Upadek Leszka P. Zgubiła go chciwość i wiara, że można żyć ponad prawem

Archiwum
Przez dwie kadencje rządził Opolem, potem był wojewodą.
Przez dwie kadencje rządził Opolem, potem był wojewodą. Archiwum
Przez dwie kadencje rządził Opolem, potem był wojewodą. W poniedziałek wyszedł z więzienia, nie wiadomo, czy na zawsze.

Gdy Leszek P. wychodził po ponad czterech latach odsiadki z zakładu na ulicy Partyzanckiej, nie czekał na niego nikt poza dziennikarzami. Z żadnym nie rozmawiał. Wziął małą torbę i pomaszerował samotnie do centrum miasta. Po drodze potrącił go samochód, zamiast do domu trafił do szpitala. Prawie wszyscy jego niegdysiejsi adwersarze mówią, że odkupił swoje winy.

Jeszcze osiem lat temu ten sam człowiek rozdawał karty na Opolszczyźnie. Gdy w ratuszu zaczęły się zbierać nad nim czarne chmury, dostał tzw. kopa w górę, awansował na wojewodę. Wydawało się, że nic go stamtąd nie ruszy.

- Nie interesuje mnie bycie senatorem czy posłem. Moje aspiracje są określone: województwo, a potem administracja rządowa - mówił szczerze już w 2001 roku. Ta szczerość była wypadkową pozycji i politycznej siły.

Nie przejmował się tym, że opozycyjni radni i prasa od kilku lat ujawniali coraz więcej nieprawidłowości i szemranych interesów, jakie prowadził jako prezydent z prywatnymi biznesmenami. Bagatelizował śledztwo prokuratury. W żywe oczy kłamał, jak wielu jego najbliższych współpracowników, że jest niewinny.

- Na zewnątrz był aż do przesady pewny siebie, pamiętam, że nawet gdy już postawiono mu prokuratorskie zarzuty, mówił mi: spokojnie, nic z tego nie będzie - wspomina Alojzy Drewniak, wówczas opozycyjny radny UW.

Łapówki? Do gabinetu proszę

Ale czas P. powoli się kończył. Jego pozycję osłabiły głośne teksty śledcze nto z jesieni 2002 roku, gdzie pokazaliśmy korupcyjne zachowania prezydenta Opola i innych włodarzy z ratusza. Gdy na początku 2003 roku Ewa O., ówczesna marszałek województwa, i Tomasz Garbowski, wtedy sekretarz SLD, poszli do prokuratora okręgowego Józefa Niekrawca spytać się o stan śledztwa, usłyszeli, że opinie biegłych nie są korzystne i śledztwo skończy się zarzutami wobec wielu osób. Wówczas SLD szybko cofnął swoje rekomendacje Leszkowi P. i Ewie O. Oboje rychło opuścili wygodne gabinety, a latem tegoż roku zostali zatrzymani przez policję, usłyszeli zarzuty. Wielu ludzi w Opolu znów zaczęło wierzyć w sprawiedliwość.

Po latach śledztwa i procesu w 2008 roku Leszek P. usłyszał pierwszy wyrok: Udowodniono mu przyjęcie 114,5 tysiąca złotych łapówek. Dzięki pieniądzom wręczanym prezydentowi Opola lokalni biznesmeni mogli liczyć na przychylność podczas przetargów na inwestycje czy wynajęcie lokali. Przed sądem przedsiębiorcy określili łapówki jako "podatek kopertowy", a np. ostatnią ratę "podatku" najemcy znanego opolskiego pubu Maska zanosili już do... gabinetu wojewody. Sąd skazał byłego prezydent Opola na pięć lat więzienia oraz 150 tys. zł grzywny. P. do końca nie zgadzał się z tym rozstrzygnięciem.
- Ludzie nie mieli takiej świadomości, co może być korupcją. Jeżeli biznesmen dawał mi pieniądze, żebym przeznaczał na jakiś cel, to tak robiłem, nie brałem ich dla siebie - przekonywał.

- Nie oczekuję uniewinnienia, bo przez te lata spędzone w zamknięciu nauczyłem się pokory. Nie twierdzę wcale, że jestem bez winy, i wiem że poniosę karę, ale to były inne czasy. Warto o tym pamiętać, gdy będzie się mnie oceniać.

Nie on miał być prezydentem

Inne czasy Leszka P. zaczęły się w 1994 roku. W wyborach samorządowych w Opolu Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej (spadkobierczyni PZPR) nieoczekiwanie uzyskała dobry wynik. Jerzemu Sztelidze - ówczesnemu szefowi SdRP na Opolszczyźnie - marzyła się wielka koalicja w radzie m.in. z Unią Wolności. Prezydentem miasta - którego wówczas wybierali pomiędzy sobą radni - miał zostać Stanisław Skakuj (UW).

- Ale panowie z Unii Wolności nie chcieli tej koalicji i szlag mnie trafiał, że mi ten pomysł nie wyszedł - wspomina dziś Szteliga. - Nieoczekiwanie Leszek, który wówczas zaczynał jako radny, zaproponował, że on sam spróbuje poskładać to wszystko. Pomyślałem: niech próbuje, jeśli mu się uda, to będzie prezydentem. No i nim został, trochę nieoczekiwanie nie tylko dla mnie.

P. znał się ze Szteligą jeszcze z czasów w wojewódzkim komitecie PZPR, czyli partii, do której obaj należeli. Potem przyszły prezydent Opola pomagał Sztelidze budować struktury SdRP, harował też przy każdych wyborach.

- Zawsze oddany sprawie, a wówczas wielu takich ludzi nie było, bo ugrupowanie źle się kojarzyło i nie miało pieniędzy - przekonuje Szteliga. - Bardzo go ceniłem. Był człowiekiem posłusznym, a z drugiej strony potrafił zawsze coś twórczego dodać. Gdy musiałem, z braku pieniędzy, zwalniać pracowników zatrudnionych w centrali partii, to podziękowałem Władkowi Brudzińskiemu (kolega P., potem wiceprezydent Opola), a zostawiłem Leszka. Brudziński przez wiele lat miał o to do mnie ciche pretensje.

Jerzy Szteliga rządy Leszka P. w mieście dzieli na dwie odsłony. W pierwszej kadencji prezydenta P., w latach 1994-1998, miasto nabrało rozpędu. Powstała nowa obwodnica z mostem przed Odrę, ściągnięto do Opola nie tylko pierwszy hipermarket, Real, ale i inwestorów przemysłowych, np. Kludi. Wypiękniał Rynek i ulica Krakowska, główny deptak miasta.

- Leszek P., z wykształcenia historyk, świetnie rozumiał się z profesorem Stanisławem S. Nicieją, który wówczas był rektorem uniwersytetu - mówi Szteliga. - Dzięki temu UO wiele zyskało, a efektem współpracy jest m.in. Collegium Maius na placu Kopernika, czyli dawny szpital, który z ruiny zmienił się w jedną z wizytówek miasta. Mówię o tym, bo ja oddzielam to, co P. zrobił dla miasta, od tego, za co odpowiedział przed sądem i za co został już ukarany. Nie ma co kryć, że pogubił się facet straszliwie, ale to nie jest powód, abyśmy mieli zapominać o jego osiągnięciach.

Janusz Kowalski, który jako prezes stowarzyszenia Stop Korupcji również przyczynił się do rozbicia SLD-owskiej grupy skorumpowanych polityków, irytuje się, gdy słyszy takie opinie.
- Ja inaczej pamiętam tego człowieka - wspomina. - On oszukał nas, opolan. Wykorzystał swoją funkcję do prywatnych celów. To mit SLD, że Opole kwitło pod rządami P. Ten człowiek pokazał swoim postępowaniem, że nie powinien nigdy zajmować funkcji publicznych.

Od urzędników ratusza, którzy pamiętają eksprezydenta, trudno jednak usłyszeć złe słowo na jego temat. Gdy w 1994 roku przejął urząd, nie zrobił czystki, a Grażynę Frister, sekretarza miasta za prezydenta Jacka Kucharzewskiego, pozostawił na stanowisku. Obecnie to rzecz nie do pomyślenia.
- Może to głupio zabrzmi, ale on miał serce. Posłuchał, pokiwał głową, poklepał po ramieniu, coś doradził, a potem pomagał - opowiada jeden ze starszych pracowników. - Szeregowi urzędnicy nie wiedzieli, że na tak masową skalę brał w łapę. Dla nas był super. Nigdy przedtem ani potem nie dostawaliśmy tylu nagród i podwyżek.

- To był taki "brat łata" - przyznaje Dariusz Smagała, wówczas opozycyjny radny UW. - Ale ja byłbym daleki od jego idealizowania. Lata mijają, a wiele osób zapomina, że P. był bardzo miły dla osób, które znał i które były z jego kręgu. Stąd ciepłe posadki w spółkach miejskich dla kolegów z partii, przyznawanie mieszkań komunalnych poza kolejnością, gdy biedni ludzie czekali na nie miesiącami. Potem doszło także przyjmowanie łapówek od biznesmenów - przypomina Smagała.

Pojawia się profesor D.

Większość moich rozmówców jest jednak zgodna, że gdyby P. skończył swoje rządy po 4 latach, dziś byłby wspominany zupełnie inaczej. Problemy zaczęły się w drugiej kadencji, gdy poczuł się zbyt pewny siebie i postanowił się usamodzielnić.

Przestał być "kolegą towarzysza Szteligi" - jak dziś mówią nam osoby znające obu panów. Prezydent uznał, że jest już na tyle silny, aby budować swoją grupę władzy.
- Co tu kryć po 1998 roku straciłem kontrolę nad miastem - przyznaje otwarcie Szteliga, dawniej jeden z baronów SLD. - Na horyzoncie pojawiła się Ewa O., członkini OPZZ i nowa osoba w zarządzie miasta, a także, to jeszcze ważniejsza postać, profesor Stanisław D., który został wówczas przewodniczącym rady miasta. Ten człowiek ambicje miał jednak znacznie większe i w pewnym momencie chciał mnie nawet zastąpić.

Według byłego posła początkiem końca kariery P. było powołanie słynnej spółki Dobre Domy, gdzie udziałowcami był prywatny biznes i miasto. W umowie spółki nie dopilnowano interesu samorządu. Firma po kilku latach splajtowała, zrozpaczeni ludzie okupowali ratusz, a potem wyszło na jaw, że podczas budowy dochodziło do masy przekrętów, a różnego rodzaju łapówki stały się czymś normalnym.

- Śmiem twierdzić, że P. zgodził się na taką umowę spółki, bo przekonywał go do tego D. - uważa Szteliga, który jako jedyny mówi o tym pod nazwiskiem. - Leszek miał do tej osoby ogromne zaufanie. W pewnym momencie przestał do mnie przychodzić, za to coraz częściej kontaktował się bezpośrednio się z Warszawą. Był tam bardzo ceniony w kwestiach samorządu. Mało kto w Opolu pamięta, że Leszek P. był nawet wiceprzewodniczącym Związku Miast Polskich.

To wersja Szteligi, ale inni nasi rozmówcy mówią, że choć D. miał rzeczywiście duży wpływ na prezydenta, to przecież nie on wciskał mu do ręki pieniądze.

- Znam Leszka od wielu lat i pamiętam, jak przyjeżdżał do ratusza starym polonezem - opowiada jeden z byłych kolegów. - Ale gdy wokół niego zaczęli się kręcić różni biznesmeni, to jego wymagania też wzrosły. Zmienił auto, zaczął się lepiej ubierać, choć krawata to chyba nigdy nie nauczył się wiązać.

- Gdy SLD wygrało wybory w 1998 roku, strasznie obrósł w piórka. To już nie była ta sama osoba. Potem dał się skusić na dziwnie tani dom na osiedlu Wiarus, gdzie osiedlili się też jego partyjni koledzy - opowiada nasz rozmówca. - Ludzie zaczęli na mieście różne rzeczy gadać, pojawiały się niekorzystne artykuły w prasie, a on nic sobie z tego nie robił. Jakby wiedział, że ktoś trzyma nad nim parasol ochronny. Ten ktoś musiał być z samej Warszawy.

Jerzy Szteliga przyznaje, że nominacja P. na wojewodę w 2001 roku, gdy już było wiadomo, że prokuratura prowadzi śledztwo przeciwko władzom miasta, była nieporozumieniem.
- Koledzy w Warszawie wiedzieli jednak wtedy lepiej, co jest dla nas dobre, choć próbowałem tę nominację zablokować - przekonuje dawny baron SLD.

Tomasz Garbowski, obecnie poseł SLD na Opolszczyźnie, był wówczas pracownikiem urzędu wojewódzkiego.
- A konkretnie członkiem gabinetu wojewody i nie wstydzę się tego - twierdzi Garbowski. - P. jako wojewoda sprawdził się. On miał coś takiego, że z niczego potrafił zrobić coś. Kipiał pomysłami. Za to, co zrobił jako prezydent, poniósł zasłużoną karę, bo nikt nie może być ponad prawem, a P. o tym zwyczajnie zapomniał. To dlatego dziś wciąż oglądamy jego zdjęcia w gazetach.

Sprawność byłego polityka SLD po latach uznaje Janusz Wójcik, obecnie doradca marszałka, a dawniej radny miejski, będący w opozycji. Wójcik - słynący z barwnych wypowiedzi - przyniósł kiedyś na sesję piłę, którą symbolicznie chciał odciąć P. od prezydenckiego stołka. Nie udało się, i to dwukrotnie. Do odwołania prezydenta zawsze brakowało kilku głosów.

- Jako polityk potrafił wyśmienicie dogadywać się z ludźmi, nie wywyższał się, ale żeby nie upaść w polityce na samo dno, trzeba mieć także jakiś kręgosłup moralny. Myślę, że w którymś momencie on świadomie go sobie złamał. Wziął raz i dalej już łatwo zabrnąć w bagno korupcji. Proces pokazał, że to bagno w Opolu było wyjątkowo duże i cuchnące - mówi Wójcik.

Janusz Wójcik przypomina jedną z kuluarowych rozmów na korytarzu ratusza podczas drugiej kadencji P.

- Leszek podszedł do mnie i prawie się żalił. Pytał, czy ja wiem, jak trudno zadowolić wszystkich z jego otoczenia. Mówił, że nikt w mieście nie zdaje sobie sprawy, ile to kosztuje - opowiada Wójcik. - Wtedy aż tak dosłownie tych słów nie traktowałem jak dziś. Ale mimo to zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Pomyślałem, że czerwona pajęczyna już całkowicie oplotła miasto. Że nikt nie myślał kategoriami tego, co można zrobić dla Opola, ale ile ja dla siebie wyszarpię. Takie myślenie prędzej czy później prowadzi do katastrofy.

- Gdyby wykazał więcej cierpliwości, to na bank dziś wciąż działałby w polityce. Ale on chciał mieć wszystko szybko, zaraz, już. Nie lubił czekać - ocenia Wójcik i dodaje: - Też nie uważam, że ten chory układ w ratuszu on sam wymyślił i stworzył. Wprawdzie był prezydentem, ale tak naprawdę ktoś inny pociągał tam za sznurki. Zgadzam się z tymi, którzy wskazują na profesora D.

Rozliczenia nie skończone

Ale ta ocena nie zmienia nic w sytuacji byłego wojewody, który za udowodnione winy spędził za kratkami już cztery lata. Wszyscy potwierdzają, że lata spędzone w więzieniu psychicznie go złamały.

Przez pierwsze pół roku aresztu wojewoda nie przyznawał się do winy. W areszcie śledczym w Opolu był wręcz butny. Nie wypełniał poleceń, został nawet ukarany upomnieniem. Pękł psychicznie podczas pobytów w więzieniach we Wrocławiu i Strzelcach Opolskich, gdzie warunki są znacznie cięższe. Dla kogoś, kto mieszkał w luksusowej willi, ciasna, dwuosobowa cela była szokiem. Tym większym, że z łaźni P. mógł korzystać raz w tygodniu, a z kantyny - gdzie więźniowie kupują np. gazety i dodatkową żywność - trzy razy w miesiącu.

- W Strzelcach był bliski załamania nerwowego, przestał o siebie dbać - opowiada jeden z opolskich prawników. - Z drugiej strony zapobiegł samobójczej śmierci współlokatora z celi. Potem P. otrząsnął się i zaczął sam pisać wnioski o przedterminowe zwolnienie.

Były prezydent zaczął również przestrzegać więziennego regulaminu. Zorganizował turniej szachowy, pisał do więziennej gazetki. Za swoją działalność był wielokrotnie nagradzany; gdy przeniesiono go do zakładu półotwartego na Partyzanckiej w Opolu, wychodził na przepustki, które spędzał najczęściej w domu.

- Nie miał żadnych wymagań, nie narzekał na jedzenie. Miał skromne potrzeby, jak na człowieka mającego pieniądze - opowiada więzień, który siedział z nim w jednej celi.

To, że były polityk wyszedł teraz na wolność, nie oznacza wcale zakończenia jego problemów z wymiarem sprawiedliwości. Prokuratura prowadzi przeciwko P. jeszcze jedno śledztwo. Postępowanie dotyczy przetargu na sprzedaż ziemi pod market Lidl obok opolskiej hali Okrąglak. Za uzyskanie przychylności ówczesnego prezydenta Opola inwestor miał przelać milion złotych dla klubu piłkarskiego Odra Opole. Śledztwo ma skończyć się w tym roku i wiele wskazuje na to, że byłego prezydenta czeka kolejny proces. Jeśli zostanie skazany, najprawdopodobniej znów wróci do więzienia.

Na razie jednak ma inny, równie duży problem. Musi znaleźć jakąś pracę, bo na koncie ma również wyrok w sprawie cywilnej, jaką wytoczyła mu prokuratura. Wyrok nakazuje mu zwrot 114,5 tys. złotych, jakie przyjął w formie łapówek. Ze względu na jego przeszłość, wykształcenie i wiek (P. ma 58 lat), o znalezienie pracy będzie dziś niezwykle trudno.

- Do urzędów, uczelni i samorządów ma drogę zamkniętą, w zasadzie pracy może szukać tylko w firmach prywatnych, ale nie wiem, czy znajdzie się ktoś odważny i odporny na zmasowaną krytykę - mówi były kolega eksprezydenta. - Ja mu nie pomogę, bo nie mam możliwości. Ale w czasach prosperity wokół P. kręciło się mnóstwo biznesmenów z Opola. Niektórzy z tych ludzi też dostali wyroki, mimo to nadal prowadzą firmy, funkcjonują publicznie i ludzie zapomnieli o ich winach. Może któryś z nich wyciągnie pomocną dłoń? Bo bez tego P. może upaść naprawdę na samo dno - przypuszcza nasz rozmówca.

Inaczej patrzy na to Janusz Kowalski. W jego ocenie współczuć trzeba, ale opolanom: - P. kradł i przez niego oraz resztę tej ekipy miasto nie mogło prężnie się rozwijać, a potem, gdy zostali już odsunięci od władzy, przez dwa lata prezydent Ryszard Zembaczyński musiał po nich sprzątać miasto. Nie rozumiem, jak można dziś o tym zapominać.

Kowalski, dawniej szef stowarzyszenia Stop Korupcji, uważa, że czas rozliczeń nie został zakończony. Obecne władze miasta niesłusznie odpuściły walkę o odzyskanie podatków umorzonych za łapówki, a także deklarowane przed wielu laty procesy cywilne, które miały być wytaczane SLD-owskim włodarzom.

- One byłyby precedensowe, ale władze powinny się sądzić w imieniu oszukanych mieszkańców - przekonuje Janusz Kowalski. - P. i jego koledzy brali łapówki, ale za ich korupcję zapłacili wszyscy opolanie. Gdyby do tego nie doszło, Opole w wielu sprawach byłoby o kilka kroków do przodu. Nigdy nie powinniśmy o tym zapominać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska