Daniel Olbrychski. Aktor uniwersalny

Film Polski
Olbrychski umiał i umie zagrać wszystko. Nie daje się zaszufladkować.
Olbrychski umiał i umie zagrać wszystko. Nie daje się zaszufladkować. Film Polski
11 marca Uniwersytet Opolski nada godność doktora honoris causa wybitnemu polskiemu aktorowi - Danielowi Olbrychskiemu, artyście o imponującym dorobku filmowym i teatralnym, który dał swój temperament, wrażliwość i urodę powszechnie znanym postaciom wielkiej polskiej literatury.

Daniel Olbrychski mieszka obecnie w Drohiczynie - miasteczku rodzinnym na Podlasiu, po polskiej stronie Bugu.

Gdyby ta kapryśna rzeka nie zrobiła w tym miejscu mocnego skrętu na zachód, Drohiczyn ze swoją malowniczą panoramą, z kilkoma wieżami świątyń, mógłby podzielić los dwustu miasteczek, które w wyniku decyzji trzech wielkich mocarstw w Jałcie i Poczdamie w 1945 roku zostały za wschodnią polską granicą.

Drohiczyn był zbyt blisko Warszawy, aby wypadało go odciąć od Polski. Chociaż zawsze były w tym miasteczku mocne wpływy prawosławia i charakterystyczna dla kresów różnorodność religijno-narodowościowa.

Rodzina Olbrychskich nie straciła swego Drohiczyna i wielki aktor może w tym mieście, w atmosferze powszechnego uznania, mieszkać w domu na wzgórzu, który z dumą wskazują turystom jego mieszkańcy. Nawet kino w Drohiczynie nosi imię "Daniel".

Następca Zbyszka Cybulskiego

Moje pokolenie wyrastało w micie Zbyszka Cybulskiego. Ten mit stworzył Andrzej Wajda, realizując "Popiół i diament" - jeden z najwybitniejszych filmów w dziejach polskiej kinematografii.

Po jego premierze w 1955 roku Zbyszek Cybulski stał się w kinie postacią pierwszoplanową - "królem" polskiego filmu i znakiem jego jakości na świecie. Był szanowany i naśladowany.

Dla kobiet był uosobieniem urody i męskości. Mężczyźni, naśladując go, nosili ciemne okulary i poruszali się jego charakterystycznym krokiem. Choć w scenie końcowej "Popiołu i diamentu" konał na wysypisku, co miało symbolizować śmierć starej rzeczywistości - na śmietniku historii - choć zagrał tam okrutnego zabójcę, sympatia widzów była po jego stronie.

Z dumą przyjmowaliśmy porównania, że na skutek nie tylko podobieństwa zewnętrznego jest to "polski James Dean". Ale mieliśmy przekonanie, że ma więcej do powiedzenia widzowi niż jego amerykański odpowiednik, "Buntownik bez powodu".

Nie zapomnę dnia, kiedy do mojej klasy w świdnickim liceum dotarła rankiem 8 stycznia 1967 roku wieść, że pod kołami pociągu na dworcu we Wrocławiu zginął Cybulski. Nasza świetna, charyzmatyczna polonistka, lwowianka Idalia Jarzynowa (żona znanego przed wojną we Lwowie recenzenta teatralnego Franciszka Jarzyny) przerwała lekcję, nie mogła jej prowadzić. My nie byliśmy w stanie się skupić.

I kilka dni później ten pogrzeb w Katowicach z tysiącami ludzi… Nieprzebrana masa zalanych łzami twarzy. Odchodził największy polski aktor filmowy pierwszej połowy XX wieku. Największy, mimo że miał wówczas nie lada konkurencję, by wymienić tylko Tadeusza Łomnickiego, Gustawa Holoubka, Andrzeja Łapickiego czy Ignacego Gogolewskiego.

Dlaczego, pisząc o Danielu Olbrychskim w przeddzień jego opolskiego benefisu, zaczynam od biografii Zbyszka Cybulskiego? Główny powód to ten, że właśnie wówczas, w atmosferze tamtych żałobnych tygodni początku roku 1967 rodzi się idea filmu Andrzeja Wajdy o nad wyraz oryginalnym pomyśle. Wajda miał już wówczas w kinie europejskim pozycję porównywalną z Fellinim, Antonionim czy choćby Bergmanem.

Film nosił tytuł "Wszystko na sprzedaż" i powstawał w atmosferze traumy po stracie przez kino światowe Cybulskiego.

Fabuła była prosta: zaginął sławny, charyzmatyczny aktor, arcymistrz sztuki filmowej. Jeśli się nie znajdzie, to kto go może zastąpić: nie tylko w jednej roli, ale w pozycji, w znaczeniu i rezonansie społecznym, jaki osiągnął.

W tych gorączkowych, nerwowych poszukiwaniach uczestniczyli najbliżsi aktora oraz całe środowisko filmowo-teatralne. I kiedy już stało się wiadome, że mistrz rozpłynął się w eterze, że nikt go nie znajdzie i stamtąd, dokąd się udał, już nigdy nie wróci, objawiła się w tej pustce potrzeba wskazania, kto będzie następcą. Kto będzie "królem" polskiego filmu. I takiego wyboru dokonano.

Film "Wszystko na sprzedaż" wynosił, a rzec można: intronizował 23-letniego wówczas Daniela Olbrychskiego na postać pierwszorzędną w polskim kinie. Czynił go niejako nowym królem polskiego filmu.

Trafna prognoza

Ten młody aktor, stojący na początku swej drogi, został wyniesiony na tę pozycję w momencie, kiedy kino polskie było uważane za jedno z najciekawszych zjawisk w kinematografii światowej.

Był to czas, który chyba się już nie powtórzy: kiedy polskie filmy na najważniejszych światowych festiwalach - od Cannes, poprzez Wenecję, San Sebastian, Mar del Plata, San Francisco, Berlin, Karlove Vary po Moskwę - nie tylko trafiały do wąskiej konkursowej puli, ale zdobywały główne nagrody. Był to czas, kiedy Oscar - główna nagroda amerykańskiej Akademii Filmowej - traktowany był jako wydarzenie marginalne.

Wtedy liczyła się najbardziej "Złota Palma" w Cannes, "Złoty Lew" w Wenecji, "Złoty Niedźwiedź" w Berlinie. Na najbardziej w tym czasie prestiżowym festiwalu w Cannes na francuskiej riwierze Olbrychski był po raz pierwszy jako dwudziestolatek.

W 1970 roku, mając 25 lat, bliski był otrzymania nagrody za najlepszą rolę męską (poety Tadeusza) w filmie Andrzeja Wajdy "Krajobraz po bitwie". Jednym głosem wyprzedził go sławny włoski aktor Marcello Mastroianni.

Jest w filmie "Wszystko na sprzedaż" porywająca wyobraźnię widza scena, kiedy po długich poszukiwaniach zaginionego aktora w metaforycznym krajobrazie jego przyjaciół, w przygnębieniu, braku rezultatów tych poszukiwań, w końcowej scenie młody Daniel Olbrychski z wielką siłą młodzieńczej ekspresji biegnie wśród stada pięknych koni.

Tak, to on ma być następcą Cybulskiego. Następcą, a nie naśladowcą. Następcą - kreatorem nowego mitu i legendy polskiego kina, równie wielkiej i oryginalnej.

Film ten powstał 45 lat temu. Stawiał wówczas ryzykowną prognozę, że z tego szalonego młodzieńca wyrośnie nowy idol. Takie wróżebne prognozy artystyczne bądź przewidywania często zawodzą, bywają pomysłem jednego sezonu, kilku recenzji, bon motem błyskotliwego felietonu.

Jednak ta prognoza Wajdy, twórcy wielkości polskiego kina na świecie, wyrażona w filmie "Wszystko na sprzedaż", w przypadku Daniela Olbrychskiego sprawdziła się z nawiązką. Miała logiczne podstawy spełnienia się, gdyż już wcześniej Daniel Olbrychski zagrał w innym filmie Andrzeja Wajdy rolę, która zwróciła na niego uwagę całej polskiej elity intelektualnej.

Był to malowniczy i kontrowersyjny zarazem Wajdowski obraz "Popiołów" Stefana Żeromskiego - filmu o wielkich polskich wyborach, o postawach ludzi w czasie przełomu oraz sensie i bezsensie bohaterstwa.

Daniel Olbrychski zagrał w "Popiołach" Andrzeja Wajdy główną rolę - Rafała Olbromskiego, a film wywołał niebywałą debatę w polskiej publicystyce. Przez całe miesiące przez polskie periodyki przewijała się żarliwa dyskusja o tzw. siedmiu polskich grzechach głównych, o tym, czy naród, a właściwie jego przywódcy potrafili wybrać najlepsze warianty zachowań w sytuacjach ekstremalnych, gdy narodowi zagrażała zagłada. Gdy klęski i porażki były immanentną praktyką w polskich narodowych dziejach.

Film "Popioły" długo absorbował polskie społeczeństwo, a szczególnie młodą widownię, zawsze najliczniejszą w salach kinowych. W moim świdnickim liceum część młodzieży, przejęta scenerią, w której Olbrychski był przyjmowany do loży masońskiej, postanowiła poddać się takiemu samemu doświadczeniu.

Nie mieliśmy pojęcia, co to jest loża masońska, ale fascynowała nas wielce tajemnicza aura wokół całego wydarzenia, które pokazał film Wajdy. I tak jak kiedyś naśladowaliśmy Zbyszka Cybulskiego, choćby nosząc jego ciemne okulary, wojskowe kurtki i skórzane marynarki, tak teraz naśladowaliśmy Olbrychskiego.

Na starym, zniszczonym, poewangelickim cmentarzu na przedmieściu Świdnicy, w opuszczonej kaplicy postanowiliśmy o północy przy pochodniach złożyć ślubowanie o bezwzględnej przyjaźni oraz wierności i nacinając sobie dłonie starą szablą, przyjąć braterstwo krwi. Tak rodził się też mit i legenda Daniela Olbrychskiego. I to było prawie pół wieku temu.

Wszechstronność Olbrychskiego

Olbrychski zagrał w ponad stu filmach, ale miał też szczęście do teatru, bo tak jak w kinie trafił pod opiekę Andrzeja Wajdy i stał się jego ulubionym aktorem, tak w teatrze jego mistrzem i nauczycielem był Adam Hanuszkiewicz.

Otrzymał tam wiele ról, o których marzy każdy aktor: Hamleta, Makbeta, Beniowskiego, Pana Młodego z "Wesela", Kolumba itp.

Po filmach "Potop" i "Ziemia obiecana" do Olbrychskiego jako aktora przylgnął stereotyp: polski szlachcic, młodzieniec trochę szalony, romantyk, szlachetny z małą domieszką łotrzyka, watażki, a może nawet warchoła.

Takiego kochała publiczność i takiego chciała oglądać. On się czuł najlepiej w rolach z wielkiej polskiej literatury. I dostał, co najlepsze - Olbromski, Kmicic, Borowiecki, Wiktor Ruben. Lucjan Rydel, Stanisław Przybyszewski, Stańczyk, Gerwazy, Tuhajbejowicz. Dziś takich ról już nie ma.

Olbrychski umiał i umie zagrać wszystko. Nie daje się zaszufladkować. Potrafi znaleźć się w każdym wcieleniu. Umie z dnia na dzień zmienić emploi, znaleźć nowy klucz do postaci, czasem diametralnie różnych.

Gdy grał Kmicica w "Potopie" Hofmana, wystąpił jako Hamlet w teatrze Hanuszkiewicza, a u Wajdy w "Krajobrazie po bitwie" zagrał zagubionego w obozie dipisów poetę, intelektualistę, nadwrażliwca.

Po zagraniu Kmicica, watażki, zuchwalca, szalonego romantyka, grał u Wajdy Pana Młodego w "Weselu", w cwikierkach, ze śmieszną bródką poety Lucjana Rydla, a jednocześnie w tym samym filmie szalonego, o gorejących oczach kontestatora - Tadeusza Rejtana protestującego przeciwko rozbiorowi Polski.

To zupełnie różne osobowości i przysięgnę - mówił w jednym z wywiadów - że nie wiem, w której byłem bardziej bliski siebie. Czy bardziej sprawdziłem się jako Kmicic, czy jako Pan Młody, czy jako kompletnie zagubiony Wiktor Ruben w "Pannach z Wilka".

Moim szczęściem było, że dawano mi tak różne role, a mój talent objawiał się w tym, że umiałem być w tym wiarygodny i nie dałem się zaszufladkować.

Jerzy Hofman dał Danielowi Olbrychskiemu prezent niebywały - obsadził go w adaptacji literatury najbardziej swego czasu przez Polaków ukochanej i dał mu tam trzy ważne role. Pierwszy upominek, to postać Kmicica.

Cała Polska dyskutowała o trafności tego wyboru. Chór przeciwników był przeogromny. Gdyby Hofman posłuchał oburzonych, nie wiadomo, jak potoczyłby się dalszy los aktorski Daniela Olbrychskiego. Wyobraźmy sobie, że wówczas nie zagrał Kmicica.

A to, co zrobił z rolą Azji Tuhajbejowicza w "Panu Wołodyjowskim"? - to też jego osobisty fenomen. U Sienkiewicza Azja Tuhajbejowicz to postać marginalna, groźna, ale gdzieś w tle. Ale Olbrychski potrafił zrobić z niej majstersztyk i w efekcie swoją grą i charakterystyką postaci przesłonił nawet role pierwszoplanowe w tym filmie, a grali je Jan Łomnicki, Jan Nowicki i Andrzej Łapicki.

Zupełnie inaczej zagrał starego Tuhajbeja w Hofmanowskiej inscenizacji "Ogniem i mieczem". A później Andrzej Wajda dał mu rolę Gerwazego w "Panu Tadeuszu" - też marginalną w epopei Adama Mickiewicza. A co z nią zrobił Daniel Olbrychski? - finezję! Perfekcyjny portret polskiego pieniacza, rzadkiej barwy oszołoma, który z pobudek prywatnej nienawiści potrafi zgotować tragedię i innym i sobie. Gerwazy to jedna, nie waham się stwierdzić, z genialnych ról Olbrychskiego, i to powiedziana Mickiewiczowskim wierszem, trzynastozgłoskowcem, a więc - wydawałoby się - językiem zupełnie dziś antyfilmowym.

Związek Daniela Olbrychskiegoz Uniwersytetem Opolskim

W 1974 roku zakończono w Opolu budowę 11-kondygnacyjnego domu studenckiego. W środowisku studenckim rozpoczęto dyskusję, jak nazwać nowy akademik.

Padały propozycje: "Awaryjnik" - z racji częstych awarii, głównie sieci wodnej, tuż po uruchomieniu obiektu, "Minaret" - gdyż był to wówczas najwyższy budynek w mieście i z jego dachu rysowała się piękna panorama Opola.

W tym czasie na ekrany kin polskich wchodził film "Potop" z Danielem Olbrychskim w roli Kmicica. Na posiedzeniu Rady Uczelnianej ZSP rzuciłem pomysł, aby nowy akademik nazwać "Kmicicem", a Daniela Olbrychskiego poprosić, by został jego ojcem chrzestnym.

Propozycja spodobała się i jednocześnie wywołała falę sceptycyzmu związaną z możliwością przyjazdu aktora do Opola. Nie, nie jest to możliwe. Nie ma szans, aby Olbrychski teraz, kiedy jest u szczytu swej popularności, kiedy jest uwielbiany i rozrywany, przyjechał do nas - mówiono zgodnym chórem.

- Zaryzykujmy - powiedziałem, sięgając po telefon i prosząc o połączenie mnie z Teatrem Narodowym w Warszawie, w którym Olbrychski wówczas pracował. Był to jeden z najbardziej zadziwiających zbiegów okoliczności, jaki zdarzył się w moim życiu. Gdy uzyskałem połączenie z Teatrem Narodowym, na pytanie, czy mogę rozmawiać z Danielem Olbrychskim, uzyskałem odpowiedź, jak się później okazało, inspicjentki: - Tak, mamy właśnie próbę "Hamleta", Daniel gdzieś się tutaj kręci, zaraz go poproszę.

Po kilku minutach usłyszałem głos Daniela Olbrychskiego. Przedstawiłem się i powiedziałem: - Oddajemy w Opolu piękny, nowoczesny akademik, najwyższy budynek w mieście. Naszym marzeniem jest, aby pan, jako Kmicic, był jego ojcem chrzestnym, Czy jest to możliwe?. "Świetny pomysł - usłyszałem. Bardzo mi to odpowiada. Przyjadę".

Jakie powinienem przygotować honorarium? "Żadnego, proszę tylko przygotować skrzynkę wódki, parę osób, które grają na gitarach, i klub na około 50 osób, tak żebyśmy mogli uczcić te chrzciny i prześpiewać całą noc. Przyjadę z Marylą Rodowicz, która w tym wypadku wcieli się w postać Oleńki".

Oniemiały odłożyłem telefon. A gdy powiedziałem zebranym, że Olbrychski przyjeżdża, nastąpiła euforia, której czas nigdy w mej pamięci nie zatrze.

Olbrychski przybył do Opola tuż po warszawskiej premierze "Potopu", która miała miejsce 10 października 1974 r. Uroczystość nadania imienia nowemu akademikowi ściągnęła do miasteczka akademickiego tysiące widzów i fanów Olbrychskiego, którzy w napięciu czekali na przybycie ojca chrzestnego.

Daniel Olbrychski w stroju Kmicica, z Marylą Rodowicz u boku, ucharakteryzowaną na Oleńkę, szablą przeciął wstęgę przegradzającą wejście do nowego akademika. A później w klubie, który otrzymał imię "Oleńka", a którego matką chrzestną była Maryla Rodowicz, recytował Norwidowski "Forepian Chopina".

Po części oficjalnej odbyło się w klubie "Skrzat" w domu studenckim "Mrowisko" całonocne spotkanie, którego gospodarzem był ówczesny przewodniczący komisji kultury RU ZSP Bogusław Nierenberg (obecnie prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego).

Maryla Rodowicz śpiewała swe najgłośniejsze przeboje, m.in. "Do łezki łezka", ze słowami Jonasza Kofty - piosenkę, która była wówczas na pierwszym miejscu list przebojów w Polsce. Daniel Olbrychski recytował słynny Szekspirowski monolog "Być, albo nie być" i "Odę do młodości" Adama Mickiewicza, a zespół muzyczny klubu "Skrzat" przypominał najpopularniejsze rajdowe piosenki studenckie.

Decyzja o przyjeździe Daniela Olbrychskiego na chrzciny "Kmicica" do Opola pokazuje jego charakter - bezinteresowność, spontaniczność, zadziwiającą fantazję, szybką zdolność do przyjaźni. Tej młodzieńczej fanaberii Olbrychskiego z przyjazdem na chrzciny "Kmicica" do Opola (a przypomnę, że był wówczas wyjątkowo zajęty i u szczytu popularności) nigdy w Opolu, a szczególnie na Uniwersytecie Opolskim nie zapomnimy.

Tamto wydarzenie obrosło legendą, zmitologizowało się i na trwale związało Olbrychskiego z Uniwersytetem Opolskim. Od 35 lat na elewacji potężnego, 11-kondygnacyjnego domu studenckiego widnieje jego wizerunek.

Obecnie Uniwersytet Opolski wyróżnia Daniela Olbrychskiego najwyższą swą godnością - doktoratem honoris causa "za ogromny ładunek edukacyjny, moralny i patriotyzm emanujący z jego artystycznych dokonań".

Jutro (9 marca) w nto rozmowa z Danielem Olbrychskim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska