Walki policjantów w Namysłowie

Tomasz Dragan
Przez lata grupa namysłowskich policjantów poświęcała czas i energię na intrygi oraz donosy, żeby pognębić swoich wrogów w komendzie. Kulminacją tej policyjno-policyjnej wojny było tajemnicze zniknięcie pistoletu z magazynu.

Na prowincji, w mieście wielkości Namysłowa, liczą się układy. W policji też. - Najlepiej było się podłączyć pod jakiś klan rodzinny, których w komendzie nie brakowało - mówi S.C., nasz informator, gliniarz na emeryturze. - To bardzo ułatwiało założenie munduru, czyli przyjęcie do policji.

Chętnych nie brakowało, bo, jak tłumaczy nasz rozmówca, policyjna robota w takim mieście jak Namysłów gwarantowała nie tylko przyzwoitą pensję i powszechny szacunek wśród obywateli, ale także swojego rodzaju immunitet.

- Można się było śmiało napić w barze po służbie, wiedząc, że nikt i nic nie jest w stanie nas potem powstrzymać przed prowadzeniem auta - twierdzi S.C. - No, chyba że ktoś sam zatrzymał się na płocie lub drzewie i zrobił sobie krzywdę. Wtedy robił się problem, bo byli świadkowie, przychodziło ściemniać, że to trzeźwa żona jechała itp. A kwity, czyli raporty i meldunki, zawsze można też naprostować z kolegami z komendy, jak to czasem próbowano wcześniej robić. Byli "życzliwi", co dzwonili na komendę, że taki a taki jedzie na podwójnym gazie, ale dziwnym trafem takie sygnały nie nabierały urzędowego biegu… Naród nie jest na tyle dobrze zorientowany w policyjnej organizacji, by wiedzieć, że aby dzwonić skutecznie z donosem na policjanta, trzeba wybrać numer komendy wojewódzkiej w Opolu.
Żeby być w zgodzie z prawdą - to nie tak, że wszyscy policjanci pili i siadali za kółko. Podobnie nie wszyscy brali udział w intrygach policyjno-policyjnej wojny. Wzajemnym rozrabianiem zajmowała się grupa funkcjonariuszy, niestety smród spowił całą komendę.

Zamiast łapać złodziei i bandytów, przez sześć lat prowadzili wojnę domową - mówi S.C., zapewniając, że nie był związany z żadnym obozem. - Teraz oficjalnie niby się ona skończyła, ale moim zdaniem to raczej chwilowe zawieszenie broni. Ta wojna się skończy, kiedy komendę zaorają albo wypieprzą większość ludzi. Inne rozwiązanie to obsadzenie wszystkich stanowisk kierowniczych osobami z Opola albo spoza województwa. Może wówczas będzie tu normalnie...

S.C., podobnie jak wszyscy nasi rozmówcy, proszą o anonimowość. Mówią, że nie chcą się narazić na zemstę dawnych kolegów. Nie żeby ktoś kogoś chciał zabijać, ale w takiej mieścinie jak Namysłów są różne sposoby, żeby obrzydzić życie. Dlatego nie będziemy podawać fukcji, stanowisk, stopni, ani czy jest to kobieta lub mężczyzna. Używamy fikcyjnych inicjałów.

Kryminalni kontra prewencja
S.C. zaznacza, że wszystko, o czym mówi, znajduje potwierdzenie w materiałach z kontroli policyjnych, które prowadzono w Namysłowie. Wojna wybuchła w 2004 r., a linia frontu, najogólniej mówiąc, przebiegała między wydziałami kryminalnym i prewencji.

- Zaczęło się od donosu na informatyków komendy, który napisali kryminalni - wspomina S.C. - Ponieważ ludzie zajmujący się informatyką nie chcieli im przegrywać płyt DVD i CD, napisali donos, że właśnie w komendzie prowadzona jest nielegalna produkcja płyt pirackich. Mieli robić to sami policjanci z ogniwa informatycznego. Ówczesny szef, nadkomisarz Wiesław Bąk, tak się wkurzył, że przeniósł tych "pisarzy" do plutonu patrolowo-interwencyjnego, czyli do krawężników. Dla nich była to degradacja, ponieważ z oficerów rodem z W-11 stali się zwykłymi pałkarzami. Wówczas zwarli szyki i postanowili odwdzięczyć się przełożonym. Tak się składało, że wszyscy dowódcy byli lub wywodzili się z prewencji. Wtedy wojna rozgorzała na dobre...

Sprawa, o której mówi nasz rozmówca skończyła się kilkukrotną kontrolą sekcji informatycznej i ustaleniem, że żadne kopiowanie płyt nie miało miejsca. Zarzuty opisywane w anonimie, ktore dostało Biuro Spraw Wewnętrznych, czyli właśnie policja w policji, nie znalazły potwierdzenia. Ale komendant Bąk stracił zaufanie do kryminalnych, a z pomocą szczęścia i swoich ludzi ustalił autora anonimów.

- Jeden z tych "specjalistów" kryminalnych zostawił w komputerze dyskietkę z plikiem, na którym był właśnie ów anonim - opowiada K.J., nasz inny rozmówca. - Po kliknięciu na dokument pojawiło się nazwisko autora, który go stworzył.
Dzisiaj nadkomisarz Wiesław Bąk jest już emerytem. Twierdzi, że w sprawie z dyskietkami i donosami nie ma nic do powiedzenia. A w ogóle za jego czasów w komendzie nie było żadnych wojen. Wręcz przeciwnie: dzięki dobrej współpracy z samorządami udało mu się "odwołać stan wojenny", czyli wyremontować komendę, wymienić wszystkie meble oraz kupić 4 radiowozy.

- Nigdy nie byłem nikomu wrogiem. Zresztą od 6 lat nie mam już nic wspólnego z Namysłowem. Potem zostałem przeniesiony i byłem szefem policji w Nysie. Tyle mam do powiedzenia - ucina rozmowę.

Nieco inaczej całą sprawę wspomina jeden z innych policyjnych emerytów. Również i on pragnie pozostać anonimowy, z tych samych przyczyn, co pozostali nasi rozmówcy. Potwierdza, że dopiero "potyczka z płytami" spowodowała przegrupowanie sił w dwa wrogie sobie obozy. Z jednej strony ludzi popierających właśnie służbę kryminalną, przeważnie ludzi z Namysłowa oraz tych, opowiadających się za komendantem Bąkiem. Warto pamiętać, że sam komendant jest mieszkańcem jednej z podopolskich wsi, co było niechętnie odbierane przez starych wyjadaczy namysłowskiej policji.

- Dla nich każdy, kto był spoza Namysłowa, był obcy - mówi B.U. - Po prostu zwyczajnie uważają komendę za swoją własność, a policja jest im potrzebna tylko do robienia własnych interesów. Na pewno nie po to, by walczyć ze złodziejami.
Według niego, od 2005 roku wojna ogarnęła prawie całą namysłowską komendę. W mieście pojawiły się anonimy o rzekomych przekrętach ludzi związanych z komendantem Bąkiem. Anonimy trafiły pod wycieraczki samochodów na namysłowskich parkingach, aby każdy mógł je przeczytać. Były to całe broszury, bo liczyły aż 18 stron. Znalazły się również na biurku komendanta wojewódzkiego.
"Życzliwi i zatroskani" o dobro namysłowskiej policji informowali uprzejmie, że komendant urządził sobie prywatny folwark z jednostki, zmusza policjantów do żyrowania mu kredytów itp. Tak jak poprzednio na komendę spadła plaga kontroli z komendy wojewódzkiej i BSW. Jednak anonimy okazały się jedynie dobrze przygotowaną fikcją literacką.

- Za wszystkim według nas stał jeden z oficerów, którzy mieli ochotę na stanowisko zastępcy komendanta - twierdzi B.U. - Po prostu czekał na swoją okazję, a powoływano zawsze kogoś innego. Czuł urazę wobec Bąka i tyle. Niestety, co do pijaństwa, to była prawda. Kilku funkcjonariuszy wyleciało ze służby, a jeden nawet miał ciężki wypadek. Tak było jeszcze do niedawna…
Bez problemu dotarliśmy do oficera z kryminalnego, którego B.U. wskazuje jako odpowiedzialnego za kolportaż anonimów. W przeciwieństwie do innych osób, zaliczanych do grupy buntowników, rozmawiał z nami, a my przedstawiliśmy rzekome zarzuty jego dawnych kolegów. Jego zdaniem oskarżenia są całkowicie bezpodstawne. Twierdzi, że w sekcji kryminalnej panował porządek i pracowali świetni ludzie.

- Dlatego te wszystkie słowa oskarżające mnie są pomówieniami - oświadcza były oficer. - Nigdy nie stałem na czele żadnej grupy buntowników. Pracowałem sumiennie i od 3 lat nie mam już nic wspólnego z jednostką w Namysłowie. Zajmuję się zupełnie czymś innym i nie wiem, dlaczego jakiekolwiek pomówienia kierowane są pod moim adresem.

Zwrot na froncie
Do nieoczekiwanej zmiany układu sił doszło z początkiem 2006 roku, tuż po wyborach parlamentarnych, kiedy nowo mianowani komendanci wojewódzcy policji zrobili "wietrzenie" kadr w powiatówkach. W naszym regionie pojawił się nadinspektor Bogdan Klimek, który od razu dokonał roszad wśród komendantów. Wiesław Bąk poszedł do Nysy, inspektor Sławomir Michalski z Nysy do Brzegu, a do Namysłowa trafił z kolei brzeski komendant, inspektor Janusz Frankiewicz.
- Wtedy to mająca problemy za komendanta Bąka służba kryminalna odżyła - mówi K.J. - "Franek" lubił zawsze kryminalnych i przywrócił do służby w tym pionie owych buntowników. Wtedy też kadrową została policjantka, która praktycznie miała duży wpływ na to, co działo się w komendzie. A ona z kolei trzymała sztamę z kryminalnymi i koło się zamknęło do czasu, kiedy policjanci, głównie ze związków zawodowych, które skupiały większość pionu prewencji, nie zorganizowali wręcz otwartego buntu przeciwko Frankiewiczowi. To było w 2009 roku. Generał Klimek się wkurzył, bo miał już dosyć ciągłej awantury w Namysłowie i zasugerował inspektorowi odejście na emeryturę. To był pierwszy przypadek w Polsce, kiedy komendant wojewódzki posłuchał głosu policyjnego ludu i wywalił swojego podległego. Na jego miejsce ściągnął z Kluczborka komisarza Wojciecha Augustynka. Wyglądał poczciwie i spokojnie, ale wbrew pozorom nie jest naiwniakiem.

Janusz Frankiewicz, dzisiaj policyjny emeryt: - Nigdy nikogo nie skrzywdziłem, a służyłem i postępowałem zgodnie z prawem. Jednostka w Namysłowie nie była łatwą i każdy miał tego świadomość. Uważam, że swoją pracę wykonywałem sumiennie, a do policjantów podchodziłem indywidualnie i bez żadnych uprzedzeń. Stąd nie można mówić, że kogokolwiek popierałem. Może ktoś odniósł takie wrażenie, ale tylko dlatego, że nie ulegałem potocznym opiniom, ale starałem się poznać człowieka i jego ewentualny problem. To tyle, co mam do powiedzenia w tej sprawie.

Jasnowidz i zagadka P-64
Zmiana komendanta pozornie przytłumiła wojnę, ale pod dywanem wciąż trwała walka buldogów. Jej kulminacją była "operacja pistolet". Wiadomo jedynie, iż broń należała do policjantki z pionu prewencji przebywającej od kilku miesięcy na zwolnieniu lekarskim. Zatem nikomu nie była wydawana, a jej obecność w szafie potwierdzali kolejno dyżurni przejmujący służbę jak i przełożeni odpowiedzialni za nadzór nad pistoletami. Kiedy zatem broń zginęła i kto ją zabrał? Tego nie wiadomo do dzisiaj. Żaden z dyżurnych, którzy są już na emeryturze, nie chce opowiadać o sprawie. Prokuratura bowiem prowadzi śledztwo, a BSW wciąż szuka osoby, za sprawą której pistolet wyparował z szafy z bronią. Nieoficjalnie udało nam się ustalić, że w prokuraturze leżą wnioski dwóch byłych policjantów w sprawie opinii, jaką uzyskali od najbardziej znanego polskiego jasnowidza, Krzysztofa Jackowskiego. Jest znany ze współpracy z policją i pomocy w rozwiązywaniu najbardziej trudnych zagadek kryminalnych. Dlatego zdecydował się przyjąć delegację z Namysłowa w sprawie pistoletu.

- Chłopaki naprawdę przeżywają tę sprawę - podkreśla S.C. - To plama na ich honorze, że ktoś zrobił im takie świństwo. Wyniósł pistolet z komendy. Takiego skandalu nie było w całym kraju. Byli u tego jasnowidza, pokazując mu zdjęcia całej naszej komendy. Widział wszystkie gęby policjantów. W sumie jakieś ponad 70 fotek. Wybrał dwie osoby: policjantkę i policjanta. Napisał też na kartce, że to nie było zagubienie broni, ale kradzież, czyli zaplanowana akcja. Dodał, że pistolet leżał w zamkniętym pomieszczeniu, w przewodzie kominowym. Potem go wyniesiono, ale nadal jest na terenie jednostki. Niestety, kiedy spece z BSW "trzepali" komendę, ustalili jedynie, że pomieszczenie wskazane przez jasnowidza zostało wyczyszczone. Zatem musiało coś tam faktycznie leżeć. Dlaczego ktoś wyniósł tę broń? Aby dokopać prewencji i związkowcom.

- Tak naprawdę ten pistolet mógł zabrać każdy - dodaje B.U. - Na dyżurce było jak na dworcu w Opolu, czyli każdy mógł tam wejść i wyjść. Emeryci, pracownicy cywilni. Chłopaki zgłaszali Augustynkowi jeszcze w marcu, że trzeba to zmienić, ale jakoś nie zdążył wydać decyzji.

Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, zniknięcie broni zauważyła policjantka, która wcześniej była kojarzona z ekipą kryminalnych. Służbę miała przejmować na dyżurce po policjancie z ekipy "związkowców".

- Weszła do szatni, a potem na dyżurkę i nie przeglądając książki wydawania broni stwierdziła, że brakuje jednej sztuki. Skąd to wiedziała? - pyta K.J.
Próbowaliśmy porozmawiać z policjantką-dyżurną. Tylko ona z całej ekipy dyżurnych pracuje w policji. Reszta jest na emeryturze. W komendzie jej nie zastaliśmy. Poinformowano nas, że ma urlop, a potem będzie w szpitalu. Nikt z jej kolegów nie chciał nam umożliwić z nią kontaktu. Dopiero poprzez rodzinę dotarliśmy do dyżurnej. Stanowczo odmówiła rozmowy.

Milczy również prokuratura, zasłaniając się tajemnicą śledztwa. Postępowanie prowadzi opolska Prokuratura Okręgowa, bowiem namysłowska wyłączyła się z tej sprawy.
- Niestety, mogę tylko potwierdzić, że jest ono prowadzone. To tyle ze względu właśnie na dobro tego postępowania - wyjaśnia Lidia Sieradzka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu.
Komendant Wojciech Augustynek był dla nas nieuchwytny.

Plama na honorze
Po aferze pistoletowej w komendzie namysłowskiej wojna jakby przygasła, jakby jej uczestnikom zabrakło już sił i spasowali. Poza tym wszyscy doskonale wiedzą, że są cały czas obserwowani albo kontrolowani przez BSW, a to skutecznie zniechęca do robienia jakichkolwiek głupstw.

- Jest mocna ekipa kryminalna, bez żadnych naleciałości. Fajni ludzie służą w prewencji i dochodzeniówce - mówi jeden z policjantów. - Naprawdę chłopakom chce się pracować i robią wyniki. A tutaj ta cała afera z bronią. Proszę mi wierzyć, że to kładzie się cieniem na całą reputację naszej jednostki. Trudno uwierzyć, że ktoś mógł być aż tak złośliwy. Po prostu jacyś ludzie ze starej ekipy chcieli dopieprzyć nowemu komendantowi, a może komuś z dyżurnych. Pokazać, że nie są tacy, za jakich ich uważał komendant wojewódzki i potrafią nieźle nawalić. Według mnie dla takich osób nie powinno być miejsca w policji...
Opolski komendant wojewódzki, nadinspektor Bogdan Klimek przyznaje, że sprawy Namysłowa, a szczególnie zaginięcia broni spędzają mu sen z powiek.
Dodaje, iż wszystkie jednostki w kraju mają numery seryjne namysłowskiego pistoletu, mając nadzieję, że pistolet gdzieś "wypłynie". - Nie mamy informacji, aby ta broń była gdzieś w grupie przestępczej - podkreśla gen. Klimek. - Można zatem założyć, że zaginięcie broni jest efektem jakiegoś złośliwego postępowania pracowników. Dowodu na tego typu tezę oczywiście nie mam. Jednak jedna z wersji, jaką przyjmujemy, zakłada, że gdzieś pojawiły się wzajemne animozje między kilkoma osobami.

Zdaniem komendanta Klimka, w każdej grupie zawodowej zawsze są jakieś tarcia, kwestie różnych charakterów itp. Namysłów natomiast jest najmniejszą opolską jednostką policji i być może właśnie dlatego w większym stopniu występują tam animozje pomiędzy pracownikami.

- Unikałbym tutaj mówienia o wojnie policyjno-policyjnej, bowiem według mnie sprawa dotyczy wąskiego grona osób, z jakiegoś powodu niezadowolonych z takich czy innych przełożonych - podkreśla komendant Klimek. - Proszę pamiętać, że namysłowska jednostka ma jedną z najwyższych wykrywalności kryminalnej w regionie. To prawie 80 procent prowadzonych spraw. Takie dane pokazują, że znaczna część funkcjonariuszy pracuje ciężko i bardzo rzetelnie. Nie wszyscy wojują. Ta grupa, która w jakiejś mierze chciała może za przełożonych kierować komendą, już nie pracuje. Co nie znaczy, że jeszcze nadal nie próbują wtykać swoich rąk do tej jednostki.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska