Usługa za dwa złote

Ewa Kosowska-Korniak
Jedni noszą obdarte łachy i dziurawe buty. Inni porządne dżinsy i czyste sweterki. Łączy ich brak pracy, brak domu i wspólny teren zarobkowania: parking pod opolskim Realem.

Czy szanowny pan życzy sobie, żeby mu wózek odprowadzić na miejsce? - kłania się w pas klientom opolskiego supermarketu Wojtek, pięćdziesięciolatek (bujny zarost, skórzana kurtka, całkiem porządne spodnie i całkiem do niczego trampki, przez które dokładnie przeświecają skarpetki).
Niezależnie od tego, czy usłyszy "tak, proszę", czy "nie, dziękuję" z uśmiechem życzy szerokiej drogi i miłego popołudnia.
- Ale są tacy, co jak nie dostaną wózka, to zaczynają wyzywać klienta od chamów i sk...ów. Tacy psują nam opinię. Nam, porządnym - podkreśla. - To przez nich coraz mniej zarabiamy.
Wojtek krąży po parkingu
pod Realem od 11 dni, czyli odkąd wyszedł ze szpitala. O tym, że są ludzie, którzy żyją z odprowadzania na miejsce opróżnionych przez klientów wózków po zakupach dowiedział się... z gazety.
Tylko co to jest za życie? Wojtek grzebie w kieszeni i wyciąga klepaki. Zarobił dzisiaj 6 złotych. Co to jest sześć złotych? Ledwo starczy na bułkę i kawałek kiełbasy - odpowiada sam sobie.
Bezdomnym został 12 sierpnia 1997 roku, wskutek eksmisji.
- Moja była małżonka to taka "samodbaczka" była. Tylko o siebie się troszczyła - opowiada Wojtek. - Zabrała córki i wyjechała za granicę, ja zostałem sam. Miałem własną firmę, cyklinującą podłogi. Ale ludzie biednieli, bo wiadomo, że jak człowiek nie ma na czynsz i chleb, to mu zdarty parkiet nie przeszkadza. Nie miałem pracy, nie płaciłem za mieszkanie. Od tamtej pory mieszkam w starej piwnicy przy alei Przyjaźni.
- Zdarzało mi się zarobić za dzień 60 złotych.
To były czasy, dwie godzinki chodzenia i taki zarobek! Ale teraz ludzie zbiednieli, konkurencja większa. Jest ciężko - opowiada Adam, mający pod Realem status pioniera i zarazem weterana.
Adam pierwszy zaczął żebrać pod nowo otwartym hipermarketem. Nie odpuści żadnej okazji - rozmowę z dziennikarzem uzależnia od paru groszy na suchą bułeczkę. Tego samego domaga się po "udzieleniu wywiadu". W końcu poświęcił tyle swojego cennego czasu.
Adam, lat 69, z zawodu odlewnik, dom stracił w 1989 roku.
- Moja żona i dzieci wyjechały do Niemiec, a ja tatę przez Niemców straciłem. Jak mogłem jechać z nimi? - pyta.
Przez lata żebrał na dworcu PKS, na międzynarodowych przewozach. Tam dowiedział się, że otwierają pierwszy w mieście hipermarket. Wyczuł okazję.
- Ludzie będą chodzić szczęśliwi, z koszykami wypełnionymi jedzeniem i innymi pysznościami, to na pewno biednemu coś dadzą - pomyślał wówczas.
I wcale się nie pomylił. Prosił o pieniądze na bułkę, zarabiał jak nigdy. Ale tylko do czasu. Ludzie dawali coraz mniej, więc, aby nie wyglądać na darmozjada, co tylko prosi i prosi, zaczął oferować swoją usługę - odprowadzanie wózka.
Dziś mieszka u takiej jednej pani, ale to żaden luksus.
- Ona tak nadużywa, że aż przykro patrzeć. Ja też kiedyś piłem, ale teraz zdrowie mi nie pozwala. W końcu mam już swoje lata - podkreśla.
Józek na ogół budzi
zdumienie klientów
największego sklepu na Opolszczyźnie.
- Pan taki czysty, grzeczny, porządnie ubrany, a prosi o 2 złote? - pytają.
- Bieda nie wybiera - odpowiada z uśmiechem.
Józek dba o siebie. Nie ubiera się w opiece społecznej, bo lepsze rzeczy niż tam można znaleźć na śmietniku. Woli zarobione na wózkach pieniądze wydać w sklepach typu "Ciucholand".
- Te dżinsy, co mam na sobie, kosztowały 5 złotych. Jak je przymierzyłem i zobaczyłem, że tak świetnie na mnie leżą, poprosiłem panią, co sprzedaje, żeby mi je odłożyła. Przyjdę z pieniędzmi jutro. A ona na to "pan jest uczciwy i nie kradnie jak inni, to niech pan weźmie za darmo". Tak mi się udało - nie może się nadziwić "odprowadzacz" wózków.
Najgorszy problem to buty. W pomocy społecznej i tanich sklepach trudno na nie trafić. A tanie buty (tylko na takie go stać) szybko się rozpadają.
- Kupiłem półbuty u ruskich na targu za 30 złotych. Wytrzymały tylko do pierwszego deszczu. Całe się rozeszły.
Rozdział życia nasycony nieuczciwością
Józek ma - jak twierdzi - już za sobą. Kradzieże rowerów przyszło mu odpokutować trzyletnią odsiadką (siedział w warunkach recydywy) i utratą domu.
- Jak siedziałem w kryminale, to pomarli mi rodzice, siostra wykupiła mieszkanie na własność dla swojej córki, a mnie wymeldowała - wspomina.
To było 1,5 roku temu. Dwa miesiące pomieszkał w schronisku Ogólnopolskiego Ruchu Społecznego Unia na Rzecz Ludzi Bezrobotnych i Bezdomnych przy ul. Sienkiewicza w Opolu i pracował jako pomocnik hydraulika. Ale potem praca się skończyła, dach nad głową też. Trzeba było uiszczać drobne opłaty, a on nie miał z czego, tak przynajmniej twierdzi.
- Kolega zaproponował, żebym zamieszkał u niego na działce w altance. I tak już mieszkam przeszło rok. Truskawek przypilnuję, brzoskwiń, pomidorów, bo wiadomo, jak na działkach kradną. A ile to razy oberwałem od młokosów, którzy się tam kręcili...
Dziesięć wózków,
dwadzieścia złotych
- to dla nich sygnał, że "szychta skończona". Dłużej nie chodzą, bo tylko człowiek nogi schodzi, a zarobek niepewny. Dwadzieścia złotych to konkretny pieniądz.
- Ja tam nie mam wielkich potrzeb - mówi Wojtek. - A takie dwadzieścia złotych to i na jedzenie, i na papieroski, i na te inne sprawy też wystarczy.
Ale "inne sprawy" to dopiero po pracy.
- Czy dałaby mi pani odprowadzić wózek, jakbym do pani podszedł chwiejnym krokiem, śmierdzący winem i coś tam bełkotał pod nosem? - pyta retorycznie. - Trzeba mieć wygląd i kulturę.
Wojtek zaczyna opowiadać o kulisach swojej pracy:
- Ci, co piją około południa wychodzą ze swoich nor i jak uzbierają w kilku na dwa bełty, idą się urżnąć na ławeczkach. Potem śpią. Nim wytrzeźwieją, mamy trzy, cztery godzinki, żeby pozarabiać. Dlatego ja wychodzę na parking tylko po południu.
Ochroniarze z Reala
przeganiają wózkarzy z parkingu, ale przyznają, że walka z nimi przypomina walkę w wiatrakami. Jednych się wypędzi, za godzinę zjawiają się następni. I tak w kółko. Ochroniarze znają też precyzyjnie plan dnia wózkarzy. Wiedzą, o której godzinie wychodzą na plac i gdzie konsumują owoce swojej pracy - od godziny 13.00 okupują ławeczki przy obwałowaniu wokół pobliskiego kościoła.
Około godziny 16.00 trzech "spracowanych" drzemie na ławkach. Dwóch innych obdartych mężczyzn powoli dochodzi do siebie. Bezładnie toczą się po parkingu. Klienci supermarketu omijają ich szerokim łukiem.
Między odprowadzającymi wózki nie ma waśni.
Dobrze się rozumieją, bo...
- Każdy chce zarobić - mówi Józek. - Tylu jest biednych dookoła. Jak ja mógłbym drugiemu utrudniać, żeby nie mógł zarabiać. Parking jest duży...
Zapewniają też, że nie stanowią zamkniętej grupy, która broni się przed nowymi.
- Raz naliczyłem pod Realem dwadzieścia osób, w tym kilku Rumunów. Konkurencja duża, ale ja mam swoich stałych klientów, na których zawsze mogę liczyć. Czasem mówią, że tyle od nich dostałem w tym tygodniu, że tym razem mi nie dadzą. Ale przy następnej wizycie w supermarkecie znowu dostaję od nich wózek - podkreśla "odprowadzacz".
Najlepiej zarabia się w piątek po południu
i w sobotę do południa. Ale też chętnych do odprowadzenia wózka jest wtedy o wiele więcej. W weekendy na ogół są nieczynne darmowe jadłodajnie, a jeść trzeba. Więc ludzie żebrzą pod Realem.
- I każdy dostanie przynajmniej parę gorszy. Na jedzenie mu starczy - zapewnia Józek.
Doświadczeni wózkarze wiedzą dobrze, do jakich samochodów lepiej nie podchodzić.
- Limuzyny omijam z daleka - podkreśla Wójtek. - Jeszcze się nie zdarzyło, żeby taki, co ma bardzo dużo pieniędzy chciał się podzielić. Prędzej da ten z malucha, a najprędzej na zachodnich tablicach. Tacy to nawet są wdzięczni, że się za nich wózek odprowadzi.
Są i tacy klienci, którzy mówią, że nie dadzą pieniędzy, bo nie wiedzą, na co zostaną one spożytkowane, ale chętnie wrócą się do sklepu i kupią biedakowi coś do jedzenia.
- Ja się na to godzę - opowiada Józek - i idę z nimi do Reala, tylko potem człowiekowi jest tak głupio, jak każą sobie coś wybrać. Tyle rzeczy bym chciał...
W końcu Józek poprzestał na dwóch bułkach, mleku i trzech bananach.
Wojtek przed chwilą wrzucił do kieszeni dwie kolejne dwuzłotówki. Józek ma dziś pecha. Właśnie odchodzi z pustymi rękami od piątego z rzędu samochodu.
- Kiedyś za trzy godziny zarobiłem tylko 60 groszy. Ale i tak lubię tę robotę - podkreśla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska