T-shirt - ciuch z przesłaniem

fot. Archiwum prywatne
Katarzyna Magiera
Katarzyna Magiera fot. Archiwum prywatne
Zdarza się, że t-shirt jest wyraźnie mądrzejszy od swojego właściciela. Tak przynajmniej twierdzi Katarzyna Magiera, przez przyjaciół zwana Sziszą. Koszulkom z nadrukami poświęciła swoją pracę licencjacką. - Każdy t-shirt jest jak mały billboard - przekonuje Szisza.

Praca Sziszy, jak na licencjat z kulturoznawstwa przystało, pełna jest mądrych cytatów. Oto Roland Barthes wywodzi: "Ani moda, ani świat nigdy nie są pozbawione ekspresji języka". A AF Vanderhorst dodaje: "Moda to język".

Dla Sziszy na pewno. Postanowiła napisać pracę o t-shirtach, bo sama koszulki projektuje i ozdabia za pomocą specjalnych farbek. Albo je przerabia, co uważa za bardzo charakterystyczny trend współczesnej postmodernistycznej mody.

Zawsze coś komunikujesz

Gdy rozmawiamy, siedzi koło nas Ola, dwudziestoparoletnia atrakcyjna brunetka w różowej koszulce z uśmiechniętą Myszką Miki. Choć zarzeka się, że to żadna demonstracja, a t-shirt kupiła w second-handzie za grosze, to Szisza i tak dokonuje głębokiej interpretacji.

Ponieważ Ola nie jest już w wieku fanów kreskówek Disneya, jej Myszka symbolizować ma dystans do siebie i świata. Może nawet z odrobiną autoironii, bo różowe tło to czytelna aluzja do lukrowanego kiczu w stylu Dody.

Ja mam na sobie czarny t-shirt bez żadnych nadruków, ale Sziszy to nie zniechęca. Gdyby koszulka była lekko obszarpana, uchodziłbym za jakiegoś postpunkowca (z racji wieku). Ponieważ nie jest, może oznaczać, że prawdopodobnie utożsamiam się z całym ruchem no logo, rozreklamowanym przez Naomi Klein. Bo brakiem napisu czy obrazka komunikuję swoją programową niechęć do komunikowania czegokolwiek.

Skomplikowane? Może i tak, ale z t-shirtami od początku sprawa była złożona. Podobno moda na bawełniane koszulki narodziła się w latach 30. XX wieku w Południowej Karolinie, gdzie firma Jockey International zaprojektowała koszulki dla drużyny futbolowej miejscowego uniwersytetu.

Tak się spodobały kibicom, że zaczęli je podkradać. Wtedy pojawił się na nich nadruk, który miał identyfikować t-shirt jako własność drużyny i tym samym zniechęcać złodziei. Oczywiście się nie udało, właśnie takie podpisane koszulki stały się krzykiem mody.

Potem było już z górki, bo własne t-shirty zaczęły produkować inne szkoły. I taki t-shirt od początku spełniał kilka funkcji naraz. Bo nie tylko reklamował uczelnię i identyfikował posiadacza jako jej studenta, ale też dla niego samego, o ile uczelnia cieszyła się renomą, był sposobem zamanifestowania społecznego statusu.

My przerabialiśmy to w siermiężnych czasach Polski Ludowej, kiedy to szczęśliwy właściciel koszulki z wyraźnym logo tej czy innej markowej firmy odzieżowej zza żelaznej kurtyny nie myślał o tym, że ją reklamuje, bo przede wszystkim reklamował sam siebie. Oto ja, modnie odziany gość!

Wieloznaczność mile widziana

Tej wielofunkcyjności towarzyszy zwykle wieloznaczność. I to naprawdę imponująca! Zbierając materiały do swojej pracy, Szisza natrafiła na chłopaka, który nosił t-shirt przedstawiający koszmarną ośmiornicę w garniturze, która na tle flagi Stanów Zjednoczonych wznosi do góry dłonie z palcami ułożonymi w znak zwycięstwa.

U góry slogan "Cthulhu For President", a pod spodem anglojęzyczny napis: "Dlaczego mamy wybierać mniejsze zło?". No i mamy tu naprawdę przebogaty zestaw odczytań. Z jednej strony to hołd fana horrorów dla H. P. Lovecrafta, który wymyślił postać koszmarnego stwora o trudnym do wymówienia imienia Cthulhu.

Ale nie tylko, bo mamy tu parodię t-shirtów wyborczych, a także czytelną krytykę demokratycznych obyczajów wyborczych. Bo skoro wyborcy często mawiają, że wybierają "mniejsze zło", to czemu by nie mieli iść na całość i postawić na potwora z głębin? - Akurat ten chłopak całkiem dobrze rozumiał wszystkie te poziomy znaczeniowe - mówi Szisza. - A nie zawsze tak jest.

Jak często właściciel nie rozumie własnej koszulki? Do legendy przeszła historia nagłośniona przed laty przez "Politykę". Oto zaraz po upadku muru berlińskiego, gdy zalały nas ciuchy z Zachodu, po plaży w Świnoujściu spacerowała dumna rodzinka odziana w identyczne koszulki z napisem "Ich bin Schwul". I nie mogła zrozumieć, dlaczego mijani na wydmach niemieccy turyści pokładają się ze śmiechu. Nikt im widać nie powiedział, że właśnie odważnie deklarują całemu światu: "Jestem pedałem".

Zobacz, w co wierzę

Wtedy było to oczywiste nieporozumienie. Dziś już niekoniecznie. Głośnym echem odbiła się w Polsce akcja "T-shirt dla wolności". Jej organizatorzy namówili różnych celebrytów, by paradowali po mieście w koszulkach z hasłami typu "Usunęłam ciążę", "Jestem lesbijką" czy "Nie płakałam po papieżu".

Tego rodzaju prowokacyjne deklaracje miały niby uczyć Polaków tolerancji, pokazać, że są wśród nas ludzie mający poglądy inne od tych powszechnie przyjętych i akceptowanych. W grę wchodziła więc swego rodzaju światopoglądowa agitacja.

T-shirt jako polityczna deklaracja to nic nowego. Tu reakcje na zawirowania sceny politycznej bywają błyskawiczne. Gdy Opole odwiedził premier Leszek Miller, nieżyjący już opolski radny Edward Kowalczyk przywitał go w koszulce z nadrukiem "Wolę być zerem niż Leszkiem Millerem".

Gdy Marian Krzaklewski wystartował w wyborach prezydenckich z "młodzieżowym" hasłem "Krzak TAK", furorę zrobiły koszulki ozdobione tym właśnie hasłem oraz, jakżeby inaczej, dorodnym liściem konopi indyjskich.

W stolicy, a pewnie nie tylko tam, do dziś można spotkać lewicowców w koszulkach z podobizną Lecha Kaczyńskiego i podpisem "Spieprzaj, dziadu". Takie zabawy pamiętamy też z PRL-u, gdzie chadzało się w t-shirtach z napisem "Nie lubię ruskich" na piersi i dopiskiem "pierogów" na plecach.

Mamy zresztą swój opolski wkład w tego rodzaju polityczno-konfekcyjne gry i zabawy. Piotr Długosz, opolski lider Ruchu Autonomii Śląska, prowadzi internetowy sklepik, w którym można sobie zamówić t-shirt z nadrukiem "Gurny Ślunsk" czy też "Dej pozor, ślunski bajtel". Albo coś bardziej serio, choćby deklarację "Mein Vaterland ist Oberchslesien".

Trzeba być jako tako zorientowanym w opolskiej polityce, by połapać się, że jest to polemika z poglądami mniejszości niemieckiej, która za swoją "krainę ojców" uważa Niemcy, a Górny Śląsk traktuje jako Heimat, czyli "małą ojczyznę".

Autonomiści widzą to inaczej, dla nich Vaterlandem jest właśnie Górny Śląsk. Co sugeruje i to, że istnieje naród śląski, i to, że regionowi należy się co najmniej autonomia (o ile nie coś więcej). Nic nie zostaje powiedziane wprost, wszystko trzeba sobie wydedukować.

Koszulka w serek

Ciuchy z przesłaniem to spory rynek. Wystarczy poserfować po internecie, gdzie reklamują się setki wysyłkowych sklepów. Do wyboru, do koloru. Chcecie mieć zabawny t-shirt? Proszę bardzo: oto kawałeczek żółtego sera opatrzony napisem "koszulka w serek". Coś estetycznego? Full serwis: od abstrakcyjnych wzorów po malarskie dzieła. Etno-inspiracje, prasłowiańskie fascynacje, znaki Zodiaku - to tylko niektóre z propozycji.

Lubicie szokować? To może makabryczny obrazek drzewa z wisielcem z jednej i dziewczynką huśtającą się na huśtawce z drugiej strony pnia. Albo coś obscenicznego, choćby z cyklu Klub Negatywnych Odjazdów. Dziura w ziemi w kształcie męskiego członka a na dole dwie skulone osóbki. Dymek przy jednej: "Ale dół!"I przy drugiej: "No! Dół jak ch...". Do szkoły tego może nie założysz, ale na imprezę w pubie jak znalazł. Każdy cię zauważy.

Szisza kończy swoją pracę mocnym stwierdzeniem: "Hiperbolizując: T-shirt może wszystko". Coś chyba jest na rzeczy, skoro włodarze Gdańska chcą uczcić okrągłą rocznicę "Solidarności" wypuszczeniem na rynek t-shirtu ozdobionego podobizną Lecha Wałęsy. Młodego, z sumiastym wąsem, sprzed epoki, w której towarzysze broni apelowali z troską "Lechu, nie tyj!". Czy pomysł wypali? Trudno powiedzieć, ale strach pomyśleć, jakimi wariacjami na temat odpowiedzą przeciwnicy Wałęsy. Wzorów im nie zabraknie, bo już dziś można zobaczyć t-shirty z podobiznami Lecha i Lolka z bajki o Bolku i Lolku.

Oglądaj ze zrozumieniem

O jednej zasadzie warto pamiętać: t-shirt próbuje cię zrobić w konia, więc interpretuj go ostrożnie. Tu naprawdę łatwo wpaść w pułapkę.

Nieletnia podfruwajka w koszulce z anglojęzycznym napisem na piersi "Możesz patrzeć, ale nie dotykaj". Dziewczynka jest słaba z angielskiego? Udaje lolitkę? A może po prostu jej mama ma nietypowe poczucie humoru? Albo jeszcze inaczej: mama nie zna angielskiego, a mała i jej koleżanki mają ubaw? Każda wersja jest prawdopodobna.

A po co to wszystko? Szisza ma prostą odpowiedź: taka koszulka zaspokaja równocześnie - pozornie? - sprzeczne potrzeby. Pozwala się wyróżnić z tłumu, a równocześnie zamanifestować przynależność do wybranej przez ciebie grupy. Miłośników "U2", śląskich autonomistów albo zwykłych jajcarzy, których koszulka informuje na dzień dobry: "Przepraszam, że żyję, to się więcej nie powtórzy".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska