Jak na spowiedzi

Redakcja
Z o. Pawłem Pasierbkiem, jezuitą, duszpasterzem akademickim w Xaverianum, rozmawia Krzysztof Ogiolda

- Czy mamy do czynienia z kryzysem spowiedzi w Kościele?
- Kryzysowi spowiedzi w Kościele w Polsce przeczą choćby kolejki do spowiedzi wielkanocnej, które możemy właśnie obserwować. Ale wskazuje na to nie tylko spowiedź wielkanocna, która w jakiejś mierze jest dla katolików obowiązkowa. Dowodzi tego także praktyka codzienna. W ramach mszy akademickich w naszym kościele odprawianych dwa razy w tygodniu nie zdarzyło mi się w ciągu ponad trzech lat, bym nie wyspowiadał przy każdej z nich co najmniej kilku albo kilkunastu osób i co warto podkreślić, zazwyczaj studentów, a więc ludzi młodych i wykształconych. Sakrament pokuty jest ludziom potrzebny. Wiele osób umawia się na bardziej pogłębionej spowiedź, na rozmowę z księdzem, czasem poza konfesjonałem.
- Nie zaciera to różnicy między spowedzią a rozmową?
- Najczęściej ktoś przychodzi i mówi, że chciałby porozmawiać, a potem ta rozmowa przekształca się w spowiedź. To są bardzo ważne spotkania. One przeczą kryzysowi spowiedzi u nas. Chciałbym podkreślić, że w Polsce spowiada się regularnie bardzo wiele osób, choć prawdą jest, że większość poprzestaje na spowiedzi z okazji wielkich świąt. Inaczej sprawa wygląda z pewnością na Zachodzie. Miałem okazję trochę pracować we Włoszech i tam kolejek do konfesjonałów nie ma.
- A co mówi ksiądz ludziom, którzy rozpoczynają spowiedź wyznaniem, że nie mają grzechów?
- Jeden ze znanych mi księży zapytał kiedyś penitenta po takim wyznaniu, ile ten waży. A gdy ten się zdziwił, ksiądz zaproponował mu wolne miejsce w ołtarzu w zamian za stojącą tam przedtem figurę. Mężczyzna zreflektował się, i to już był dobry punkt wyjścia do spowiedzi. Kiedy ktoś mówi, że nie ma grzechu, pytam go, czy chce w konfesjonale zyskać prawdziwą pomoc, czy hokus-pokus w postaci formuły rozgrzeszenia. Staram się mu uświadomić, że do konfesjonału przychodzi się, by porozmawiać z Bogiem o swoim życiu. Nie zawsze jest to łatwe.
- Nawet doświadczenia turystyczne wystarczają, by się przekonać, że choćby w Niemczech obecni na mszy w niedzielę przystępują gremialnie do Komunii św., ale trudno zobaczyć ich przy konfesjonale.
- Trzeba uczciwie powiedzieć, że trudno też znaleźć w konfesjonale księdza. Wielu zachodnich księży ucieka trochę od tego problemu i powoli przyzwyczaja ludzi do tego, żeby się nie spowiadali. Inna sprawa, że tam zazwyczaj jest w parafii jeden ksiądz. Nie dość, że ma dużo zajęć, to w dodatku wszystkich zna i oni go znają, co skutecznie czasem deprymuje przed spowiedzią. Ale nic tu nie usprawiedliwia księdza, który unika spowiadania, bo w konfesjonale nikt go zastąpić nie może.
- A może do sakramentu pokuty spowiedź, czyli wyznanie grzechów, nie jest potrzebna. Może wystarczyłoby nabożeństwo pokutne zakończone ogólnym rozgrzeszeniem. Po co mówić swoje grzechy księdzu, skoro Pan Bóg i tak je zna?
- Ksiądz jest oczywiście także człowiekiem i - to trzeba podkreślić - bardzo grzesznym. Prawdą jest, że ksiądz moje wyznanie słyszy po to, by mógł mi pomóc pokierować swoim życiem, pośredniczy w kontakcie z Bogiem, ale spowiadam się jednak Panu Bogu. Trzeba się tu odwołać do wielowiekowej praktyki i doświadczenia Kościoła, która właśnie taką a nie inną praktykę spowiedzi świętej wypracowała. Jest pokusa poprzestania na ogólnym rozgrzeszeniu, bo to jest łatwiejsze. Przecież ja też, gdy idę do spowiedzi, to nie idę z uśmiechem na twarzy: jak fajnie, że komuś powiem o swoich grzechach. Odczuwam wstyd, ale on też jest potrzebny, bo mi uświadamia, że coś rozwaliłem w swoim życiu. Ten wstyd jest już częścią mojego żalu za grzechy.
- Przeciętny katolik u nas może przystępującego do spowiedzi księdza przez całe życie nie zobaczyć.
- Zapewniam, że księża przystępują do sakramentu pokuty, choć rzeczywiście najczęściej nie na oczach ludzi. Zdarza się coraz częściej, że rekolekcje wielkopostne kończą się nabożeństwem pokutnym dla całej parafii, a w jego ramach najpierw spowiadają się księża, a potem inni parafianie. To jeszcze nie jest praktyka powszechna, ale przyznaję, że taki przykład może ludziom pomóc w przełamaniu pewnego lęku przed spowiedzią.
- Trudno zaprzeczyć, że są ludzie, którzy mają psychiczne zahamowania przed wyznawaniem grzechów. Jedna ze znanych kobiet-polityków wyznała kiedyś, że nie jest w stanie zmusić się do wyznawania intymnych spraw swojego życia obcemu mężczyźnie i to jeszcze klęcząc przed nim na kolanach.
- Takie zahamowania istnieją i nie można obok nich przechodzić obojętnie. Są ludzie, którzy ze względu na to, że zostali podczas sakramentu pokuty zranieni, mają tak duży blok psychiczny, że jest im trudno się spowiadać. Ale to nie są argumenty za tym, by formę spowiedzi zmieniać. Ktoś, kto tak zablokowany - czasem przez wiele lat - wreszcie się przełamuje, nierzadko w jakiejś sytuacji granicznej, w zagrożeniu życia, i do spowiedzi przychodzi, odczuwa potem ogromną ulgę. Człowiek musi swoje ograniczenia pokonywać. Nie osądzam jednak tych osób zablokowanych. Pochylam się nad ich problemem, czasem nad tragedią. Oby znaleźli kogoś, kto się im pomoże przełamać.
- Czyli kogo?
- Tego, kto na nich popatrzy normalnie, z miłością. Jak Pan Jezus na jawnogrzesznicę w Ewangelii. Pewnie pierwszy raz spotkała mężczyznę, który nie patrzył na nią ani z pożądaniem, ani z pogardą czy potępieniem. Jak go znalazła, konsekwencja była już prosta: idź i nie grzesz więcej.
- Czy zawsze udaje się spowiednikom naśladować w tym Pana Jezusa?
- Nie zawsze, bo jesteśmy ludźmi. Więc czasem nie dorastamy do roli, jaką spełniamy. Nie chwytamy wagi sprawy czy delikatności rzeczy. Nie pomaga w dobrym spowiadaniu pośpiech, a trudno go uniknąć, gdy pod konfesjonałem stoi kilkunastometrowa czasem kolejka. Ale jedno chcę podkreślić. Jestem przekonany, że tam, gdzie dochodzi w sakramencie pokuty do jakichś trudnych historii, tam nie wynikają one ze złej woli księdza. Nie wyobrażam sobie, że ktoś siada w konfesjonale, by spowiadającemu się dokuczyć.
- Na ile w spowiadaniu się przeszkadza rosnąca przepaść między nauką Kościoła a powszechną świadomością etyczną. Większość Polaków akceptuje - w świetle statystyk - antykoncepcję czy seks przedmałżeński. Więc trudno się im z tego spowiadać.
- Sprawa jest delikatna. Jest rzeczą przerażajacą, że polski katolicyzm jest tak bardzo wybiórczy. Lubimy brać z nauki Kościoła to, co nam pasuje. Mamy generalnie ogromne kłopoty z rozróżnieniem dobra i zła. Najchętniej zresztą zepchnęlibyśmy na bok mówienie w konfesjonale o swojej seksualności i intymności, bo też mówić o tym nie jest łatwo. Ale nie możemy zapomnieć, że "nie cudzołóż" powiedział Bóg Mojżeszowi na Synaju, a więc tego nie wymyślił Kościół. Nie zawsze pamiętamy, że w moralności seksualnej Kościół broni przede wszystkim godności człowieka. Ale szóstego przykazania nie możemy stawiać na pierwszym miejscu. Chętnie tę materię demonizujemy i wtedy najchętniej widzielibyśmy Pana Boga jak widza "Big Brothera", który nam głównie zagląda do łóżka. Sfery seksualności nie należy lekceważyć, ale nie jest dobrze widzieć z tej perspektywy całą ludzką etykę i życie. Są problemy i grzechy cięższe, które nas bardziej oddalają od Boga i ludzi. Warto o tym pamiętać.
- Na ile katolicy mają świadomość, że grzechem jest danie łapówki albo piractwo komputerowe?
- Świadomość i sumienia ludzi zmieniają się, ale dzieje się to bardzo powoli. Słaba jest w nas ciągle świadomość, że zabór czyjejś pracy, wysiłku intelektualnego jest grzechem, jak kradzież rzeczy. Choć niektórzy studenci już spowiadają się, że ściągali na egzaminie, więc ten proces kształtowania sumień postępuje. Ale na pewno potrzeba długiego czasu, by taka świadomość etyczna się upowszechniła. Nie jest to oczywiście żadne usprawiedliwienie, ale jak długo tak wielkie będą dysproporcje między poborami Polaków a cenami oprogramowania do komputerów, będziemy mieli do czynienia z potężną okazją do grzechu.
- Lepiej się spowiadać u księdza znajomego czy u obcego?
- Praktyki są różne. Ale z doświadczenia wiem, że spowiedź przed kimś znanym i bliskim jest możliwa i może być bardzo dobra. Czasem nas nawet pozytywnie zaskakuje, gdy ktoś zaprzyjaźniony na tyle nam ufa, by powierzyć wszystkie tajemnice swojego życia. U mnie spowiada się na przykład mój tato. I nie dlatego, by grzechy zostały w rodzinie. Taka sytuacja oczywiście wymaga pokory z obu stron. Bo kiedy spowiadam mojego bliskiego kolegę, to nasze kumpelstwo musimy jednak odłożyć na bok. Bo spotykamy się na innej płaszczyźnie. To jest zresztą doświadczenie, które odpowiada na wątpliwości tych, którzy nie są w stanie mówić o swoich grzechach z drugim człowiekiem.
- Po co potrzebna jest człowiekowi spowiedź?
- Na pewno nie po to, by człowiek poczuł się strasznie winny, przybity, sfrustrowany, zły i tragiczny, ale by szczerze stanął przed Panem Bogiem. Sakrament pojednania potrzebny jest temu, który się spowiada, żeby wypowiedział podczas spotkania z Bogiem i sam sobie to, co czasem skrzętnie ukrywa i do czego nie chcę się przyznać nawet przed sobą samym. Ale równocześnie - zwracają na to uwagę św. Ignacy z Loyoli i ks. Józef Tischner - w sakramencie pojednania nie bójmy się też mówić o swoich sukcesach, o swoich radościach, o tym, co nam się udało. Wtedy poznamy prawdę o sobie jako o tym, kto się boryka, ale ma też w sobie wiele dobra. Już w rachunku sumienia warto obok swojego zła przypominać sobie także swoje dobro. Dopiero to jest cała prawda o mnie. O tę prawdę o życiu, którą wyznaję Bogu, chodzi w sakramencie pokuty. Spowiedź nie jest masochizmem. Idę do spowiedzi po to, by na nowo uwierzyć, że moje życie nie musi być stracone ani przegrane. Idziemy tam doświadczyć miłości, jak jawnogrzesznica, jak syn marnotrawny.
- Pewien góral, pytany w konfesjonale, jak często zdradzał żonę, odpowiedział, że przyszedł się spowiadać, a nie chwalić. Jak często spowiadający chcą tylko w sposób prawniczy wyrównać z Bogiem rachunki?
- I tak bywa. U pewnego księdza na Podhalu spowiadał się góral, że ukradł drewno z lasu. Ksiądz nie odmówił rozgrzeszenia, ale kazał mu to drewno zwrócić. Chłop się stropił i powiada, że wybiera się do lasu dopiero dziś, ale chciał kraść z Bogiem, a nie bez niego. Oczywiście nie można dostać rozgrzeszenia "z góry". Ale ten człowiek zapomniał o rzeczy ważniejszej, że w sakramencie pokuty ważniejszy od niego i księdza jest Pan Bóg, że mamy tu do czynienia z tajemnicą. W swych wspomnieniach biskup Pieronek zapisał, że jako młody wikary siedział w konfesjonale i wściekał się, bo jego kolega ksiądz mówił w tym czasie fatalne - jego zdaniem - kazanie. Kiedy już postanowił, że go po mszy zdrowo ochrzani, do kratek konfesjonału podszedł człowiek, który przez lata się nie spowiadał i przyznał, że nawrócił się, słuchając tego kazania. "Ty głupi Pieronku" - skwitował tę sytuację przyszły biskup.
- Czy ksiądz może komuś odmówić rozgrzeszenia?
- Niestety, tak. Musi to zrobić, jeśli penitent w sposób ewidenty nie chce lub nie może zmienić tej sytuacji życiowej, która go do grzechu prowadzi. Dotyczy to choćby małżeństw niesakramentalnych, którym odmawia się rozgrzeszenia, ale nie wynika to ze złośliwości księdza czy Kościoła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska