Jak się da, to się zda

Tomasz Dragan
- Wszyscy wiedzą, że X bierze w łapę - mówią o swojej profesorce uczniowie namysłowskiego Zespołu Szkół Mechanicznych. - Każe sobie kupować proszki, firanki, a nawet złotą biżuterię.

Namysłowski Zespół Szkół Mechanicznych to jedna z dwóch największych placówek zawodowych w powiecie namysłowskim. Pod kierunkiem 59 nauczycieli kształcą się tu 1133 osoby. Według uczniów "mechanik" (potoczna nazwa szkoły) ma swój specyficzny klimat.
- To taka zawodówka, ale całkiem przyjemna - mówią byli i obecni uczniowie. - Niektórzy nauczyciele są bardzo w porządku. Nie brakuje też blacharzy, czyli tych, którzy każą uczyć się książek na pamięć. Najgorzej jest u X. Nie dość, że nie potrafi niczego nauczyć, to jeszcze bierze w łapę. Jak się jej czegoś nie przyniesie, można mieć problemy z promocją do następnej klasy...

Pani profesor X jest jednym z najstarszych stażem nauczycieli w "mechaniku". Uczy przedmiotów zawodowych. Dzisiaj w Namysłowie nie ma osoby, która chociażby ze słyszenia nie znała X. Śmiało można stwierdzić, że profesorka to najpopularniejszy nauczyciel w mieście. Namysłowianie (nie tylko byli i obecni uczniowie szkoły) dobrze znają jej gusta.
- Lubi m.in. złoto, kosmetyki, kolor chabrowy i figurki słoni - uśmiecha się Danuta, była uczennica pani X i absolwentka "mechanika" w 1998 r. - Jeszcze za życia doczekała się swojej legendy.
Danuta poznała X w pierwszej klasie. Pani profesor sprawiała wrażenie ciepłej, miłej i serdecznej kobiety.
- Taka do rany przyłóż - mówi Danusia. - Ciągle mówiła do nas "kochanie" i "skarbie". To było bardzo fajne. Uważałam ją za idealną nauczycielkę.
Pół roku później jej ulubiona "profesorka" kazała uczennicom sprezentować sobie lampkę.
- W drugiej klasie mi się udało i nie musiałam się składać na prezent, ale dziewczyny kupiły jej coś ze złota - opowiada Danusia. - To były kolczyki, ale nie wiem dokładnie, jak wyglądały. Na koniec trzeciej klasy kupiłyśmy jej duży świecznik, do domu. Oprócz tego co drugą lekcję kazała nam przynosić figurki słoników za każde spóźnienie, brise do odświeżania powietrza i odżywki do kwiatów.
Danusia słyszała też, że jej koleżanki - te najbardziej zagrożone - składały się na kuchenkę mikrofalową oraz czajnik bezprzewodowy. - Przywoziły jej też proszki z Niemiec, takie po pięć kilo. Pani profesor twierdziła, że na Zachodzie są lepsze chemikalia.

Dary młodzieży. - Przeważnie X dostaje prezenty od uczniów na półrocze. My jesteśmy jej Świętym Mikołajem - wspomina naukę u pani profesor Joanna, absolwentka liceum.
Kiedy Joasia poraz pierwszy przekraczała mury "mechanika", jej koleżanki powiedziały jak ma postępować z profesorką. Inni nauczyciele ostrzegali uczennice przed osobistymi kontaktami z tą panią. - Prosili, żebyśmy się nic nie dali X, ponieważ będziemy musieli jej ciągle coś kupować - opowiada Joanna. - Ale co my mogliśmy zrobić? Mówiła do nas: wy coś dla mnie, a ja potem dla was. Wiem, że inne klasy płaciły jej nawet rachunki za gaz czy u krawca, za uszycie garsonki. Moje młodsze koleżanki kupiły profesorce w tym roku obrusy i flakony w kolorze chabrowym i żółtym. Te prezenty zaniosły jej do domu.
Ola skończyła "mechanik" ponad 10 lat temu.
- Kupowaliśmy X jakieś doniczki, kwiaty juki i firanki. W kolorze chabrowym, bo to jej ulubiony. Zawsze brała w łapę i wszyscy o tym wiedzieli. A teraz co, jest inaczej? Wystarczy pójść pod "mechanik" porozmawiać z uczniami...
Jadwiga chodziła do "mechanika" przez 4 lata (1996 - 2000 r.).
- Prezenty przyjmowała od nas w domu - mówi była uczennica pani X. - Typowała osoby, które były zagrożone i mówiła, kto co ma przynieść. Dostawała wszystko: proszki, płyny do płukania, czajnik bezprzewodowy itp. To ostanie urządzenie dostała w 97 albo 98 roku. Dokładnie już nie pamiętam...

Robię za spowiednika - mówi o sobie pani profesor X. - Przychodzą do mnie uczniowie ze swoimi problemami i ja im po prostu pomagam - wyjaśnia nauczycielka. Podkreśla, że lubi pracę z młodzieżą.
- W dzisiejszych czasach, kiedy nie ma na nic pieniędzy, uczniowie sami wykonują różne rzeczy do klasy, typu tablice czy makiety - opowiada X.
Kiedy wyjaśniam, że moja wizyta w szkole związana jest z właśnie z relacjami, jakie występują pomiędzy nią a uczniami, kobieta wstaje z krzesła. - To jest straszne - stwierdza wzburzona X. - Matko jedyna! Przecież ja jestem nauczycielem. Czy zdajecie sobie sprawę, co do mnie mówicie? Na moje siwe włosy takie pomówienia. Nigdy nie brałam żadnych firanek czy proszków!
- Nie wierzę, że tak o mnie mówią moi uczniowie. Przecież ja mam z nimi dobry kontakt. Na swoją pracę mam dowody uznania i nie zasłużyłam sobie na takie traktowanie - uważa profesor X.
Przedstawiam zatem pani profesor opinie jej uczniów - absolwentów szkoły sprzed kilku lat (bez ujawniania personaliów).
- Jeszcze raz podkreślam: nic takiego nie ma miejsca - zapiera się X. - Boli mnie to, że ktoś tak o mnie mówi. Nie wiem, dlaczego twierdzą, iż coś mi dawali.

Bierze trzema metodami. Opowieści o X można posłuchać, rozmawiając z uczniami "mechanika" w parku znajdującym się w pobliżu szkoły. To ich ulubione miejsce na "fajkę" (papierosa). Bez żadnego skrępowania wymieniają prezenty, jakie ofiarowują swojej profesorce. Rozmowa się kończy, kiedy dowiadują się, że wymieniają uwagi z dziennikarzem.
- Będziemy mieli przesr... jak się X dowie, że z wami rozmawialiśmy - mówią grupka uczniów siedząca na parkowej ławce. Wszyscy wiedzą, że bierze w łapę, ale ona jest nie do ruszenia. Robi to tak, że nic jej nie można udowodnić. Poza tym jest jakąś szefową związku nauczycielskiego i dyrektor po prostu się jej boi.
Jedna z osób piastujących funkcje publiczne w Namysłowie (zastrzega sobie anonimowość) zna doskonale metody pani profesor X.
- Na początku roku szkolnego bierze dziennik i przegląda, jakich ma uczniów. Po prostu, kto co może jej załatwić - mówi nasz rozmówca.
- Pierwsza metoda to kupowanie prezentów na tzw. wyposażenie klasy, czyli doniczek, firanek itp. Ona potem bierze to do domu. Drugi sposób to wręczanie rachunków razem z prezentami, np. za złoto. Dzięki temu, jak coś się jej nie podoba, może zawsze oddać do sklepu. Nie ma z tym problemów, ponieważ ona zna wszystkie sklepowe. Była kiedyś jedną z nich. Trzecia metoda to przynoszenie jej prezentów do domu, tak aby nikt nie widział. Wówczas jest to praktycznie nie do udowodnienia.

- Proszki, firanki i złoto! To zwykłe pomówienia - komentuje przedstawiane sytuacje pani X. Pokazuje, że firanki, jakie kiedyś dostała, wiszą właśnie w klasie. Natomiast proszek z Niemiec kupiła sobie sama od jednej pani w Smarchowicach. - I to raz. Nigdy nie przyjmowałam takich prezentów - dodaje X.
Henryk Tomiczek, dyrektor Zespołu Szkół Mechanicznych, stwierdza bez emocji:
- To są opinie kilku osób, którym najwyraźniej pani X zaszła za skórę. Wydaje mi się, że za ich niepowodzenia szkolne próbują winą obarczyć nauczycielkę. Kieruję szkołą od 1981 roku i nigdy nie spotkałem się żadnymi zarzutami pod adresem pani X - mówi szef szkoły.
Dyrektor uważa, że uczniowie, którzy oskarżają panią X o łapówkarstwo, powinni najpierw jego poinformować o całej sytuacji. - Jest też pedagog szkolny - podkreśla dyrektor.
- To było pięć lat temu, na radzie pedagogicznej - mówi jeden z nauczycieli. - Tomiczek ostrzegał nas przed przyjmowaniem prezentów. Nie mówił, o kogo chodzi, ale wszyscy wiedzieli, iż adresuje to do X. W pokoju nauczycielskim głośno się mówiło, że przyjmuje prezenty od uczniów...(Imiona bohaterów zostały zmienione.)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska