Cementownia 'Odra'. Druga młodość stulatki

Redakcja
- Z cementownią przeżyłem ponad połowę jej życia - mówi Adam Maczura. - Dlatego z przyjemnością patrzę, jak dostała drugie życie.
- Z cementownią przeżyłem ponad połowę jej życia - mówi Adam Maczura. - Dlatego z przyjemnością patrzę, jak dostała drugie życie. Paweł Stauffer
Cementownia "Odra" powstała w roku 1911 i nazywała się wtedy "Opole - Port". W tym samym roku zwodowano "Titanica", Chevrolet wypuścił pierwsze modele samochodu, a Norweg Road Amundsen zdobył południowy biegun Ziemi.

Było dość sielankowo, bo świat czekały dopiero dwie wielkie wojny, a Lenin na razie tylko rozmyślał, jak wcielić w życie swój szatański plan. "Opole - Port" to była wtedy największa i najnowocześniejsza cementownia na tych terenach. Miała trzy piece obrotowe o dobowej wydajności 250 ton i produkowała cement kłopotliwą dla otoczenia metodą mokrą.

- Dziś wydajność naszego jedynego pieca jest pięciokrotnie większa, a już wiele lat temu przeszliśmy na ekologiczną, bezpyłową metodę produkcji suchej - porównuje Andrzej Rybarczyk, obecny prezes "Odry".

Nie ma drugiej czynnej fabryki w Opolu z tak długim stażem. No i "Odra" już nie dymi, nie kopci, nie posypuje całego miasta pyłem. A raczej dosypuje - pieniądze na kulturę, ekologię, budowanie prestiżu miasta. Jak przystało na kapitalistkę, która "się poczuwa".

Co do pylenia, to są tu na nie tak uwrażliwieni, że gdy chodzę po cementowni, Piotr Dawid, szef biura zarządu, przestrzega: - Tylko nie dajcie do gazety starego zdjęcia, tego z czterema kominami!
Bo komin od wielu lat jest już tylko jeden. Trzy pozostałe wyłączono, i choć solidne, więc mogły sobie stać na wieki, postanowiono wydać majątek na ich rozbiórkę. Żeby samym swym widokiem nie irytowały opolan i nie dawały pretekstu do narzekań, że cementownia wciąż dymi.

Oglądam ten komin z bliska, gdy Wojciech Bieda, mój przewodnik po cementowni, wywozi mnie windą na wierzchołek sąsiadującej z nim wieży wymienników ciepła (mniejsza o funkcje tej wieży, to ma być tekst społeczny, a nie techniczny).

Najlepszy stąd widok na Opole. Lepszy niż z przekrzywiającej się Wieży Piastowskiej. Piec pracuje akurat pełną mocą, ale nad gardzielą komina drży tylko powietrze - jak nad rozgrzanym asfaltem. Dymu nie widzę i nie mam prawa zobaczyć.

- Bo pylenie cementowni "Odra" jest dziś 60 razy mniejsze niż wyśrubowana europejska norma - podkreśla inż. Piotr Podkowa, główny technolog zakładu.

Za PRL dym i pył oznaczały postęp

Ale inż. Podkowa bardziej zadziwi mnie systemem elektronicznym, dzięki któremu może sterować tą wielką fabryką cementu z każdego miejsca na ziemi przy pomocy jednego palca, laptopa i internetu. Okazuje się, że pod skórą wiekowych budynków i stalowych konstrukcji schowano elektronikę godną bazy NASA; dziś produkcją cementu nie steruje już pan Achim pociągający za wajchę.

Cuda techniki cudami, jednak to jest Śląsk Opolski i nikt by sobie tu nie pozwolił na taką nonszalancję, aby sterować 48-metrowym piecem z hamaka na Seszelach.

Jednak gdy w latach 90. podupadłą cementownię "Odra" kupował Hans Hugo Miebach, niemiecki przedsiębiorca ze starej cemenciarskiej rodziny, nieoczekiwanie ratując ją od upadku, zarówno stan techniczny zakładu, jak i przestrzeganie norm eko wołały o pomstę do nieba (którego na dodatek nie było widać zza chmury pyłu).

- Wystarczyło przejechać palcem po karoserii, a robiło się głęboki rowek w warstwie pyłu - mówi Stanisław Skakuj, były szef Rady Miasta Opola, bezpośredni sąsiad cementowni.

Dziś palec po "próbie karoserii" jest czysty. Choć kiedyś dymiące kominy były dowodem postępu w gospodarce.

- W latach 50. prasa pisała z dumą o białych pióropuszach dymu strzelających w niebo - wspomina Adam Maczura, dla którego, jak mówi, "Odra" przez 55 lat była drugim domem. W zakładzie odpowiadał za inwestycje, był też szefem tutejszej "Solidarności" i negocjował pakiet związany z prywatyzacją. W 1993 roku to był dziewiczy w tej branży projekt.

Jak wspomina Zdzisław Łukowicz, były prezes cementowni, który szefował jej przez rekordowe 27 lat, przez cały czas negocjacji z Miebachem, nurtowały go obawy, że przez wielość procedur, znużony nimi niemiecki inwestor wycofa się. A bez niego "Odra" by upadła. Cemenciarze to jednak lud twardy: Hans Hugo Miebach jakoś zdzierżył polską biurokrację. Na swoje i zakładu szczęście.

"Odra" to jedyna z opolskich cementowni, jaka nie umarła wraz z XXI wiekiem.
Rachunek ekonomiczny, jaki zaczął obowiązywać po upadku PRL, zmiótł z powierzchni ziemi pozostałości opolskiego zagłębia cementowego, a jego resztki rzucił na żer złomiarzom. W ten sposób z krajobrazu miasta wyparował kompleks cementowni "Groszowice" - gigantyczny i wydawało nienaruszalny, niczym jakieś lokalne Koloseum. Z rozdziobywania wielkich konstrukcji żyło tam godziwie kilka okolicznych menelskich komun, a na zebranym żelastwie wyhodowało się niejedno delirium tremens.

Inne cementownie zamknięto jeszcze za PRL ("Piast", "Bolko"), a w wolnej już Polsce zagospodarowali je hurtownicy i handlowcy oraz deweloperzy, którzy zamieniają te pozostałości w stylowe lofty (np. cementownia "Bolko").

Można powiedzieć, że cementownia "Odra" to taka stara poczciwa limuzyna, która oparła się morderczej inwazji przemysłu motoryzacyjnego, a teraz - podrasowana i po tunningu - skutecznie ściga się z młodszymi modelami.

Wyjątkowa spiżarnia

Adam Maczura oprowadza mnie po "Odrze" niczym sołtys po ukochanej wiosce. Jak przystało na lwowiaka, tryska rubaszną życzliwością. Pokazuje zakamarki i opowiada niezwykłe historie.

- O, tu na przykład była trampolina, skakałem z niej na główkę - mówi, stojąc na podeście w jednym z warsztatów. - A w dole był podgrzewany basen. Normalna pływalnia pod dachem, poniemiecka. Luksus. Przychodziło się w szlafroczku, z ręczniczkiem i się pływało. Pełna elegancja. Kwitło życie towarzyskie. Potem zalali betonem i zrobili z basenu warsztat.

Wielu pokoleniom opolskich urwisów cementownia "Odra" podarowała całkiem inny basen: ogromną kamionkę. Kojarzyła się z westernami. Księżycowy krajobraz. Wygrzewające się klenie, wielkie jak podkłady kolejowe. Tory i lokomotywka ciągnąca wagoniki. W zależności od nastroju człowiek czuł się jak Old Surehand albo Winnetou.

Potem, gdy zagrały hormony i bardziej nas już interesowała Apanaczi niż Winnetou, chadzaliśmy na słynne dyskoteki do Technikum Materiałów Wiążących. To było zawodowe zaplecze opolskich cementowni, którego legendarny dyrektor Benedykt Raczyński wykształcił wraz z kadrą całą polską elitę cementową. Jakaś setka dyrektorów i prezesów, parę dywizji specjalistów.

W internacie tej męskiej szkoły roiło się od panien, na dodatek można tam było łatwo włazić przez okno, bo gzymsy były szerokie, no i solidne, jak to u cemenciarzy. To była także jakaś forma koegzystencji miasta z przemysłem cementowym.

Po latach Wojciech Bieda realizuje moje chłopięce marzenie: pozwala przejechać się kolejką w kamieniołomie. Przez wykuty w skale długi tunel wiezie mnie ona do czynnego wyrobiska.

Gdyby cementownię porównać do kuchni, można by powiedzieć, że wjechałem właśnie do jej spiżarni. Jednej z najbogatszych w Europie. To tak zwane złoże zupełne, co oznacza, że tutejszy przekrój geologiczny zawiera w sobie pełny skład chemiczny surowca do produkcji klinkieru. Te 65 hektarów to dar natury zupełnie wyjątkowy. Czasem w pokładach skał wapiennych ktoś znajduje ząb rekina albo wielką skamieniałą muszlę, pozostałości po chlupoczącym tu kiedyś płytkim, tropikalnym morzu. Kolekcjonerzy handlują tymi okazami na Allegro.

Gdybyśmy wiedzieli o tym w szczenięcych latach, przychodzilibyśmy tu nie z wędką, ale z saperką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska