Daj mi, Boże, guzik i cukierka!

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Zbiór pani Anny jest niezwykle różnorodny. Obok monet polskich z różnych okresów PRL znajdują się w nim marki, fenigi, franki, centymy, korony czeskie i norweskie i z roku na rok bardziej egzotyczne ruble i kopiejki z sierpem i młotem.

Kilkaset sztuk zagranicznego bilonu przechowuje w niewielkim nylonowym woreczku, ale poza tym kolekcja nie jest uporządkowana, a pani Anna nie wie i nigdy nie szacowała, jaka jest jej materialna wartość. Zbiór mieści się w wielkim jutowym worku, a teraz - po latach zbierania - trzeba sporego wysiłku, by przenieść go z miejsca na miejsce. Jego właścicielka zbiera monety od 15 lat, choć numizmatyka nie jest i nigdy nie była jej pasją.

Ponad dziesięć tysięcy monet pani Anna znalazła w ciągu piętnastu lat dzień po dniu po prostu na ulicy i głęboko wierzy, że szuka ich razem z nią sam Pan Bóg. Zbieranie zaczęło się od guzika. Był rok 1985. Anna, wtedy studentka zaoczna opolskiej WSP, wracała po zajęciach pociągiem do swego domu w Strzelcach Opolskich. Życie niezbyt się jej układało. Studia przynosiły więcej wysiłku niż satysfakcji, a w dodatku w szwach trzeszczało jej małżeństwo. Anna miała o to pretensje do Boga, tym bardziej że niedługo przedtem nawróciła się po kilkunastu latach bycia poza Kościołem i zdawało się jej, że w zamian coś się jej od Niego należy. Wchodząc na schody podziemnego dworcowego pasażu, prosiła Boga, by jako znak swojej obecności i opieki pozwolił jej znaleźć guzik. Po kilkunastu krokach znaleziony na ziemi guzik trafił do jej kieszeni.
- Uznałam, że to jednak przypadek. I powiedziłam Panu Bogu, że jeśli to naprawdę jego znak, to chcę jeszcze znaleźć cukierka i ze zdziwieniem cukierka także znalazłam - wspomina pani Anna. Wreszcie, żeby przekonać się ostatecznie, poprosiła o znalezienie pieniążka - z takim samym skutkiem jak poprzednio.
- To domaganie się znaku to była trochę dziecinna prośba - przyznaje teraz pani Anna - ale Pan Bóg wziął ją na serio.

Od tej chwili znajdowała monety coraz częściej, najpierw dwie, trzy w tygodniu, a potem już codziennie. Kiedy przestała to traktować jako przypadek, zaczęła zapisywać, kiedy i jaką monetę znalazła. Dziś pierwsze z kilkunastu kart z zapisaną dokumentacją zdążyły już trochę pożółknąć, ostatnie lśnią białością. W ciągu piętnastu lat zmieniał się format kartek i odcień tuszu w długopisie. Ale sam zapis trwa nieprzerwanie. Czasem pod datą widnieje zapis z nazwą jednej monety i jej nominału, nierzadko jest ich kilka. Dokumentacja, po której widać, że nie powstała w jedną noc i której autentyczności trudno zaprzeczyć, dodaje całej kolekcji wiarygodności, ale Anna mało komu ją pokazuje, a i rozmawia o swojej umowie z Panem Bogiem tylko z najbliższymi przyjaciółmi.
- W ciągu tych lat Pan Bóg pokazywał mi czasem, że ma poczucie humoru, bo znajdowałam pieniądze w miejscach, w których bym się tego nie spodziewała. Na przykład w czasie spowiedzi spostrzegłam monetę wetkniętą na sztorc w kratki konfensjonału. Kiedy znajduję zamiast prawdziwych monet zabawkowe, plastikowe, wiem, że coś nabroiłam i traktuję je jako upomnienie - opowiada pani Anna.

Przeszkodą, która spowodowała dłuższą przerwę w szukaniu i znajdowaniu monet, było skomplikowane złamanie nogi, które unieruchomiło panią Annę w szpitalnym łóżku. Ale i wtedy, pierwszego dnia po wpisaniu na oddział, znalazła monetę wetkniętą w szparę szpitalnej metalowej szafki.
Anna znajduje swoje monety codziennie, choć wcale nie przemierza w ich poszukiwaniu całego miasta. - To właśnie jest dziwne i niezwykłe, bo jak każdy przemierzam w zasadzie codziennie, na zakupy albo podczas spacerów z psem, te same ulice, a mimo to codziennie znajduję "swoją" monetę - mówi Anna. Znajdowała już pieniądze w śniegu i w miejscach, po których przeszło przed nią wiele osób, ale żadna nie schylała się po pieniążek, trochę wbrew rosyjskiemu przysłowiu, że nawet car, schyla się po leżącą na ziemi kopiejkę. Dlatego Anna nabrała coraz większej pewności, że tę swoją obiecaną monetę codziennie znajdzie. Przestała rzucać się na widok leżącego na ziemi pieniążka pod nogi przechodniów i koła samochodów. Nie waha się też nazywać swojego trwającego 15 lat znajdowania małym cudem i niezmiennie traktuje je jako znak Bożej opieki i obecności w jej życiu.
Nie oznacza to wcale, że za znalezione na ulicy pieniądze udało się Annie kupić absolutne szczęście. Zagrożone przed laty małżeństwo rozpadło się i Anna postaje ze swoim mężem w separacji i przyjaznych relacjach. Uważa, że widać tyle właśnie można było uratować. Córki, których dzieciństwo przypadło na ten okres życia Anny, gdy stała ona plecami do Pana Boga i Kościoła, wyrosły na porządnych ludzi, a z czasem także odzyskały wiarę, co dla Anny jest dziś szczególnie ważne. Anna jest przekonana, że umowa z Panem Bogiem sprzed lat zmieniła jednak jej życie, wiele spraw uporządkowała.
Kiedy Anna znajduje kolejną monetę, zanim wrzuci ją do worka i odnotuje skrzętnie w swoich papierach, modli się krótko za zmarłych. Nie tylko za bliskich ze swojej rodziny, ale także za nieznajomych, których śmierć ogłaszają pierwsze strony gazet. Samej Annie, kobiecie około 50-letniej, daleko oczywiście do śmierci. Choć przyznaje, że nosiła się kiedyś z zamiarem zobowiązania swych córek, by worek z monetami włożyły jej po śmierci do trumny. Już dziś wystawiłoby to krzepę tragarzy na poważną próbę, bo wór znacznie przekroczył wagę 30 kilogramów.

Do trumny Anna każe więc sobie włożyć tylko dwie monety znalezione 1 stycznia 2001 roku, bo też zdobyła je ze szczególnym wysiłkiem. Podczas drogi z kościoła i porannego spaceru z psem nie znalazła tym razem nic. Zaczęła się zastanawiać, czy Szef, jak poufale nazywa Pana Boga, aby nie postanowił na koniec Roku Jubileuszowego zakończyć swojego monetarnego eksperymentu. I wtedy Anna po raz pierwszy postanowiła losowi pomóc. Mimo dokuczliwego chłodu wychodziła na poszukiwania jeszcze kilka razy. Przypominała Szefowi, że jak kolejny raz narazi ją na przemoczenie nóg, to ona się w końcu przeziębi. Nie widomo, czy Pan Bóg ustąpił pod naporem uporczywej modlitwy, czy zatroszczył się o wątłe zdrowie Anny, dość, że znalazła ona 12 groszy, które teraz trzyma owinięte osobno w celofan. Następnego dnia szukanie i znajdowanie wróciło do normy.
Spośród wszystkich znalezionych monet Anna szczególnie lubi i ceni małe alumniowe jednogroszowe monety z czasów PRL. Mimo że już dawno wyszły z obiegu, wciąż jeszcze je znajduje, a najbliższym przyjaciołom daje je czasem na szczęście z zapewnieniem o swojej pamięci.
Anna przyznaje, że ma w sobie sporo z dziecka. Zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy są w stanie dzielić jej emocjonalny egzaltowany sposób przeżywania wiary. Ale dla niej Pan Bóg jest kimś bliskim. Równie familiarnie, po dziecięcemu, odnosi się do swojej patronki, którą często prosi o wstawiennictwo. Kiedy patronka słabo się spisuje, odwraca "za karę" jej obrazek twarzą do ściany. Anna wie, że dziecinny był sam pomysł oczekiwania znaku w postaci znalezionych przedmiotów. Tyle tylko, że Pan Bóg - jej zdaniem - potraktował tę prośbę poważnie. Anna wyklucza, że jej kolekcja powstała przypadkiem. - Przypadki są tylko w gramatyce - mówi.

Nie upiera się, że eksperyment będzie trwał do końca jej życia. Nie będzie też uważała, że Bóg się od niej odwrócił, gdy monety przestaną się znajdować. - Szef sam zdecyduje, kiedy to przerwać - dodaje - ale skoro od piętnastu lat rzecz trwa, to wcale nie musi się właśnie teraz kończyć - mówi.
- Nie namawiam wcale, by wszyscy zaczęli zawierać z Panem Bogiem podobne umowy - mówi pani Anna. - Ale ja dzięki temu doświadczeniu nabyłam przkonania, że Pan Bóg może być kimś bliskim nie tylko dla świętych i męczenników, jak mi się kiedyś zdawało (zresztą nie bez pomocy pamiętanych z dzieciństwa katechetów i kaznodziejów), ale także dla mnie, zwykłego człowieka, grzesznika, który na wiele lat od Kościoła odszedł. Przez wiele lat nie mówiłam o swoich monetach prawie nikomu, choć nie spotykałam się ze strony tych, przed którymi się odsłoniłam, z pukaniem się w czoło czy głupimi żartami, ale wydawało mi się, że to moja prywatna sprawa i nie warto nią zaprzątać innych ludzi - dodaje.
Dlaczego więc zdecydowała się teraz opowiedzieć o wszystkim dziennikarzowi? Zauważyła, że współcześni chrześcijanie, także księża, podchodzą do wiary bardzo racjonalnie, a jej doświadczenie racjonalnie przecież wytłumaczyć się nie da. - Uznałam ponadto 10 tysięcy znalezionych monet za granicę, po której nie powinnam już milczeć. Chciałabym pokazać ludziom na swoim przykładzie, że Pan Bóg spełnia nawet najbardziej nieprawdopodobne prośby, trzeba go tylko z ufnością dziecka prosić - mówi Anna.

Personalia bohaterki reportażu zostały na jej prośbę zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska