wielu ludzi z list wyborczych tego ugrupowania, to Szteliga wart jest grzechu dla ludzi z lewicowej formacji. Koledzy uznali inaczej, trudno. Nie mam o to do nich pretensji, choć do dziś nieco się dziwię. Czystość i niewinność są w polityce bardzo ważne, ale gdy stają się kategoriami jedynymi, to potem mamy, co mamy…

- A co mamy?
- Uwiąd partii, marginalizację lewicy. Oczywiście można byłoby powiedzieć, że kogo obchodzi kondycja jednej czy drugiej lewicowej partii. Ale przecież nawet dla ludzi, którzy deklarują swe obrzydzenie i niechęć do polityki, musi być jasne, że brak liczących się formacji lewicowych oznacza nadpodaż prawicy. Co to oznacza - widzimy: bezrobocie nie spada, swobody obywatelskie są zagrożone, państwo staje się opresyjne, w polityce międzynarodowej zamiast budowania dobrych relacji wzmagają się - z naszej winy - napięcia i animozje. To widać gołym okiem. I dla mnie zdumiewające jest to, że lewica, zamiast się jednoczyć wokół oczywistych, od dawna znanych wartości, traci czas na wewnętrzne porachunki, spory i jałowe roztrząsanie przeszłości. Tym ostatnim niech się zajmą prokuratury. My powinniśmy patrzeć w przyszłość.

- Można odnieść wrażenie, że pan chce uciec do przodu… Wygodne.
- Nigdzie nie uciekam. Podtrzymuję to, co mówiłem od dawna.

- Pan mówił o "złym składzie intelektualnym" Leszka Pogana, kiedy skompromitowany w mieście dostał "kopa w górę" na wojewodę. Może powinien się pan pogodzić ze skutkami politycznej odpowiedzialności?
- Nie jestem parlamentarzystą, tym bardziej baronem, lecz tylko szeregowym członkiem formacji, do której zawsze należałem. Sądzę, że moja pokora wobec tych faktów świadczy o tym, że politycznej odpowiedzialności nie unikam. Korzystam jedynie z prawa do wyrażenia swoich poglądów. To w końcu wolny kraj…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska