Cmoknięcie mutanta. W Odrze żyją wielkie ryby

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Taka ryba to powód do dumy i radości, którą warto się podzielić także z Czytelnikami nto. Oto z jaką rybą pozował naszemu fotoreporterowi pan Zbigniew z Biestrzynnika.
Taka ryba to powód do dumy i radości, którą warto się podzielić także z Czytelnikami nto. Oto z jaką rybą pozował naszemu fotoreporterowi pan Zbigniew z Biestrzynnika.
Królami tej rzeki są sumy. Największe sztuki mają ponad 2 metry i są w stanie połknąć kaczkę, wystarczy jedno kłapnięcie paszczy.
Sławomir Konstańczyk z Dobrzenia Wielkiego z amurem, którego ledwo mógł unieść.
Sławomir Konstańczyk z Dobrzenia Wielkiego z amurem, którego ledwo mógł unieść.

Sławomir Konstańczyk z Dobrzenia Wielkiego z amurem, którego ledwo mógł unieść.

Tej ryby nie łapie się ot tak, z przypadku. Bo akurat przepływała w pobliżu i połknęła haczyk. Polowanie na suma to misternie przygotowywana operacja.

- Zaczyna się od szukania odpowiedniej wody. Kiedy już ją znajdziemy, siadamy na brzegu i zaczynamy ją czytać - opowiada z niezwykłym pietyzmem Przemysław Kuklińki z Czepielowic (gmina Lubsza), jeden z opolskich wędkarzy.
Do owego czytania służą głównie oczy. Przydaje się także echosonda, która pozwala ocenić dno rzeki. Wędkarz sprawdza również układ brzegów, ta ryba ma bowiem swoje kryjówki, gdzie przesiaduje, zanim wypłynie na żer. Doświadczeni wędkarze wybierają 3-4 miejsca, które najlepiej rokują udany połów. Potem kilka razy wybierają się nad tę samą wodę.

- Ale bez wędki - uśmiecha się pan Przemysław. - Jedziemy wówczas słuchać ryb. Jeśli są w wytypowanym miejscu, wówczas dadzą nam o tym znać.

Sum - zasysając wodę - cmoka. Doświadczony wędkarz doskonale rozpoznaje te odgłosy. Zdradza swoją pozycję także wtedy, gdy goni za małymi rybami, tzw. drobnicą. - Słychać, jakby ktoś rzucał grochem o wodę. Też bardzo charakterystyczny odgłos - wyjaśnia wędkarz z Czepielowic.

Kiedy pojechał nad Odrę w okolicach Brzegu, usłyszał cmoknięcia, które świadczyły, że pod powierzchnią wody czai się co najmniej jeden okaz wielkości około 1,2 metra. Jedno konkretne cmoknięcie zdradziło także dużo większą sztukę. Gdy taka się ujawni, wówczas robi się tzw. zasiadkę. To nic innego, jak po prostu idealne przygotowanie łowiska do dużej zdobyczy. Zanęca się wówczas wodę, w tym celu można np. użyć krwi. Przygotowuje się także brzegi na wyjęcie ryby przez usunięcie podwodnych korzeni. Rozkłada się także sprzęt. Ci, którzy łowią największe okazy, ów sprzęt mają z najwyżej półki cenowej, wart wiele tysięcy złotych. - Śmiejemy się, że w tym wszystkim najsłabszym ogniwem jest człowiek. Bo on może zawieść, ale wędka raczej nie - opowiada Kukliński.
Kilka dni temu, po konkretnych przygotowaniach, wyciągnął z wody 37-kilogramowego suma. Ryba, kiedy już połknęła przynętę w postaci zawieszonego na haczyku karasia, nie miała szans w walce z doświadczonym wędkarzem. Po zmierzeniu okazało się, że sum miał długość 1,8 metra. To jeden z największych okazów wyłowionych w tym roku na Opolszczyźnie.

Przybywa u nas sandacza

Odra to jednak nie tylko sumy. - Ta rzeka jest w ogóle bardzo interesującą wodą - zaznacza Marian Magdziarz, prezes Opolskiego Związku Wędkarskiego. - Ma takie strefy, gdzie pojawiły się ryby żyjące w silniejszym nurcie, takie jak boleń czy kleń. Ten pierwszy potrafi osiągać u nas rozmiary 1 metra, a wyławiane klenie dochodzą nierzadko do 70 cm.
Coraz częściej z wody można także wyciągnąć sandacza. To szlachetna ryba, której mięso uważane jest za bardzo smaczne. W sklepie kosztuje prawie 50 złotych za kilogram.

- Byłoby jeszcze więcej ryby, gdyby nie powodzie z 1997 i 2010 roku - dodaje Marian Magdziarz. - One zawsze "wymiatają" duże ryby. Trzeba też przyznać, że odbudowuje się szczupak. Niektóre okazy mają około metra. Sporo jest także okoni.
Jednym z wędkarzy, których często można spotkać nad Odrą, jest Marcin Prus. Były siatkarz legendarnego Mostostalu, dziś znany jako komentator sportowy. Opowiedział nam swoją przygodę z sumem, którego niedawno wyłowił z Odry:

- Pewnego pięknego, słonecznego dnia wybrałem się na rybki. Byłem padnięty, ponieważ ledwo co wróciłem z trasy po radiowych wojażach. Nie chciało mi się jechać przebrać, więc byłem ubrany w koszulę i marynarkę. No, niestety - w tym stroju nie prezentowałem się nad wodą najlepiej. Kumple oczywiście "darli ze mnie łacha", bo tak ubranym nie przystoi pojawiać się w ich gronie...
- Bluszczu (ksywa Prusa - red.), coś ty się tak wystroił? - zapytali.
- Eeeh, co wy się znacie - rzekłem - to najnowsza moda wędkarska. Rybki lubią klasę. Wy się maskujecie w moro, a ja dziś na elegancika!

Rozpocząłem połowy. Kilkanaście rzutów i nic. Nagle delikatne "pstryknięcie" na spinningowej wędce. Siedzi! Kołowrotek jęczy aż miło, plecionka (linka ze splecionych mikrowłókien - dop. red.) z zawrotną prędkością opuszcza zwoje szpuli. Wędka trzeszczy, a w rękach zaczyna brakować sił. - Do cholery, zaczepiłem ciężarówkę, czy co?
Powoli odzyskuję kontrolę nad sytuacją, gdy znów odjazd na 20 metrów. Mozolne "pompowanie", znów sytuacja się powtarza.

Dwadzieścia minut świetnej zabawy i… jest mój! Na koniec pamiątkowe zdjęcie. Chłopakom szczęka z zazdrości opadła, bo nie dość, że złowiony w tak krótkim czasie, to jeszcze w stroju rodem z wesela. A rybka? W sumie nieduży sum, około 120 cm.

Buzi i do wody. - Niech sobie żyje i rośnie.

- Spróbuję ponownie, bo na pewno są tu większe... - dodaje.

Czy ryba może zjeść dziecko?

Taka ryba to powód do dumy i radości, którą warto się podzielić także z Czytelnikami nto. Oto z jaką rybą pozował naszemu fotoreporterowi pan Zbigniew z Biestrzynnika.

Sum wzbudza największe emocje wśród tych osób, które na rybach nie znają się w ogóle. Pomiędzy mieszkańcami nadodrzańskich miejscowości krążą legendy, jakoby "kiedyś jakiś wielki sum porwał gdzieś tam jakieś dziecko". Przekazują z pokolenia na pokolenie, że to ryba niebezpieczna również dla człowieka.

- To absolutnie nieprawda - zapewnia Marian Magdziarz. - Owszem, niektóre dorastają do takich rozmiarów, że są w stanie zjeść kaczkę. Ale na pewno nie są zagrożeniem dla człowieka. Jeśli już są zagrożeniem, to dla ekosystemu…
Sumów przybywa między innymi dlatego, że można je łowić tylko od 1 lipca do końca roku, bo wcześniej obowiązuje okres ochronny. Ponadto istnieje limit, który zakłada, że każdy wędkarz może złowić tylko jedną rybę tego gatunku na dobę. Rozmnażające się sumy - które są drapieżnikami - zjadają inne ryby. Po sekcji złapanych okazów, które od czasu do czasu wykonuje się w celach badawczych, okazywało się, że w ich żołądkach znajdowały się nie tylko leszcze (nazywane "rybim chwastem"), ale również szlachetne sandacze.

Złowił, ale pochwalić się nie chce

Myli się jednak kto myśli, że prawdziwi wędkarze chętnie chwalą się swoimi zdobyczami i opowiadają na prawo i lewo o tym, gdzie i jaka grubą rybę wyciągnęli. Wielokrotnie przekonał się o tym Zbigniew Wójcik, redaktor naczelny "Wędkarza Opolskiego", gazety i portalu branżowego. Z tego też powodu nie ma czegoś takiego jak "rejestr największych złapanych ryb".

- Często zdarza się, że do redakcji dzwoni członek rodziny wędkarza, żeby poinformować o jakimś dużym złowionym okazie - opowiada Wójcik. - Kiedy jednak udaje się skontaktować z właściwą osobą, ta odmawia udzielenia jakichkolwiek informacji.

Bywa, że godzi się opowiedzieć o zdobyczy, ale anonimowo. - Niekiedy stają do zdjęć w taki sposób, żeby nie było widać twarzy wędkarza. W gazecie wygląda to dziwnie, ale trzeba to uszanować - dodaje Zbigniew Wójcik.
Dlaczego tak się dzieje? Wędkarze to dosyć zamknięte środowisko, a wyjątkowymi zdobyczami nie chcą się chwalić. Między innymi dlatego, żeby zostawić cenne łowiska jedynie dla siebie. Szczególnie, że opolskie rzeki i jeziora upodobali sobie wędkarze z Górnego Śląska. Część opolskich wędkarzy przyznaje, że panowie z katowickiego PZW śmiecą nad wodą, wszystko, co złowią, pakują do reklamówek i zabierają do domu, a na dodatek tygodniami okupują najlepsze miejsca.

Gonią "elektryków"

Wędkarze utrzymują swoją policję. To społeczne straże rybackie, które sprawdzają, czy nad brzegiem nie moczą kija ci, co nie opłacili składki. Czasem gonią też "elektryków", którzy nad wodę przyjeżdżają tylko na chwilę, ale za to z agregatem prądowym, dzięki którym ich połowy są zazwyczaj bardzo obfite.

Taki strażnik najczęściej czai się w szuwarach, a gdy ujrzy kłusownika, zabiera mu narzędzia przestępstwa (zazwyczaj jest to wędka wystraszonego nastolatka) i przytrzymuje go do czasu, aż na miejsce dojedzie prawdziwa policja.
- Wielu z tych gości, zamiast wypuszczać ryby, jak robi to większość naszych wędkarzy, zabiera je ze sobą. Robią weki, jakieś klopsy - opowiada Marian Magdziarz. - Stąd też bywają tutaj nielubiani.

Redaktor naczelny "Wędkarza Opolskiego" prowadzi śledztwo dziennikarskie, które może odbić się głośnym echem. W Odrze ktoś bowiem złowił podobno wielkiego suma… albinosa.

- Próbuję dotrzeć do zdjęć i osoby, która wyciągnęła go rzekomo z wody. Nie chcę jednak mówić o szczegółach, proszę mnie zrozumieć… - ucina Zbigniew Wójcik.

O tym, że coś jest na rzeczy, mówią także wpisy na forach internetowych wędkarzy. W sieci można znaleźć m.in. ten: "Mój znajomy, który pracuje na odrzańskiej śluzie w okolicy Opola zawsze zbiera drewno, które przed jazem pływa. Kiedyś ujrzał w wodzie jakiś biały drąg, myślał, że to drewno obdarte z kory. Gdy się schylił, drzewo odpłynęło w toń. To na pewno albinos! Mówił, że to było ogromne…"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska