Tadeusz Horoszkiewicz: - Jamnik Myszek jeździł ze mną wszędzie

Redakcja
Tadeusz Horoszkiewicz z jamnikiem Myszkiem. Jeździł z nim wszędzie.
Tadeusz Horoszkiewicz z jamnikiem Myszkiem. Jeździł z nim wszędzie. Krzysztof Świderski
Rozmowa z dziennikarzem radiowym i telewizyjnym Tadeuszem Horoszkiewiczem

- Pana telewizyjna przygoda, która po latach zmieniła się w stały związek, rozpoczęła się dziesięć lat przed powstaniem Redakcji Opolskich Programów Telewizyjnych...
- To prawda. W 1961 r., tuż po wizycie Karola Olendra u ówczesnego przewodniczącego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej Józefa Buzińskiego. "Wstyd, towarzyszu Józefie, że w dzienniku telewizyjnym nic z Opolszczyzny nie leci", powiedział Karol. Buziński wezwał podręcznego: "Co rano pod domem towarzysza Olendra ma czekać wołga". "A kamerę - zwrócił się do gościa - dostaniecie za trzy dni". Od tej pory mój przyszły szef wysyłał listem dworcowym do dziennika tekst napisany na maszynie i dwie rolki czarno-białego 16-milimetrowego filmu, nakręconego w terenie. Nazajutrz sprawdzał przed telewizorem, czy coś zarobił czy nie.

- Pan pełnił odpowiedzialną funkcję asystenta od lamp.
- Nazywanych biustonoszem, bo były to dwie żarówki pięćsetki. Skończyłem działalność pedagogiczną w Technikum Leśnym w Warcinie i jak tylko dowiedziałem się o tej asystenturze, zostawiłem wszystko, włącznie z wizją strzelby myśliwskiej trójlufki, którą w prezencie ślubnym chciało mi ofiarować Ministerstwo Leśnictwa. W Opolu ręce mnie od roboty bolały prawie dwa lata, w kieszeni przybywało ledwo ledwo, więc jak tylko mój brat, Wacek, wyjechał do Katowic, pożegnałem telewizję i przeszedłem na jego miejsce w radiu.

- Wrócił pan już jako laureat 10 ogólnopolskich konkursów na reportaż radiowy.
- Dostałem je razem ze Staszkiem Racławickim. Ostatnią nagrodę przyznali nam za "Jaśkowe córki z Wójtowej Wsi" ze znanej rodziny Poliwodów. Telewizją zaczął interesować się Jurek Bałłaban. Dążył w 1971 r. do stworzenia opolskiej redakcji telewizji. Zastanawialiśmy się ze Staszkiem, co robić. "Jak nie wyjdzie, wracamy", powiedzieliśmy sobie. Ale wyszło: w tym samym roku powstała Redakcja Opolska TV Katowice. Olender głównie zajmował się dziennikiem telewizyjnym, a my robiliśmy programy informacyjne dla Katowic i publicystykę dla Warszawy. Z kamerą w ręce.

- Jaka to była kamera?
- O Boże... Bell & Howell, którego armia amerykańska używała w czasie II wojny światowej, typowa idiotkamera. A potem dostałem radzieckiego Krasnogorska. Był sprężynowy, co wiązało się z różnymi przygodami.

- Nieraz sprowokowanymi.
- Zgadza się. Podczas jakiejś nabożnej ciszy czy ważnego przemówienia lekko trącałem nasadkę, a kiedy spadała i odbijając się od podłoża, niemiłosiernie brzęczała, z niewinną miną tłumaczyłem: "Przepraszam, ale taki mamy sprzęt".

- Pomogło?
- A skąd. Dopiero, kiedy powstały kamery magnetyczne, dostaliśmy VHS-a, który potem zrobił karierę na weselach.

- Olendra już nie było?
- Nie. Co tu dużo mówić, nie radził sobie z nami, bo stanowiliśmy już bastion i w 77. wyjechał do Białegostoku. Z Jurkiem Bałłabanem, nowym kierownikiem, zabieraliśmy swoimi samochodami dziennikarzy radiowych i rozmówców do Katowic. Program wszedł po "Panoramie powiatów" i nazywał się "Na opolskiej ziemi".

- I wszystko szło na żywca. To, co miało być, i czego być nie miało.
- Dla niektórych był to pierwszy kontakt ze studiem i nie uchroniliśmy się przed wpadkami. Z oszczędności ilustracje przygotowywaliśmy na materiale fotograficznym. Kamera zdejmowała rozmawiające osoby, a za kamerą - ruch jak diabli. Ktoś przechodził, przewrócił statyw ze zdjęciami, kierownik produkcji położył je na miejsce, ale już w innej kolejności. W rezultacie osoba, która je komentowała, mówiła o innych niż te, które wyświetlano.

- W domu też był niezły cyrk...
- Kiedy pierwszy raz pojawiłem się w telewizorze, żona z nianią zaciągnęły ostry dyżur. Basia skrzywiła się, bo "krawat krzywo, bo nie uczesany", a niania: "Cicho, bo się pomyli". Ile razy spiker telewizji katowickiej mówił "dzień dobry państwu", niania odpowiadała - "dzień dobry". Kiedyś w obawie, że wykipi mleko, postanowiła wyjść do kuchni. "Siadaj tu przed telewizorem" - poleciła mojej Basi. "Ale po co?". "Bo przestanie mówić".

- Pan i dużo mówił, i dużo jeździł...
- Szczególnie po uruchomieniu łącza kablowego Katowice - Warszawa, kiedy to stołeczna telewizja przestała przyjmować listy dworcowe. Zmontowany materiał trzeba było przesyłać z Katowic. W konsekwencji jeździło się do nich codziennie, czasami dwa razy w ciągu dnia, a podczas wyborów i pięć. Staszek pobił wtedy rekord: jazda fiatem 125 p do Katowic zabrała mu 55 minut.

- To wtedy zaczęliście intensywnie zabiegać o powołanie ośrodka w Opolu?
- Niestety, nic z tego nie wyszło, bo w 75 r. weszła w życie reforma administracyjna, dzieląca kraj na 49 województw. "Dlaczego ośrodek miałby powstać u was, a nie np. w Częstochowie? - pytała Warszawa. Staszek odszedł na stanowisko zastępcy naczelnego Radia Opole, potem umarł Jurek Bałłaban i zostałem kierownikiem redakcji. A raczej - redaktorem "programująco-zamawiającym". Dyrektor z Katowic najwyraźniej dbał o to, by ludziom nie przewróciło się w głowie z powodu stanowisk... Redakcja się rozwijała. W 72. pojawił się znakomity pracownik, Ryszard Łabus, który nie tylko umiał filmować, fotografować i oświetlać, ale i naprawiać kamery. A w 78. dołączyła dziennikarska dzieciarnia - Czesława Sikora, Witek Biernacki, Bogusław Feliszek, a później Boguś Nierenberg i Jolanta Kawecka. Przyjmowanie dziennikarzy tak się odbywało: kierownik, czyli ja: "Dyplom magisterski pani ma?" - "Mam". "Czytać pani umie?" (Spojrzenie. Z durnym rozmawia czy co?) - "Umiem". "Prawo jazdy pani posiada?" - "Owszem". "A samochód?" - "Nie". "No to się pani nie nadaje". "A jeśli kupię?". "No to wtedy co innego". Tak były przyjmowane między innymi Marta Bobowska, Joanna Jarosz i Joanna Wanot.

- Nie wspomniał pan o Myszku...
- Jamnik Myszek jeździł ze mną wszędzie, tak że nawet Krzysio Świderski, ówczesny fotoreporter CAF-u, zrobił mu zdjęcie w pasach bezpieczeństwa. To zdjęcie 1 kwietnia ukazało się w gazecie polonijnej w Kanadzie z podpisem, że w Polsce obowiązują pasy bezpieczeństwa również dla psów.

- Myszek miał swoich następców...
- Podstawową rolę telewizyjną odegrał Myszek III, bohater teledysku. Biegał za mną po 40-centymetrowym śniegu i skakał jak baletnica. Montażystka do jego skoków dobrała muzykę i ten teledysk był doskonale znany i lubiany na Śląsku.

- Pan ze szczególnym upodobaniem uprawiał poletko "przyroda".
- Starałem się wpłynąć na ludzi, żeby nie śmiecili, nie palili traw czy ściernisk. Miałem niezłą awanturę ze znanym rolnikiem panem M., bo obłożył dąb słomą i podpalił. Wiedziałem, że do Wrzosek i Nowej Kuźni przylatywały pierwsze bociany. Orientowałem się, gdzie kwitną pierwsze przebiśniegi i pierwsze drzewa owocowe.

- Warszawa chętnie kupowała takie tematy?
- Głównie takie. Bo dla wiadomości o powstaniu Uniwersytetu Opolskiego nie znaleziono miejsca ani w Teleexpressie, ani w Panoramie, ani w Wiadomościach. Opolszczyznę postrzegano przede wszystkim jako teren napadów, pożarów, powodzi, katastrof i czasami sukcesów rolniczych.

- Pana osobisty sukces w tamtych czasach?
- Fotografia dwóch dzików przeskakujących przez drogę leśną. W 78 r. zdobyła brązowy medal na wystawie w Sofii, a w 94 - I miejsce w konkursie "Łowy z kamerą" w dziale "Zwierzyna w ruchu" - w Republice Południowej Afryki. Dostałem nagrodę we frankach szwajcarskich i nawet mi trochę zostało po odliczeniu kosztów realizacji.

- Do lasu jako dziennikarz telewizyjny wchodził pan na dłużej?
- Chodzi o reportaże? Tak. Np. na drodze do Prudnika żyły mrówki pana Podkówki. Jego samego nawet nie potrzebowałem, bo na mrówce ćmawej wystarczająco się znałem. Wie pani, że cztery mrowiska tego gatunku na hektarze drzewostanu całkowicie uwalniają go od szkodników owadzich? Rysio Łabus opowiada, że więziłem w pudełku pszczołę, lekko oszołomioną puszczałem na kwiatek i wysyłałem newsa do Wiadomości, że właśnie rozpoczęły się obloty. Nieprawda, bo w pierwszym słonecznym dniu lutego można było pojechać do pasieki w Grudzicach i tam je sfilmować.

- Nie udało się panu wywalczyć samodzielności dla redakcji?
- Chodziłem w tej sprawie od komitetu do biskupa i kurii i pamiętam, że Wiesław Walendziak, redaktor naczelny telewizji, odpisał biskupowi Nossolowi, że Opolanie z jednej strony mają Wrocław, z drugiej Katowice i mogą sobie oglądać albo tu, albo tu. W 97 r. przeszedłem na emeryturę, kierownictwo przejął Boguś Nierenberg, dzielnie walczył przy mojej pomocy i wreszcie doczekał się samodzielności finansowej i organizacyjnej. Niestety, nie udało się wywalczyć pełnego zasięgu, ale i do dzisiaj go nie ma. Cała nadzieja w telewizji cyfrowej.

- Opolską telewizję kojarzy się ze "Studiem pod Bukiem"...
- Przyjechałem z cotygodniowego kolegium z Katowic, załoga pracowała jeszcze w baraku na radiowym dziedzińcu przy Piastowskiej, nazywanego leżącym wieżowcem. "Słuchajcie, będziemy mieli półgodzinny program raz na tydzień" - oświadczyłem triumfalnie. "Ale gdzie my to mamy nagrywać?" - towarzystwo zaczęło się zastanawiać. I wtedy wyskoczył Nierenberg: "Tu, pod bukiem". W czołówce programu wystąpiły dwie opolskie dziouchy w wiankach, Kawecka i Sikora. Nagrywało się rozmowy przy zielonym stoliku, jak padało - pod parasolem. Później postarałem się, by buk uzyskał status pomnika przyrody.

- Miał pan to szczęście, że nie tylko mógł zaglądać przyrodzie pod podszewkę, ale i był za to nagradzany.
- Otrzymałem najwyższe odznaczenie łowieckie - Złom, odznakę symbolizującą skromną gałązkę świerkową. I medal św. Huberta za szerzenie kultury łowieckiej. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, dla których najważniejsza była sprawa zwierzyny i lasu. Nadleśniczy z Kędzierzyna-Koźla po pożarze w Kuźni Raciborskiej - w tamtym czasie największego pożaru w Europie, który pochłonął 10 tys. hektarów lasu - zaryzykował i wbrew wszelkim zasadom, według których buka nie sadzi się na wyciętej przestrzeni, zastosował taki chwyt, że między brzozami, które się same wysiały, posadził małe buczki. I te buki pięknie wyrosły! Później, już na emeryturze, z nieżyjącym już dzisiaj Staszkiem Racławickim realizowaliśmy reportaże telewizyjne o problemach ochrony środowiska. Dostaliśmy za nie kilka nagród na ogólnopolskich konkursach, w tym trzy pierwsze.

- Odstaje pan od normy. Po kilkudziesięciu latach pracy w telewizji nie uważa się pan za kogoś lepszego...
- Pani mnie chwali?

- Na to wygląda. To przecież z pana powodu pierwszy sekretarz po raz drugi przecinał wstęgę...
- Świętej pamięci Andrzej Żabiński. Ale to nie o mnie chodziło, tylko o telewizję. W walce o temat czy realizację programu bywałem brutalny i bezczelny. Zdarzało się, że podczas kręcenia podchodzi do mnie dwóch ważnych pilnujących: "Kto wam pozwolił tutaj filmować?". A ja na to, równie groźnie: "A kto pozwolił o to pytać?".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska