Z Odessy do Brzegu. Córka radzieckiego oficera wróciła do Polski

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
- Postanowiłam wrócić tam, gdzie było mi w życiu najlepiej - mówi Anastazija. - Ale chciałabym pojechać kiedyś do Primorskiego Kraju, gdzie się urodziłam.
- Postanowiłam wrócić tam, gdzie było mi w życiu najlepiej - mówi Anastazija. - Ale chciałabym pojechać kiedyś do Primorskiego Kraju, gdzie się urodziłam. Jarosław Staśkiewicz
Dla Anastazii Wasiljewnej, córki radzieckiego oficera, lata spędzone w bazie w Skarbimierzu to najmilsze wspomnienie z dzieciństwa. Więc wróciła.

Jej życie zatoczyło koło i wróciło do punktu z 1990 roku, kiedy pułk radzieckiego lotnictwa opuścił bazę w Skarbimierzu i został przegrupowany do Odessy na Ukrainie.

Przegrupowanie wojska dla mamy Anastazii oznaczało zapakować kolejny raz toboły, włożyć do nich samowar, futro i wszystko to, czego mógł się dorobić jej mąż, radziecki oficer. Zamknąć z dzieckiem dotychczasowe życie i znów ruszyć do innego miejsca na terenie ZSRR lub sojuszniczego państwa z Układu Warszawskiego.

Chociaż w polskich miastach Rosjanie wszystkie samowary sprzedawali - Polacy uwielbiali ustawiać je bezużytecznie na meblościankach.

Anastazija pamięta, jak na rampach kolejowych - okrytych ścisłą tajemnicą wojskową - przy strategicznej trasie do Drezna ładowano sprzęt i uzbrojenie na kolejne wagony.

Pamięta też jak na zakończenie roku szkolnego w dziesięciolatce, jakie były w całym ZSRR i wszędzie, gdzie stacjonowali Rosjanie, uczniowie odśpiewali jej ulubioną piosenkę "W następnych latach będziesz pionierem, potem wstąpisz do Komsomołu".

Na Ukrainę ruszali bez przekonania i wyobrażenia, co może ich spotkać w nowym miejscu, zupełnie inaczej niż w radzieckiej piosence, gdzie życie było jak scenariusz. Związek Radziecki się rozpadał, a Armia Czerwona w pośpiechu wycofywała kolejno swoje jednostki z wolnej już Polski.

- Tego kolejnego przegrupowania mama chyba miała już dosyć - wspomina 30-letnia Anastazija Łukowska z Brzegu.

Być z oficerem lotnikiem znaczyło przemieszczać się prawie po całym świecie. Oddychać oparami smarów, benzyny i samolotowego spirytusu - tego wysokoprocentowego, którego w lotniczej bazie w Skarbimierzu nigdy nie brakowało.

- Tam piło się stakanami, szklankami, bez rozcieńczania - opowiada Anastazija. - W Odessie tego spirytusu mama miała już dość, więc od ojca odeszła i wzięła mnie ze sobą.

Było to ostatnie przegrupowanie ojca Anastazii, bo Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich rozsypał się na niepodległe państwa, a Rosja nie była w stanie utrzymać gigantycznej radzieckiej armii. W Odessie ojciec został zwolniony do cywila.

- Dotychczas, gdziekolwiek byłyśmy z ojcem, wystarczał nam jeden dokument, a teraz kazali nam na Ukrainie wyrabiać paszporty - wspomina. - Ukraina niezależna, Odessa piękna, ale tak naprawdę bardzo często chodziłam spać głodna. Pamiętam, że niemal cały rok była tylko sama kasza. Mama pracowała, robiąc na drutach skarpetki i swetry.

Znad brzegu Ussuri pod Brzeg

Wtedy, w Odessie, jej mama często wspominała o pierwszym przegrupowaniu ojca. - Z Petersburga, jego rodzinnych stron, nad odległą o tysiące kilometrów rosyjsko-chińską granicę. W Primorskim Kraju, na Dalekim Wschodzie, urodziła się Anastazija. Stamtąd też pochodziła jej mama Swietłana, Rosjanka z tatarskimi korzeniami.

- Do granicy chińskiej mieliśmy zaledwie dwie godziny jazdy, tato tam często nas zabierał wojskowym samochodem - mówi Anastazija. - Ale ja tego nie pamiętam, to wszystko znam z opowieści mamy. No więc tato nas woził nad jezioro Chanka, gdzie rosną różowe lotosy. Mama natknęła się tam kiedyś na niedźwiedzia, trafili też z tatą na ślad tygrysa ussuryjskiego.

Ojciec nakrył ten ślad czapką, a wiadomo, jaka była czapka radzieckiego żołnierza - ogromna, z otokiem jak talerz. Mimo to czapka nie zakryła odcisku łapy tego największego na świecie tygrysa.

- Przyroda jest tam dzika i piękna, ale to wszystko jest jak bajka, bo tylko z opowieści mamy… - wzdycha Anastazija.

Daleki Wschód opuściła jako 3-letnie dziecko.
- Na pięć lat, z tatą do Polski - dodaje. - Do bazy w Skarbimierzu.

Miasteczko w bazie

Był w nim, na radziecką modłę, amfiteatr i sklepy z towarami sprowadzanymi ze Związku Radzieckiego.
- Tam, gdzie stoi teraz Lewiatan, mieliśmy chemiczny sklep, obok był sklep z pieczywem, które przywozili nam z wojskowej piekarni stojącej przy samym wjeździe do bazy - wspomina.

Był też basen z filtrowaną wodą i boisko dla dzieci pod namiotem, jeśli akurat nie ćwiczyli tam żołnierze. I zabawy na lotnisku, chmary dzieciaków biegające w poszukiwaniu skarbów. A później poszła do szkoły, do dziesięciolatki, gdzie uczyły rosyjskie nauczycielki, przeważnie żony radzieckich oficerów.

- Nasze ferie przypadały akurat na wasze kościelne święta, bo myśmy świętowali Nowy Rok - mówi Anastazija. - Ale kościoła ani cerkwi nikt z nas nie znał. Dopiero po przemianach, na Ukrainie, kiedy miałam 13 lat, przyjęłam z własnej woli chrzest w cerkwi.

Pamięta, że nie wolno im było rozmawiać z Polakami. - Chodziło o tajemnice wojskowe, żeby przez przypadek czegoś nie wyjawiać - wyjaśnia Anastazja. - Więc kiedy mama wchodziła w Brzegu do sklepu albo do "Ambrozji" na galaretkę, mówiła tylko to, co trzeba… tak wojskowo, ani jednego zbędnego słowa. Mieliśmy dochowywać tajemnicy nawet my, dzieci, bo przecież wiedzieliśmy, gdzie jaki sprzęt stoi i co kryją hangary na lotnisku.

Dopiero pod koniec lat 80., kiedy Gorbaczow wprowadził pierestrojkę, żołnierze i ich rodziny odkryły, że to wszystko niepotrzebnie. Nie było warto tego przestrzegać. - Bo ludzie byli siebie zwyczajnie ciekawi - wspomina. - I mama zaczęła mieć pod koniec polskie koleżanki.

Z okolicznych wsi przychodzili pod bazę, żeby handlować. Samowary, lalki, lornetki, telewizory "Rubiny" i aparaty. Paliwo i spirytus. A pod koniec, kiedy jednostka się wycofywała, szło niemal wszystko. I wszyscy byli zadowoleni.

W dziecięcej pamięci Anastazii utkwiło, że Polacy szczególnie często pytali o kanfietki, czyli cukierki, i karmel w puszkach ze stalowej blachy, grubej jak pancerz.

- Miałam osiem lat, kiedy było przegrupowanie ze Skarbimierza do Odessy - opowiada Anastazija. - Na Ukrainie zastaliśmy podział wojsk, ale też straszną tam wtedy biedę. Tato powrócił do Sankt Petersburga, a my z mamą zostałyśmy w Odessie, nad morzem. Tato oczywiście przesyłał mi pieniądze, ale te rozliczenia międzypaństwowe trwały długo, tak że mama odbierała przekaz od taty czasem po ośmiu miesiącach od wysłania.

To był trudny czas przeobrażeń. Co chwila się słyszało, że ktoś na Ukrainie popełnił samobójstwo. Co dziesiąte dziecko rodziło się tam wtedy na Ukrainie z wadą genetyczną, w efekcie wybuchu reaktora jądrowego w Czarnobylu.

- Pusty żołądek aż tak bardzo nie ciążył, a przekonanie, że ta sytuacja nie będzie trwała wiecznie, pomagało - wspomina.

Anastazija była w dziewiątej klasie, kiedy usiadły z mamą, żeby się zastanowić, co robić dalej.
- Chciałyśmy opuścić Ukrainę i mama pozwoliła mi wybierać, dokąd mamy jechać - dodaje. - Chciałam wrócić tam, gdzie było mi najlepiej, do czasów dzieciństwa. Do Skarbimierza.
Wróciła po dziesięciu latach. W Brzegu znalazła miłość, wyszła za mąż i ma dwójkę dzieci.

Ojcu łza się zakręciła

Anastazija zaprasza na herbatkę do swojego domu w centrum Brzegu.

Siadamy na tarasie, przez chwilę towarzyszy nam mąż Anastazii, pan Łukawski, potem podbiegają Iza i Jasiek. 9-letnia Iza ma jasny i nadzwyczajnie gruby na dwie pięści warkocz i unikatowe zielone oczy.
- U tatarskich dziewcząt to zwyczajne, one mają takie gęste włosy i takie oczy - rzuca Anastazija. Znika w kuchni, żeby przygotować herbatę.

- Kuchnia u mnie rosyjska i polska, naprzemiennie, żeby się nie znudzić - mówi. - Po rosyjsku piekę bułeczki z rodzynkami, jak moja mama. Kiszę pomidory z marchewką albo robię naleśniki z topionym masłem w cieście.

Mówi, że często pokazuje dzieciom to miejsce, z którego się wywodzi, z Dalnego Wostoka.
- Te satelitarne mapy są bardzo dokładne, moje dzieci są zachwycone, że przyjechałam aż z tak daleka - opowiada. - Może kiedyś, jak będzie więcej pieniędzy, to polecimy na ten mój koniec świata…

Odwiedził ją też tata. - Przyjechał zobaczyć wnuki - mówi. - I pojechaliśmy zobaczyć Skarbimierz. Wtedy były same rozkopy, a w dawnym wojskowym basenie samo błoto, to było przed tym, zanim powstał nowoczesny Skarbimierz. Ojcu na widok dawnej bazy łza zakręciła się w oku. Być może przypominał sobie, jak z każdym kolejnym rokiem w Skarbimierzu przybywało mu na mundurze orderów. Ale odetchnął też z ulgą - bo w Skarbimierzu już nie było żadnych tajemnic, których by należało dochować.

- Tato się ożenił i jest cywilnym pracownikiem Gazociągu Północnego - dopowiada. I nalewa kolejny kubek aromatycznej herbaty. - Mama też przyleciała kilka razy do Brzegu. Aż z Denver w Kolorado, bo tam teraz mieszka i ma amerykańskiego męża. I jak popatrzeć na mapę, to jest bliżej Primorskiego Kraju niż ja. Żyje po amerykańsku, czyli samotnie, nie to co ja w Brzegu. Mama mówi tylko, że Jasiek i Iza muszą kiedyś zobaczyć te różowe lotosy na Dalekim Wschodzie…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska