Horror w Pasikurowicach: Potwór niczego nie żałuje

fot. Tomasz Dragan
Dom w Pasikurowicach. Za tymi murami latami rozgrywał się dramat Alicji.
Dom w Pasikurowicach. Za tymi murami latami rozgrywał się dramat Alicji. fot. Tomasz Dragan
Krzysztof B. przez sześć lat gwałcił córkę. - To diabeł - mówią o nim sąsiedzi. Nasi reporterzy byli w Pasikurowicach i w Grodzisku na Podlasiu.

Piękne miejsce na dom. Wprost idealne, zwłaszcza dla tego, kto chce zażyć spokoju. Ulica Lipowa w podwrocławskich Pasikurowicach to odludzie. Wkoło stoją same świeże, kolorowe kanadyjki, przy każdej kawał potężnego ogrodu. Nikt niczego nie usłyszy, bo domy tu stoją oddalone od siebie kilkadziesiąt metrów. Wśród nich tylko jeden klocek z ogromną stodołą. Szary, nawet obskurny.
Furtka spięta łańcuchem z kilogramową kłódą.

- Nie wiedzieliśmy, że mieszka tam szatan. Przysięgam Panu Bogu i Najświętszej Panience. Nie wiedzieliśmy - Wanda Fidler, sołtys Pasikurowic, kilka razy kreśli znak krzyża na swoim ciele. Składa ręce, chwyta się za głowę. - Gdyby nawet Ala, jego córka, coś powiedziała. Albo Teresa, jej matka. Przecież nasza wieś to wschodniacka krew. Kresowa. Ludzie są zżyci. Zaraz by jej pomogli. Nikt nie myślał, że ten Krzysiek, taki spokojny człowiek, jest zboczeńcem. Potworne!

Krzysztof B. wziął się z wojska, był żołnierzem zawodowym. Kilka kilometrów od Pasikurowic wojacy mają poligon. Za komuny często armiści zaglądali do wsi, po wódkę, zabawić się. A niektórzy i po żonę. Wpadła mu w oko Teresa. Mieszkała z rodzicami, właśnie na Lipowej. Tak naprawdę to byli jej opiekunowie, bo dziewczyna została przygarnięta z domu dziecka. Kiedy ją wzięli z bidula, mieli już dobrze po pięćdziesiątce. Pojawienie się w domu młodego chłopa było jak zbawienie. Zwłaszcza że Krzysiek umiał zrobić wszystko. Taka złota rączka z niego była. Gospodarkę miał kto obrobić. Obejście uporządkować.

- W wojsku nie zagrzał długo miejsca. Ciągle uciekał z jednostki, siedział w areszcie. W Pasikurowicach mówili nawet na niego dezerter. W końcu armia dała sobie z nim spokój i go zwolnili - mówi jeden z emerytowanych żołnierzy, dawnych kolegów z wojska.

B. szybko stanął na nogi. Założył swój własny interes. Naprawę samochodów i lakiernictwo. I przede wszystkim dla ludzi był miły, do kieliszka nie zaglądał. No wzór męża po prostu... W 1986 Krzyśkowi i Teresie urodziła się Alicja. Na kolejne dziecko czekali 9 lat. W 1997 urodził się Jasiu. Pięć lat później umarli rodzice Teresy.

- Fachura był z tego Krzyśka, nie ma co gadać. Lakierował dobrze. Przez pierwsze lata warsztat hulał mu jak ta lala - mówi Józef Pierścień, sąsiad. - Ludzie mówili, że on jakiś taki za spokojny się wydaje. Grzeczny, uśmiechnięty. I uczynny był. Jak coś trzeba było zrobić, pomóc sąsiadom, zawsze się ofiarował. Od kolegów stronił. Mówił, że robota jest ważniejsza.

- Wtedy nie myślało się, że coś się dzieje u nich w domu - opowiada Ala, sklepowa, rówieśniczka Teresy. - Nawet ludzie się dziwili, jaka ta Ala jest spokojna. Nie to co inne dziewuchy. Dyskoteki, stroje, chłopcy w głowie. A ona nie. Tylko dom, szkoła. Czasem do sklepu wpadała. Teraz może się człowiek i zastanawia, dlaczego chodziła wszędzie zawsze z mamą. Nigdy nie miała żadnych koleżanek. Bawiła się przeważnie sama. Później zajmowała się małym Jasiem. Dzisiaj już wiemy, że skrywała ten dramat w sobie.

Urządził im obóz
Przywiązanie do kaloryfera jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Tym bardziej klepnięcie po tyłku córki czy delikatne uderzenie z "liścia" w policzek żony. Tak dla jasności, by wiedziały, kto jest głową rodziny. Bo jak inaczej porządek trzymać w domu. Ohydne?

- Skąd! Człowiek robi cały czas, a baby tylko marudzą - argumentuje Janusz. Z chęcią opowiada nam o tych sposobach wychowawczych rodziny Krzyśka. Janusz był jego najlepszym znajomym. Kilka razy widział, jak na zapleczu warsztatu B. musztrował żonę z córką. Janusz więcej nie powie, bo jest zarobiony. Razem z trzema kumplami na schodach wiejskiego klubu pracują teraz w prostym winie.
- Ja powiem prawdę, jak było - pęka Grzesiek, pierwszy z brzegu. - Głupi jesteś - powstrzymują go koledzy. - Policja przeczyta artykuł i cię na świadka wezmą. Ale Grzesiek ich nie słucha:

- Pracowałem u niego, wariat był i tyle. Wariat! Dezerter! Tak na niego wołali. Nieboszczkę babkę trzymał przez ostatnie lata życia w piwnicy. Teresa z córką bały się go jak cholera. Ale co nas to obchodziło. Ich sprawa była i tyle. Nie wiedzieliśmy, że on robi takie rzeczy. Sam bym ch... ukatrupił, gdybym tylko wiedział. Teraz już nam się rozjaśnia, dlaczego tak te okna przemurowywał. Bał się pewnie, że ludzie go zobaczą, jak chodzi do pokoju córki.

- Z żoną mógł robić wszystko - mówią koledzy Grześka. Po to ona jest. Ale z własną córką? Takiego to tylko w łeb i nożem.

- Na zewnątrz, tak do ludzi, no to może trochę za bardzo był ostry wobec Jasia. Jak to były trep - dodaje Janusz. - Z tymi oknami to myśleliśmy, że chce po prostu na ogrzewaniu zaoszczędzić. Mniejsze okna to mniej ciepła ucieka. A on po prostu zwykły obóz im urządził. Niechby tutaj wrócił. Miałby mordę na keczup przerobioną. My tu, panie, wszyscy ze Wschodu, u nas od razu by go dosięgnęła surowa ręka ludowej sprawiedliwości.

Jak Ala dostała brzucha
Pięć lat temu stało się coś, czego do dzisiaj wieś nie potrafi wytłumaczyć. Co prawda sprawą zajmowała się policja, ale nikt nie wie, co udało im się ustalić. Ani Teresa, ani Krzysiek nie siedzieli, nie byli też zatrzymani.

Teresa poroniła. Była w ciąży, a on ją pobił tak, że dostała krwotoku. Płód znaleźli w szambie - opowiada pani sołtys. - Wtedy kręciło się koło nich pełno policji. Ale ostatecznie nic z tego nie było, bo inaczej przecież Krzysiek poszedłby siedzieć.
Dlaczego wtedy nikogo nie zastanowiło, że w domu B. może dziać się coś dziwnego?

- Ależ nic się nie działo. One się nie skarżyły... - odpowiadają kobiety, sąsiadki rodziny B.

Ale na tym się nie skończyło. Tego samego roku Ala nieco przytyła. Wyraźnie widać było, że brzuch jej rośnie. Potem zniknęła na kilka miesięcy, a jak już była z powrotem, to pokazała się we wsi chudziutka. Jak dawniej. Poszła plotka, że Ala urodziła, ale dziecko poszło do adopcji. W ośrodku we Wrocławiu.

- Pytaliśmy Krzyśka, jak to się stało, że dziewczyna, która nigdzie nie chodzi, dostała brzucha - mówi pani sołtys. - Żadnego faceta, a tu ciąża nagle. Przecież, że nie jest wiatropylna. Wtedy on ze spokojem odpowiadał: to nie nasza sprawa, tylko jego rodzinna tragedia. Ludzie mu nawet współczuli. Przecież to dramat, jak jakiś chłopak zrobi dziecko dziewczynie i zniknie. Myśleliśmy, że Ala po prostu wyskoczyła gdzieś na imprezę i tam ją jakiś napalony chwycił. Nikt wtedy nie pomyślał, że to dziecko mogła mieć z własnym ojcem.

Cicha woda z tej Ali
W Pasikurowicach Ala miała jedną przyjaciółkę, Gosię. Razem chodziły do podstawówki a potem gimnazjum. Do szkoły średniej Ala już nie poszła. Ojciec się nie zgodził. Mówił, że obmyślił dla córki lepszą przyszłość.

- Wtedy nam się urwał kontakt - opowiada Gosia. - Wcześniej Ala nigdy nie wspominała, że ojciec jej coś robi. To była normalna dziewczyna, może trochę skryta. Taka bardzo spokojna. Właśnie tym wyróżniała się spośród innych. Jej ciąża? Jakoś tam sobie tłumaczyliśmy, że może ma chłopca. To straszne, co ją spotkało.

Dwa lata temu rodzina B. niespodziewanie się z Pasikurowic wyprowadziła. Ludzie we wsi mówili, że podobno gdzieś na wchód Polski. Ale nikt nie znał dokładnego adresu. Dom zajął komornik, jakieś długi musiały być. Takie życie.

No i te długi tak zmyliły ludzi. A Ala znów się zaokrągliła. Coś tam we wsi gadali, że ponoć znowu jest w ciąży i nie wiadomo z kim.

- Wtedy to nawet sobie myśleliśmy, że taka cicha woda z tej Ali… - kiwa głową pani sołtys.

Krzysiek wrócił do Pasikurowic we wtorek rano. Na ekranie telewizorów. Prowadzili go skutego do aresztu. Wszyscy go we wsi rozpoznali, choć mu zakryli w telewizorze oczy. On ma taką niewinną twarz….

- Diabeł, szatan. Nie człowiek - zakrywa oczy sołtysowa.
Kobiety w Pasikurowicach położyły już krzyżyk na Krzyśku. Jedynie Ala z Jasiem mogłaby jeszcze wrócić do wsi. Teresa już dla nich umarła.

- To nie matka, tylko potwór. Taki sam jak ten jej Krzysiu - mówi Ewa, dawna koleżanka Teresy. - Ona jest równie winna co ten zboczeniec. Czemu nikomu nie powiedziała, że on wykorzystuje córkę? Chyba aż tak go nie kochała, by pozwalać mu na takie straszne rzeczy. Cały czas mam przed oczami, jak ona idzie z tą biedną Alą przez wieś. Taka grzeczna kochająca mama. Dziwka i tyle! Diablica!

Patrzył na Alę lubieżnie
Jest wtorek. Drugi dzień, kiedy ta szokująca wiadomość obiegła Polskę. 45-letni Krzysztof B. jest w areszcie w Hajnówce.

W Grodzisku, małej gminnej wsi koło Siemiatycz, pełno dziennikarzy. Wozy transmisyjne ustawione na wprost domu Teresy i Krzysztofa B. "Polski Fritzl" - rozpisuje się już nawet i prasa zachodnia. Gazety porównują historię do tej ujawnionej w kwietniu w Austrii, kiedy mężczyzna więził w piwnicy swoją córkę i miał z nią siedmioro dzieci.

W Grodzisku wszyscy w szoku. Współczują dziewczynie. Nie dowierzają. Bo widzieli, jak chodziła po ulicy, do kościoła, do sklepu. I sama, i z matką. Trochę smutna, ale czy każdy musi się śmiać od razu.

- Oni nie są stąd. Przyjechali tu spod Wrocławia, dwa lata temu - tłumaczą mieszkańcy Grodziska, jakby to miało znaczenie. Ale w ten sposób chcą się odciąć od tej ponurej historii, bo u nich w okolicy takich rzeczy nie było. To przechodzi ludzkie pojęcie, żeby ojciec córkę, na oczach matki?

Teresa B. oprowadza po mieszkaniu. - Tu nasza sypialnia - pokazuje. Tam - za drzwiami - pokoik córki. To właściwie korytarzyk od ulicy, ale mąż urządził, żeby miała oddzielny kącik. Lustro na ścianie, półeczka, w rogu szafa. Wersalkę, na której spała, teraz przeniosły do kuchni, bo córka chciała się stamtąd wynieść. Odrzucało ją od tego miejsca. Za kuchnią pokój Janka, teraz ma 11 lat. Chodzi do piątej klasy. Jest w szkole. Co chwila dzwoni komórka. Pewnie wychowawczyni. Umówiły się, że Teresa przyjdzie po niego, ale jak ma wyjść, kiedy dziennikarze czają się na każdym kroku.

21-letniej Ali nie ma w domu. Jest w Siemiatyczach, pod opieką psychologa. Nie wiadomo, kiedy wróci. Przeżywa to bardzo. Jak się z tego otrząśnie? Matka nie wie. Na pewno zechce sobie ułożyć życie. Jest przecież jeszcze młoda. Ona jej pomoże, oczywiście na ile będzie mogła. Teresa B. mówi spokojnie, jakby dotyczyło to kogoś obcego. Nie płacze, nie krzyczy, nie wyzywa męża. Jaki był? Normalny. Nawet za wiele nie pił. Na święta, przy okazji jakiej większej. - Z córką te rzeczy robił na trzeźwo - dodaje. - Pewnie, że wiedziałam. Ale co ja mogłam? Nic nie mogłam. A kto by mi pomógł? Sama byłam, z małym dzieckiem. Sąsiedzi do nas nie przychodzili, on zabronił mi wszelkich kontaktów.

Na początku, kiedy Ala skończyła 14 lat i zaczęła dorastać, podskubywał, poklepywał ją po tyłku. Brał na kolana. Przytulał.

- Normalne to nie było - kręci głową Teresa B. - Siedzimy przy stole, jemy śniadanie, obiad, a on od niej wzroku nie może oderwać. Patrzył na córkę lubieżnie, pożądliwie. Początkowo krył się z tym. Jak próbowałam rozmawiać z nim na ten temat, zbywał mnie. To moja córka, czego się czepiasz, mam do niej prawo, odpowiadał. I zaczął gwałcić.

- Najpierw nie wiedziałam o tym, bo jak mieszkaliśmy pod Wrocławiem, to pokój córki był na górze - tłumaczy się Teresa B. - Ala jednak zaczęła się skarżyć, że ojciec robi "to" z nią. Płakała. Znalazłam jej pamiętnik. Opisywała tam wszystko. Byłam wstrząśnięta. Pokazałam mężowi. Zaprzeczył, zrobił mi awanturę. Pobił. Pamiętnik zniszczył. I dalej robił swoje. No i Ala zaszła w ciążę. No z nim, bo z kim innym? Powiedziała mi od razu, że z ojcem. Nie chciała jednak, żeby to ujawniać. Wstydziła się. Bo jak to? Z własnym ojcem? Pod ziemię trzeba by się zapaść. Ale przede wszystkim bała się - podkreśla Teresa. On ją szantażował. Miała wtedy 17 lat.

- A ja? Ja nie miałam nic do powiedzenia - kwituje Teresa.

Nikt się o nic nie pytał
W 2005 roku Alicja B. urodziła syna. Lekarzowi powiedziała, że ojciec jest nieznany i ona nie chce dziecka. Zostawia je w szpitalu. Ojciec tak kazał jej mówić. Nikt o nic więcej nie dopytywał. Gdyby ktoś wtedy bliżej się zainteresował, że nieletnia matka, dlaczego się nie uczy, może by się złamała i wyjawiła wszystko? Teresa nie wie. Wtedy jednak pojechała razem z mężem do szpitala i oboje podpisali dokumenty w imieniu córki o zrzeczeniu się praw rodzicielskich.

Co czuła jako matka? Żona? Jak mogła to wszystko znieść?.
Teresa B. wzrusza ramionami. - A co ja mogłam! Ja się bałam również.

- Jak tylko córka doszła do siebie po porodzie, to mąż znowu zaczął chodzić do jej pokoju. Bywało, że i dwa razy na tydzień. Wieczorami. Mówił, że chce u córki posłuchać muzyki, żeby się zrelaksować po całym dniu pracy. Zamykał drzwi na klucz, wyjmował klamkę. A mnie kazał oglądać telewizję. Więc nie wchodziłam tam. Zagroził, że nas zabije, jak powiemy. Jest moja, mówił o córce. Mam do niej prawo. Kobiety od tego są, żeby rodziły dzieci.

Dwa lata temu przenieśli się do Grodziska. Może Krzysztof B. obawiał się, że prawda wyjdzie na wierzch? Teresa potakuje. Mąż prowadził warsztat samochodowy, miał dużo klientów, przyjeżdżali z Wrocławia, bo brał taniej.
Wyjeżdżamy, powiedział któregoś dnia. Chcę być bliżej rodziny. Pochodzi z tych okolic. Za Grodziskiem mieszka jego matka.

Kupił drewniany domek stojący na uboczu wsi. Jego relacje z córką nie zmieniły się jednak. Dwa lata temu Ala urodziła drugiego syna. Już tutaj, w szpitalu w Siemiatyczach. Wersja dla lekarzy była taka sama jak poprzednio. Niechciana ciąża, dziecka się zrzeka. I znowu ojciec jej towarzyszył.

A dzieci? Teresa nie ma wątpliwości. - Ala nie chciałaby ich wychowywać. Przypominałyby o krzywdzie, którą nam zrobił. Nie interesowała się, gdzie trafiły. Dla niej to było zbyt bolesne przeżycie. Jak wyrzut sumienia. Nigdy nie wspomniała słowem, czy widziała je po porodzie, jakie były. Od razu powiedziała, że zostawia.

Powiecie, to zabiję
Więc dlaczego nie reagowała? To pytanie można powtarzać bez końca. Teresa powtarza w kółko: Bo się bała.

- Kiedy zapytałam córkę, czy chce to ujawnić, to ona, że nie, nigdy w życiu. Ojciec ją straszył. Zresztą mnie też. Nieraz uderzył. Wystarczyło, że się sprzeciwiłam. Groził, że stracimy życie. Bo to on jest górą. Nikt mu nic nie zrobi.

Janek o niczym nie wiedział. Całe szczęście, on chłopczyk, za mały jest. Nie zdawał sobie sprawy, dopiero teraz wyczuł, że coś złego dzieje się w domu. Zrobił się agresywny. Popsuł komputer, celowo zniszczył, żeby zwrócić na siebie uwagę - Teresa rozumie synka. Dyrektorce powiedział: wie pani, ja już nie mam taty, poszedł do innej kobiety. Ojciec był dla niego wszystkim. Przepadał za nim.

Teresa wtrąca te opowieści, bo chce się wytłumaczyć sama przed sobą. Jest jedynaczką. Przybrani rodzice byli dla niej bardzo dobrzy, dbali, szczególnie ojciec ją kochał. Broń Boże, nie tak jak jej mąż Alę. Zmarli jednak wcześnie, tata gdy miała 17 lat, mama w 1993 roku. Nie ma bliskich krewnych. Nie pracowała. Dom utrzymywał mąż. Była od niego całkowicie uzależniona. Nie mogła się sprzeciwić.
- Gdzie bym poszła z dziećmi, co bym zrobiła? - rozkłada bezradnie ręce. - On na wspomnienie o rozwodzie rzucał się do bicia. Wyzywał od najgorszych. I mnie, i córkę. Serce bolało, ale dla spokoju znosiłam wszystko. Żeby mieć dom, rodzinę.
- Przecież musieliśmy jakoś żyć - patrzy przed siebie. - Dlatego nigdzie nie poszłam, do nikogo nic nie mówiłam. Teraz bardzo żałuję. Bo powinnam od razu zawiadomić policję.

Na policję poszły obie
W styczniu Krzysiek wyjechał do Belgii. Miał ją też zabrać, żeby zarobić na wykończenie domu. Ale przyjechał na Wielkanoc i zmienił zdanie. Pojedzie z nim Ala. Ona się lepiej nada do pracy.

- Ja wiedziałam, o co jemu chodzi - mówi Teresa. Chce mieć ją tam dla siebie. Tak jak tutaj. Ja już jako żona się nie liczyłam. On zresztą nie krył, że woli młodsze. Córka? Jemu to nie przeszkadzało. Traktował jak coś normalnego.
Alicja nie chciała wyjeżdżać z ojcem. On jednak siłą na niej wymusił wyjazd. Ale długo z nim nie była. W lipcu wróciła do domu. Poznała chłopaka, skryła się u niego w Mierzynówce, to wieś obok. Ojciec jednak tam ją dopadł.

- Przyjechał w nocy z dwoma kuzynami - opowiada Teresa B. - Miał siekierę. Zastraszył tego chłopaka. Kazał Ali jechać do domu. Że niby tylko porozmawiają, wyjaśnią sobie wszystko i da jej spokój. Ona uwierzyła. I wtedy on ją wywiózł do swojej matki do Rzewuszek. Naopowiadał, że chodzi gdzie chce, puszczalska jest. Znowu postara się o dzieciaka. Musi ją pilnować, bo się zmarnuje. Ali udało się stamtąd uciec.

- I dopiero wtedy - wzdycha ciężko Teresa B. - Ala się zgodziła iść na policję.
Poszły obie. Bo jego już wtedy nie było w domu. Ukrywał się. Po tym najeździe na dom Jacka w Mierzynówce, on już czuł, że będzie go ścigać policja.

- A my poczułyśmy się nareszcie wolne - mówi Teresa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska