Doktor Szychowska. Czarna owca wśród białych kitlów

Redakcja
Dr Zofia Szychowska: - Nie mogłam żyć w zakłamaniu.
Dr Zofia Szychowska: - Nie mogłam żyć w zakłamaniu. Paweł Stauffer
Doktor Szychowska, pediatra z Wrocławia, ośmieliła się 12 lat temu skrytykować swoich kolegów. Została za to dotkliwie ukarana, czego skutki odczuwa do dziś.

W pewnym momencie spadłam na takie dno, że zawołałam: Boże, ratuj! - mówi drżącym głosem Zofia Szychowska. - Byłam karana jako nauczyciel akademicki w akademii medycznej, jako lekarz przez sądy lekarskie, które nigdy nie badały, czy mówię prawdę. Zostałam całkowicie odsunięta od pacjentów. Gdy w końcu Trybunał Konstytucyjny orzekł, że nie dopuściłam się niczego złego, chciałam spalić wszystkie dokumenty i zapomnieć o całej sprawie.

Ale wstąpił we mnie wtedy taki gniew, że powiedziałam sobie: zło i kłamstwo nie mogą królować. Dlatego będę walczyć do końca, aż do uniewinnienia.

Była wzorową studentką, dlatego po ukończeniu nauki, bez problemu została na uczelni. Dostała etat w Katedrze i Klinice Chorób Zakaźnych Wieku Dziecięcego Akademii Medycznej we Wrocławiu. Zrobiła specjalizację z pediatrii, potem z chorób zakaźnych, obroniła doktorat, zaliczyła habilitację.

Szybko i efektownie wspinała się po szczeblach kariery. W latach 90. skorzystała ze stypendium rządu francuskiego i uzupełniała wiedzę w Paryżu. Zbierała same pochlebne opinie, doczekała się pierwszych doktorantów. Ale potem przyszedł krach. W klinice za jej przyczyną wybuchł skandal.

- Ja nie mogłam żyć w zakłamaniu - podkreśla pani doktor. - Dlatego wystąpiłam w obronie małych pacjentów, bo uznałam, że dzieje im się krzywda, już nie mogłam dłużej na to patrzeć. I tak uraziłam świętości, które były nietykalne.

Zofia Szychowska zakwestionowała metody stosowane w klinice. Chodziło o kontrolne punkcje lędźwiowe wykonywane u dzieci, które przeszły zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych jako powikłanie po śwince.

- Punkcje odbywały się bez zgody komisji etyki i rodziców, wyłącznie w celach badawczych, nie miały żadnego uzasadnienia medycznego - zaznacza pani doktor. - Te dzieci cierpiały potem z bólu, aż 30 procent z nich miało komplikacje, co tylko przedłużało hospitalizację.

Uważałam, że wystarczy jedna punkcja, przed rozpoczęciem leczenia, w celu postawienia rozpoznania. Druga była niepotrzebna. Jednak nikt nie chciał mnie słuchać. I zaczęło się misterne wykańczanie mnie krok po kroku.

Pewnie cała sprawa nie wydostałaby się poza mury kliniki, gdyby nie fakt, że doktor Szychowska udzieliła dwóch wywiadów znanemu ogólnopolskiemu tygodnikowi. Potem wystąpiła w telewizji. Wywołała lawinę, która zatrzęsła kliniką, uraziła ambicje utytułowanych osób, podważyła niekwestionowane autorytety. Doktor Szychowska została jednak poraniona najbardziej.

Kto własne gniazdo kala

Zdaniem kolegów po fachu lekarka popełniła grzech najcięższy: naruszyła art. 52 Kodeksu etyki lekarskiej, który mówi, że "lekarz powinien zachować szczególną ostrożność w formułowaniu opinii o działalności zawodowej innego lekarza, w szczególności nie powinien publicznie dyskredytować go w jakikolwiek sposób".

W praktyce każdy medyk wie, co to oznacza: lekarz nie może krytykować lekarza, bo ciężko tego pożałuje. Tak stało się tym razem. Doktor Szychowska stanęła przez Sądem Lekarskim Dolnośląskiej Izby Lekarskiej we Wrocławiu, który ukarał ją naganą. Wprawdzie potem Naczelny Sąd Lekarski zamienił ją na upomnienie, lecz lekarce niewiele to dało. Bo w klinice, jak twierdzi pani doktor, urządzono jej piekło, osądzono na swój sposób.

- Od tamtej pory nie mogłam wejść na oddział, zbliżyć się do pacjentów ani nawet wziąć do ręki żadnej z historii chorób - opowiada ukarana lekarka. - Zabroniono mi wstępu do gabinetu zabiegowego, zamknięto przede mną szafkę z lekami. Nie mogłam skończyć grantu naukowego, bo probówki z surowicami, które wykorzystywałam do badań, gdzieś przepadły. Zaczęłam być traktowana jak powietrze.

Zostałam nawet oskarżona o kradzież dokumentów z biurka innego lekarza, ale na szczęście się znalazły. Przez jakiś czas klinika zatrudniała mnie jako konsultanta na 15 minut dziennie, za co płacono mi 100 zł. Musiałam jednak nieustannie czekać pod telefonem, aż zadzwoni sekretarka i powie, kiedy ewentualnie mam przyjechać. Chcieli mnie po prostu poniżyć.

- Od 2004 roku już w ogóle nie mam wstępu do kliniki - dodaje pani doktor. - Pozbawiono mnie gabinetu, a na portierni mają zakaz wydawania mi kluczy. Nie mogę już leczyć. Przypłaciłam to zdrowiem, przez rok leczyłam się na depresję.

Doktor Szychowska może wejść tylko do budynku, gdzie odbywają się zajęcia ze studentami. Prowadzi seminaria, ale też w ograniczonym zakresie. Ma zajęcia od godz. 8.00 do 9.00 rano, a potem dopiero od 14.00. Mieszka pod Wrocławiem, więc w czasie przerwy do domu nie może wrócić, trzeba czekać.

- Błąkam się po uczelni, po mieście - dodaje. - Prosiłam o zmianę godzin, bez skutku.
- Mam czworo dzieci, troje to już ludzie dorośli, ale w domu jest z nami niepełnosprawna córka, która nigdy nie będzie samodzielna - mówi doktor Szychowska. - Niedawno mąż zachorował na raka. Z powodu utraty pracy w klinice pogorszyła się moja sytuacja materialna, niewiele zarabiam. Sama nie wiem, jak ja to wszystko jeszcze wytrzymuję. Izby lekarskie mnie ścigają, nikt nie zaproponował mi choćby zapomogi.

W twarz

Najbardziej iskrzyło w klinice między Zofią Szychowską, a prof. Irmą Kacprzak-Bergman, byłą kierownik, od kilku lat na emeryturze. Szychowska zarzuciła swojej przełożonej wykonanie nieetycznych punkcji u 40 dzieci. Bergman robiła wszystko, żeby swoją oponentkę wyrzucić. Postronni obserwatorzy twierdzą, że obie panie walczyły o to, żeby zostać kierownikiem kliniki. Szychowska przegrała.

- Co myśmy przez doktor Szychowską przeżyli, to się w głowie nie mieści - tak to widzi prof. Irma Kacprzak-Bergman. - Przez kilkanaście lat urządzała nam gehennę. Mówiła nieprawdę, naruszała dobre imię moje i uczelni. Stanowczo oznajmiam, że na wykonywanie punkcji miałam zgodę zarówno rodziców dzieci, jak i komisji etyki. Dostałam na to grant z Komisji Badań Naukowych.

To mnie wszyscy podziwiali, że wytrzymywałam te wszystkie oskarżenia. Uważam, że nie zawsze pierwsza punkcja daje miarodajny obraz choroby. Dlatego jestem zwolenniczką wykonywania drugiej, w celu wykluczenia wątpliwości.

Doktor Szychowska, jak twierdzi anonimowo współpracownik obu kobiet, podchodziła do rodziców i radziła im, żeby zabierali swoje dzieci z kliniki, bo grozi im niebezpieczeństwo.

Między obiema paniami doszło do takiej nienawiści, że posunęły się do rękocznów. Szychowska dała Bergman w twarz.

- To nieprawda - zaprzecza Zofia Szychowska. - Ja się spieszyłam do domu, żeby nakarmić córkę, która była wtedy malutka, a pani profesor nie chciała mnie puścić i mnie przytrzymywała. Wyszarpnęłam się, to wszystko.

- Pani doktor uderzyła mnie na odlew w twarz, była rozprawa i sąd uznał, że jest winna - ripostuje prof. Bergman. - Ale ja już nie chcę na ten temat rozmawiać.

Upomnienie

W roku 2008 Trybunał Konstytucyjny, do którego dr Szychowska zgłosiła się po pomoc, uznał, że artykuł 52 jest niezgodny z konstytucją. Ta zapewnia bowiem wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. Dlatego doktor Szychowska wniosła o wznowienie procesu i uniewinnienie. Kolejna rozprawa, 30 czerwca, toczyła się - na polecenie Naczelnego Sądu Lekarskiego - w Opolskiej Izbie Lekarskiej. Ale nie poszła po myśli oskarżonej.

- Trybunał nie nakazał zmiany artykułu 52 Kodeksu etyki lekarskiej, tylko zmianę wykładni - stwierdza dr n. med. Zbigniew Kuzyszyn, okręgowy orzecznik odpowiedzialności zawodowej OIL w Opolu. - W praktyce oznacza to, że za każdym razem, gdy kolega podważy autorytet kolegi po fachu, sąd lekarski musi zbadać, czy krytyczna wypowiedź jednego lekarza na temat innego jest prawdziwa i czy krytykujący kierował się dobrem pacjenta, a nie osobistymi pobudkami.

Uznałem, że doktor Szychowska kierowała się karierą. Dlatego upomnienie, które dostała, jest zasadne. Sąd lekarski nie widzi podstaw do uniewinnienia.

Ostatnie starcie

Po rozprawie, która toczyła się przed sądem w Opolskiej Izbie Lekarskiej, Zofia Szychowska podeszła do byłej przełożonej i powiedziała: - Pani profesor, proszę o wybaczenie. Ale pojednanie się nie powiodło.
- Musiałaby pani to zrobić publicznie - odpowiedziała Irma Kacprzak-Bergman. - Za dużo szkód pani narobiła, a sobie złamała karierę, która tak pięknie się zapowiadała.

Dr n. med. Marek Wroński z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, ekspert w sprawach patologii nauki, obrońca oskarżonej lekarki: - Doktor Szychowska była nośnikiem czegoś nowego, wiedzy zdobytej m.in. za granicą, która dopiero się wtedy przebijała. To był jej głos osobisty w interesie dzieci, które nie potrafią się bronić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska