Władysław Frasyniuk: Jak wynieśliśmy z banku 80 milionów

Jarosław Sosiński/dystr. Kino Świat
Józef Pinior, Piotr Bednarz, Stanisław Huskowski i Tomasz Surowiec wzięli tylko dwie walizki, więc był kłopot z zapakowaniem banknotów. Trzecią walizkę dostali w banku.
Józef Pinior, Piotr Bednarz, Stanisław Huskowski i Tomasz Surowiec wzięli tylko dwie walizki, więc był kłopot z zapakowaniem banknotów. Trzecią walizkę dostali w banku. Jarosław Sosiński/dystr. Kino Świat
Rozmowa z Władysławem Frasyniukiem, przewodniczącym Regionu Dolnośląskiego "S" w latach osiemdziesiątych.

- Film Waldemara Krzystka "80 milionów", o wyprowadzeniu z wrocławskiego oddziału Narodowego Banku Polskiego pieniędzy Solidarności półtora tygodnia przed wprowadzeniem stanu wojennego, porównuje się z amerykańskimi filmami sensacyjnymi. Obraz Krzystka ma jednak nad nimi tę przewagę, że prawie wszystko działo się naprawdę. A może się mylę?
- Sprawa jest od początku do końca prawdziwa, aczkolwiek to tylko fragment niezwykle barwnych zdarzeń. Wyprowadzenie kasy poprzedziły plena Komitetu Centralnego, z których pochodziły komunikaty wzywające do rozprawy z Solidarnością. Służba Bezpieczeństwa namawiała, by towarzysze partyjni pobierali broń, ponieważ nie jest w stanie obronić każdego funkcjonariusza przed rewoltą. To spowodowało, że podjęliśmy poważne przygotowania, zmierzające do ukrycia sprzętu poligraficznego i wycofania pieniędzy. Poleciłem Józkowi Piniorowi, który był skarbnikiem, żeby je wybrał. - Ile? - spytał. - No, w Bydgoszczy było tego 10 milionów, przypomniałem. 13 grudnia dowiedziałem się, ku swojemu zdziwieniu, że wyczyścił konto tak, że razem z bydgoskimi dysponowaliśmy 90 milionami.

- Z filmu wynika, że kasa została wyniesiona z banku w walizkach...
- Powiedziałem Piniorowi, że od początku do końca jest to jego akcja, a ze swej strony wnoszę tylko dwie uwagi: nie powinny w niej uczestniczyć osoby znane, z zarządu związku, i należy posłużyć się dwiema ekipami. Drugim samochodem zawieźć kasę do arcybiskupa. U Krzystka w zdarzeniu uczestniczą, zgodnie z faktami, Józek Pinior, Piotr Bednarz, Stanisław Huskowski i Tomasz Surowiec. Wzięli tylko dwie walizki, więc był kłopot z zapakowaniem banknotów.

- W filmie kasjerka pożyczyła im trzecią. Prawda czy fałsz?
- Z całą pewnością dostali ją z banku. Ale czy od kasjerki? Pamiętam tylko, że w sprawę bardzo zaangażowała się szefowa działu jednostek uspołecznionych. Okazała się dobrym duchem całej operacji i zadbała, by wszystko przebiegło sprawnie.
- Dyrektor oddziału miał obowiązek zgłosić, gdyby ktoś chciał pobrać kwotę wyższą niż 50 tysięcy zł. W filmie zwleka z tym do momentu, aż pieniądze zostaną załadowane do auta...
- Zgodnie z ówczesnymi przepisami miał nawet w takim przypadku obowiązek powiadomić Służbę Bezpieczeństwa. Fakt, że tego nie zrobił, był wyrazem dobrej woli i sympatii dla Solidarności. Nawiasem mówiąc, potem zapłacił za to stanowiskiem.

- Co dzieje się dalej?
- Pierwszym kierowcą był Tomasz Surowiec, nasz skarbnik, człowiek, który wcześniej odprowadzał 10 milionów do arcybiskupa Gulbinowicza. W okolicach cmentarza Osobowickiego przeładował kasę do malucha, nie bez kłopotów. Dla trzeciej walizki zabrakło miejsca i trzeba było wyładować zapasowe koło.

- Wedle scenariusza filmowego arcybiskup, który wie, że jest podsłuchiwany, wita gości słowami: "Witam panów sadowników. Widziałem, ile jabłek i gruszek panowie przywieźli. Dziękuję za ten wspaniały dar"...
- W rzeczywistości wszystko rozegrało się bez zbędnych słów, bardzo szybko, bardzo sprawnie. Filmowy asystent arcybiskupa, postać fikcyjna, zjednujący sobie sympatię za dystans, poczucie humoru, umiejętność rozładowywania sytuacji anegdotą, uosabia samego Gulbinowicza. Być może autor scenariusza uznał, że nie wypada, by hierarcha był żartownisiem.

- Niby dlaczego?
- Bo dzisiejsi kardynałowie nijak nie przystają do wizerunku kardynała Gulbinowicza, z charakterystycznym dla Kresowiaków poczuciem humoru, i - jak dowiadujemy się pod koniec filmu - kogoś, kto okazuje się sprytniejszy od funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Tak było w realu. Kardynała wielokrotnie przesłuchiwano, próbując dowiedzieć się, gdzie zostały ukryte pieniądze. Bezpieka mogła się tylko domyślać. Aż w którymś momencie, wiosną 1989 r., w jej ręce wpadł dokument potwierdzający, że kardynał wcześniej odebrał 10 milionów. Zaczęto go straszyć, że jeśli się nie przyzna do pozostałych 80, zostanie spalony kardynalski pałac. Wie pani, co odpowiedział? "Jeśli się panowie na to zdecydują, to trudno, proszę jednak wziąć pod uwagę, że nikt nie opuści budynku". Przypuszczam, że ta jego determinacja spowodowała, że poprzestali na podpaleniu kardynalskiego samochodu.

- Jest już stan wojenny...
- Przemieszczamy się z zakładu do zakładu, w jednym z kościołów kardynał pozostawia informację, że gotów jest się spotkać, zgodnie z moim oczekiwaniem. Chcieliśmy czegoś więcej dowiedzieć się o sytuacji, żeby przygotować odpowiednią strategię... Przedzierałem się do jego rezydencji ciemną nocą nad Odrą. Potwornie się bałem, że ktoś wyskoczy z tych koszmarnych krzaków, które tam rosły, i nie dotrę na Ostrów Tumski. Musiałem pokonać kilka murowanych ogrodzeń, jakieś trzy metry nad ziemią - potem się okazało, że o jedno za dużo. Ostatecznie zajął się mną biskup Dyczkowski w kurii; uznano, że pałac jest zbyt naszpikowany pluskwami. Prawdę powiedziawszy, wtedy, bodaj pięć dni po 13 grudnia, z arcybiskupem kompletnie nie rozmawialiśmy o pieniądzach, tylko o sytuacji w kraju i perspektywach. Okazało się, że Gulbinowicz niewiele więcej wie od nas. Powiedział tylko: "Panie Władysławie, konspiracja. Dobrze się ukryć, uważać na prowokacje". To była wypowiedź człowieka, który wie, czym jest komunizm, bo znał go od dziecka.

- Pieniądze wciąż były w pałacu?
- Cały czas. Trzeba było utworzyć bezpieczny kanał ich uruchamiania, przejmowania... Dzisiaj wydaje się to łatwe, ale wtedy bezpieka wiedziała, że miejscem nielegalnych kontaktów były kościoły, w związku z czym je inwigilowała. Nie muszę mówić, że problemem było znajdowanie wiarygodnych ludzi, którzy mogliby się tym zająć, również ze strony Kościoła...

- ... który w tamtych czasach też nie był jednolity.
- Właśnie. Dzisiaj nikt już nie pamięta, że w 82 r. episkopat zaapelował, żebyśmy się ujawnili. Wtedy zgłosił się region w Krakowie i częściowo w Gdańsku. Mnie Gulbinowicz przysłał liścik: "Spokojnie. Niech pan nie będzie Janosikiem i się starannie ukryje. Przywódca musi być na wolności". W tym czasie wypłynęło pismo świadczące o tym, że ukrywa 10 milionów. Już nie dało się tego dłużej ukrywać i poprosił mnie o oświadczenie z aktualną datą, że przekazuję je na schronisko św. Brata Alberta. Po latach dowiedziałem się, jak je wykorzystał. "Mam tu takie oświadczenie, na którym Niezależny Samorządny Związek Zawodowy przekazuje 10 milionów na schronisko" - powiedział panom z bezpieki, a gdy zaczęli krzyczeć: "To przestępca poszukiwany listem gończym!", spokojnie zauważył: "Dla was przestępca, dla mnie darczyńca".

- Po co arcybiskupowi była potrzebna aktualna data?
- Chciał zaakcentować, że ciałem i duszą jest po naszej stronie. I że nie musi się tłumaczyć, że dokument dopiero teraz został odgrzebany.

- Tak więc miliony znalazły się w dobrym miejscu, ale jak je przejmować? Tu, jak sądzę, zaczęły się schody.
- Konspiracja wymagała, żeby oddelegować do tego zadania ludzi, do których miało się 150 procent zaufania. Wiedziałem tylko, kto się czym zajmował, nie wchodziłem w szczegóły. W razie przesłuchania im mniej człowiek wiedział, tym czuł się bezpieczniej. Za pieniądze był odpowiedzialny Józef Pinior, a za kontakty z arcybiskupem początkowo mecenas Leszek Adamczyk. Były różne sposoby wyprowadzania kasy. Najprostszy przez kościoły, które też zmienialiśmy. Większy problem stanowiło księgowanie wydatków, bo np. jeśli chodzi o poligrafię, część materiałów kupowało się na wolnym rynku, część na wtórnym. Jak udowodnić, że doszło do uczciwego transferu? Pinior oczekiwał precyzyjnych rozliczeń, osoby rozliczające broniły się przed tym, twierdząc, że zagrozi to ich bezpieczeństwu.

- Jedna i druga strona miała rację.
- Dlatego z Józkiem szukaliśmy rozwiązań pośrednich. Kolejny kłopot powstał, kiedy rozhulała się inflacja. Arcybiskup przysłał kolejny liścik: był u niego specjalista i powiedział, że trzeba złotówki wymienić na dolary. Zgodziliśmy się i, jak się potem okazało, była to niezwykle trafna decyzja! Złotówka zaczęła lecieć na łeb, na szyję, ale zamiana spowodowała, że w 89., zamieniając dolary z powrotem na złotówki, mieliśmy ciągle 80 milionów, mimo że przedtem nastąpiły duże transfery.

- Wymiana na dolary w tamtych czasach nie była łatwa...
- Tym zajął się kardynał. Nie zdradził, jak to zrobił. Pod pewnymi względami zawsze był człowiekiem nieskorym do mówienia i pewno niektórych tajemnic nie wyjawi do końca życia.

- Film sugeruje, że pomogli cinkciarze.
- Owszem, zgłosili się do nas z taką ofertą, ale wiedzieliśmy, że jest to środowisko szczególnie infiltrowane przez SB. Nie skorzystaliśmy.

- Wystąpiły jakieś szczególne sytuacje, kiedy pomyślał pan: "znakomicie, że mamy pieniądze"?
- Wszystkie były szczególne. Ale prawda jest i taka, że dopiero dzisiaj pieniądz ma swoją wartość i zastąpił słowo "przyjaźń". W tamtych czasach nie kupowało się odwagi, nie kupowało się mieszkań, które służyły za skrzynki kontaktowe czy jako miejsce ukrycia. Sam ukrywałem się w trzydziestu kilku mieszkaniach i nie przypominam sobie, żeby ktoś powiedział: "panie Władku, niech mi pan da stówę, żebym mógł panu kupić kotleta". Nie było czegoś takiego. Dopiero dzisiaj, kiedy żyjemy w kulcie pieniądza, jest mi głupio: zmieniałem ubrania i nawet do głowy mi nie przyszło, żeby spytać, skąd ludzie je przynoszą. To trudne do zrozumienia, ale prawda jest taka, że te 80 milionów to barwna historia, ale pieniądze... W socjalizmie wielu rzeczy nie można było kupić. Trzeba było załatwić.

- Dużo zostało tej schedy?
- Bardzo dużo. Kardynał był człowiekiem nieufnym i po wpadce Piniora, po aresztowaniu w 83 roku ostatniego przywódcy z naszej trójki, nie uruchamiał pieniędzy aż do mojego powrotu z więzienia.

- Na co je przeznaczyliście?
- Milion dostał Świdnik, w którym był tylko jeden zakład, więc należało wesprzeć bezrobotnych, 10 milionów - Kraków, czyli Region Małopolska, poza tym wydawaliśmy na technikę, głównie na druk.

- Tymczasem z gazet można się było wtedy dowiedzieć, że panowie z Solidarności żyją jak bonzowie, kupują w Peweksie i szastają dolarami.
- Więcej. Plotkowano, że bawimy się w Wiedniu, co było dość absurdalne, zważywszy, że trwał stan wojenny i byliśmy terenem zamkniętym. Krążyła legenda, że w jednym ze śmietników znaleziono opakowania po amerykańskiej whisky i po cygarach, co doprowadziło służby do mieszkania Piniora.

- Wyobrażam sobie, jak to panów musiało denerwować...
- Nic z tych rzeczy. Dzisiaj, w wolnym kraju, częściej spotykamy się z pytaniem, dlaczego nie oddaliśmy pieniędzy, i obraźliwymi wpisami do internetu. Wtedy rzecz była nie do pomyślenia. Nie zdarzało się, byśmy sobie wypłacali kieszonkowe, co zresztą było głupotą. Należało mieć jakąś kasę choćby po to, by w razie zapuszkowania się wykupić.

- Podoba się panu film Krzystka?
- Bardzo. 20 lat po tym, jak zaczęliśmy żyć w wolnym kraju, umarła legenda Solidarności. Młody człowiek mógłby ją oglądać w programach publicystycznych, ale sytuacje, kiedy jedni kombatanci rozmawiają z innymi kombatantami, zupełnie go nie interesują. Uważa, że dawni działacze to dzisiejsi przedstawiciele władzy, a prawda jest taka, że bardzo niewielu naszych poszło do polityki.

- Rozpoznaje pan siebie w Filipie Bobku?
- Odpowiem żartobliwie: Filip Bobek w filmie "80 milionów" ma niewiele do powiedzenia. Natomiast sprawia, że odpowiedni blask uzyskuje legenda cokolwiek wyblakła: że Władysław Frasyniuk był człowiekiem przystojnym. Ale poważnie: ten film to pierwsza próba przywrócenia polskiemu społeczeństwu Solidarności. Takiej z krwi i kości. Nasza młodość jest tu pełna przygód i kolorów. Myślę, że gdyby rzecz działa się w Ameryce, byłaby naprawdę głośna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska