Gniazdownicy - dorosłe pociechy na lata wracają do domu rodziców

Lina Szejner
Wspólne gospodarstwo domowe frustruje i młodych, i ich rodziców. Bo jest efektem zgniłego kompromisu.
Wspólne gospodarstwo domowe frustruje i młodych, i ich rodziców. Bo jest efektem zgniłego kompromisu. 123rf
Dawniej rodzicom trudno było zapełnić pustkę po odejściu dziecka „na swoje”, a dziś zwracają się do psychologa po radę, jak zorganizować wspólne życie i co zrobić, by wreszcie wyfrunęło z gniazda.

Asia studiowała ekonomię w Warszawie - opowiada jej mama Anna. Tam poznała Adama. Chodzili ze sobą aż do ukończenia studiów. Gdy okazało się, że moja córka spodziewa się dziecka, myślałam, że się pobiorą i razem stworzą rodzinę. Z mężem zadeklarowaliśmy nawet skromną finansową pomoc z naszych emerytur. Przyszły tatuś stwierdził jednak, że w jego życiowych planach jeszcze nie ma dziecka, ponieważ zamierza wyjechać za granicę. Obiecał tylko płacić alimenty. Córka była w szoku, my zresztą też. Z dyplomem wróciła do Opola i zamieszkała u nas w swoim dawnym pokoju. Całymi dniami nie wychodziła z domu, a my podsuwaliśmy jej jedzenie. Narodziny wnuczki było przełomem. Ojciec malutkiej „rozpłynął się” gdzieś w świecie, a Asia zdała sobie sprawę z tego, że jest teraz odpowiedzialna za los córki.

Jej plan był rozsądny: znajdzie pracę, wynajmie małe mieszkanko w pobliżu naszego, byśmy mogli jej pomagać, a z czasem może ułoży sobie życie z kimś innym. Wysyłała dziesiątki CV do różnych firm. Większość nie odpowiadała. Czasem zapraszano dziewczynę na rozmowy, ale gdy usłyszano, że ma dziecko, nadzieja na pracę znikała. Rejestracja w PUP przyniosła rezultat: Asia otrzymała kilkumiesięczny staż w jednej z opolskich firm, ale etatu - nie. Na jej miejsce zatrudniono potem czasowo następnego stażystę. Urząd pracy zaproponował jej kurs księgowości. Skończyła go i szukała zatrudnienia w biurach podatkowych. Nie dostawała, bo... nie ma doświadczenia. No i ma dziecko. Aż się wierzyć nie chce, ale tak minęło aż pięć lat. Asia jest na naszym utrzymaniu. Pobiera zasiłek „z opieki”. Ima się różnych dorywczych zajęć: korepetycji z matematyki, pomocy w cukierni u znajomych. Jej nieustające starania o pracę przyniosły wreszcie rezultat: od dwóch miesięcy ma pracę w firmie podatkowej, ale czy zakotwiczy tam na stałe i czy kiedykolwiek będzie mogła się od nas wyprowadzić?

Matka Janka wychowała chłopca sama. Nie miała z nim kłopotów. Uczył się dobrze, uprawiał sport i wydawało się, że gdy skończy studia (informatyka), stanie na własnych nogach, bo taki zawód daje nadzieję na dobrą pracę i samodzielność. Janek po skończeniu studiów „zaczepił się” w jakiejś wrocławskiej firmie i wynajął mieszkanie z dwoma kolegami. Po roku obaj koledzy zdecydowali się jednak szukać szczęścia za granicą, a Janek wrócił do domu, do Opola. Mama początkowo była nawet z tego zadowolona. Znów miała się o kogo troszczyć. Janek postanowił skończyć jeszcze studia podyplomowe. Ona zarabiała dobrze, więc bez wahania zaproponowała, by się nie dokładał do „życia”. Kiedy jednak po trzech latach jej syn nadal pozostaje na jej utrzymaniu, coraz bardziej się niepokoi. Jakieś dorywcze prace zlecone nie dają stabilizacji, a pieniądze z nich syn wydaje na swoje pasje i wakacje. Ma dziewczynę, ale nie zamierza się żenić, bo - jak mówi - tak jest mu dobrze. Kobieta nie wie, jak postąpić, by syn wreszcie zaczął samodzielne życie.
Marta skończyła pomaturalne technikum dentystyczne. Wydawało się, że z konkretnym zawodem szybko znajdzie pracę. I tak też było. Pracodawca nie zawarł z nią jednak żadnej umowy, tylko obiecywał, że zrobi to po okresie próbnym. Marta mieszkała w domu rodziców. Po dwóch latach znalazła we Wrocławiu pracę w prywatnej firmie protetycznej i dostała umowę na czas nieokreślony. Mieszkania nie wynajęła, bo nie byłaby w stanie się utrzymać. Dojeżdżała do pracy. Wracała z niej późnym wieczorem i często nie miała nawet wolnych sobót. Jej życie dzieliło się na pracę, dojazdy i sen. Pewnego dnia przypadkiem zobaczyła ofertę pracy w specjalistycznym piśmie. Była z Berlina, ale Marta nie wahała się. Pojechała.

Dostała pracę na warunkach, o których tutaj mogła tylko marzyć, mimo niedoskonałej znajomości języka. Zarobki pozwoliły na wynajęcie niedużego mieszkania w przyzwoitej dzielnicy. Pracuje tyle, na ile zezwala tamtejszy kodeks pracy. Czasem, przed świętami i wakacjami, zleceń jest więcej, ale wtedy też więcej zarabia. Wydaje pieniądze rozsądnie, więc stać ją na utrzymanie mieszkania, korzystanie z rozrywek oraz dwukrotne w ciągu roku wczasy za granicą. I Marta, i jej rodzice zadają sobie tylko pytanie: dlaczego nie mogło tak być w rodzinnym kraju?

Profesor Robert Rauziński, który od lat śledzi procesy społeczne zachodzące w naszym kraju, zwraca uwagę na migrację młodego pokolenia.
- Jest ono dobrze przygotowane do samodzielnego życia. Ponad 40 proc. młodych ludzi ma wyższe wykształcenie, więc kapitał ludzki się umacnia, ale zdecydowana większość młodych po studiach albo nie wraca do domów i szuka szczęścia za granicą, albo też wraca do rodziców, ponieważ nie jest w stanie usamodzielnić się, kupić mieszkania na kredyt lub płacić za jego wynajęcie. Zbyt wysokie kredyty i niskie zarobki wpływają na znaczne opóźnienie decyzji o założeniu rodziny i posiadaniu dzieci.

Prof. Rauziński podkreśla też, że w perspektywie historycznej aspiracje młodych były znacznie skromniejsze. Po wojnie ludzie niewiele potrzebowali do szczęścia - wystarczyło jedzenie i ubranie oraz skromny dach nad głową. Następne pokolenie marzyło o wygodnym mieszkaniu, potem domku i samochodzie. Teraz następuje ekonomizacja młodych ludzi. Mają wielkie materialne aspiracje, które stoją w dysproporcji do możliwości. Niemożność zrealizowania marzeń sprawia, że przeczekują kilka lat u rodziców i wchodzą w nieformalne związki. Żyją „na kocią łapę”, a każde z partnerów mieszka u swoich rodziców. Tak jest zwłaszcza w dużych miastach. Mniejsze miasteczka wyludniają się. Brak pracy zachęca do migracji. Mekką są wielkie ośrodki, a gdy i tam nie ma perspektyw na realizację ambicji, młodzi wyjeżdżają za granicę, a ich liczba jest zatrważająco duża - 2,5 mln osób. Opole opuszcza ponad 70 proc. absolwentów wyższych i średnich szkół. Rozluźniają się - wcześniej bardzo trwałe - więzi rodzinne, regionalne i parafialne.

Dawniej jednym z motywów szybkiego dążenia do samodzielności było wyrwanie się spod kurateli rodziców. Teraz rodzice przymykają oczy na nieformalne związki dzieci. Młodzi mężczyźni, którym nie bije biologiczny zegar, mogą w „stanie oczekiwania” żyć latami.
- Jeśli pełnoletnie dziecko nie wyprowadziło się po ukończeniu szkoły z domu lub też do niego wróciło, ponieważ chce skończyć studia podyplomowe, kurs lub drugi kierunek studiów, rodzice powinni z nim zawrzeć umowę - radzi Ewa Gaworska, psycholog z Opola. Należy wspólnie określić, jak długo potrzebna będzie ich pomoc. Jeśli ich na to stać, mogą ją zadeklarować na określony wspólnie czas, a po jego upływie powinni egzekwować stanowczo, by potomek rozpoczął samodzielne życie poza rodzinnym domem. Gorzej, gdy młody człowiek nie ma żadnego planu na własne życie i nie uczestniczy w podstawowych wydatkach, mówiąc: znajdźcie mi pracę, to będzie inaczej. W taki sposób przerzuca odpowiedzialność na rodziców, którzy dają przyzwolenie na taki styl życia, bo nie widzą wyjścia. Czasem bywa to spowodowane niepowodzeniami w poszukiwaniu pracy, ale wtedy trzeba z synem czy córką rozmawiać, mobilizować i monitorować jego starania. Bywa i tak (a dotyczy to zwłaszcza matek, które samotnie wychowywały potomka), że to one nie pozwalają dzieciom dorosnąć emocjonalnie w obawie, że stracą nad nim kontrolę i cel życia.

Włosi mówią o nich bamboccioni

Z badań polskich ośrodków uniwersyteckich oraz Instytutu Millward Brown wynika, że szybko rośnie w naszym kraju liczba dorosłych dzieci pozostających na utrzymaniu rodziny (z 38,8 do ponad 43 proc.). Polska w tej „kategorii” wysforowała się na I miejsce w Europie, wyprzedzając Włochów, którzy jeszcze do niedawna znani byli m.in. z tego, że dorośli mężczyźni, których zwano tam bamboccioni, ciągle przebywali pod rodzinnym dachem. O tym, że może być zupełnie inaczej, świadczą statystyki w krajach skandynawskich, w których ze wsparcia rodziców korzysta zaledwie kilka procent młodych ludzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska