Walczący z falami

Zdzisław ADAMIEC
Tym, czym dla himalaisty jest zdobycie Mont Everestu, tym jest dla pływaka maratończyka przepłynięcie kanału La Manche.

Z tym, że na Himalajach już coraz większy tłok, a ochotników wielogodzinnego pływania w lodowatej wodzie nadal niewielu. Do tej pory tylko dwójka Polaków przed wielu laty podjęła próbę przepłynięcia kanału i osiągnęła cel. Byli to Teresa Zarzeczańska i Romuald Szopa.
Dopiero jako trzeci z Polaków rzucił wyzwanie kanałowi La Manche Janusz Widzik z Wisły.
Dziś Janusz ma 42 lata i ponad sto pięćdziesiąt przepłyniętych maratonów. Pierwszy maraton zaliczył, kiedy miał siedemnaście lat. Debiut od razu wypadł udanie. Przepłynąl wtedy na Jeziorze Rożnowskim siedem kilometrów, zajmując ósme miejsce. Od tego czasu jest zawsze w czołówce polskich pływaków maratończyków.
Pływa samymi rękami
Może nie byłoby w tym nic aż tak nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż Janusz pływa... samymi rękami, bowiem urodził się z porażeniem łydek. W związku z tym ma bardzo ograniczoną ruchomość stóp. Poza tym ma je niezbyt wykształcone, a wiadomo, czym dla każdego pływaka są stopy. To jak naturalne płetwy. Duże stopy to połowa sukcesów w tym sporcie - powiadają wszyscy trenerzy pływania.
Jako dziecko przeszedł wiele operacji, jego łydki to właściwie same grube blizny i zrosty biegnące w różnych kierunkach. Mówi, że umie chodzić tylko dzięki pływaniu.
- Największe niebezpieczeństwo wielogodzinnego pływania w wodzie o niskiej temperaturze? - pytam Janusza.
- Może nastąpić hipotermia, nadmierne oziębienie organizmu, kiedy następuje niedokrwienie mózgu, a nie występuje żadna faza tonięcia. Człowiek zasypia i momentalnie tonie, nie broniąc się nawet przed tym w żaden sposób. I dlatego bardzo ważna jest asekuracja. Pływak może w tym stanie wykonać intuicyjnie kilkanaście ruchów, ale w tym momencie łyka już wodę i idzie na dno.
- Skąd wziął się u ciebie ten szalony pomysł przepłynięcia z Anglii do Francji?
- Pływając w Cieszynie na basenie, od ściany do ściany, zawsze marzyłem, żeby wypłynąć na szersze wody. Sama walka z przeciwnikami po zaliczeniu już ponad 150 maratonów na jeziorach i na morzach w Polsce i za granicą, nie sprawia mi już zbyt dużej satysfakcji.
- Nie bałeś się spotkania z jakimś morskim drapieżnikiem?
- W tak niskich temperaturach pływają tylko szaleńcy. Nawet rekiny nie zbliżają się do takich wód. Można jedynie uderzyć o jakąś rozerwaną sieć rybacką.
- Po co ci była ta mordercza próba?
- Pan Bóg stworzył nas takimi, jakimi jesteśmy. Każdy musi znaleźć swoje miejsce w życiu. Musi umieć wykorzystać swoją szansę. Podejmując tę decyzję, nie robiłem niczego na pokaz. Ja robię to przede wszystkim dla siebie! Może brzmi to jakoś egoistycznie, ale ja mam poczucie, że zrobiłem coś dobrego, że nie zmarnowałem czasu na bzdurne rzeczy. Tylko zrobiłem coś, z czego może być dumna cała moja rodzina.
Meksykankę porwał Neptun         
Na miejscu warunki atmosferyczne były fatalne. Panowała sztormowa pogoda. Przy takiej fali nie powinno się wchodzić do wody. Cóż dopiero mówić o zmierzeniu się z przeszkodą, o której pokonaniu marzą tysiące pływaków na całym świecie.
Dzień wcześniej chciała pokonać kanał młoda Meksykanka. Neptun był dla niej bezlitosny. Pływaczka z Meksyku nigdy już nie wróci do domu.
Polak nie zląkł się nawet tego. Wszedł do wody. Zaczął płynąć.
- Myślałem, że wszystko rozegra się na ostatnich trzech milach, że wtedy będę musiał zachować najwięcej sił na walkę z żywiołem. Bo tam boczne i czołowe fale potrafią unieruchomić pływaka albo nawet znieść go daleko od linii brzegu, do którego zmierza.
Tymczasem mordercza walka zaczęła się już w chwili, kiedy tylko Widzik wypłynął za portowe falochrony. Fale były bardzo wysokie. Wiał silny wiatr.
- Huśtało niesamowicie. Temperatura wody wynosiła w zależności od miejsca od 15 do 19 stopni. Ale nie odczuwałem wcale zimna.
Setki kilometrów przepłyniętych podczas wielogodzinnych treningów procentowały. Jednak niespodziewanie całe zło nadeszło z zupełnie innej strony. Od środka.
- Po pół godzinie płynięcia złapał mnie skurcz żołądka. Nie mam pojęcia, czy był to efekt nagromadzonych przez kilka dni stresów, czy też jakieś błędy w diecie.
Ból brzucha z biegiem czasu wzmagał się. Stawał się coraz cięższy do pokonania. Cięższy niż wysokie fale i lodowata woda. Mimo tego, Janusz płynął. Udawał sam przed sobą, że nic mu nie jest. Że za chwilę ból minie. Kierował myśli na wszystko, tylko nie na bolący brzuch. Co jakiś czas wymiotował.
Tato, płyń!
Mijały godziny. Choć ból wzmagał się, pływak zaliczał kolejne morskie mile. Wymiotował coraz częściej. Lecz płynął dalej. Po pięciu godzinach wydawało się, że zakończy próbę. Połykana słona woda zaczynała rozsadzać mu piersi. Już chciał zrezygnować. Ale usłyszał z łodzi krzyk syna Łukasza:
- Tato, płyń!
Zebrał kolejny raz wszystkie siły. Przełamał kryzys. Zrobiło to duże wrażenie na szyprze, który podał Januszowi swoją odżywkę. Okazała się kilkakrotnie silniejsza od tych, które mieli ze sobą. Janusz poczuł się od razu mocniejszy po tej "szprycy". Trzymał dobre, równomierne tempo. Przyspieszył. W ciągu godziny przepłynął aż cztery kilometry.
Szarzało. Musiał teraz coraz bardziej uważać na przepływające obok statki. Były momenty, że przed nimi płynął kontenerowiec, koło niego frachtowiec, a za nimi niecałe sto metrów tankowiec. Zawirowania wody i dodatkowe fale były tak olbrzymie, że w pewnym momencie asekurującym pływaka kutrem rzuciło wprost na niego. Połykał coraz więcej wody.
Po jedenastu godzinach płynięcia warunki pogorszyły się znacznie. Choć nie miał już gdzie jej zmieścić, wciąż połykał wodę. Zbliżała się pora kolejnego posiłku. Organizm odmówił. Spojrzał w stronę syna, dostrzegł łzy. Usłyszał, że w ciągu godziny nie przepłynął kilometra. Zrezygnował.
Widział wycieraczki

- Powiedziałem, że wychodzę, ale ręka moja z dziesięć razy dochodziła do drabinki kutra i wracała. W końcu masażysta Olek wyszarpał mnie z wody. Na łodzi zobaczyłem brzeg i wyraźnie wycieraczki na szybach przejeżdżających samochodów. Poczułem się zdruzgotany, pokonany prawie u celu.
Na razie nic nie zapowiadało wielkiego dramatu.
- Czułem się w miarę dobrze. Lecz po pół godzinie zaczęły dziać się ze mną bardzo dziwne rzeczy. Wydawało mi się, że za chwilę rozerwie mi brzuch i klatkę piersiową. Zwymiotowałem raz, później jeszcze raz. Odczułem na chwilę maleńką ulgę. Gdy nagle przed oczyma pojawiła się ciemność. Straciłem czucie w nogach i rękach...
Sytuacja na pokładzie staje się dramatyczna. Januszowi powykręcało ręce i nogi, oślepł, zaczął tracić przytomność. Natychmiast trzeba było podać tlen i glukozę, ale zanikały mu żyły. Było już ciemno. Tylko raz udało się wkłuć, lecz tak miotało łódką, że wyrwało wenflon z żył.
Kuter płynął z powrotem cztery godziny.
- Przyszedłem do siebie, kiedy dobijaliśmy do brzegu w Dover. Na brzeg potrafiłem już zejść o własnych siłach. Za to przez dwa dni nie mogłem nic wziąć do ust. Miałem tak mocno poparzony solą przełyk.
Szyper kutra, Michael Oram, zapytany, czy pamięta tu płynącą osobę niepełnosprawną, odpowiedział, iż nie przypomina sobie, a pływa już wiele, wiele lat. Po chwili jednak dodał:
- Wszyscy, którzy tu pływają i walczą z tym żywiołem, są niepełnosprawni, ale... na umyśle.
W ciągu dwunastu godzin przepłynął 36 kilometrów. To bardzo dobry wynik, zważywszy, iż cały czas płynął przy fali od 3 do 4 stopni w skali Beauforta. Na dodatek tylko za pomocą rąk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska