Trzymaj się życia

Redakcja
Małgorzata Rokosz: – Ze zdumieniem stwierdziłam, że jestem silniejsza, niż przypuszczałam, postanowiłam choć część tej siły przekazać innym
Małgorzata Rokosz: – Ze zdumieniem stwierdziłam, że jestem silniejsza, niż przypuszczałam, postanowiłam choć część tej siły przekazać innym Paweł stauffer
Obie otrzymały po dwie wiadomości - dobrą i złą. Ta zła brzmiała: ma pani raka. Zawalczyły z nim.

Małgorzata Rokosz z Opola wymacała w piersi niewielkiego guzka. Nie zlekceważyła tego. Zaraz zgłosiła się do onkologa. To nie było nic groźnego. Potem systematycznie, zgodnie z zaleceniem lekarza przeprowadzała badania.

Atak z zaskoczenia

Był rok 2009, kolejny raz poszła do lekarza na rutynową już kontrolę. Z niepokojem oczekiwała natomiast na inną wiadomość - czy zostanie przyjęta do nowej pracy. W tym samym dniu otrzymała dwie wiadomości. Dobrą była ta, że dostała ciekawą pracę. Złą - wynik biopsji. Nie było wątpliwości: w pobranym do badania fragmencie piersi znajdowały się komórki nowotworowe.

- Najpierw trudno mi było uwierzyć w to, że mam raka - wspomina pani Małgosia. Przyjęłam tę informację z pokorą, ale od razu jednak postanowiłam nie dać się chorobie. Pogłaskałam się za to, że systematycznie chodziłam na badania, dzięki czemu nowotwór był w początkowym stadium. Rozpaczałam właściwie tylko jedną noc. O świcie miałam gotową listę postanowień: najpierw powiem o chorobie najbliższym z zaznaczeniem, że nie dam się rakowi. Nie pozwolę, by mną zawładnął, "przerzucił się do mózgu", sterował każdą myślą, pozbawił planów i zatruł życie. Moje dorosłe już dzieci z trudem przyjęły informacje o chorobie, obiecały wspierać mnie w tej walce z przebiegłym przeciwnikiem. Prawdziwym wsparciem okazał się mój przyjaciel.

- Nawet bez obu piersi będziesz dla mnie stuprocentową kobietą - zapewnił.
To pomogło jej podjąć jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu. Lekarze powiedzieli, że wystarczy tzw. operacja oszczędzająca, ale jeśli pacjentka sama zdecyduje - odejmą całą pierś.

Operację wyznaczono pani Małgosi za półtora miesiąca. Miała dużo dni na myślenie. Wreszcie zdecydowała: jeśli ta choroba jest tak podstępna, rozstanę się z całą piersią - oświadczyła lekarzom. W tym czasie już oswoiła się z chorobą. Postanowiła nie ukrywać jej przed znajomymi. Zdecydowała się też podjąć pracę, o którą tak się starała, i nie rezygnować z niej podczas leczenia i rekonwalescencji.

- Po amputacji piersi musiałam przejść chemioterapię ze wszystkimi jej negatywnymi skutkami - wspomina tamten czas pani Małgosia. Kiedy zaczęły mi wypadać włosy, od razu poprosiłam córkę, by mi ogoliła głowę, i dobrałam sobie odpowiednią perukę. Nie wychodziłam z domu bez makijażu, który skutecznie kamuflował wyliniałe brwi. Ciągle jednak pocieszałam się, że przecież za jakiś czas włosy mi odrosną. Mimo wszystko patrzyłam na siebie bez odrazy. Pomocą były komplementy mojego mężczyzny i dzieci.

Choroba uświadomiła jej coś, czego o sobie dotąd nie wiedziała:
- Kiedy ze zdumieniem stwierdziłam, że jestem silniejsza, niż przypuszczałam, postanowiłam choć część tej siły przekazać innym. Byłam rehabilitantką, ale po operacji i usunięciu węzłów chłonnych nie mogłam już pracować w tym zawodzie. Jednak praca w firmie, która zajmuje się produkcją i dystrybucją urządzeń medycznych, okazała się dla mnie tą wymarzoną. Wśród akcesoriów, po które przychodzą do nas klientki, są m.in. protezy piersi, rękawy przeciwobrzękowe i biustonosze dla amazonek. Nietrudno sobie wyobrazić, jakie uczucia towarzyszą okaleczonym kobietom, które muszą rozebrać się w obecności obcej osoby, aby dobrać odpowiedni rozmiar. Łzy same im płyną z oczu, kiedy patrzą w lustro w przymierzalni - i natychmiast ustępują uśmiechowi, gdy dowiadują się, że ja jestem też jedną z nich. Stres zastępuje spokojna ufność.

Dziś u pani Małgorzaty nie ma śladu po okaleczeniu. Ma zrekonstruowaną, piękną pierś, którą może wyeksponować w głębokim dekolcie.

- Zdecydowałam się na tę operację dla siebie, dla swojego komfortu - mówi pani Małgosia, choć przyjaciel odradzał. - Mnie nie przeszkadza brak twojej piersi - mówił, więc jeśli miałabyś znowu cierpieć - daj sobie z tym spokój. Przez te kilkadziesiąt deka twojego straconego ciała nie przestałem cię przecież kochać - przekonywał. Ja jednak uważam, że warto było trochę pocierpieć i czuć się inaczej z tym nowym wzgórkiem niż z wielką blizną. Rekonstrukcja piersi jest refundowana i warto, by kobiety po mastektomii korzystały z takiej możliwości.

Pani Małgorzata na własnym ciele przetestowała udogodnienia, z jakich mogą korzystać kobiety walczące z rakiem. Swoją pracę traktuje teraz jak misję. Jeździ na szkolenia, poznaje nowe urządzenia i akcesoria, doradza kobietom w okresie choroby i rekonwalescencji, sama się rozwija i czuje satysfakcję z tego, że komuś pomogła.

- Każda ciężka choroba przynosi człowiekowi nie tylko samo zło - podsumowuje pani Małgorzata. Dziś potrafię się cieszyć z małych rzeczy i nie przejmować drobiazgami. Żyję z większą uwagą i myślę, że cierpienie jest też dla ludzi i należy je przyjąć z pokorą.

Ciąża i rak

Gabriela Grzywa z Miedzianej, prawniczka prowadząca poradnictwo podatkowe i mama trzech synków, w jednym dniu dowiaduje się, że jest w ciąży z czwartym dzieckiem, a wynik biopsji odkrytego w jej piersi guzka to złośliwy nowotwór.

Decyzja, którą miałam podjąć, należała do najtrudniejszych w życiu każdej kobiety - urodzić dziecko czy zdecydować się na aborcję? Pierwszy lekarz w Opolu, do którego poszłam, powiedział, że oczywiście będzie mnie leczył, ale ciąża go nie interesuje. No jak to - oburzyłam się - ale przecież ona jest!

Wtedy ktoś mi podpowiedział, że jest w Warszawie lekarz, który specjalizuje się w leczeniu chorych na raka ciężarnych kobiet. Pojechałam więc z mamą do prof. Geremka i od niego dowiedziałam się, że istotnie, leczył kilkadziesiąt kobiet w podobnej jak moja chorobie i uważa, że ciąża nie ma negatywnego wpływu na przebieg leczenia, a dzieci (mimo operacji i podawania matkom chemioterapii) rodzą się zdrowe.

Najstarsze z nich ma już kilkanaście lat. Informacje uzyskane w Warszawie przesądziły o tym, że urodzę czwarte dziecko. Decyzję musiałam podjąć zupełnie sama. Okazało się, że początek nowego życia we mnie będzie jednocześnie końcem naszego małżeństwa. Mąż nie wspierał mnie i zachowywał się tak, jakby go ten problem w ogóle nie dotyczył.

Profesor, który zapytał, jaka jest moja sytuacja rodzinna, stwierdził, że dla dobra wszystkich moje leczenie powinno się odbyć w Opolu. A potem jakby ktoś z góry kierował moimi krokami - trafiałam w Opolu wyłącznie na takich lekarzy, którzy potraktowali mój przypadek wyjątkowo. Okazali się nie tylko doskonałymi fachowcami, ale też ludźmi pełnymi empatii. Od nikogo nie usłyszałam, że mając troje dzieci, nie powinnam już rodzić kolejnego.

W październiku 2012 r. pani Gabriela jest w trzecim miesiącu ciąży. Operacyjnie usunięto jej pierś, a następnie (w terminie, który onkolog skonsultował z ginekologiem) podano 5 serii chemii.

- Sprawdziło się to, co powiedział prof. Geremek, że nie wiadomo dlaczego, ale kobiety w ciąży lepiej znoszą chemię niż pozostałe! - uśmiecha się pani Gabriela. - Tak też było w moim przypadku. Nawet wtedy czułam się na siłach, by zajmować się moimi chłopcami.

Zrezygnowałam na ten czas z pracy, ale poza tym robiłam to, co każda mama - opiekowałam się dziećmi, gotowałam, prałam, szykowałam śniadania do szkoły. Nie zadawałam sobie pytań: dlaczego ja? Sama sobie na nie odpowiedziałam: a dlaczego nie ja? Moi synkowie dowiedzieli się dość wcześnie, że mama jest chora, bo powiedziałam im to za radą psychologa, ale kiedy się leczyłam i tak dobrze się czułam, na pewno uwierzyli, że wyzdrowieję.

Czwarty synek ważył 3 kg i dostał 10 pkt w skali Agpar.
- Nie, nie czekałam na córkę - zapewnia. Wiedziałam o tym, że noszę w sobie mutację genu BRCA-1 (tę samą co Angelina Jolie) i gdybym urodziła dziewczynkę, ona by też mogła mieć problem z nowotworem.

Dziś pani Gabriela ma 38 lat. Mieszka w domu z mamą i tatą, na których wsparcie zawsze może liczyć. Jest jedynaczką i zawsze chciała mieć dużą rodzinę, podobnie jak mąż. Niestety, on w trudnej sytuacji nie stanął na wysokości zadania.

- Po urodzeniu (11-miesięcznego dziś) Mikołajka lekarz zobaczył u mnie spadek nastroju i skierował na terapię do psychologa. Rozmowy z nim podziałały na mnie kojąco.

Doceniłam się sama za siłę w tej trudnej sytuacji, doceniłam opolskich lekarzy, którzy mnie leczyli, i ludzi, którzy stanęli na mojej drodze. Uwierzyłam w to, że najgorsze już za mną. Jestem spokojna, wróciłam do pracy, a już tylko dla siebie zdecydowałam się na rekonstrukcję piersi. Nowa, którą otrzymałam, pozwoli zapomnieć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska