Wzlot i upadek starosty Ilnickiego

Tomasz Dragan
Tak Michał Ilnicki był od wielu lat postrzegany w Namysłowie: surowy chłop z batem kieruje eleganckim powozem władzy.
Tak Michał Ilnicki był od wielu lat postrzegany w Namysłowie: surowy chłop z batem kieruje eleganckim powozem władzy. Tomasz Dragan
Pozycja wiejskiego trybuna ludowego wyniosła go przed laty najpierw na urzędy w gminie, a potem do władzy w powiecie. Kręcił opozycją, koalicją, a nawet Kościołem.

Były starosta namysłowski odszedł na emeryturę dość opornie, w atmosferze konfliktu z wojewodą o granice drogi i rozróby o prezesa w powiatowym szpitalu. I zapowiada, że on tu jeszcze wróci.

Głuszyna. Kościół, szkoła i Ilnicki. Może nawet należałoby zmienić kolejność: Ilnicki, potem długo nic, a następnie kościół ze szkołą. Wieś od dawna jest za Michałem, Michał za wsią. A i spacerując przez wioskę, trzeba ważyć słowa. Tutaj za jakąkolwiek krytykę "najważniejszego" należy spodziewać się co najmniej uderzenia z "liścia", czyli otwartej dłoni. Honorowo.

Jeśli takie orzeźwienie nie pomoże, to z pewnością naprędce znajdzie się kilka kopniaków i grupka dżentelmenów do ich wymierzenia w imię społecznego, znaczy się wioskowego poczucia sprawiedliwości.

Jeśli będzie trzeba, to kilkudziesięciu chłopów jest w stanie z widłami iść na Namysłów, by bronić dobrego imienia wsi i oczywiście Michała. Co do kościoła, to Michał wiele razy występował na ambonie, tłumacząc ludowi rzeczywistość. Oczywiście w ramach ogłoszeń, po mszy.

Ilnicki z ludem

- Głuszyna jest "matecznikiem" Ilnickiego - opowiada Dariusz Karbowiak, przed laty samorządowiec i wiceprzewodniczący rady miejskiej, dzisiaj komentator wydarzeń w mieście, stojący z boku namysłowskiego tygla politycznego. Jedyna osoba, która odważyła się ocenić byłego starostę. - Osobę Michała można określić według francuskiego powiedzenia: usta pełne miodu, serce pełne żółci. W Głuszynie ponad 20 lat temu zaczęła się kariera polityczna nikomu wówczas nie znanego szerzej człowieka o nazwisku Ilnicki. Ma osobowość typowego trybuna ludowego, który potrafi poderwać masy.

Wskazuje palcem, a lud posłusznie wykonuje polecenia. Jest cholernie uparty i zarazem skuteczny. Jeśli ta kariera się skończy, to na pewno zadecyduje o tym nie on, ale mieszkańcy sołectwa przy urnach wyborczych. Jednak musiałby się stać jakiś cud, a raczej zakręcenie kurka dostępu do publicznych pieniędzy na inwestycje.

Nie będzie forsy dla wsi, skończy się fenomen wodza z Głuszyny. Co zresztą próbują od lat Ilnickiemu uczynić jego przeciwnicy z Adamem Maciągiem i Ryszardem Wilczyńskim na czele. Dotychczas jednak bezskutecznie. Stąd wzięła się zresztą ostatnia sprawa przebudowy drogi w Głuszynie i skandal z płotem wojewody w Nowym Folwarku.

Niespokojny duch

Michał Ilnicki, jak większość będących dzisiaj przy władzy, zaczynał w komitetach obywatelskich pod koniec lat 80. Był działaczem Solidarności Rolniczej. Do Głuszyny wrócił po ponad 20-letniej przygodzie z Wrocławiem, gdzie pracował jako mechanik samochodowy. Wcześniej kończył zawodówkę w Oleśnicy. We Wrocławiu się ożenił i zaliczył technikum samochodowe, co pozwoliło mu prowadzić różne drobne biznesy za komuny. Już wtedy miał łatkę niespokojnego ducha. A to założył warsztat, a to wspólnie z bratem kręcił deficytową jak na owe czasy siatkę drucianą. Dorabiał też, uprawiając ojcowiznę z żoną i dwójką dzieci.

Jego syn zresztą nadal pozostał w rolniczej branży. Nie stronił od towarzystwa, jednak w przeciwieństwie do innych, zamiast - jak to bywa na wsi - organizować jakąś flaszkę z ekipą spod sklepu, skrzykiwał ludzi do czynów społecznych. Przetykali przepust drogowy, nawieźli ziemi na rozjeżdżoną drogę, a gdzie indziej przycięli chaszcze. Z urzędnikami gadał jak równy z równym, jeśli trzeba było - postraszył nawet społecznym buntem. W urzędzie mówili o nim "burak z Głuszyny". Zresztą do dzisiaj jego przeciwnicy polityczni nie mówią o nim inaczej.

- Lepiej, jeśli ktoś jest burakiem i nie wstydzi się swojego wiejskiego pochodzenia, niż zgrywa pseudointeligenta-mieszczucha - mówi Michał Ilnicki. - Dla mnie zawsze liczyła się robota i jej efekty. Myślę, że namysłowianie sami widzą, kto ile zrobił w powiecie oraz mieście. Nienawidzę efekciarstwa. Nie jestem typem "krawaciarza" i nie lubię tylko urzędować oraz siedzieć za biurkiem. Wtedy, w latach 90., nie myślałem o karierze politycznej. Po prostu chciałem, aby ludzie ze wsi nie mieli gorzej niż ci w mieście. Potem związałem się z PSL. Teraz moje słowa brzmią pewnie jak puste frazesy, jednak uważam, że przez te 20 lat wiele zmieniło się na namysłowskiej wsi. To zasługa ludzi i oczywiście tego, że udało nam się wspólnie coś osiągnąć.

Z nim nie można się nudzić

W połowie pierwszej kadencji Ilnicki został przewodniczącym rady miejskiej. Wówczas Adam Maciąg był burmistrzem, Ryszard Wilczyński sekretarzem Namysłowa. Wojna na dobre między trójcą zaczęła się, kiedy Ilnicki zyskiwał na sile oraz poparciu społecznym. Pojawienie się polityka związanego już z wtedy z PSL-em zwiastowało prędzej czy później zadymę.

Jego przeciwnicy zawsze twierdzili, że wszystkie przedsięwzięcia, w jakich uczestniczył Ilnicki, zawierają pierwiastek aferalny lub były robione na skróty, z ominięciem przepisów. W połowie lat 90. rada miejska podniosła ceny wody dla mieszkańców wsi. Ilnicki stanął po stronie wioskowych. Potem była sprawa placu targowego, który Ilnicki wydzierżawił jako radny od gminy. Za zerwanie umowy gmina musiała wypłacić Ilnickiemu furę pieniędzy, a burmistrz Maciąg oskarżał go o nieuczciwe dorabianie się na majątku samorządowym.

Po drodze były jeszcze dwie sztandarowe inwestycje gminy, które skończyły się skandalami politycznymi. Chodzi o głuszyński Wiejski Ośrodek Sportu i Rekreacji, czyli salę sportową i zaplecze kuchenne. Starostwo pod kierownictwem Maciąga zarzucało Ilickiemu, że dobudówka jest samowolą i wydało decyzję o rozbiórce. Ten pokazywał plany, z których wynikało, iż budowa była kontynuacją inwestycji rozpoczętej za Maciąga. Sprawę umorzono. Kolejną była budowa zbiornika retencyjnego w Michalicach, gdzie plany inwestycji przygotowywali Maciąg z Wilczyńskim.

Jednak duet Ilnicki-Kuchczyński zręcznie przejęli inicjatywę, doprowadzając ją do końca. Jeszcze dzisiaj krążą legendy o skuteczności Ilnickiego w załatwianiu pieniędzy na budowę sztucznego jeziora, kiedy to zmieniwszy znaczki partyjne w klapie marynarki, oczarowywał ministrów z Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności, załatwiając w Sejmie forsę dla Namysłowa. Jednak już po otwarciu jeziora okazało się, że gmina ze względu na opieszałość urzędników zapłaciła dwa razy za tę samą robotę. Wyszło jakieś 1,2 mln zł zamiast 600 tys.

Maciąg grzmiał, iż jest to przekręt. Zgłaszanie spraw do prokuratury nic nie przyniosło, bo ta zawsze umarzała śledztwo. Maciąg i Forum Rozwoju Ziemi Namysłowskiej twierdzili od początku, że Ilnickiemu sprzyja prokuratura w osobie szefowej namysłowskiego ośrodka zamiejscowego Danuty G. Jednak owe związki pozostały w sferze domysłów, ostatecznie nikomu niczego nie udało się udowodnić. Danuta G. co prawda przestała być prokuratorem, ale za sprawy związane z prowadzeniem innych postępowań.

Szkoda, że zbyt wielu ludzi cierpi u nas na manię szukania przekrętów - ocenia Krzysztof Kuchczyński, burmistrz Namysłowa. - Michał jest moim przyjacielem i proszę mi wierzyć: był ze mną w momentach, kiedy inni liczyli na moją przegraną. Poznałem go przed laty, jako zwykłego mieszkańca Głuszyny, który dbał o interesy mieszkańców. Przez te wszystkie lata był moim podwładnym, ale przy takim człowieku jak on nie można się nudzić. Jeśli ktoś nie potrafi wytrzymać tempa inwestycji to ma problem. Michał nie jest typem urzędnika.

Przewlekła maciągoza

- Ilnicki przez te wszystkie lata cierpiał na chorobę zwaną przez nas maciągozą - opowiada jeden z byłych bliskich współpracowników Ilnickiego. Ta jednostka chorobowa pochodzi od nazwiska Adama Maciąga, głównego antagonisty byłego starosty.

- Nienawiść poszła znacznie dalej, kiedy Maciąg został starostą, a Ilnicki zapoczątkował karierę burmistrzowską Krzysztofa Kuchczyńskiego. Zresztą też urodzonego w Głuszynie. Trzeba bowiem pamiętać, że to Maciąg zwalniał Kuchczyńskiego z urzędowej posady w gminie, za rzekome nieprawidłowości przy budowie chodnika.

Kiedy jesienią 1998 roku ważyły się losy rządów w Namysłowie, Kuchczyński, będący od kilku miesięcy prywatnym przedsiębiorcą, pojechał do Ilnickiego, aby namówić go do koalicji przeciwko Maciągowi i Wilczyńskiemu. Efekt jest znany: Kuchczyński został burmistrzem i jest nim do dzisiaj. Za Michałem skoczyłby w ogień. Ilnicki był przez dwie kadencje jego zastępcą i głównym mentorem. Maciąg z Wilczyńskim musieli schronić się w starostwie powiatowym, które zresztą sami stworzyli. Przez następne lata życie w Namysłowie upływało w cieniu wojny gmina - powiat.

Urzędnicy spotykali się potajemnie przed szefami, w obawie przed utratą pracy. A Ilnicki rozwalał od środka najpierw Maciągowe Forum Rozwoju Ziemi Namysłowskiej, a potem SLD. Zawsze w taki sam sposób: stanowiskami i korzyściami z przyjaźnią z ludźmi władzy. Potem podporządkował sobie działaczy OSP itp. Opozycja była pozamiatana.

Ilnicki kwituje sprawę tak: - Cóż, pewnie mam wiele wad, jednak nienawidzę nieróbstwa. Styl pracy przyjmowany przez współpracowników pana Maciąga i Wilczyńskiego nigdy mi nie odpowiadał. Jeśli ktoś nie umie rzetelnie pracować, a zależy mu tylko na polityce, na pewno się nie dogadamy. A co do polityków opozycji: po prostu zamiast krytykować, woleli przyłączać się do nas i robić coś pożytecznego. Na krytyce można pływać politycznie, ale jeszcze niczego dobrego nie zbudowano.

Apogeum kariery Ilnickiego przypadło na ostatnią czterolatkę, kiedy był starostą. Urzędnicy przez niemal pierwszą połowę kadencji musieli przyzwyczajać się do wizerunku szefa robotnika, który do pracy przychodził w jasnych sztruksowych spodniach i marynarce. Podszyty flagami Unii Europejskiej oraz politycznej poprawności wizerunek starostwa całkowicie legł w gruzach. Po wielu sugestiach Ilnicki zdecydował się przeobrazić z chłoporobotnika w szefa powiatu. Ale tylko zewnętrznie, bowiem dla wielu nadal współpraca z nim oznaczała albo totalną przyjaźń albo nienawiść.

Natychmiast zajął się wszystkimi instytucjami powiatowymi: budową nowego Domu Pomocy Społecznej, reorganizacją i remontem szpitala, remontem szkół, przebudową komendy straży pożarnej. Ilnicki stworzył coś na wzór doktryny obowiązującej w powiecie. Określił dwóch największych szkodników dla starostwa, którymi w jego ocenie byli... Adam Maciąg i Ryszard Wilczyński. Obaj panowie uznali, że Ilnickiemu kompletnie odbiło.

Za to starosta nieoficjalnie miał zakazać zatrudniania w instytucjach powiatu oraz gminy Namysłów kogokolwiek związanego z jego wrogami. Przez całą kadencję sprawowania władzy Ilnickiego w powiecie na ręce patrzył mu Adam Maciąg. Był radnym powiatowym, a sesje zamieniały się w pyskówki Ilnicki - Maciąg. Kiedy Maciąg awansował do kręgów władzy w urzędzie marszałkowskim (był dyrektorem Opolskiego Centrum Rozwoju Gospodarki, a potem doradcą marszałka), Ilnicki pojechał do marszałka Józefa Sebesty, by ten zwolnił Maciąga. Marszałek jednak nie dał się przekonać.

- Mój wiek i doświadczenie zawodowe pozwala mi na komentowanie pewnych spraw z dystansem, bez emocji. Nawet jeśli byłem wielokrotnie obrażany przez byłego starostę - mówi Adam Maciąg. - Nie odejmuję sukcesów panu Ilnickiemu przy wielu inwestycjach, jednak uważam, że praca na rzecz społeczeństwa nie musi oznaczać manipulowania tym społeczeństwem. A taką właśnie postawę przyjmuje Ilnicki. Pod wizerunkiem silnego człowieka kryje się bardzo prymitywna osobowość polityczna. Każdy, kto współpracował z tym człowiekiem, wie o tym doskonale. Myślę, że mieszkańcy powiatu coraz częściej się o tym przekonują, czego dowodem są zmiany w starostwie.

Najdroższy płot Europy

Ostatnie skandale z udziałem Ilnickiego to sprawa dwóch dróg i szpitala. Jednej w Głuszynie, drugiej przebiegającej koło domu wojewody Ryszarda Wilczyńskiego. Ta sprawa zyskała kryptonim "najdroższy płot Europy Wschodniej", a chodzi w niej o rzekome nielegalne przesunięcie płotu wojewody na ziemię należącą do powiatu. Za sprawą Ilnickiego zarząd powiatu poprzedniej kadencji nałożył na wojewodę karę 747 tys. złotych.

Moja rodzina została okropnie upokorzona przez pana Ilnickiego, który w obłudzie przeszedł samego siebie - ocenia wojewoda Wilczyński. - Liczę, że pomyłka popełniona przez geodetę wytyczającego granicę działek w 2002 roku zostanie przez obecne władze powiatu naprawiona. Sprawa jest też w Samorządowym Kolegium Odwoławczym, ponieważ poprzedni zarząd powiatu działał jednostronnie, rozpatrując moje wnioski.

Spór w Głuszynie dotyczy natomiast również rzekomych nieprawidłowości przy remoncie drogi powiatowej. Ostatecznie wojewoda cofnął pozwolenie budowlane na tę inwestycję, co skutkuje koniecznością zwrotu przez powiat dotacji. Tutaj rzecz jest w sądzie administracyjnym. Zresztą sam wojewoda nie ma złudzeń, że jego prywatna sprawa z Nowego Folwarku jest odwetem za Głuszynę. Michał Ilnicki przyznaje, że chciał, by wojewoda poczuł, iż jest takim samym obywatelem jak inni. Nie ponad prawem, ale w jego granicach. Samą karę wciąż uważa za uzasadnioną.

Co do szpitala powiatowego sprawa jest prosta: Ilnicki doprowadził do zwolnienia z funkcji prezesa Namysłowskiego Centrum Zdrowia Piotra Rogalskiego. Ten bowiem, uzyskawszy mandat radnego z ramienia PSL, poparł kandydata na starostę z PO, Juliana Kruszyńskiego. W ten sposób dyktat Ilnickiego się załamał i były już starosta zmuszony był odejść na emeryturę

- Proszę mnie jeszcze politycznie nie grzebać. Jestem radnym powiatowym i zamierzam nadal angażować się w działalność samorządową. Zresztą zrobiłem zaległe porządki wokół domu i pora zabrać się za opozycję - uśmiecha się Ilnicki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska