Czeski straszak

Redakcja
Paweł Szymkowicz
Paweł Szymkowicz
Z Pawłem Szymkowiczem, autorem książki o polsko-czechosłowackim konflikcie granicznym na odcinku Śląska Opolskiego i Opawskiego w latach 1945-1947, rozmawia Beata Cichecka

- Od jak dawna interesuje się pan historią polsko-czeskiego pogranicza?
- Od czasu studiów. Napisałem na ten temat pracę magisterską, tylko że w szerszym aspekcie, bo dotyczącym całego Śląska poniemieckiego, czyli również Kotliny Kłodzkiej i Dolnego Śląska. Pracę doktorską, której publikacją jest ta książka, musiałem zawęzić do analizy i oceny sytuacji na pograniczu polsko-czechosłowackim na odcinku powiatów raciborskiego, głubczyckiego, prudnickiego i nyskiego. Napisałem ją pod kierunkiem prof. Wiesława Lesiuka, dzięki któremu udało się dotrzeć do wielu niedostępnych dotychczas dokumentów czechosłowackich, jakie są zgromadzone w Archiwum Państwowym w Opawie.

- Dlaczego zainteresował się pan właśnie tym tematem?
- Urodziłem się w Głuchołazach w 1970 roku. Po moim rodzinnym mieście krążyły różne mity na temat czechosłowackich roszczeń granicznych. Należało je wreszcie wyjaśnić, a okazją był upływ pięćdziesięcioletniej karencji, jaką są objęte tego typu dokumenty, a także zmiana systemu politycznego, co głównie wpłynęło na odtajnienie archiwów.

- Co takiego opowiadali ludzie?
- Mówiono na przykład o wkroczeniu wojsk czechosłowackich do Głuchołaz i okupowaniu przez pewien okres jego części zdrojowej albo że całe województwo opolskie miało należeć do Czechosłowacji. Wiele historyjek dotyczyło trasy kolejowej Krnov - Jesenik. Owszem, w 1946 roku były plany, by oddać Czechom Głuchołazy ze względu na tę linię, w zamian za Zaolzie, ale w ludzkich opowieściach ciągnęło się to rzekomo aż do lat 70., a nawet 80., co jest oczywiście nieprawdą.

- A jak było naprawdę?
- Stosunki polityczne między Polską a Czechosłowacją na blisko dwa lata po zakończeniu drugiej wojny światowej zdeterminowane zostały przez wzajemne roszczenia terytorialne. Polska za żadną cenę nie chciała zrzec się części Śląska Cieszyńskiego, którą zajęła w październiku 1938 r., a Czechosłowacja wysuwała żądania do znacznych części pruskiego Śląska, przejętych przez polską administrację w wyniku ustaleń konferencji w Jałcie i Poczdamie. Czechosłowacka propaganda prasowa próbowała wmówić czytelnikom, że ziemie te zamieszkuje kilkanaście tysięcy Czechów. Z innych publikacji wynikało jednak, że w Polsce mieszkała wprawdzie ludność pochodzenia czeskiego, ale zniemczona i w większości nie znająca języka swoich przodków, ponadto było jej kilkakrotnie mniej, niż podawano. W rzeczywistości stronie czechosłowackiej nie chodziło o przyłączenie ziem śląskich ze względów etnicznych ani historycznych, ani nawet strategicznych. Istotne były aspekty gospodarcze. Dotyczyło to głównie korzystania z żeglugi przy eksporcie węgla i imporcie szwedzkiej rudy żelaza dla hut, utworzenia kanału Odra - Dunaj i korzystania z portu w Koźlu. Nie bez znaczenia były połączenia kolejowe, w tym najważniejsza linia tranzytowa do Pragi z węzłem w Głuchołazach, a także żyzne gleby w powiecie głubczyckim. Polsko-czeski spór zakończył się jednak formalnie w 1959 r., kiedy wytyczono nowy przebieg granicy.

- Czy czeskie roszczenia były, pana zdaniem, uzasadnione?
- Mieli oni prawa nie tylko do pogranicza, ale do całego Śląska, bo przecież przez 200 lat był on w koronie czeskiej, a przez kolejne 200 lat, kiedy Czechy należały do monarchii Habsburgów, Śląsk dalej wchodził w skład królestwa czeskiego, stąd dzisiaj orzeł śląski znajduje się w godle Republiki Czeskiej. My, oczywiście, uznawaliśmy je za niesłuszne. O 1945 roku nie można jednak mówić z perspektywy dnia dzisiejszego, kiedy minęło już pół wieku. Ale wtedy czechosłowackie pretensje wobec między innymi Głuchołaz były jak najbardziej uzasadnione.

- Po co pan opublikował tę książkę teraz, kiedy dążąc do wspólnej Europy, zacieramy granice?
- Dwa lata temu na sympozjum krajoznawczym w Raciborzu spotkałem się z zarzutem mieszkańca Opola, który twierdził, że pisanie na te tematy źle wpływa na stosunki polsko-czeskie i powino się raczej mówić dziś o współpracy i dobrosąsiedztwie. Nie podjąłem dyskusji. Przemilczałem pytanie, bo skoro przez blisko 50 lat ówczesna Czechosłowacja była nazywana państwem przyjaznym czy wręcz braterskim, to po co granica była tak szczelnie pilnowana i czy nie było absurdem, by bratnie narody dzieliły od siebie druty kolczaste i szlabany? Uważam, że jak wyjaśnimy sobie pewne sprawy, to przyjaźń sama przyjdzie. Czesi muszą zrozumieć, jakie były następstwa ich najazdu na Śląsk Cieszyński w styczniu 1919 roku, a Polacy - jakie były konsekwencje zajęcia Zaolzia w tym samym czasie, w którym Hitler zajmował Sudety, czy też później wkroczenia naszych wojsk w ramach Układu Warszawskiego do Czechosłowacji, choć pewnie większego wpływu akurat na to nie mieliśmy.

- Czy konflikt polsko-czechosłowacki miał wpływ na wzajemne stosunki mieszkańców po obu stronach granicy?
- Raczej nie. W książce nie jest to wyraźnie podkreślone, ale należy jednak zauważyć, że polsko-czechosłowacki konflikt graniczny na Śląsku Opolskim można podzielić na dwa rodzaje. Inne było podłoże i tło konfliktu w powiatach raciborskim i głubczyckim, gdzie mieszkała ludność pochodzenia morawskiego, a inny w powiatach prudnickim i nyskim, gdzie takiej ludności nie było. W Głuchołazach przed wojną nie było mniejszości polskiej. Po obu stronach granicy mieszkała tylko ludność niemiecka, a w 1945 r. nastąpiła niemal całkowita wymiana mieszkańców. Tereny pograniczne zasiedlone zostały przez Polaków przesiedlonych z byłych Kresów Wschodnich Rzeczpospolitej. Ludność ta czuła się bardzo niepewnie i była bardzo podatna na różnego rodzaju pogłoski dotyczące ich ewentualnego kolejnego przesiedlenia. Wykorzystała to rządząca wówczas komunistyczna PPR, która szukała legitymacji społecznej do sprawowania rządów. Komuniści za wszelką cenę chcieli udowodnić, że dla społeczeństwa polskiego zagrożeniem nie jest całkowicie zależna od Moskwy PPR, lecz nasz południowy sąsiad, który rości sobie pretensje do wielu terenów przyłączonego po wojnie do Polski Śląska. Z dostępnych raportów czechosłowackiego wywiadu wynika wyraźnie, że powyższy konflikt na odcinku powiatów prudnickiego i nyskiego, może poza samymi Głuchołazami, był wywoływany sztucznie. Między ludnością cywilną nie dochodziło do konfliktów. Nawet wśród stacjonujących tu żołnierzy Wojska Polskiego było różne nastawienie. Raz mieli twierdzić w rozmowach z Czechami, że jeśli dojdzie do większego zatargu, to skończy się to wojną, a kiedy indziej, że jeśli dostaną rozkaz, to bez zmrużenia oka wycofają się z tego terenu. Konflikty na Śląsku Opolskim nigdy zresztą nie były nagłaśniane. Starano się je wyciszyć już w trakcie ich trwania, wymieniając noty dyplomatyczne. Chociaż, jak trzeba było, to urządzano manifestacje albo rozpuszczano bardziej lub mniej wiarygodne pogłoski. Bardziej znany jest fakt sporu o Śląsk Cieszyński. W Opolskiem i na Dolnym Śląsku niewiele było wiadomo na ten temat.

- Czy rozmawiał pan z mieszkańcami, którzy pamiętają tamte czasy?
- Tak. Jest sporo takich osób w Głubczyckiem i Raciborskiem. W Głuchołazach rozmawiałem na ten temat z byłym dyrektorem "Armatur", panem Andrzejem Mrożkiem, którego ojciec przyjechał tu z zadaniem otwarcia szkoły i prowadzenia nadzoru nad oświatą. W książce wspomniałem o nim w epizodzie, mówiącym o tym, jak to pojechał z burmistrzem Koszykiem wyjaśnić sytuację w Jarnołtówku, odwiedzanym wówczas przez czechosłowacką milicję, która pobierała kontyngenty między innymi jajek i mleka, i gdzie wywieszono flagę czechosłowacką na tamtejszej szkole. Ale większość ludzi, którzy żyli na tych terenach w tamtym okresie, nie ma zbyt wiele do powiedzenia. W każdym razie tego, co można by uznać za wiarygodne.

- Czy problem kształtu granicy jest dzisiaj w jakimś stopniu aktualny?
- Nikt nie ma żadnych roszczeń terytorialnych, ale najważniejszym tematem jest wciąż linia kolejowa. Nawet w tym tygodniu wpłynęło kolejne pismo burmistrza Jesenika w sprawie otwarcia osobowego przejścia kolejowego w Głuchołazach. Czeski pociąg przyjeżdża tędy tranzytowo i choć zatrzymuje się u nas, nikt nie może z niego wysiąść ani do niego wsiąść. Tej sprawy do tej pory nie rozwiązano i podejrzewam, że zanim to przejście powstanie, zlikwidowana zostanie granica polsko-czeska.

- Przed korektą granic mieszkańcy pogranicza, których pola i łąki nieszczęśliwie przepołowiono, Polacy i Czesi, utrudniali sobie nawzajem zbiór plonów po drugiej stronie granicy. Czy ten problem definitywnie rozwiązano?
- Tak. Przebieg granicy tak wytyczono, by całość pól znalazła się po jednej albo po drugiej stronie. Zmieniono ją w wielu miejscach, likwidując graniczne cyple.

- Czy pana książka zostanie przetłumaczona na język czeski?
- Powinna i niewykluczone, że tak się stanie, bo Instytut Śląski w Opolu, który ją wydał, jest w dobrych stosunkach z Uniwersytetem Śląskim w Opawie.

- A jak, pana zdaniem, zostałaby ona odebrana w Czechach?
- Czesi podchodzą do tego zagadnienia tak samo jak my - było, minęło i nie ma co rozdzierać szat albo liczyć na jakieś korekty graniczne. Historii cofnąć się nie da, można ją tylko poznać i zrozumieć. W Czechach kwestia konfliktów granicznych także była przemilczana. Nawet po 1989 roku nie wyszła na ten temat żadna książka. Ukazało się jedynie kilka artykułów w czasopismach typowo naukowych, a ich autorzy bazowali wyłącznie na własnych materiałach z archiwum państwowego w Opawie. I ja siegnąłem po nie, bo Czesi mają więcej informacji na ten temat. Polska Komenda Główna Straży Granicznej odmówiła mi wejrzenia w swoje archiwa, twierdząc, że niczego w nich nie znajdę, co wydaje mi się mało prawdopodobne. Nie mogłem więc skonfrontować ze sobą źródeł czeskich i polskich. Czesi bowiem udostępnili mi takie materiały, że w pewnym momencie aż się wystraszyłem.

- Czego?
- Przeraził mnie dostęp do wykazów osób współpracujących ze służbą bezpieczeństwa od Jesenika aż po czeski Cieszyn. Są w nich nazwiska, adresy, opinie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska