Żyć i umrzeć w wielkim mieście

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
Gdy porządni obywatele metropolii zasypiają z pilotem w ręku, za oknami budzi się do życia drugi Wrocław - miasto w mieście, najbliższy Opolu wielki ośrodek przestępczy.

Marek, policjant ze służby cywilnej, będzie nam pokazywał ten Wrocław zza szyb nie oznakowanego radiowozu.
Komórka ratunkowa
Pierwsze zgłoszenie pospolite - interwencja domowa. W żargonie policyjnym "domówka". Takich akcji media nawet nie odnotowują w policyjnych kronikach. Co noc wrocławscy policjanci wzywani są do kilkunastu, czasem kilkudziesięciu awantur domowych.
Tym razem syn bije matkę w domku na peryferiach miasta.
- Jeździmy do tej kobiety regularnie - mówi Marek. - Synek jak trzeźwy, to kocha. Ziemniaczki obierze, drewna narąbie. Ale jak wypije, to robi z tej kobiety worek treningowy. Każda awantura kończy się u niej potłuczeniami lub złamaniami. Po bijatyce syn ucieka do kochanki, a mama czołga się do sąsiadki, która ma telefon.
Podczas ostatniej interwencji domowej policjanci doradzili kobiecie, by kupiła sobie w promocji telefon komórkowy na kartę. Wyjdzie tanio: nie będzie musiała płacić abonamentu, a numer alarmowy wystukuje się za darmo.
- Jak syn zacznie wariować, to zamknie się pani z komórką w kiblu i wciśnie "jeden, jeden i dwa" - spokojnie tłumaczą funkcjonariusze. - Może wtedy zdążymy dojechać na czas.
Sponiewierana kobiecina drżącą ręką wsadza komórkę do kolorowego pudełka z pingwinami, zawija w reklamówkę i chowa za spłuczką w toalecie. Martwi się: - Jak Józek znajdzie telefon, to mnie zabije.
"Bo nie chcieli
go wziąć do wojska"
Powrót do centrum - rewir Stare Miasto, nieudane samobójstwo. Młody mężczyzna wyskoczył z okna piątego piętra kamienicy. Spadł na samochód, resory zamortyzowały upadek.
Lekarze ostrożnie wyjęli połamanego mężczyznę z samochodu (wpadł do bagażnika przez tylną szybę). Potem reanimowali na ulicy i wsadzili w gorset. Chłopak odjechał do szpitala, jego życiu jednak nie zagraża bezpieczeństwo.
- Skoczył, bo nie chcieli go wziąć do wojska - tłumaczy oficer, który przed chwilą wyszedł z feralnego mieszkania. Praca policji polega teraz na ustaleniu, czy faktycznie była to próba samobójstwa, czy ktoś ofierze pomagał. Gdy potwierdza się ta pierwsza wersja, postępowanie szybko zostanie zamknięte.
Policjanci uspokajają jeszcze kobietę, do której należy nieszczęsny samochód (tył nowego citroena zgnieciony, w bagażniku kałuża krwi). - Dlaczego moje auto? - szlocha cicho młoda właścicielka.
Podczas naszego patrolu inny młody człowiek powiesi się na drzewie na placu kościelnym. Kilka dni później kolejny desperat skoczy z dachu bloku pomiędzy ludzi robiących zakupy w warzywniaku.
We Wrocławiu w ubiegłym roku ponad stu ludzi odebrało sobie życie. To prawdziwa plaga. Dlatego wrocławska policja ma zawsze pod ręką dwóch negocjatorów.
Czarna teczka
Późny wieczór. Pan Kazimierz, mieszkaniec czteropiętrowego bloku w dzielnicy Krzyki, schodzi do piwnicy po sok. Na korytarzu, obok jego boksu, stoi czarna teczka - nie widać właściciela. Kazimierz biegnie do domu i wykręca "997". Tydzień temu, nieopodal, wybuchła reklamówka porzucona na dachu bloku. Robotnika, który ją podniósł, bomba rozerwała na kawałki.
- Natychmiastowa ewakuacja bloku - oficer dyżurny wydaje polecenie policjantom, którzy pierwsi dojechali na miejsce. Po chwili pod blokiem roi się od niebieskich mundurów. Kilkunastu policjantów, mieszkanie po mieszkaniu, stawia ludzi na nogi. Dzwonek do drzwi i instrukcja: - Zakręcić gaz, zabrać pieniądze i szybko opuścić mieszkanie. Kobieta z drugiego piętra przeżywa dramat - wczoraj odebrała ze szpitala męża po zawale.
Na miejsce przybywa pirotechnik. Podchodzi do teczki, osłuchuje ją. Potem delikatnie porusza palcem. Po chwili powoli podnosi - teczka jest pusta.
Takie teczkowe "żarty" powtarzały się. Fałszywe zgłoszenia to zmora polskiej policji. Tak też jest we Wrocławiu. "Bomby" w szpitalach czy szkołach już dawno przestały być bombowymi tematami dla lokalnych mediów.
- Ostatnio coraz więcej jest świrów, którzy zgłaszają strzelaniny - opowiada Marek. - Dzwoni taki z budki, potem wraca do mieszkania, daje sobie poduszkę do okna i obserwuje, jak biegamy po podwórzu z ostrą bronią. Ma facet za oknem to samo co w telewizorze.
Dwa światy
Przerwa na kawę na stacji "BP". Policjanci na całym świecie mają w tej sieci darmową kawę. - W Austrii dodają jeszcze pączka - wzdycha Marek.
Kolega z patrolu (jeszcze z zomowskim doświadczeniem) opowiada o tym, jak zmienił się nocny Wrocław.
- Za komuny był deficyt knajp, ale do większości zdarzeń dochodziło właśnie w knajpach i okolicach. Tam przesiadywał element. Dziś w pubach siedzą ci, których stać na piwo za pięć złotych. Prawdziwa agresja toczy się w domach, na ulicach.
Policjanci opowiadają o wrocławskich slumsach. Są uliczki na starym mieście, gdzie co druga rodzina to patologia. Bezrobocie, alkoholizm, zsikane klatki i małoletnie prostytutki w bramach.
Wrocław, jak inne polskie metropolie, szybko się rozwija. W kilka miesięcy rosną kameralne osiedla dla tych, którzy odnaleźli się w nowych czasach. Portiernie ze strażnikami, bramy na pilota. Tam raczej nie ma przestępczości.
- A na starym mieście, na dworcach, coraz więcej wyrzutków - wzdycha Marek. - W naszym żargonie to "trole". Raz odwoziłem takiego biedaka do schroniska. Po drodze musiałem wymiotować. Zwijałem chłopa na klatce. Miał w głowie dziurę, a po tej dziurze chodziły robaki. Lekarze powiedzieli potem, że jakby nie te robaki, to by umarł. Bo one mu oczyszczały ranę.
Policjanci wspominają też starowinkę, która całą zimę przespała na przystanku. Tak się owinęła płaszczami i tekturą, że największy mróz nie był w stanie jej ruszyć.
Francuz z leżakami
Otrzymujemy zgłoszenie, że w hotelu "Piast", nieopodal dworca głównego, awanturuje się obywatel Francji. Portier twierdzi, że gość zamknął się w toalecie i śpiewa francuskie piosenki.
Policjanci długo pertraktują z Francuzem, który okazuje się mówić łamaną polszczyzną. W końcu uszkadzają zamek i wyciągają awanturnika przed hotel. Mężczyzna tłumaczy, że upił się, bo mu we Wrocławiu ukradli wszystkie dokumenty. A potem zamknął się w toalecie, ze strachu przed policją. Łamaną polszczyzną obwieszcza, że jest synem byłego pierwszego sekretarza PZPR. - Widać, że facet nie stąd - komentuje policjant. - Teraz odwozimy na wytrzeźwiałkę "szwagrów Frasyniuka".
Francuz spuszcza z tonu. W języku Balzaka zapewnia, że kocha polską policję. Potem usiłuje całować się z policjantami. Ci odpychają go i siłą wrzucają go do radiowozu.
Przed izbą wytrzeźwień kolejka policjantów i przyszłych gości. Dwóch kierowców złapanych na jeździe po pijaku, jeden awanturnik domowy. Jest też mężczyzna, który tym razem nie doczołgał się do własnego łóżka - zaległ na chodniku. W żargonie policyjnym to "leżak". Co noc radiowozy zbierają śpiących pijaków z parków, klatek i chodników. - Coraz częściej leżakują młode kobiety - mówi Marek.
Zbrodnia na żywo
Północ. Na "997" dzwoni mieszkaniec bloku przy ul. Majakowskiego. Usłyszał jakieś huki, "może strzały". Mimo częstych fałszywek każde takie wezwanie traktowane jest z największą powagą. We Wrocławiu zabito w ubiegłym roku 36 osób.
Wywiadowcy wbiegają na klatkę, zastają otwarte drzwi jednego z mieszkań. W korytarzu, w kałuży krwi, leży kobieta. Obok, w sypialni, zakrwawiony mąż. Na podłodze walają się łuski nabojów.
Pod blokiem migotanie policyjnych kogutów. Oficer dyżurny obudził już komendanta wojewódzkiego policji, który telefonicznie wydaje dyspozycje. Wyrwany ze snu rzecznik prasowy ogoli się, założy śnieżnobiałą koszulę, zawiąże krawat. Potem elokwentnie wypowie się przed kamerami.
Bo za chwilę pod blok zjadą dziennikarze. Jedne redakcje prowadzą nasłuch radiowy, inne dogadują się z policjantami - każda metoda jest dobra, by porządni obywatele mogli w wieczornym dzienniku zobaczyć krew na żywo.
Pod blokiem jest już kilkudziesięciu policjantów. Rusza machina śledcza. Pies tropiący, daktyloskopia, ślady biologiczne, balistyka - obowiązuje ścisła kolejność czynności. Jedni funkcjonariusze pracują na górze, inni cierpliwie czekają pod blokiem, komentując sukcesy Małysza.
Akcja potrwa do rana. Sprawców zbrodni jeszcze nie wykryto. Nieoficjalnie wiadomo, że małżeństwo zginęło przez pomyłkę. Niedawno wynajęli mieszkanie. Mordercy pomylili ich z właścicielami...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska