Zaksa's Girls. Dziewczyny i żony siatkarzy z Kędzierzyna-Koźla

Archiwum prywatne
W Paryżu Zaksa's Girls poszły do feministycznego studia tatuażu.
W Paryżu Zaksa's Girls poszły do feministycznego studia tatuażu. Archiwum prywatne
Zarejestrowały się na Facebooku, szyją stroje, aby zaprezentować się w nich na kolejnych meczach swych facetów. - To pierwsza grupa kobiet siatkarzy w Polsce - mówią.

Bo Zaksa's Girls to dziewczyny i żony ulubieńców regionu, siatkarzy z kędzierzyńskiego klubu Zaksa. Oliwia Zagumny (żona Pawła): - Byłam siatkarką, potem - jako żona "Gumy" - poznałam realia wielu klubów siatkarskich. Z tego, co zauważyłam, nigdzie nie powstała grupa podobna do naszej. Nie wszystkie kobiety potrafią się zjednoczyć.

- Podobnie jak nasi panowie, jesteśmy zespołem, ale kapitana nie ma, panuje pełna demokracja - dodaje z uśmiechem Karolina Gacek (żona Piotra).

Łatwo było rozpoznać Zaksa's Girls, gdy stawiłam się w umówionym miejscu na spotkanie. Stały przy parkingu koło Centrum Handlowego: widać, że dobrze się ze sobą czują, śmieją, żartują. - Dzień dobry, Zaksa's Girls? - pytam.

- To my! - jedna z dziewczyn odpowiada trochę z obcym akcentem. Katia jest żoną Serhiy'ego Kapelusa z Ukrainy. W Kędzierzynie mieszka drugi rok, a w Polsce - do pięciu lat.
Jest jeszcze Lili (jej chłopak to Antonin Rouzier), Marina (mąż - Jurij Gladyr) oraz Karolina Gacek, Oliwka Zagumny i Ola Świderska. Stanowią trzon grupy. Lili jest najkrócej w Polsce - drugi rok w Kędzierzynie. Pochodzi z Francji.

Lili, przedstawiając się, dorzuca hasło: - Number four. Z "czwórką" gra jej chłopak, Antonin Rouzier.

O swoich koleżankach z grupy Lili mówi ze śmiechem: - One są moimi mamami.
I zaraz wyjaśnia, że nie chodzi o wiek, ale o to, że kobiety polskich siatkarzy wciąż jej pomagają odnaleźć się w gąszczu polskich zwyczajów czy słówek.

- Polska to kraj bardzo tradycyjny i katolicki - mówi Lili. - Należy uważać, by nie popełnić gafy. Dobrze jest mieć dziewczyny przy sobie - dodaje po angielsku. - Bo język polski jest dla nas wciąż ogromną tajemnicą. Antek np. do niedawna mylił "dzień dobry" z "dziękuję". Ktoś się z nim witał, a on odpowiadał: "dziękuję". Ktoś podawał choćby danie w restauracji, a on na to - "dzień dobry".

Wypad do Paryża

- Lili doszła do nas rok temu. Do razu weszła w nasz rytm, zapraszałyśmy ją na spotkania, wypady na fitness - mówi Karolina. - Nie jesteśmy jakimś elitarnym i ściśle zamkniętym klubem, do którego "nowe" muszą się wkupywać.

To Lili miała ostatnie słowo przy wybieraniu nazwy grupy: - Oliwia wpadała na pomysły kolejnych nazw i dzwoniła, pytając: czy jest okej, czy może kolejna nazwa jest lepsza? Aż w końcu zaproponowała: Zaksa's Girls. Spodobało się bardzo! - mówi Francuzka.

Lili nie pojedzie do Francji na święta: - Chciałabym, ale Zaksa, a więc i Antonin, w okresie świąteczno-noworocznym ma zaplanowane ważne mecze. Więc zostajemy. Pojedziemy z dziewczynami z Zaksa's Girls do Szczyrku - mówi.

- Nasi panowie mają wprawdzie zakaz jeżdżenia na nartach, bo to sport zbyt kontuzjogenny. Pozostanie nam więc miłe spędzanie czasu, sauna, relaks. Zabawa w śnieżki dla dzieci. Będzie rodzinnie - dodaje Marina Gladyr.

Francuzka zaprosiła niedawno dziewczyny z Zaksa's Girls do Paryża. Robiła za przewodnika, chciała się odwdzięczyć za przyjazną opiekę w Polsce.

- Pierwszy dzień poświęciłyśmy na zwiedzanie Montmartre'u - bazylika Sacré Coeur, drugi dzień to był wielki shopping, a wieczorem wizyta w Moulin Rouge, trzeci to Champs-Élysées, Łuk Triumfalny i wieża Eiffla, w czwarty, ostatni, dzień zwiedziłyśmy Luwr, katedrę Notre Dame i Wersal - relacjonuje Lili.

Niektóre z dziewczyn przywiozły z Paryża specyficzną pamiątkę - tatuaż wykonany w feministycznym studiu słynącym we Francji z tego, że tatuaże wykonują tu tylko kobiety wyłącznie kobietom.

Dziewczyny z Zaksa's Girls pokazują owe tatuaże - to inicjały lub imiona dzieci oraz mężów.
- Byłyśmy skromne - zapewniają.

Sport w genach

W Paryżu Zaksa's Girls poszły do feministycznego studia tatuażu.
(fot. Archiwum prywatne)

Marina Gladyr, żona Jurija, jest Ukrainką, w Polsce przebywa do paru lat. Chwali sobie nasz kraj oraz polską kuchnię, no - poza... barszczem po ukraińsku.

- Prawdziwy barszcz po ukraińsku jest inny niż ten serwowany w Polsce pod taką nazwą - mówi. - W oryginalnym barszczu pełno jest mięsa. Jest też gęsty do innych składników: buraków, marchwi, cebuli, fasolki, zieleniny. Koniecznie musi być w nim czosnek! Jadamy ten barszcz na Ukrainie raz w tygodniu, w niedzielę - tak jak w Polsce rosół.

Marina wychowuje dziecko, podobnie - Oliwka, Katia i Karolina.
- Szkoda, że w Kędzierzynie nie ma szkółki dla małych siatkarzy - mówi Marina. - W zamian cieszymy się z zapisania dzieci do szkoły języka angielskiego i na basen. Jest klub tenisowy dla dzieci prowadzony przez Patrycję Bandurowską-Lipiec, która także była na wypadzie do Paryża.

Syn Kati ma osiem lat, chodzi na treningi piłki nożnej.
- Zdecydowanie woli "nogę". I dobrze, wystarczy, że tatuś gra w siatkę - śmieje się mama.
Wszystkie "dzieci Zaksy" sport mają zakodowany w genach, piłka do siatki była dla nich pierwszą przytulanką. Ale nie każdy junior chce iść dokładnie w ślady taty...

Wiktoria Zagumny ma 8 lat, jest zapaloną pływaczką, Mikołaj ma 2,5 roku i na razie wiadomo o nim, że będzie piratem porywającym statki.

Lili mamusią jeszcze nie jest, więc tematy przedszkolno-szkolne jej na razie nie dotyczą. Nie ukrywa, że Kędzierzyn to dla niej miasto raczej małe. - Pochodzę z dużego miasta Lille, dlatego Kędzierzyn wydaje się mały - wyjaśnia. - Ale są tu świetne dziewczyny. Więc nie ma co narzekać na brak atrakcji.

Lili we Francji sama grała w siatkówkę, jej rodzice są sportowcami. - Więc to normalne, że chłopaka też mam z branży - uśmiecha się. Życie zawodowe początkowo chciała poświęcić sportowi - prowadziła zajęcia wychowania fizycznego z dziećmi, ale szybko uznała, że ten "job" nie przynosi jej satysfakcji.

- Zaczęłam szukać innych pomysłów na biznes. Założyłam stronę internetową poświęconą modzie, gdzie można też kupować ciuchy - mówi. I zauważa, że Polki mają świetny gust i wyczucie stylu.

Druga strona medalu

Internetowe biznesy są idealne dla kobiet sportowców, skazanych wciąż na rozjazdy i zmiany miejsc zamieszkania.

Oliwia Zagumny: - W Olsztynie założyliśmy szkółkę siatkarską pod patronatem Pawła. Rozwijała się. Paweł dostał kolejny nowy kontrakt w innym miejscu. I trzeba było szkółkę zamknąć. Robiliśmy to z ogromnym żalem, szkoda było młodych amatorów siatki - mówi. - Ale co to za szkoła Zagumnego bez Zagumnego...

Oliwia jeździła już za mężem do Szczecina, Olsztyna, Włoch, Grecji...
- Wybudowaliśmy dom (w Warszawie, z której pochodzimy) i… ani razu tam jeszcze z Pawłem nie nocowaliśmy - mówi. - To ciągłe jeżdżenie po świecie niepokoiło mnie też z innego powodu. Obawiałam się, że dzieci będą przeżywały rozłąki z dotychczasowymi przyjaciółmi i będą miały kłopoty z aklimatyzacją w nowym otoczeniu.

Na szczęście jest odwrotnie - dzieciaki są otwarte, cechuje je ogromna ciekawość świata. W czasach globalnej wioski taka umiejętność jest jak znalazł.

Teraz Oliwia prowadzi w Kędzierzynie sklep z zabawkami i sprzętem edukacyjnym dla małych dzieci. Nazwała go Wiki Miki Toyzz, wykorzystując skróty imion dzieci. Oliwia ma też zrobiony w Paryżu tatuaż z imion dzieci na nadgarstkach. Właśnie uruchomiła stronę internetową sklepu. Dobry pomysł - jeśli w przyszłości znów przyjdzie jej wyjechać "za mężem" - sklep w internecie przecież nie zmieni adresu.

- Bliskie są mi sprawy związane ze sportową edukacją dzieci, a ta w Polsce kuleje - mówi Oliwia. - Więc w przyszłości pewnie z Pawłem powrócimy do pomysłu z otworzeniem takiej szkoły sportowej w Polsce.

Siatkarze mają zwykle dzień wypełniony: treningi, zgrupowania, mecze.... I tak w kółko. A ich dziewczyny i żony? Choć mają wykształcenie - nie pracują w swych zawodach. Katia na przykład jest po technikum kolejnictwa. Męża poznała w szkolnej bursie: - Mieszkał parę pięter wyżej - mówi. - Sport wcześniej mnie nie interesował, początkowo nawet nie wiedziałam, kim jest.

Uczucie wiele zmieniło, związek z siatkarzem oznaczał zupełnie nowy etap w życiu. W kąt poszły wszystkie dotychczasowe zawodowe plany związane ze skończoną szkołą.

Podobnie było w przypadku Mariny. - W tej chwili mamy zapewnione poczucie bezpieczeństwa - mówi Marina. - Z drugiej strony pojawia się niepewność o przyszłość.

Kariera dobrego sportowca jest intratna, ale nie trwa wiecznie. Po trzydziestce trzeba myśleć o emeryturze, a w dalszej przyszłości o kosztownej rehabilitacji, aby odnowić wykończony kontuzjami organizm. Kontuzja w każdej chwili może zmusić do weryfikacji najpiękniejszych planów nawet młodego i utalentowanego sportowca.

Mąż Mariny w ubiegłym sezonie borykał się z niekończącymi się kontuzjami i kolejnymi operacjami. - Był dzielny i świetnie dawał sobie radę psychicznie. Czasami myślę, że on ten czas pod względem psychicznym przetrwał lepiej niż ja - mówi Marina. - Niepokoiłam się o dalszy los, co będzie dalej. Mąż wprawdzie skończył szkołę bankową, ale to wykształcenie teoretyczne, nie poparte praktyką.

W telewizji pokażą

Faceci lubią mówić, że oni też są w ciąży, gdy ich kobieta spodziewa się dziecka i że przeżywają stan błogosławiony niemal na równi z nią. Kobiety siatkarzy zaś twierdzą, że czują ból, gdy - dla przykładu - ich ukochani pechowo lądując po bloku, upadają na parkiet.
Mąż Oliwki podczas jednego z ostatnich meczów złamał sobie palec ręki. - Bolało - mówi Oliwia Zagumny.
Mąż Karoliny rozpoczął kontuzją kostki i kolana, a do tego wszystkiego skończyło się operacją wyrostka. - Mówię, że i ja miałam operację - stwierdza Karolina Gacek. - Bo tak to czuję.
I jeszcze jedno: gdy zawodowy sportowiec z powodu choroby, kontuzji "uwięziony" jest w domu, to dla jego partnerki nie lada wyzwanie.
- Okiełznać sportowca pozbawionego treningów? To tak, jak zapanować nad grupą rozkapryszonych przedszkolaków! - śmieją się Zaksa's Girls. - Ale dajemy radę. Może dla innych to idole. Dla nas to normalni faceci, mają swoje obowiązki. Jak są w domu: odrabiają lekcje z dziećmi, opiekują się nimi. Jak trzeba - to i coś ugotują.
Zaksa's Girls to najwierniejsze fanki swych siatkarzy. Chcą więc wyróżniać się wśród widzów na halach sportowych. Na koniec minionego sezonu miały własne transparenty. Ale teraz to mało.
- Czirliderek nie zastąpimy - śmieje się Karolina Gacek. - Mamy za to inny plan. Będziemy rozpoznawalne po strojach. Nie zdradzimy na razie szczegółów. Oglądajcie telewizję, wkrótce pokażą nie tylko naszych chłopców, ale i nas!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska