Wiatraki, które dzielą. Grupa mieszkańców gminy Walce nie chce ich u siebie

fot. Archiwum
Fundamentalny spór: "stawiać czy nie stawiać" ciągnie się już od 2007 roku.
Fundamentalny spór: "stawiać czy nie stawiać" ciągnie się już od 2007 roku. fot. Archiwum
Przeminęło z wiatrem. W gminie Walce grupa mieszkańców walczy z wiatrakami, które chce zbudować inwestor z Niemiec. Obie strony zmagają się z biurokracją, która nie potrafi konfliktu rozstrzygnąć.

Po jednej stronie mamy firmę Clean Energy z upartym prezesem Joachimem Bobzinem, który nie chce się wycofać z Opolszczyzny, gdzie z powodzeniem robił już interesy, stawiając choćby młyn w Straduni. Wspiera go były wójt Walc Piotr Miczka i włodarze Opolszczyzny, którzy nie chcą stracić inwestycji wartej łącznie jakieś 300 mln euro. Po drugiej stronie mamy grupę mieszkańców z byłym posłem Mniejszości Niemieckiej Joachimem Czernkiem, wspieraną przez Towarzystwo na rzecz Ziemi z Oświęcimia.

Ciągnący się od 2007 roku fundamentalny spór "stawiać czy nie stawiać" zamienił się w ciąg potyczek, urzędowych i medialnych. Ich końca nie widać, bo obowiązujące w Polsce przepisy wręcz sprzyjają prowadzeniu sporów bez końca. W tej sprawie absurd goni absurd.

Unia przeciw Unii
Opolski przyrodnik Arkadiusz Nowak (obawia się dużych wiatrakowych inwestycji, ale przyznaje, że dla tej w Rozkochowie nie ma przyrodniczych przeciwwskazań) mówi, że wiatraki to nie tyle działania proekologiczne, co doskonały interes. Nie przez przypadek wielki biznes, który latami zwalczał "zielonych", dziś na całego wszedł w "zieloną energię". Nie dlatego, że jest tańsza (bo nie jest), ale dlatego, że dzięki unijnym przepisom i dopłatom jest wyjątkowo opłacalna.

Energia odnawialna stała się tematem numer 1 za sprawą pakietu energetycznego, który przywódcy państw wspólnoty przyjęli na szczycie Unii Europejskiej w marcu 2007 roku. Zakłada on, że do 2020 roku 20 procent energii produkowanej w Unii będzie pochodzić z odnawialnych źródeł (różnie w różnych krajach). "Pamiętać należy, że Europa jest światowym liderem w dziedzinie energetyki odnawialnej. W szczególności w dziedzinie energetyki wiatrowej nasz kontynent posiada znaczną przewagę konkurencyjną i komparatywną" - komentował po szczycie portal egospodarka.pl. Członkostwo w Unii zobowiązuje, więc i w Polsce zabrano się do rozwijania odnawialnych źródeł energii.

Nie koniec na tym. To Unia wymusiła na Polsce nowelizację przepisów o ochronie środowiska. Nowa ustawa poszerzyła uprawnienia społeczności lokalnych i stowarzyszeń ekologicznych. I tylko dzięki wprowadzaniu tych unijnych standardów Towarzystwo na rzecz Ziemi z odległego Oświęcimia może dziś brać udział w konflikcie w opolskiej gminie Walce.

Towarzystwo, co można wyczytać w umieszczonych na stronie internetowej raportach, trafiło do Walc w ramach projektu "Wsparcie społeczności lokalnych zagrożonych inwestycjami szkodliwymi dla środowiska". Farma w Rozkochowie jest jedną z ośmiu inwestycji w Polsce wytypowanych i pilotowanych przez Towarzystwo. Ten projekt - a jakże - realizowany jest między innymi dzięki… funduszom Unii Europejskiej. Ze sprawozdań finansowych wynika, że ekolodzy z Oświęcimia generalnie utrzymują się z dotacji (nie tylko unijnych). W 2008 roku mieli przychody na poziomie 505 tys. zł, przy czym aż 444 tys. pochodziło z dotacji i subwencji.

Prezes Clean Energy zwraca uwagę na fakt, że Towarzystwo wykorzystuje unijne pieniądze do blokowania inwestycji promowanych przez Unię. Ekolodzy z Oświęcimia mają tego świadomość, na ich stronie można znaleźć komunikat: "Niniejszy dokument został opublikowany dzięki pomocy finansowej UE. Za treść niniejszego dokumentu odpowiada Towarzystwo na rzecz Ziemi. Poglądy w nim wyrażone nie odzwierciedlają w żadnym razie oficjalnego stanowiska UE". Nic dodać, nic ująć.

Naukowcy przeciw naukowcom
Na temat rzekomej (?) szkodliwości wiatraków napisano setki opracowań. Naukowcy nie są zgodni w ocenach, co zamienia dyskusję w spór mocno akademicki. I Walce są tego doskonałym przykładem. W wywiadach na łamach lokalnej prasy Joachim Czernek - powołując się na publikacje w internecie - opowiada, że "zbyt mała odległość wiatraków od siedlisk ludzkich jest bardzo niekorzystna dla zdrowia mieszkańców ze względu na emitowane dźwięki niskiej częstotliwości". Prezes Bobzin ripostuje, że to nieprawda. Przekonuje: - Nic prawie nie zostało tak gruntownie zbadane jak infradźwięki związane z elektrowniami wiatrowymi. Te infradźwięki są tak niewielkie, że nie mogą mieć żadnego wpływu na ludzkie zdrowie i dobre samopoczucie.

Inwestor podkreśla, że potwierdza to raport oddziaływania na środowisko, na podstawie którego w listopadzie 2008 roku wójt Walc Bernard Kubata dał zielone światło dla inwestycji w Rozkochowie. Niezadowoleni mieszkańcy (inwestor wyliczył, że 109 osób podpisanych pod protestami to 1,8 proc. mieszkańców gminy) się odwołali, a wspierający ich ekolodzy z Oświęcimia dostarczyli im argumentów. Pytali, czemu inwestor nie zbadał tras przelotów "awifauny oraz chiropterofauny" (czyli ptaków i nietoperzy), co zalecają wytyczne Polskiego Stowarzyszenia Elektrowni Wiatrowych.

Fundamentalny spór: "stawiać czy nie stawiać" ciągnie się już od 2007 roku.
(fot. fot. Archiwum)

Ekolodzy pytali też, czemu Clean Energy nie odnosi się do "najnowszych badań amerykańskich i brytyjskich" (dostępnych, a jakże, w internecie), z których wynika, że wiatraki trzeba stawiać w odległości 2,4 km od domów mieszkalnych. Przedstawiciele Clean Energy ripostowali - już na sali rozpraw Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Opolu - że stosują się do obowiązujących przepisów, a nie wytycznych, które nie mają mocy prawnej.

A przepisy mówią, że istotna jest nie odległość, ale "wartości graniczne dźwięku". - Nasze turbiny zachowują te wartości graniczne już w odległości około 250 metrów - zapewnia prezes Bobzin. I dodaje, że w przypadku Rozkochowa średnia odległość wiatraków od domów to 900 metrów. Tylko jedna turbina stanie w odległości 390 metrów od domu, ale za zgodą mieszkańców. Dodajmy, że wiatrakowy spór trafił do WSA za sprawą Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które uznało, że też ma coś do powiedzenia w tej sprawie.

Urzędnicy przeciw urzędnikom
Właśnie za sprawą SKO lokalny spór stał się głośny nie tylko w całym województwie, ale też w kraju i za granicą. Po pierwsze - marszałek Józef Sebesta zapowiedział, że nakłoni konwent marszałków, by ten wystąpił o zmianę ustawy o SKO, które zachowuje się jak "państwo w państwie". Po drugie - wojewoda Ryszard Wilczyński stwierdził w piśmie do premiera Donalda Tuska, że działania opolskiego Kolegium były "aroganckie i przewlekłe". Po trzecie - niemiecka telewizja pokazała przykład Rozkochowa jako dowód fatalnego klimatu inwestycyjnego w naszym kraju.

Rosnąca irytacja włodarzy regionu nie dziwi, bo ta historia pokazuje, jak mały w istocie mają wpływ na sytuację gospodarczą i powodzenie kluczowych inwestycji. - Jeśli Polska nie spełni unijnych wymagań wynikających z pakietu energetycznego, grożą jej wysokie kary. A jak mamy je spełnić, jeśli inwestycje związane z energią odnawialną są blokowane przez biurokratów? - powtarzał przy każdej okazji marszałek Józef Sebesta.

Cały problem w tym, że SKO rozpatrywało skargę mieszkańców przez prawie 10 miesięcy - od listopada 2008 do września 2009 roku. I wydało werdykt, który odpowiedzialny za rozwój ekoenergii wicemarszałek Tomasz Kostuś uznał za kuriozalny. Otóż SKO uznało, że decyzja wójta Walc została co prawda wydana prawidłowo, ale i tak należy ją uchylić do ponownego rozpoznania. Bo - zdaniem SKO - trzeba zbadać ewentualny "efekt skumulowany", jaki - być może - wystąpi, gdy w pobliżu farmy w Rozkochowie Clean Energy zbuduje inne farmy. Słuchając wystąpienia przedstawiciela SKO w sądzie administracyjnym, można było odnieść wrażenie, że SKO odkryło wręcz spisek inwestora! Oto Kolegium dowiedziało się z zupełnie innego postępowania, że Clean Energy chce też budować farmy w gminie Głogówek.

I uznało, że ma obowiązek wyciągnąć z tej wiedzy określone wnioski. Tyle tylko, że Wojewódzki Sąd Administracyjny nie zostawił na tym rozumowaniu suchej nitki: uchylił decyzję SKO i zaznaczył, że Kolegium ma się zajmować procedurami, a nie bawić w oceny merytoryczne. Dodajmy, że w sprawie Rozkochowa maczała też palce opolska prokuratura, która włączyła się do niej z urzędu. Jej zdaniem, plan zagospodarowania przestrzennego gminy zezwalający na budowę wiatraków był niezgodny ze studium uwarunkowania przestrzennego. Sądy - najpierw WSA w Opolu, a potem NSA w Warszawie - uznały jednak, że wątpliwości prokuratury są bezzasadne. Co znaczy, że korzystny dla inwestora plan obowiązuje.

Niemcy przeciw Niemcom
Pikanterii tej historii dodaje fakt, że mamy tu niemieckiego biznesmena inwestującego w gminie zamieszkanej i rządzonej przez mniejszość niemiecką. Co więcej, wiązany z protestem Joachim Czernek był niegdyś prominentnym działaczem mniejszości: wójtem Walc, posłem, przewodniczącym Niemieckiego Towarzystwa Oświatowego, krapkowickim starostą. Stracił wpływy, gdy po wyborach w 2002 roku nie zgodził się na dopuszczenie radnego z SLD do zarządu powiatu, co lewica wykorzystała jako pretekst do odebrania Ryszardowi Galli stanowiska marszałka województwa (zastąpiła go - na chwilę, bo padła ofiarą afery ratuszowej - Ewa Olszewska). Liderzy mniejszości byli na Czernka tak wściekli, że usunęli go z Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim "za działanie na szkodę mniejszości".

Ten polityczny kontekst jest o tyle ważny, że rządzący regionem politycy z Platformy Obywatelskiej wyraźnie, choć nieoficjalnie, dają do zrozumienia, że za problemy inwestycji w Rozkochowie odpowiadają ich partnerzy z mniejszości. Bo skoro mają "swojego" wójta i starostę, to powinni już dawno sprawę załatwić. Zapytany o to wprost wicemarszałek Józef Kotyś odpowiedział jednak, że wójt jest w swoich decyzjach autonomiczny, poza tym musi przestrzegać procedur.
A te procedury, co pokazały ostatnie lata, potrafią inwestycję skutecznie zablokować.

Włodarze regionu mają jeszcze jeden zgryz: najnowszy wojewódzki plan rozwoju odnawialnych źródeł energii przewiduje, że wiodąca ma być energetyka wiatrowa (19 planowanych inwestycji o łącznej mocy około 749 MW), co ma się nijak do pouczającej historii inwestycji w Rozkochowie. To jedna z planowanej dziewiętnastki.

Piłka w grze
W toczącej się od trzech lat wojnie pozycyjnej inwestor prowadzi na punkty. Ale umiarkowana to satysfakcja, skoro zrobił tylko mały krok do przodu: w maju 2010 roku jest w tym samym punkcie, w którym był w listopadzie 2008 roku, kiedy to wójt Kubata wydał mu tzw. środowisko uwarunkowania zgody na inwestycję. - Znam wyrok WSA, ale jeszcze go nie otrzymałem - mówi nto Kubata. - Teraz ruch jest po stronie SKO, które może wyrok zaskarżyć. Dla mnie osobiście najważniejsze jest to, że kolejne wyroki potwierdzają, iż moje postępowanie w tej sprawie było prawidłowe.

Czy SKO zaskarży nieprawomocny na razie wyrok WSA, nie sposób dziś przewidzieć. Taką decyzję podejmuje się po przeanalizowaniu pisemnego uzasadnienia wyroku. A do SKO - tak jak do Urzędu Gminy Walce - to uzasadnienie jeszcze nie dotarło.

Co zrobią protestujący? Joachim Czernek mówi, że nie wie, bo "jest tam mało znaczącą osobą". Odcina się też od przypisywanych mu przez media wypowiedzi, że w razie zgody na wiatraki gotów jest "wywieźć wójta na taczkach". - Nie tak powiedziałem - zaznacza. - Ale zostawmy te taczki. A ile prawdy jest w plotkach, że zamierza wystartować w wyborach przeciw Kubacie? Nie potwierdza, nie zaprzecza. - Nie czas o tym mówić - ucina temat. A co robi inwestor? To samo, co robił przez ostatnie kilkanaście miesięcy: czeka.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska