Chcieli zostać tu do wiosny

Robert Lodziński
Robert Lodziński
Bezdomni próbowali nie dopuścić do zamknięcia sezonowej noclegowni przy ulicy Plebiscytowej w Opolu. W jej obronie zorganizowali strajk okupacyjny.

PRZYJEŻDŻAŁA CAŁA POLSKA
W ciągu trzech miesięcy noclegownia przy ul. Plebiscytowej przyjęła kilkuset bezdomnych z całego kraju. Średnio każdej nocy przebywało tam około 60 osób. W czasie największych mrozów ich liczba zbliżała się nawet do 80, a placówka była przygotowana na przyjęcie stu osób. W noclegowni pracowało siedem osób. Trzy oddelegował MOPR, pozostali to wolontariusze z ośrodka "Gawra".

Rozmowa
Wszystko na naszych barkach

Z Magdaleną Kasprzyk, dyrektorem Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, rozmawiał Robert Lodziński
- Czy naprawdę MOPR musiał zamykać noclegownię?
- Od początku informowaliśmy, że będzie ona działać tylko do końca lutego. Potem jeszcze czas ten wydłużyliśmy. Musieliśmy opuścić budynek, ponieważ jest on przeznaczony do innych celów. Wyłączono nam także telefon i nie mamy już pieniędzy na utrzymywanie noclegowni. Kosztowne są przecież usługi opiekuńcze, żywność i przede wszystkim pracownicy oddelegowani do noclegowni.
- Jak teraz można pomóc tym bezdomnym?
- W ustawie o pomocy społecznej jest zapis mówiący, że na każdej gminie spoczywa obowiązek udzielenia pomocy osobom bezdomnym. Niestety, samorządy nie przejmują się tym problemem. Spada on potem na barki tych, którzy próbują coś robić. Gdyby w każdej gminie zorganizowano miejsca dla bezdomnych, nie było dzisiejszego problemu. Trzeba powiedzieć jasno, że w Opolu opiekujemy się nie tylko własnymi bezdomnymi, ale osobami przyjeżdżającymi z całej Polski.
- Przykład noclegowni pokazał jednak, że taka placówka przydałaby się przez cały rok.
- Mamy plany zorganizowania całorocznej noclegowni. Może w tym nam pomóc także jedna z holenderskich fundacji. Po ostatnich doświadczeniach wydaje się, że trzeba jednak na nowo to przemyśleć. Zorganizowanie noclegowni skończy się tym, że jeszcze raz weźmiemy na własne barki problemy wielu gmin. Miasto przygotowuje się do programu budowy mieszkań socjalnych. I być może jest to lepszy sposób walki z bezdomnością. O tym jednak zdecydować muszą radni miejscy.

Do protestu doszło w piątek rano, kiedy pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie zaczęli wynosić z noclegowni materace i meble. Bezdomni poinformowali wówczas obsługę, że nie opuszczą budynku, bo nie mają dokąd pójść. Na bramie zawiesili naprędce przygotowany transparent-prześcieradło z napisem: "Nawet psy mają swoje schronisko".

- Nie mam innego domu - jak to schronisko. Dokąd teraz pójdę? Gdzie znajdę schronienie? - pytał Tadeusz Czarnecki z Warszawy. - Schronisko powinno być otwarte jeszcze przynajmniej przez dwa tygodnie. Mogą przyjść jeszcze przymrozki, bez dachu nad głową możemy zamarznąć - dodaje.
Zamieszkali w schronisku mężczyźni żądali, by pozostawić ich na miejscu do wiosny. Dla wielu wyprowadzka oznaczała tułaczkę po dworcach i klatkach schodowych.
- Jeszcze kilka miesięcy temu mieszkałem z ojcem, ale wyrzucił mnie z domu. Gdyby nie noclegownia, nie wiem, co zrobiłbym ze sobą. To było fajne miejsce, mieliśmy wszystko: ciepłą wodę, łóżko i chleb ze smalcem - wylicza Jerzy Wesołowski z Opola.

Noclegownię uruchomiono 17 grudnia. Pomieszczenia przekazał wojewoda opolski, a organizacją punktu zajął się Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Opolu oraz Caritas Diecezji Opolskiej, który dostarczał jedzenie. W założeniu noclegownia miała działać tylko do końca lutego.
- Miała pomóc bezdomnym przetrwać najtrudniejszy okres mrozów. - tłumaczy Adam Grunwald, kierownik placówki. - Zdecydowaliśmy się przesunąć o dwa tygodnie termin zamknięcia, O tym, że noclegownia przestaje funkcjonować informowaliśmy już wcześniej bezdomnych - dodaje.

Już w ubiegły poniedziałek obsługa placówki wręczała bezdomnym ulotki z informacją o zamknięciu i adresami działających na Opolszczyźnie schronisk.
- Już wtedy zorganizował się komitet strajkowy, który wnioskował o pozostawienie noclegowni. Nikt nie chciał zrozumieć, że nie ma możliwości finansowych do dalszego utrzymywania noclegowni - mówi jej kierownik.
- Wczorajszy protest zakończył się jeszcze przed południem. Kierownictwo placówki wytłumaczyło mężczyznom, że nie może dalej utrzymywać pomieszczeń. Bezdomnym z Opola obiecano noclegi w ośrodkach readaptacji społecznej "Szansa" i "Gawra". Pozostali otrzymywali pieniądze na bilet do miejsca zamieszkania. Te dwa ostatnie argumenty pozbawiły mężczyzn, chęci dalszego protestowania. Wielu jednak rozwiązanie takie niezadowoliło.
- Ci mi przyjdzie z tych kilku złotych na bilet? - pytał Edward Kucharski z podopolskiej Skorogoszczy. - Kiedy byłem w areszcie, rodzina wymeldowała mnie z domu. Nie mam gdzie mieszkać. Poszedłbym do "Gawry", ale przecież nie jestem z Opola. Dadzą mi kilka złotych na bilet i mam sobie radzić. Tylko w jaki sposób? Na pewno nie wrócę do siebie, bo tamtejsza opieka społeczna w ogóle się nie interesuje takimi jak ja - narzeka.
- Ja biorę pieniądze na pociąg i wracam do Warszawy - oznajmia Tadeusz Czarnecki. - Zgłoszę się do tamtej opieki, może coś ze mną zrobią. Siedem lat jeżdżę po Polsce, ale nigdzie nie było tak dobrze jak w Opolu - mówi.

Bezdomni z Opola, mimo że dostaną miejsca w nowych domach, także nie mogą być pewni jutra.
- Zakwaterowanie w ośrodku readaptacji społecznej to rozwiązanie tymczasowe - mówi Andrzej Juszczak, kierownik "Gawry". - Mam u siebie najwyżej dziesięć miejsc i to tylko na korytarzu. Więcej osób przyjąć nie mogę, bo warunki w ośrodku zrobiłyby się anormalne. Ci, których przyjmiemy, i tak pozostaną u nas najwyżej do świąt, potem będą musieli odejść - dodaje.
- Bezdomni muszą zrozumieć, że pomoc społeczna jest od tego, by wspierać ich w najtrudniejszych momentach życia, ale my za nich nie możemy naprawić ich własnego życia - dodaje Adam Grunwald.

Większość protestujących opuściła noclegownię jeszcze przed południem. Jednym z ostatnich był 70-letni Eugeniusz Wojnarowicz.
- Nie wiem, gdzie pójdę. Na razie nie mam domu. Kiedyś we Lwowie mój ojciec miał - mówił staruszek, który cały swój dobytek wyniósł w jednej reklamówce. - Nie ma co się martwić na zapas. Może pójdę do szpitala, bo mam chore nerki - zastanawiał się na progu pustej już noclegowni.
- To przez tych łamistrajków nie ma pan teraz dachu nad głową - skwitował wypowiedź staruszka inny mężczyzna opuszczający noclegownię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska