Jak z narkomana zrobić obywatela płacącego podatki

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Pacjenci Monaru w Graczach regularnie biorą udział w akcjach charytatywnych, łącząc to z pasja do biegania.
Pacjenci Monaru w Graczach regularnie biorą udział w akcjach charytatywnych, łącząc to z pasja do biegania. Monar Gracze
W czasach stalinowskich to był obóz, w którym ludzie tracili życie. - A dziś w tym samym miejscy pomagamy ludziom je odzyskiwać - mówi Wojciech Fijałkowski, który od 15 lat prowadzi ośrodek Monar w Graczach.

Z małej wioski wyjechałem na studia. Nie potrafiłem poradzić sobie z emocjami, zawsze byłem wycofanym dzieckiem, a narkotyki pomogły mi poczuć się akceptowanym, docenianym. Zaczęło się od amfetaminy, potem pojawiły się różne tabletki, ale całkiem długo łączyłem to z normalnym funkcjonowaniem w szkole i pracy - opowiada Mateusz.

Dwadzieścia kilka lat, szczupły, nieśmiały, z miejsca budzący sympatię. Właśnie wychodzi z ośrodka. Spędził tu 11 i pół miesiąca, przechodząc wszystkie stopnie wtajemniczenia: od obserwatora przez nowicjusza, domownika aż po prezesa, który zarządza monarowską społecznością.

Jeszcze rok temu był na dnie. - Worek się rozsypał, próbowałem wszystkiego, co tylko było w zasięgu i zaczęło się ostre staczanie - wspomina tamten okres. - Poszło tak mocno, że miałem prawie zapaść, przeraziłem się i zacząłem szukać pomocy.

Najpierw w dwóch innych ośrodkach, z których rezygnował po krótkim okresie. Aż rodzice przywieźli do Graczy.

- Mam załatwioną pracę i tylko czekam, żeby zacząć działać. Nie mam obaw, bo jestem dobrze przygotowany do życia - deklaruje. - Jest tylko smutek, bo zżyłem się z tym miejscem, ale na pewno będę tu wpadał, jak inni byli pacjenci, i dawał przykład. Sam wiem, że takie odwiedziny są świetną motywacją dla osób, które są w trakcie terapii.

Przez 15 lat istnienia Monaru w Graczach terapię zaczęło ponad 900 osób uzależnionych od substancji psychoaktywnych.

- Z naszych doświadczeń wynika, że jedną trzecią przywróciliśmy do statusu tzw. normalnego obywatela, czyli osoby, która płaci podatki - ocenia Wojciech Fijałkowski, założyciel i kierownik ośrodka Monar w Graczach. - To smutne, kiedy ktoś mówi, że 30 czy 40 procent to mało, bo każdy jeden uratowany człowiek to nasz sukces. Ale wiadomo, że niektórzy przeliczają to na pieniądze i patrząc na ekonomię chciałoby się, by to było 100 procent. Tylko że nie ma na świecie takiej dziedziny medycyny, która w stu procentach zapewnia wyleczenie i nie ma też nigdzie na świecie systemów terapeutycznych, które miałyby lepszą skuteczność.

Fijałkowski przypomina, że w stacjonarnym lecznictwie zajmującym się terapią alkoholików, gdzie pobyt trwa 6 tygodni, nawet 80 procent pacjentów wychodzi z zapisem „zaleczony”.

- Tylko co się potem dzieje z tymi zaleczonymi, tego nikt nie wie - zaznacza. - A potrzeby naszych klientów są dużo większe jeśli chodzi o długość pobytu, bo oni zaczynają szybciej wchodzić w świat narkotyków, szybciej wypadają ze świata edukacji, dużo szybciej tracą możliwości nabywania kompetencji społecznych, edukacyjnych, zawodowych i musimy pracować z nimi znacznie dłużej. W dodatku dzisiejsze substancje psychoaktywne dużo bardziej zaburzają psychologicznie.

Świat narkotyków zmienia się bardzo dynamicznie. Zamiast dawnej polskiej heroiny, której dostępność była ograniczona, na rynku jest dziś ogromny wybór łatwych do zdobycia środków psychoaktywnych. To pociąga za sobą nie tylko uzależnienie, ale też często trwałe zaburzenia psychiczne: od stanów lękowych, przez depresje po poważne psychozy i schizofrenię.

- Dlatego terapia musi trwać znacznie dłużej - podkreśla Fijałkowski. - Bardzo duży nacisk kładziemy na dobrą diagnostykę psychologiczną i psychiatryczną, a gdy nasi klienci cierpią na zaburzenia, których nie można opanować przez psychoterapię, włączamy także farmakoterapię.

Na miejscu są codziennie psychiatra i pielęgniarka, pracownicy niemal w komplecie mają wyższe wykształcenie psychologiczne lub pedagogiczne, z pacjentami pracuje siedmioro certyfikowanych specjalistów terapii uzależnień, a jedna osoba jest w trakcie takiej certyfikacji. - To najbardziej profesjonalna kadra, jaka może pracować z ludźmi uzależnionymi od narkotyków - zaznacza Fijałkowski.

Bierz i twórz, nie narzekaj

15 lat temu tak różowo to nie wyglądało. Pan Wojciech pracował w ośrodku Monar w Zbicku pod Lędzinami: ogromne przepełnienie, długie kolejki oczekujących.

I właśnie wtedy odezwał się jeden z byłych pacjentów, który zaangażował się w pracę społeczną i otworzył w Opolu świetlicę dla dzieciaków, a z myślą o rozwoju wyszukał teren w Graczach: - Wojtek, mam bardzo fajne miejsce na ośrodek dla ciebie!

- To było w marcu - wspomina Fijałkowski. - Przyjechałem, obejrzałem, spotkałem się z panem Januszem Burko, który pracował po drugiej stronie drogi, w centrali nasiennej, wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do wtedy jeszcze żyjącego Marka Kotańskiego: - Słuchaj, mam miejsce na ośrodek.

A Kotan w swoim stylu, kwiecistym językiem: - Zrobisz to?

Ja: - Zrobię.

Marek: To, k…, rób!

To miejsce na ośrodek było pozostałością po działającym do połowy lat 50. Obozie Pracy Więźniów. W stalinowskiej Polsce, a szczególnie na Śląsku, władze wykorzystywały więźniów, w dużej części więźniów politycznych, do przymusowej pracy. Obóz w Graczach służył miejscowej kopalni bazaltu, a w szczytowym okresie pracowało tu blisko 200 skazanych.

Jeszcze 15 lat temu stała tu wieżyczka strażnicza, a teren był ogrodzony drutem kolczastym przytwierdzonym do charakterystycznych, betonowych słupów.

- Pomyślałem sobie wtedy, że to może być fajna symbolika: z jednej strony lata temu ludzie tracili tu życie, a teraz my możemy zrobić coś takiego, żeby je tu odzyskiwali - wspomina Fijałkowski. - Nie było łatwo, bo od momentu, kiedy rozpoczęły się przemiany gospodarcze teren należał do centrali nasiennej, która w swoich najlepszych czasach zatrudniała 150-200 osób. Potem wszystko zaczęło się sypać i na koniec, jak my przyjechaliśmy, to był jeden pan Janusz. Nie było ani podłączonej wody, ani centralnego ogrzewania, ani światła. Ale zdecydowałem się to wziąć. Bo jestem z pokolenia ludzi Monaru, którym nie straszne jest rozpoczynanie wśród zgliszczy i tworzenia czegoś od zera.

Razem z Fijałkowskim do Graczy przyjechało kilku zdecydowanych na nowe wyzwanie pacjentów ze Zbicka. Był 23 kwietnia, imieniny Wojciecha, kiedy pojawili się na terenie przyszłego środka.

- Do pierwszego baraku weszliśmy przez okno, bo drzwi były pozabijane, i wzięliśmy się do pracy. Kiedyś pomysł Kotana był taki, żebyśmy brali ruiny i siłami leczących tworzyli dom, doprowadzając go do stanu używalności, a potem oddawali tym, którzy nie mają sami możliwości i szansy, żeby tak budować - opisuje pan Wojciech. - Oczywiście, teraz tak się nie da, bo sanepid, bo przepisy budowlane itd. Ale ja jestem w Monarze 34 lata, więc jestem przesiąknięty takimi ideami: że się bierze, tworzy, działa, a nie narzeka. Może to w dzisiejszych czasach źle zabrzmi, ale my najpierw robiliśmy, a potem dbaliśmy o papiery. Zresztą, jakbyśmy robili inaczej, to nigdy by ten Monar nie powstał.

Ciężka i efektywna praca rzadko jednak efektownie wygląda w mediach. Kiedy w czerwcu świętowali 15-lecie, większa część dnia niewiele różniła się od codzienności. Tu od 6.30 do 21.45 wszystko jest zaplanowane. Praca, terapia, nawet czas wolny. Nie ma salowych, sprzątaczek, kucharzy ani woźnych - pacjenci sami sprzątają, myją naczynia, gotują, sami uprawiają ogródek, sami się nawzajem pilnują. Cały czas pracują nad budowaniem relacji i tworzeniem więzi, czyli czymś, czego brak leży u źródeł narkomanii.

Bo choć świat narkotyków się zmienił, to przyczyny uzależnień pozostają te same. - Są odpowiedzią na niezrealizowane potrzeby psychologiczne, nie zaspokajane już przez rozpadające się rodziny - mówi terapeuta. - Mamy zagubionych ludzi, którzy znaleźli sobie w narkotyku antidotum na cierpienie, samotność, lęk, na bycie na topie, na poradzenie sobie z wyścigiem szczurów, na to, by poradzić sobie w dzisiejszym świecie tysiąca lajków.

Pod lupą

Monar założył w 1978 roku Marek Kotański
tworząc nowy model ośrodków dla uzależnionych od narkotyków. Dziś Monar to ponad 30 ośrodków rehabilitacyjno-readaptacyjnych, drugie tyle poradni i ponad 40 placówek dla bezdomnych. Choć na początku działalności niektóre ośrodki borykały się z protestami lokalnych społeczności, to przykład Monaru w Graczach, który jest bardzo dobrze odbierany przez mieszkańców, pokazuje zmianę stosunku Polaków do tego typu ośrodków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska