Jean-Baptiste idzie 1300 kilometrów w marszu pokoju dla Ukrainy

Anna Grudzka
Anna Grudzka
Jean-Baptiste do Opola dotarł w sobotę, spędził tu noc, odpoczął i ruszył dalej. Dziś powinien być w Krakowie.
Jean-Baptiste do Opola dotarł w sobotę, spędził tu noc, odpoczął i ruszył dalej. Dziś powinien być w Krakowie. Archiwum własne
Przejście 35 km w trzy dni kiedyś to był dla mnie kosmiczny dystans, teraz widzę, że wszystko jest możliwe - mówi Jean-Baptiste Vitale, który idzie z Niemiec przez Polskę do Lwowa.

Jestem Francuzem weganinem i turystą. Robię marsz o pokój na Ukrainie. Idę do Lwowa. Czy będziesz taka miła i przenocujesz mnie jedną noc - e-mail takiej treści przyszedł na mój profil na portalu międzynarodowej gościnności. Nie było się nad czym zastanawiać. Trzeba gościa przenocować - pomyślałam. Jak się później okazało, życie dopisało do tego niezwykły scenariusz.

Jean-Baptiste okazał się 40-latkiem, na co dzień mieszkającym w Kolonii. Do mojego mieszkania przyszedł z Brzegu, ale to był tylko ułamek jego marszu.

Południowy typ o słowiańskiej duszy - tak najlepiej można go scharakteryzować. Studiował w Paryżu i Lwowie, mówi płynnie po ukraińsku, polsku, hiszpańsku, niemiecku, angielsku i rosyjsku. Tego ostatniego języka unika, bo wstyd mu za chciwą Rosję i jest bardzo wkurzony na Putina.

- Nie zgadzam się na tę wojnę. Są różne sposoby, żeby to zamanifestować. Ja wybrałem chyba najbardziej pokojowy - marsz - mówi Jean-Baptiste.

Idzie do Lwowa, żeby pomóc Ukraińcom, którzy musieli opuścić swoje domy albo których bliscy polegli podczas walk na wschodzie kraju. Chciałby otrzymać datek za każdy przemierzony przez siebie kilometr, a wszystko przekaże potem potrzebującym. W zeszłym tygodniu przeszedł też przez Opole.

- To nie jest takie romantyczne, jak mogłoby się wydawać. Poza tym Ukraina nie potrzebuje romantyzmu, tylko działania - mówi.

Pomysł marszu powstał dzięki jego matce. Częściowo. - Chciałem pobyć trochę sam ze sobą i postanowiłem iść pieszo do mojej mamy, która mieszka na południu Francji. Kiedy jej opowiedziałem o pomyśle, zapytała: "A po co ty chcesz iść do mnie? Jeśli chcesz coś takiego zrobić, to znajdź powód. Możesz swój marsz zadedykować np. chorym na raka". Jej słowa dały mi wiele do myślenia. Miała rację i postanowiłem pójść dla Ukrainy. Kocham ten kraj od lat - opowiada.

Choć podróż na Ukrainę jest dwa razy dłuższa (około 1300 km) niż do rodzinnego domu, zdecydował się podjąć wyzwanie.

Jean-Baptiste w swojej wędrówce korzysta tylko z siły własnych nóg, zawsze odmawia, gdy ktoś proponuje mu podwiezienie choćby na najkrótszym odcinku. Niesie 8-kilogramowy plecak, w który wetknięte są dwie flagi ukraińskie - to jego znak rozpoznawczy.
- Już raz zgubiłem je po drodze, ale na szczęście we Wrocławiu udało mi się dokupić zapas - mówi.

Noclegów szuka za pośrednictwem portalu couchsurfing.org, korzysta też z pensjonatów i kempingów.

- Raz zdarzyło mi się, to było jeszcze w Niemczech, spać pod gołym niebem, ale staram się tego unikać. Boję się, że będą z tego problemy - opowiada. Miasta, które tam minął, to m.in. Erfurt, Weimar, Drezno. W Polsce porusza się trasą: Zgorzelec, Legnica, Brzeg, Wrocław. 30 sierpnia dotarł do Opola, dzień później do Toszka pod Gliwicami, a 1 września był już w Bytomiu. Następne miasta to: Katowice, Kraków, Dębica, Rzeszów i dalej do Lwowa.

Zaczęło się w Opolu

- Opole będę wspominał wyjątkowo, bo tu moja podróż nabrała rozpędu. W swoim marszu skupiłem się tylko na pokonywaniu kolejnych kilometrów, zaniedbałem bloga, często nie miałem też siły na to, by wieczorami uzupełnić go o relację z podróży. Dzięki wizycie tutaj dostałem kopa - uśmiecha się. Jak to się stało? Otóż życie pisze najciekawsze scenariusze. Jean-Baptiste spotkał w Opolu grupę ukraińskich dziennikarzy, którzy akurat przebywali w mieście w podróży studyjnej.

- Zrobiła ze mną wywiad telewizja publiczna "1+1" i wtedy zdałem sobie sprawę, że muszę dać jeszcze więcej z siebie w tej podróży. Okazało się, że mam ogromne szczęście do dziennikarzy, spotkałem ich tu w Opolu i dalej na Śląsku. W Bytomiu przyjął mnie dziennikarz "Gazety Wyborczej". Szczęście mi sprzyja - mówi.

Liczba fanów facebookowego profilu z jego podróżą (znajdziecie go jako Jb Vit-ale) rośnie. Ludzie piszą: Chwała Ukraina! Chwała Jean-Baptiste!

Olena Bondarenko z Polskiego Ośrodka Informacji Turystycznej w Kijowie była w grupie dziennikarzy, którzy spotkali go w Opolu. Uważa, że robi dla Ukrainy więcej niż niejeden polityk.

- Nie odbieram takiego człowieka jak Don Kichota. To, co demonstruje JB, nie jest dla mnie romantyczne. Jest dla mnie prawdziwym bohaterem, jak nasi ukraińscy chłopcy, którzy walczą bezpośrednio na linii ognia. Bojownik za Ukrainę. I dla Ukrainy ważny każdy taki człowiek, tym bardziej z Europy.

Dopóki politycy w Europie tylko próbują coś robić, jeden konkretny Francuz sam z siebie pokonuje kilometry. To jest jego front. Nie wątpię, że Lwów ciepło przywita JB, jak każdy, kto go spotyka. Życzymy mu szerokiej drogi.

Dziennikarze, których spotkał w Opolu, mówili, że nikt nie uwierzy im w spotkanie z tak wyjątkowym piechurem.

Zawsze miał Ukrainę w sercu

Jean-Baptiste od początku angażował się w konflikt na Ukrainie. Gdy zaczęła się druga rewolucja, założył specjalny funpage na Facebooku, bo - jak mówi - Ukraina to jego druga ojczyzna, ma tam wielu przyjaciół.

- Od zawsze czułem więź z Ukrainą. Już w szkole podstawowej, kiedy dzieci miały wybrać fakultet, zadecydowałem, że pójdę w stronę slawistyki - opowiada.

Studiował rok we Lwowie, potem, już po dyplomie, wrócił tam jako dyrektor Francuskiego Centrum.

- Wiesz, to dla mnie też taki "challenge" (ang. wyzwanie - red.). Jak człowiek idzie przez 10 godzin, jest sam ze sobą. Czasem słucham muzyki, szczególnie pieśni ukraińskich. Wtedy idzie mi się szybciej - opowiada.

Do podróży przygotowywał się dość krótko. Pozamawiał potrzebne rzeczy w internecie, spakował plecak i wyszedł. Na początku chodził dziennie po 15-20 km, teraz średnio pokonuje 40-45 w ciągu ośmiu godzin.

- Jak kiedyś usłyszałem od kolegi, że on ma zrobić 35 km w trzy dni, to myślałem, że to niemożliwe. Teraz wiem, że wszystko jest możliwe. Ciało człowieka jest niesamowite, do wszystkiego potrafi się przystosować - mówi.

W ośmiokilogramowym plecaku niesie ze sobą namiot (ale ma nadzieję, że nie będzie musiał go używać), śpiwór, matę, dwa podkoszulki, spodnie, dwie pary skarpetek, ręcznik i apteczkę. Najwięcej w niej plastrów i maści na odciski. - O stopy trzeba dbać. Są w mojej podróży najważniejsze - tłumaczy. - Na początku planowałem spakować sobie trochę książek, bo przecież wreszcie będę miał czas, żeby czytać. Prawda jest taka, że nie mam czasu i musiałbym to wszystko bez sensu nosić.

Czipsy jak paliwo

Dziś Jean-Baptiste będzie w Krakowie, skąd rusza do Bochni, a potem do Dębicy i dalej w kierunku Ukrainy. Do tej pory przemierzył już 900 km. Jego postępy w drodze można śledzić na www.walkforpeaceinukraine.wordpress.com, a także na Facebooku. W zakładce "Support us" znajdują się numery kont, na które można wpłacać pieniądze dla Ukrainy.

Podczas swojej podróży Jean schudł już prawie 7 kilogramów. Jest weganinem, więc załatwienie posiłków w podróży nie jest łatwe. - Najczęściej kupuję fasolę w puszkach i słodkie soki przecierowe. Dobrym źródłem energii są też chipsy, solone - tłumaczy. - Nie narzekam. Cieszę, ze wszystkiego - dodaje piechur.

Według Jeana-Baptisty Polska jest rajem dla wędrowców, bo można się poruszać pieszo wzdłuż dróg krajowych.

- W Niemczech szedłem wężykiem, ale nie w polskim znaczeniu, że byłem pijany, tylko lokalnymi drogami, a one są znacznie dłuższe i pozakręcane. Poza tym trzeba cały czas korzystać z nawigacji, żeby się nie zgubić - dodaje. Ludzie prawie zawsze reagują na niego pozytywnie: machają, trąbią i biją się w pierś. Dziś Jean-Baptiste powinien być w okolicach Krakowa. Można go śledzić w internecie.

- Chciałbym, żeby ktoś zapłacił za moje kilometry, a ja wszystkie pieniądze, które uda się zgromadzić, przekażę potrzebującym. Każdy, kto zechce mnie wesprzeć, może sam wybrać, na kogo wpłacić pieniądze: dla tych, co musieli opuścić Donieck i Ługańsk, dla wojaków i dla rodzin tych, którzy polegli w walce - wylicza.

Do Lwowa Jean-Baptiste zamierza dotrzeć 16 września, kilka dni później wraca do Kolonii, tu uczy francuskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska