Człowiek zakręcony

Redakcja
„Na podwórku, pod samym oknem pana Tomasza, odezwała się katarynka![...] I żeby to przynajmniej była katarynka włoska, z przyjemnymi tonami fletowymi, dobrze zbudowana, grająca ładne kawałki! Gdzie tam! Jakby na większą szykanę katarynka była popsuta, grała fałszywie ordynaryjne walce i polki, a tak głośno, że szyby drżały. Na domiar złego, trąba, od czasu do czasu odzywająca się w niej, ryczała jak wściekłe zwierzę.”	Bolesław Prus, „Katarynka”
„Na podwórku, pod samym oknem pana Tomasza, odezwała się katarynka![...] I żeby to przynajmniej była katarynka włoska, z przyjemnymi tonami fletowymi, dobrze zbudowana, grająca ładne kawałki! Gdzie tam! Jakby na większą szykanę katarynka była popsuta, grała fałszywie ordynaryjne walce i polki, a tak głośno, że szyby drżały. Na domiar złego, trąba, od czasu do czasu odzywająca się w niej, ryczała jak wściekłe zwierzę.” Bolesław Prus, „Katarynka”
Z Przemysławem Predygierem, kataryniarzem, dyrektorem międzynarodowego festiwalu kataryniarzy, rozmawia Jarosław Staśkiewicz

- Rozmawiamy w niedzielny wieczór, po sześciu mszach, do których przygrywał pan w kościele Miłosierdzia Bożego w Brzegu. Każdy występ kończył się gromkimi oklaskami wiernych. Występom kataryniarzy zawsze towarzyszą takie reakcje?
- Trzy lata temu zorganizowałem pierwszy koncert w Warszawie. Na placu Zamkowym zagrali artyści z Niemiec, Holandii, Belgii, Słowenii, Czech i kilka tysięcy osób po prostu oszalało. Pogoda była fatalna, z nieba lał się deszcz, katarynki grały, a ludzie jak zaczarowani stali i słuchali. Artyści też byli zaskoczeni takim powodzeniem i odtąd nie mam już problemów z zaproszeniem kataryniarzy i zawsze chętnie przyjeżdżają do Polski.

- Jak zostaje się kataryniarzem?
- Jestem aktorem, ale jednocześnie niespokojną duszą, dlatego zaraz po studiach, grając w teatrze, założyłem firmę, która produkowała filmy i organizowała różne imprezy artystyczne. Na jedną z takich imprez zaprosiłem kataryniarza, który grał dla gości. Spodobało mi się to, artysta dodatkowo wspominał o festiwalach, które są organizowane na Zachodzie i uznałem, że to jest fantastyczny pomysł na życie.

- Granie na katarynce nie jest chyba specjalnie trudne?
- Nie, chociaż są różne instrumenty i spotykałem również takie osoby, które fałszowały. Najważniejszy jest miech, który pompuje powietrze potrzebne do wydobycia dźwięku. Uruchamia się go korbką i dlatego śmieję się, że każdy kataryniarz jest człowiekiem zakręconym. W starszych katarynkach jest trudniej, ponieważ, kręcąc, trzeba zachować odpowiedni rytm melodii. Z kolei instrumenty z taśmą perforowaną mają różne możliwości wzbogacenia melodii i grając na nich, można być w pewnym sensie wirtuozem katarynki.

- Podczas mszy opowiadał pan, że przed ponad stu laty w Warszawie po 350 ulicach chodziło 400 kataryniarzy. Skąd ta popularność katarynki?
- Być może wzięła się ona właśnie stąd, że na tym instrumencie grać mógł każdy. I jeśli to była stara katarynka, to rzępolił i zarabiał jakieś grosiki. A jeśli dysponował bardziej skomplikowanym instrumentem, to był wziętym "didżejem", bo przy katarynach odbywały się prawdziwe zabawy. Aż do momentu wynalezienia gramofonu.

- To z powodu gramofonów kataryniarze wyginęli w Polsce?
- Jednym z powodów była technika, chociaż jeszcze przed II wojną światową katarynek nadal było sporo. To późniejszy system chyba nie lubił kataryniarzy i, co ciekawe, tradycja grania na katarynce zaginęła właściwie w całym bloku wschodnim. A w niektórych krajach - jak opowiadał mi znajomy artysta ze Słowenii - gra na tym instrumencie była zabroniona i można było za nią wylądować w więzieniu. Nie wiem, skąd ta niechęć - być może ten system nie lubił po prostu wolnych artystów, bo trudno ich było kontrolować. Właściwie jedynym kataryniarzem etatowym, który żył z grania, był warszawski artysta Leszek Zmaza. Pod koniec lat siedemdziesiątych zaczął grać w Rynku, miał etat w muzeum zegarów, ale ze względów zdrowotnych przerwał granie. Potem jego siostrzeńcowi przy jakimś rodzinnym spotkaniu ktoś zaproponował, żeby spróbował i jego też wciągnęło. Od czterech czy pięciu lat gra w Rynku i z tego żyje, podczas gdy na Zachodzie kataryniarze to w większości osoby, które zajmują się tym od święta. To profesorowie, inżynierowie, aktorzy, prezesi, którzy wybrali takie hobby.

- Gdyby teraz ktoś kupił sobie katarynkę i poszedł zarabiać na ulicach Wrocławia, Krakowa, Warszawy - jakie ma szanse na zarobek?
- Nie dałbym mu 100 procent gwarancji, że udałoby się mu z tego utrzymać. Po pierwsze społeczeństwo nie jest przyzwyczajone to takich występów, po drugie ubożeje, a po trzecie nie ma też tradycji nagradzania: czasami zdarza się, że obok kataryniarza przechodzi tysiące osób, nagradza go brawami, ale nikt nie pomyśli, że on z tego żyje. Mimo to zachęcam: przed trzema laty mieliśmy tylko jedną katarynkę, teraz są cztery i to jest wzrost o 300 procent.

- Zakup instrumentu to jednak poważny wydatek?
- To jest poważna przeszkoda i chciałbym, żeby znaleźli się polscy rzemieślnicy, którzy mogliby zrobić katarynę, bo sprowadzane z Zachodu są bardzo drogie. Można powiedzieć, że za taki instrument można kupić samochód, a już od marki i wielkości kataryny zależy, jakie to będzie auto - sportowe czy miejskie.

- Nie ma rzemieślników, którzy by naprawiali instrumenty?
- Kataryniarz z Leszna znalazł organmistrza, który podjął się renowacji stuletniej bębnowej katarynki. A potem "pilnował" go przez trzy lata, żeby mu zapał nie wygasł, bo to była skrzynka, która rozleciałaby się przy większym dmuchnięciu. Teraz jest to już prawdziwy instrument i choć nie nadaje się do koncertowania w kościołach, bo wewnątrz jest tylko jeden walec z kilkoma melodiami, to za to można usłyszeć dźwięk katarynki sprzed stu lat.

- Takiej jak u Prusa? W noweli pod tytułem "Katarynka"?
- Tak, dokładnie takiej, choć ta nowela to czasami jest nasze przekleństwo. Kiedy próbuję zorganizować koncert, to każdy ksiądz czy gospodarz sali kojarzy instrument z tamtym kataryniarzem, który rzępolił i fałszował. I ciężko jest wytłumaczyć, że są instrumenty, które pozwalają na prawdziwe muzyczne uczty. Dlatego kiedy będę już po tamtej stronie, będę musiał zaprosić Bolesława Prusa na prawdziwą męską rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska