Co Ukraińcy robią z paliwem do poradzieckich rakiet typu SS-24

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Paliwo do rakiet odzyskuje się z takich  pojemników. Z lewej Waldemar Siwiński, z prawej Marek Tukiendorf.
Paliwo do rakiet odzyskuje się z takich pojemników. Z lewej Waldemar Siwiński, z prawej Marek Tukiendorf. Zakłady Chemiczne Pawłograd
Ukraina nie samą wojną żyje. Polskie uczelnie techniczne utrzymują bliskie kontakty z politechnikami za wschodnią granicą. Profesor Marek Tukiendorf był w Dniepropietrowsku.

Stereotypy w patrzeniu na Ukraińców mają się dobrze. Chętnie chcemy w nich widzieć tylko wykonawców prostych prac, murarzy albo sprzątaczki, z których jakiś czas temu natrząsał się Kuba Wojewódzki. Albo patrzymy na nich tylko przez pryzmat wojny, jaka ma miejsce na części ich terytorium.

Tymczasem oni mogą być dla nas w Polsce ciekawym partnerem. Także w działaniach badawczych i naukowych. Bo w wielu dziedzinach wiedzy są daleko przed innymi nacjami.

Przekonał się o tym naocznie rektor Politechniki Opolskiej, prof. Marek Tukiendorf, który przed kilkoma dniami gościł w Dniepropietrowsku na Politechnice Górniczej (odpowiednik polskiej Akademii Górniczo-Hutniczej) jako delegat Konferencji Rektorów Politechnik Polskich wraz z Waldemarem Siwińskim z Fundacji Edukacyjnej Perspektywy.

Powodem wizyty była planowana i przygotowana w Dniepropietrowsku właśnie Konferencja Polskich Uczelni Technicznych.

Sympozjum (rozpoczęte wczoraj) z udziałem wiodących wyższych szkół technicznych z Ukrainy ze względów bezpieczeństwa ostatecznie przeniesiono do Lwowa. Ale w Dniepropietrowsku i okolicy ukraińscy naukowcy pokazywali gościom z Polski swój potencjał.

Już nie zakazane

- Byliśmy w zakładzie oddalonym zaledwie o 150 km od Doniecka, który już w czasach Związku Radzieckiego produkował silniki do rakiet - opowiada Marek Tukiendorf. - I nadal wytwarza różne elementy używane do satelitów itp. Mogliśmy też zobaczyć z bliska, jak utylizuje się stałe paliwo do rakiet SS-24. Oni mają tego paliwa jeszcze 32 tysiące ton.

Same głowice jądrowe Rosja zabrała do siebie. Potężne kompozytowe pojemniki, czyli stopnie rakiet, z paliwem zostały.

Nic dziwnego, że - jak opowiadali ukraińscy gospodarze - cały Dniepropietrowsk był w czasach sowieckich strefą zakazaną, zamkniętą, i to w promieniu 150 km od miasta. Teraz to, co robią, pokazują chętnie. Nie ma w tym tajemnic wojskowych, co najwyżej technologiczne. Ale oni szukają partnerów do współpracy na zachód od siebie, więc uczonych z zachodniej Europy (z ukraińskiej perspektywy patrząc, należy do niej także Polska) zapraszają. Zakład jest cywilny, choć pilnują go żołnierze.

Zutylizowane paliwo jest przerabiane na materiał wybuchowy używany do celów całkowicie pokojowych - w kopalniach odkrywkowych. Posługują się przy tym swoją technologią, ale za amerykańskie pieniądze. Materiał znajdujący się we wnętrzu rakiety jest z niej wypychany z użyciem wody pod ciśnieniem 600 atmosfer ze specjalnej wodnej frezarki.

Wydobywa się z niej substancja szara i porowata, trochę przypominająca gąbkę. Jest ona filtrowana, suszona. Dodają do tego jeszcze jakieś substancje i powstaje z tego ów materiał wybuchowy.

Produkt finalny przechodzi przez specjalny system pakowarek i w postaci elegancko zapakowanych "kiełbasek" trafia do przemysłu wydobywczego. Te kiełbaski wyglądają dość niewinnie, ale każdą z nich można by wysadzić w powietrze pół dzielnicy. Trzeba tylko mieć lont i podłączyć właściwe paliwo zapłonowe.

- Proszę pamiętać - dodaje prof. Tukiendorf - naród ukraiński to ledwo 0,4 procent populacji świata. Terytorium Ukrainy to 0,6 procent powierzchni globu. Ale ilość cennych minerałów, które są tam potencjalnie do wydobycia, sięga aż 5 procent zasobów światowych. Więc ten materiał wydobywczy jest im autentycznie potrzebny.
Czy o te pięć procent zasobów naturalnych toczy się dziś wojna Moskwy z Kijowem? Profesor nie odpowiada na to pytanie. - Jestem inżynierem chemikiem. Na polityce się nie znam - zastrzega.

Żeby zobaczyć cały proces z bliska, trzeba było pojechać 80 kilometrów na wschód od Dniepropietrowska, do Pawłogradu, gdzie mieści się wielka chemiczna fabryka.

Nie robimy cukierków

- Konfietow zdjes nie diełajem (nie robimy tu cukierków) - nie ukrywał naczelny inżynier fabryki, pokazując stopnie rakiety schowane w bunkrach z kilkoma grubymi ścianami. Choć paliwo, nawet zapalone, teoretycznie nie wybucha, raczej pali się, kopcąc, trochę jak węgiel.

- Wszyscy zostaliśmy odelektryzowani i za chwilę przeżycie niesamowite, kiedy człowiek staje tuż obok rakiety SS-24, którą dotąd oglądało się tylko w telewizji podczas transmisji defilady w Moskwie. Warto zauważyć, że sam proces rozmontowywania tych kompozytowych pojemników odbywa się zdalnie, za pomocą komputerów w specjalnych bunkrach - opowiada Tukiendorf.

Funkcjonowanie takiej fabryki niepokoi bardzo okolicznych mieszkańców. Nawet nie dlatego, że Donieck z jego separatystami, a zatem i wojna jest stosunkowo niedaleko. Na co dzień górę biorą bardziej przyziemne lęki. A może to paliwo promieniuje, jest trujące, szkodzi ludziom nawet na odległość?

- Żeby rozwiać te wątpliwości, sąsiedztwo fabryki - 1500 ha - zasiedlono zwierzętami - opowiada Marek Tukiendorf. - Żyją tam dziki, lamy, konie różnych ras i wielkości, jelenie, nawet żubry. Dostaliśmy po bochenku chleba w kromkach, żeby te "żywotnyje" karmić. Zwierzaki mają być i chyba są żywym dowodem, że produkcja zmieniająca paliwo na materiał wybuchowy nie jest w żadnym wypadku szkodliwa.

Stopnie rakiety, z których pozyskiwane jest paliwo, wykonane są z kompozytów. I to bardzo odpornych i trwałych, które nie ulegały zniszczeniu, kiedy rakieta wchodziła do stratosfery.
- Bardzo mnie to interesowało, bo w porozumieniu z partnerami z Niemiec uczestniczymy w programie związanym z Airbusem - mówi profesor Tukiendorf. - Ukraińcy pokazywali nam te swoje kompozyty pocięte na kawałki i popakowane do wysyłki. Gdzie je wysyłają, nie pytałem.

Gospodarze pokazywali także opatentowane przez siebie specjalne lonty, działające nie na zasadzie przepływu iskry elektrycznej, ale fali mechanicznej.

Na ile w Dniepropietrowsku czuło się wojnę? Działań zbrojnych oczywiście tam nie ma, ale na rogatkach miasta wojsko i wozy piechoty patrolują. Choć kontrolują tylko wyrywkowo. Wzmocnione patrole pełnią natomiast służbę przy lotniskach. Jeden z ukraińskich profesorów opowiadał, że pięciu jego kolegów zginęło w zasadzce. Ale jednocześnie ludzie starają się żyć normalnie, choć daje się zauważyć trudności choćby z ogrzewaniem.

Widać, że młodzież na uczelni ubiera się raczej ciepło. Natomiast nie ma trudności z wodą, nawet ciepłą ani z oświetleniem miast. Daje się za to odczuć pewne przygnębienie u ludzi.
- Uczelnia w Dniepropietrowsku obsługiwała także część tego terytorium, które obecnie znalazło się w rękach rosyjskich separatystów - dodaje Marek Tukiendorf. - Świadomie mówię separatystów, a nie Rosjan, bo spotkałem tam także Rosjan przywiązanych do Ukrainy i uważających ją za swoją ojczyznę.

Horyzont 2020 na horyzoncie

W Pawłogradzie goście z Polski mogli też dowiedzieć się, jak utylizowane są - w ramach ukraińsko-amerykańskiego programu - zostawione przez Sowietów w dużych ilościach, bo zbiór liczy kilkadziesiąt tysięcy sztuk - miny pułapki. Wrzuca się je do specjalnego reaktora i likwiduje, zamieniając je na ciepło do ogrzewania wody.

- To były bardzo perfidne miny przeciwpiechotne - ocenia rektor Politechniki Opolskiej. - Nie zabijały, ale poważnie raniły. Mogły na przykład urwać nogę. Ranny w ten sposób żołnierz jest nie tylko wykluczony z pola walki. Angażuje jeszcze np. sanitariuszy z noszami albo kolegów rannego, którzy rzucą mu się na pomoc. Swoje robi skutek psychologiczny.

Trzeba się bać wojny, na której możesz stracić nogę. A więc efekt działania takiej miny był dotkliwszy niż gdyby zabiła. Bo martwym żołnierzem nikt się na polu walki nie zajmuje. Inni biją się dalej.

Profesor Tukiendorf podkreśla, że kontakty polskich politechnik z ukraińskimi uczelniami technicznymi będą kontynuowane. Bo też partnerzy ze wschodu mają nam dużo do zaoferowania.

- Jesteśmy zainteresowani współpracą w przemyśle kosmicznym oraz w przemyśle lotniczym - mówi. - Przede wszystkim w ramach Horyzontu 2020 (jest to największy program finansowania badań naukowych w Unii Europejskiej. W latach 2014-2020 Bruksela wyda w jego ramach 80 mld euro - przyp. red.). Nasi partnerzy z Ukrainy mogą więc wnosić wiedzę z tych dziedzin, które u nas nie są za bardzo rozwijane. Łącząc siły, możemy się niejako składać na pokojowe programy pożyteczne dla wspólnej Europy. Osobiście namawiam studentów z Polski, by na jeden lub dwa semestry wyjeżdżali na Ukrainę i poznawali te dziedziny, w których oni mają większe doświadczenie i wiedzę.

We Lwowie pokaże się 29 politechnik po stronie ukraińskiej i 15 politechnik i uniwersytetów technologicznych po stronie polskiej. Spotkanie trwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska