Barbara Kurdej-Szatan: Chcę zagrać złą babę

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Barbara Kurdej-Szatan
Barbara Kurdej-Szatan Archiwum prywatne
Rozmowa z Barbarą Kurdej-Szatan, opolanką, aktorką, słynną blondynką z reklamy Playa.

- Czy pani wie, że wystarczy w Google wpisać "Barbara" albo tylko "Basia", żeby na pierwszym miejscu, jako najczęściej wybierane przez internautów hasło, pojawiało się pani imię i nazwisko?
- Naprawdę? To miłe. Do niedawna byłam przede wszystkim "blondynką z reklamy". Wszyscy pytali, kim jest ta dziewczyna. Jeśli jestem już rozpoznawalna z imienia i nazwiska, to mnie cieszy, bo przecież jestem aktorką i chcę być kojarzona z moimi dokonaniami.

- Szaleństwo wokół "blondynki" zaskoczyło panią?
- Oszołomiło. Grałam już wcześniej w reklamach, chodziłam na castingi, bo zawsze fajnie jest dorobić do teatralnej gaży. Ta reklama od początku się podobała, ale to, co stało się w ciągu ostatnich miesięcy jest niesamowite. Nagle zrobiło się wielkie "bum", odezwały się różne media, proszą o wywiady.

- To sukces?
- To tylko popularność, którą tworzą media. One się teraz rozbuchały, piszą o mnie dużo, co czasem jest miłe, a czasem nie. Dla mnie jednak sukces to spełnienie zawodowe. Chcę grać - jak najwięcej i jak najlepiej. Na tym naprawdę mi zależy.

- Popularność może w tym pomóc.
- I pomaga. Dostaję więcej propozycji zawodowych. Pamiętają o mnie ludzie, którzy organizują castingi do różnych przedsięwzięć. Cieszę się, że dużo pracuję.

- Mówi pani o tym tak spokojnie, bez tej uroczej ekscytacji, z którą kojarzymy blondynkę z reklamy. Ta ekscytacja to tylko zadanie aktorskie?
- Ja też bywam zwariowana i potrafię się ekscytować - np. kiedy moja mała córeczka zrobi albo powie coś nowego, ale szum wokół mojej osoby wcale mnie aż tak nie ekscytuje. Natomiast blondynka z reklamy rzeczywiście tak została wyreżyserowana. W parze sprzedawców, których gramy, on ma być rzeczowy, skupiony na technicznych aspektach produktu, a ona ma być miła, radosna, uśmiechnięta i ekscytować się na widok każdej wchodzącej do salonu gwiazdy.

- Symboliczny dla tego, co w pani życiu zrobiła ta reklama jest odcinek z Małgorzatą Sochą. Anonimowa blondynka z zachwytem jęczy: "Sooocha", a teraz grająca ją Basia Kurdej-Szatan zastępuje Sochę w teatrze.
- Dostałam tę propozycję od dyrektora Teatru 6. Piętro, Eugeniusza Korina. Byłam u niego wcześniej na castingu do bajki "Bromba". Zostałam wybrana i niedługo zaczynam próby. Dyrektor widział też reklamę i po castingu uznał, że mogę zastąpić Małgosię Sochę, która niedawno urodziła dziecko. I w tej chwili wymieniamy się w przedstawieniu "Zagraj to jeszcze raz, Sam".

- Już miesiąc po emisji reklamy internauci założyli pani fanpage na Facebooku. W tej chwili "lubi to" 196 tysięcy osób. Zwykle jest tak, że reklamodawca bierze znaną twarz i nazwisko, by dobrze sprzedało mu produkt. W pani przypadku stało się na odwrót. Reklama stała się dźwignią kariery aktorskiej.
- Bez wątpienia, ale pracowałam na to wcześniej w teatrze w Poznaniu. Magia telewizji sprawiła, że teraz dużo się u mnie dzieje zawodowo, ale też zrobiło się mniej prywatnie. To przyszło tak nagle, że nie byłam na to do końca przygotowana.

- Na zachwyty i komplementy? Np. gdy piszą o pani "blond fenomen"?
- Pojawiły się też negatywne artykuły. Media wymyślają dziwne rzeczy i na to nie byłam przygotowana. Spływa to po mnie, o ile nie dotyczy spraw bardzo osobistych. Wkurzyłam się, kiedy ktoś napisał, że teraz nie mam czasu, by zajmować się córką, bo w głowie mam tylko karierę. To bzdura!

- I dlatego zabrała pani Hanię na kolędowanie do Pałacu Prezydenckiego?
- To był finał akcji "Szlachetna Paczka", którą promowałam, i z tej okazji w Pałacu Prezydenckim odbył się uroczysty koncert. Poszliśmy tam w trójkę - z mężem i córką. To było po prostu rodzinne wyjście, a nie pokazywanie się komukolwiek. Nawet nie wiedziałam, że tam będzie tylu fotoreporterów. Dopiero na miejscu dowiedziałam się, że koncert jest rejestrowany przez telewizję. Śpiewało mnóstwo wokalistek, idea była szczytna, a bulwarówki napisały głównie o tym, że Basia Kurdej-Szatan pokazała córkę! Po prostu piszą, co chcą. Takie działania mediów wciąż mnie zaskakują. Jeden paparazzi już nawet pojechał za nami w góry. Nie spodziewałam się, że takie są konsekwencje popularności.

- Mnóstwo anonimowych młodych aktorów na pewno pani zazdrości.
- Ja nie narzekam. Wiem, że wielu moich rówieśników po szkołach aktorskich nie ma szansy na wybicie się. Talent, wykształcenie i ciężka praca nie wystarczają. Trzeba mieć jeszcze szczęście. Taki zawód - raz jest lepiej, raz gorzej. Teraz mam dobrą passę, ale nie wiem, jak będzie za parę lat.

- To jest to przysłowiowe 5 minut, które trzeba wykorzystać. Jak pani to zrobi?
- Nie mam jakiegoś szczegółowego planu. Na pewno chciałabym cały czas grać w teatrze. Po tym szumie, jaki się zrobił wokół mnie, uświadomiłam sobie, że właśnie teatr najbardziej mnie spełnia jako aktorkę i daje mi najwięcej satysfakcji. Reszta zależy od propozycji, jakie otrzymam. Na razie dołączam do obsady serialu "M jak miłość".

- O! A ja czytałam na jakimś plotkarskim serwisie, że już pani z tej obsady wyleciała i że pozostała pani tylko nieduża rola w serialu "Pierwsza miłość".
- Ja też czytałam i przyznam, że jestem w szoku. Nie sądziłam, że można aż tak zmyślać, byle tylko siać ferment. Kiedy plotkarze powołują się np. na "osobę z produkcji" bez podania jej nazwiska, to na sto procent te rewelacje są wyssane z palca. Prawda jest taka, że zagram w jednym i drugim serialu, ale głównie w "M jak miłość", gdzie mam zastąpić Joannę Koroniewską w roli Małgosi. Szczegółów jednak jeszcze nie znam, nawet nie wiem, kiedy ruszają zdjęcia.

- Jaka rola, jaka postać byłaby dla pani ciekawym wyzwaniem aktorskim?
- Do tej pory w teatrze grałam płaczące bidulki. Teraz zaczęłam dostawać zwariowane i wesołe role, bo to do mnie pasuje - jestem urodzoną optymistką. Wyzwaniem byłoby więc zagrać zupełnie przeciw sobie - wbrew warunkom i naturze. Taka niedobra, zgorzkniała, mająca wszystko wszystkim za złe baba - to byłoby to.

- Pani mama powiedziała mi, że jako dziecko chodziła pani i non stop śpiewała.
- Teraz moja córka tak śpiewa. Zresztą chyba jest zdolniejsza ode mnie, bo nie mając jeszcze dwóch lat, powtarza wszystkie kołysanki. A ja tak nieustannie podśpiewywałam, mając 5-6 lat. I marzyłam o karierze. Zawsze chciałam być na scenie, estradzie.

- Jako "prześliczna wiolonczelistka"?
- W opolskiej szkole muzycznej zaczynałam od gry na pianinie. Miałam bardzo dobry słuch i kiedy tworzono nową klasę wiolonczeli, zaproponowano mojej mamie, by mnie tam przenieść. Bardzo lubiłam ten instrument, ale dziś już niewiele pamiętam. W pewnym momencie trzeba było się na coś zdecydować i wybrałam śpiewanie. Do końca liceum nie wiedziałam jednak, co chcę robić w życiu. Dopiero kiedy moja siostra była już na studiach, zdecydowałam się na szkołę aktorską. I bardzo się z tego cieszę, zwłaszcza że mogę łączyć obie pasje.

- W "Deszczowej piosence" w warszawskiej "Romie" gra pani aktorkę, która nie umie śpiewać.
- To nie było łatwe. Mam tam jedną piosenkę, ale nie mogę cały czas fałszować, żeby nie zamęczyć widzów. Staram się ten fałsz odpowiednio dozować (śmiech).

- Po co poszła pani do "X Factora"?
- Po przygodę. Byłam w ciąży, więc nie mogłam grać w teatrze, ale śpiewać mogłam. Od dawna z grupą przyjaciół, głównie z Opole Gospel Choir, mieliśmy pomysł, by powołać nowy zespół, który by śpiewał popularne utwory w nowych, zaskakujących, podszytych muzyką gospel aranżacjach. Szybko więc zawiązaliśmy zespół Soul City, aby telewizyjny program wykorzystać do jego promocji. Liczyliśmy na to, że jak telewizja da nam rozgłos, to łatwiej będzie o różne kontakty i kontrakty - by grać na imprezach, eventach. Poszliśmy więc do "X Factora" i udało się. To była niesamowita przygoda, dopiero tam zobaczyliśmy, w czym naprawdę jesteśmy najlepsi i co chcielibyśmy robić. Emocje były niesamowite.

- To prawda, że prosto z programu trafiła pani na porodówkę?
- W studiu w Warszawie realizowaliśmy wtedy etap bitew, którego nie puszczano na żywo. Przez dwa dni trwały intensywne występy i nagle wieczorem poczułam, że zaczyna się! To była ciężka noc. Hania urodziła się dopiero następnego dnia po południu. Z przyjściem na świat wstrzeliła się jednak idealnie, bo w programie była wtedy 1,5-miesięczna przerwa, więc spokojnie mogłam się zająć córeczką. A potem poszliśmy na kolejny etap już razem z Hanią. Jeździła z nami, słuchała muzyki i chyba dużo jej to dało, skoro teraz sama tyle śpiewa.

- Rodzice są z pani bardzo dumni. Tata nawet kolegom na rybach o pani opowiada.
- Mama czyta wszystkie wywiady, a tata zawsze się nami - mną i siostrą - chwalił. Nasze utwory nagrywał na jedną płytę i puszczał w samochodzie wszystkim, których woził. Na ryby z nim nie jeżdżę - to raczej rola mojego męża - ale obiecałam tacie silnik do jego nowej łodzi.

- Trzynastka w dacie okazała się dla pani bardzo szczęśliwa. Czego życzyć, by tak było także w 2014 roku?
- Może trochę stabilizacji?

- Przed trzydziestką? Chyba pani żartuje?
- Kurczę, nie wiem. Dobrze się dzieje, więc niech się dzieje. Byle tylko szło do przodu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska