Jak się żyje za płacę minimalną?

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Co osiem godzin 40 kobiet wychodzi przez niebieską bramę i pędzi do swoich domów. W miasteczku to właściwie jedyna firma, która jeszcze daje zarobić i płaci regularnie w połowie miesiąca, nie dzieląc pensji na raty.
Co osiem godzin 40 kobiet wychodzi przez niebieską bramę i pędzi do swoich domów. W miasteczku to właściwie jedyna firma, która jeszcze daje zarobić i płaci regularnie w połowie miesiąca, nie dzieląc pensji na raty. Krzysztof Strauchmann
Nawet nie chce im się odpowiadać. Przechodzą obok, mówiąc tylko: To nie życie. To wegetacja.

Fabryka cukierków w Głuchołazach. Co osiem godzin 40 kobiet wychodzi przez niebieską bramę i pędzi do swoich domów.

W miasteczku to właściwie jedyna firma, która jeszcze daje zarobić i płaci regularnie w połowie miesiąca, nie dzieląc pensji na raty. Na umowę-zlecenie zawijają tu cukierki w folię i papierek. Każdy zawinięty kilogram to zarobiona złotówka. Dzienna norma - 15 kartonów po trzy kilogramy. Gdy się ma zręczne dłonie, można zarobić 45 złotych w 8 godzin.

- Przeciętnie w miesiącu zarabiam 1300 - opowiada Kasia, 26-letnia pracownica. - Żeby zarobić 1,5 tys., trzeba zostać po godzinach. Wczoraj siedziałam 10 godzin i dziś już mi było ciężko wytrzymać. Przy zawijaniu palce cały czas chodzą, ścięgna pracują, ręce bolą. Kilka razy miałam zerwane ścięgno. Choćbym chciała, nie jestem w stanie codziennie tyle wysiedzieć.

Cukierki pakuje się przy wielkim stole. Mogą siedzieć i rozmawiać. Temat numer jeden to dzisiejsze promocje w marketach. Omawia się tanie towary na targu i świeże dostawy w lumpeksach.

- Dziś w Biedronce są pierogi za 4 zł. Większość z nas będzie to miała na obiad - mówi Anna. - Ja po pracy popędzę do innego sklepu, gdzie można dostać jabłka po 99 groszy. Wszyscy tam idą.

- Kupuję szkielety kurze i dzielę po kawałku, żeby wystarczyło na dłużej - opowiada Kasia. - Co pół roku dostajemy do domu żywność z Caritasu. Płatki, serki topione, makarony, klopsiki. Wtedy robię zapasy. To dla nas bardzo dużo. A dla siebie rzadko coś kupuję.

- Mam męża i dziecko. Mąż zarabia dużo więcej ode mnie, ale ma pożyczkę i co miesiąc spłaca 1,3 tysiąca - opowiada dalej młoda kobieta. - Mnie po opłaceniu mieszkania i energii czasem zostaje 150 złotych na jedzenie na dwa tygodnie, zanim mąż dostanie pensję pod koniec miesiąca. Potem żyjemy dwa tygodnie z 300 złotych, które zostaną jemu. U nas dziś obiadu nie będzie. My nie musimy jeść. Dzieciak pójdzie na obiad do babci. Całe szczęście, że ma na miejscu dwie babcie. Synek poszedł teraz do pierwszej klasy. Wyprawkę szkolną kupowałam mu od pięciu miesięcy, po kawałku.

Zasiłek rodzinny Kasi nie przysługuje, tak samo darmowe obiady dla dziecka czy wyprawka w szkole. Za dużo zarabiają. W przepisach nie ma ulgi dla tych, którzy z pensji spłacają długi.

- Gdybym się rozstała z mężem, tobym dostała pomoc z opieki. Ale jak odejść dla paru groszy? - zastanawia się Kasia. - Przecież dziecko potrzebuje ojca. Ja nie potrafię kłamać. Odpada.

- Można wyżyć, jak się ma kogoś za granicą. Ja akurat mam - mówi Anna, 54 lata. - Nie pracuję przy pakowaniu, ale też mam umowę śmieciową o dzieło albo na zmianę umowę-zlecenie. Jeśli przepracuję cały miesiąc, dostanę w wypłacie 1,4 tysiąca. Jak coś wypadnie i muszę wziąć dzień wolny, to nie zarabiam. W ubiegłym roku chorowałam pół roku. Nie dostałam grosza.

Co będzie potem?

Bez stałej umowy nie mają prawa do chorobowego, staż pracy nie liczy się im do emerytury. Dla starszych kobiet, a tutaj to większość, to poważny powód do zmartwienia. Jeszcze większym jest choroba w rodzinie.

- Mąż jest na bezrobociu. Dostanie zasiłek ostatni raz. Na dodatek jest po zawale i nie może pracować - skarży się Magdalena, 50 lat. - Córka to zdolna dziewczyna. Skończyła filologię germańską i jeszcze zaocznie studiuje pedagogikę w Opolu. Mogłaby zarabiać na siebie, np. w szkole jako nauczyciel, ale jest niż demograficzny i nie ma pracy dla nauczycieli. Na dodatek choruje na stwardnienie rozsiane. Zdrowie nie pozwala jej na wyjazd za granicę.

Magdalena wylicza: Mąż dostaje zasiłek dla bezrobotnych. Miesięcznie 680 zł. Ona dużo nie "wykręca" przy pakowaniu cukierków. W tym miesiącu dostała 1100 zł, w poprzednim 800. Razem to było 1,9 tysiąca na trzyosobową rodzinę.

- Po zrobieniu opłat za mieszkanie zostało mi 800 na życie - tłumaczy. - Wczoraj mąż musiał pójść do kardiologa. Zapłacił za prywatną wizytę 200 zł, 160 kosztowały lekarstwa. Musieliśmy wydać na prywatną wizytę, bo w przychodni czekałby pół roku, a on po zawale nie może tak długo czekać. W ubiegłym tygodniu wysiadł mi samochód pod zakładem. Musieli mnie holować. Naprawa kosztowała 1200.

Przed zawałem mąż Magdy pracował w Niemczech. Ona też miała lepszą pracę na miejscu. Dobrze im się powodziło. Jeździli na wakacje do Tunezji. Oszczędzali na remont mieszkania i kupno lepszego auta. Teraz przejadają te oszczędności, bo z pensji wyżyć się nie da.

- Nie wiem, na jak długo wystarczy oszczędności. Za rok mojej córce skończy się trzyletnie leczenie stwardnienia rozsianego, opłacane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Żeby normalnie funkcjonować, musi brać te zastrzyki. Bez refundacji kosztują 9 tys. miesięcznie. Nie myślę o tym, co będzie później.

Inny zakład w sąsiednim miasteczku. Też znany z tego, że płaci minimum. I też sznurek kobiet przechodzących przez bramę na koniec zmiany.

- Żyję z ołówkiem w ręku. Ubieramy się tylko na szmateksach. Gotuję kluski, pierogi, placki ziemniaczane. Całe szczęście, że dzieci nie przepadają za mięsem - Renata jedyna zgadza się na chwilę rozmowy, bo "Takich jak my nikt nie chce słuchać. A ja się przynajmniej wyżalę". Za mieszkanie komunalne płaci 400 czynszu. Większe są opłaty za gaz w zimie, bo ogrzewanie gazowe. Pięćset złotych, chociaż cała rodzina pilnuje, żeby nie było więcej niż 18 stopni na termometrze. Męża w domu nie ma. Alimenty za niego płaci państwowy Fundusz Alimentacyjny. Po zrobieniu opłat na trzyosobową rodzinę, matkę i dwoje nastoletnich dzieci, zostaje na życie 800 zł.

- Syn zdał maturę, od października będzie jeździł na studia do Nysy - opowiada Renata. - Przecież mu nie powiem, że mnie nie stać. Dojazdy mu zapłacę, kanapki zabierze z domu. Nie wiem, co dalej będzie. Sama się sobie dziwię, jak mi wystarcza na życie. Mam prawie 50 lat i nigdy się nie spodziewałam, że tak będę żyła. Moja mama wychowała troje dzieci. Dziś mi mówi, że gdyby miała nas utrzymać sama w dzisiejszych czasach, toby nie dała rady. Podziwia mnie.

Marzenie o garnku

Licząc pensję i alimenty, rodzina Renaty przekracza kryterium dochodowe na osobę i nie ma prawa do pomocy społecznej. Poszła kiedyś do ośrodka pomocy społecznej zapytać o dopłatę mieszkaniową.

Okazało się, że ma za duże mieszkanie - 71 metrów kwadratowych na trzy osoby. Kazali się zamienić na mniejsze. Odmówiła. Przez lata remontowała i dbała o swoje mieszkanie, a teraz ma iść na jakieś zniszczone? Skąd weźmie pieniądze na remont czy wyposażenie.
Oszczędzają kosztem zdrowia. Renata odmawia sobie dentysty i prywatnego lekarza endokrynologa, bo na bezpłatną wizytę trzeba czekać rok.

- Państwo z każdej strony zabiera wsparcie dla biedaków - mówi. - Zlikwidowano dopłaty do plomb. Kiedyś sama płaciłam za porcelanową plombę 23 złote. Teraz odpłatność wynosi praktycznie 100 procent. Bezpłatne są tylko plomby rtęciowe, ale dziś już trudno sobie taką wstawić.

Dziecko chciało iść na wakacjach do pracy, dorobić, odciążyć mnie finansowo i kupić sobie coś za własne. Okazało się, że wszedł w życie nowy przepis, o którym nikt z nas nie wiedział. W poprzednim roku zarobki wakacyjne dziecka były uśrednione na 12 miesięcy. Teraz rozlicza się za każdy miesiąc. Gdyby zarobiło więcej, to straci na miesiąc prawo do państwowych alimentów. I chłopak nie poszedł dorabiać.

Dzieci Renaty już wiedzą, że jak tylko skończą naukę, to wyjadą z Polski.
Gdyby Renata dostała na rękę 2 tysiące, zamiast 1300, kupiłaby sobie meble. Stare mają 40 lat i ciężko je choćby przestawić, bo się rozlatują. I nowy garnek, z uchem. I ubranie w sklepie, a nie z drugiej ręki. Spokojnie posłałaby dzieci na studia.

- Nie chodzi mi o życie w luksusach, ale o pewność, że mi wystarczy do pierwszego. Że wystarczy na jedzenie, na buty przed zimą - żali się. - Rzetelnie pracuję i chcę godnie żyć. Nie muszę jechać na wczasy co roku. A jak pójdę coś kupić, to jeszcze nakręcę rynek. O ile większej pensji nie zabiorą mi podwyżki w sklepach, bo zazwyczaj tak jest. My teraz żyjemy na granicy ubóstwa, ale spełniamy marzenia biznesmenów. Oni na nas się bogacą. To dzięki nam mają zatrudnienie ludzie w biurach. Dzięki nam szef prowadzi firmę, ma obroty, ma co sprzedać. Wyobraźmy sobie społeczeństwo, gdzie każdy będzie dyrektorem czy prezesem. Kto zostanie do fizycznej roboty?

Ile do biedy?

Co roku we wrześniu rząd ustala najniższe wynagrodzenie pracownika zatrudnionego w pełnym wymiarze pracy, czyli na całym etacie, które będzie obowiązywać firmy w kolejnym roku. W 2013 płaca minimalna wynosi 1600 zł brutto. Netto, na rękę - 1181 zł.

Co najmniej tyle trzeba dostać w pracy. W pierwszym roku płaca minimalna może być jednak jeszcze obniżona do 80 procent, co daje obecnie 1280 zł brutto. W roku 2012 płaca minimalna brutto była 100 zł niższa. W 2014 roku rząd zaproponował wzrost minimum do 1680 brutto. Związki zawodowe ciągle domagają się co najmniej 1740.

Według wyliczeń Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych z grudnia ubiegłego roku czteroosobowa rodzina pracownicza, aby utrzymać minimum socjalne, czyli podstawowy poziom życia, powinna dysponować miesięcznie kwotą 3381 zł.

Wyliczono, że na żywność musi wydać miesięcznie 966 zł (to tylko 8,3 zł dziennie na osobę), na mieszkanie 933 zł, na edukację 282 zł, na kulturę i rekreację 226 zł, na odzież i obuwie 189, na ochronę zdrowia 123 zł, na higienę osobistą 82 zł, na transport i łączność 403 zł, a na pozostałe wydatki 161 zł. Minimum socjalne na osobę w takiej rodzinie wynosiło więc 845 zł.

Instytut wylicza też regularnie tzw. minimum egzystencji, czyli kwotę pozwalającą na życie na granicy ubóstwa. Dla identycznej czteroosobowej rodziny było to w grudniu 1771 zł, czyli na jedną osobę 442 zł.

Na jedzenie miesięcznie wyliczono minimum 842 zł (7,5 zł dziennie na osobę), na mieszkanie 613, na edukację 54, na odzież i obuwie 76, na leki 45 zł, na higienę osobistą 55 i 84 zł na pozostałe wydatki. Nie przewidziano pieniędzy na transport, łączność, kulturę czy rekreację. Ludzie w ubóstwie z tego nie korzystają. Instytut szacuje, że w ubiegłym roku prawie 7 procent gospodarstw domowych w Polsce miało dochody poniżej minimum egzystencji.

Od października ubiegłego roku tzw. kryterium dochodowe, czyli miesięczny dochód przeliczony na jedną osobę w rodzinie wynosi 456 zł (542 zł dla samotnych). Rodziny przekraczające kryterium dochodowe nie mają prawa do pomocy pieniężnej. W przypadku dożywiania liczy się 150 procent kryterium dochodowego, co daje najwyżej 684 zł dochodu na osobę w rodzinie, a dla samotnych 813 zł.

- Miesięcznie mamy w powiecie od 120 do 200 ofert pracy dla bezrobotnych - mówi Kordian Kolbiarz, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Nysie. - 99 procent ofert to płaca za najniższą pensję krajową.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska