Kapitan zostaje na brzegu

Fot. Sławomir Draguła
Przez cały weekend nad kędzierzyńskim jeziorem "Trójkąt" słychać było przeraźliwe brzęczenie małych łódek. Rozegrano tam Puchar Europy Modeli Pływających
Przez cały weekend nad kędzierzyńskim jeziorem "Trójkąt" słychać było przeraźliwe brzęczenie małych łódek. Rozegrano tam Puchar Europy Modeli Pływających Fot. Sławomir Draguła
Można ich spotkać nad jeziorami. Duzi i mali chłopcy z nadajnikami fal radiowych na piersiach i oczami wpatrzonymi w przeraźliwie brzęczące łódeczki.

Trójkąt" to niewielkie jeziorko położone w samym środku osiedla Piastów, największego blokowiska w Kędzierzynie-Koźlu. W słoneczne dni teren wokół niego opanowany jest przez roznegliżowanych plażowiczów. W ubiegły weekend zjechali tam najlepsi europejscy modelarze, którzy walczyli o puchar Starego Kontynentu modeli pływających.
- To wspaniały akwen do tego typu sportów - zapewnia Jan Stolarek, instruktor modelarstwa w Miejskim Ośrodku Kultury w Kędzierzynie-Koźlu, współorganizatora imprezy. - Jeziorko położone jest w niewielkiej niecce. Przez to nie tworzą się na nim żadne fale i łódeczki mogą swobodnie tu pływać.

Modelarstwo to zajęcie dla każdego - małych i dużych chłopców, a nawet dla kobiet. Wie o tym każdy, kto choć raz trafił do modelarni, poczuł ostrą woń rozpuszczalników, utwardzaczy i żywic epoksydowych, z których robione są modele pływające. Często hobby to przechodzi z pokolenia na pokolenie.
- Sportem tym zainteresował mnie mój ojciec, który od ponad 30 lat bawi się w te klocki - opowiada siedemnastoletni Witold Nowak z Poznania, który w niedzielę zdobył srebrny medal Pucharu Europy w kategorii juniorów.
Witek każdą wolną chwilę spędza w modelarni w poznańskim Centrum Kultury "Zamek". Na początku budował makiety modeli latających. Jednak, jak sam mówi, wykonanie takiego samolotu, który jeszcze na dodatek wzbije się w powietrze i przez kilka minut będzie latał, nie jest wcale proste, dlatego przerzucił się na łódki. One też potrafią człowiekowi dostarczyć adrenaliny.
- Gdy stajesz na pomoście i sterujesz modelem, który mknie na wodzie z prędkością ponad 70 kilometrów na godzinę, wtedy czujesz się błogo i nic więcej nie chcesz od życia - zapewnia.
Modelarstwo to rodzinna pasja panów Pelouchów z czeskich Ledenic. Indrich Pelouch zaraził ponad pięć lat temu tym bakcylem swojego syna Iriego. Dziś razem budują łódki i jeżdżą na zawody organizowane w całej Europie.
- Ojciec jest moim trenerem i wzorem do naśladowania. Pokazuje mi, jak pływać najlepiej. Czasami krzyknie na mnie ze złości jak coś mi nie wychodzi, ale się na niego nie boczę, bo wiem, że chce dla mnie jak najlepiej - uśmiecha się Pelouch junior.
- Młody czasami ma mnie dość, ale trudno, jeśli chce osiągać sukcesy, musi się słuchać starszego - dodaje Pelouch senior.

Modelarstwo to sposób na życie. Tak twierdzi dwudziestotrzyletni Oliver Huck z miasteczka Waiblingen niedaleko Stuttgartu. Na co dzień Oliver pracuje w firmie produkującej opakowania dla Boscha. Wieczorami ślęczy natomiast nad swoimi łódkami. Ma ich kilkanaście.
- Mam to już we krwi i gdyby ktoś z jakiejś przyczyny zabroniłby mi się tym zajmować, wówczas moje życie straciłoby sens - przekonuje. - Moim celem jest udoskonalanie posiadanych przeze mnie łódek, aby pływały jeszcze i jeszcze szybciej, bo prędkość to połowa sukcesu.
Podczas sobotnich wyścigów model sterowany przez młodego Niemca namierzony przez policyjny radar osiągnął zawrotną prędkość 75 kilometrów na godzinę. Jednak nie był to rekord tego dnia. Łódeczka prowadzona za pomocą fal radiowych przez Tomasza Nowaka z Kędzierzyna-Koźla mknęła o jeden kilometr na godzinę szybciej.
- To naprawdę sztuka manewrować tak małą łupinką, która osiąga tak zawrotne prędkości - zapewnia Huck.
Wspaniałym modelarzem, który z sukcesami współzawodniczy z mężczyznami, jest dwunastoletnia Natalka Jagielska z Tomaszowa Mazowieckiego, która jest jedyną w Polsce dziewczyną parającą się tym sportem.
- Jestem z tego bardzo dumna. To mnie mobilizuje i mam nieskrywaną satysfakcję, jak mogę utrzeć nosa niejednemu zarozumiałemu facetowi - cieszy się Natalia.
Jak większość modelarzy, także i ją tym hobby zaraził ojciec, który jest opiekunem w modelarni działającej przy domu dziecka w Tomaszowie Mazowieckim.

Ślizgi, bo tak nazywane są łódki sterowane za pomocą radia i napędzane silnikami elektrycznymi lub spalinowymi, budowane są przez samych zawodników. Profesjonalnej łódki nie można kupić w sklepie. Zresztą każdy szanujący się modelarz nigdy by tego nie zrobił.
- To byłaby profanacja - twierdzi Andrzej Kachowicz z Kędzierzyna-Koźla, który już od ponad 30 lat buduje modele.
Na co dzień pan Andrzej jest wulkanizatorem i klei dziurawe dętki oraz opony w autobusach Miejskiego Zakładu Komunikacyjnego.
- Łódkę trzeba znać jak własną kieszeń. A nie da się poznać wszystkich tajników ślizgu, jeśli się go nie zrobi samemu - mówi.
A nie jest to wcale takie proste i tanie. Na początek trzeba zbudować kadłub, a ściślej mówiąc formę, w której się go odleje. Aby ją zrobić, trzeba z kolei dysponować wzorem łódki.
- Kupujemy jeden gotowy kadłub u producenta, najlepiej w Czechach, bo tam są jedne z najlepszych i najtańszych. Na jego podstawie odlewamy formę w piance - instruuje Jan Stolarek.
Jeśli forma jest już gotowa, wówczas na jej podstawie wykonuje się łódkę. Do jej budowy używa się żywic epoksydowych i utwardzaczy. Następnie kadłub trzeba wyposażyć w mechanizmy: napędowy i sterujący. To pochłania najwięcej czasu i pieniędzy. Najtańsze i najlepsze podzespoły można kupić na targach modelarskich, które każdego roku w kwietniu organizowane są w niemieckim Dortmundzie. W ośmiu olbrzymich halach setki wystawców z całego świata sprzedają wszystko to, co potrzebne jest do szczęścia współczesnemu modelarzowi (od najmniejszej śrubki, poprzez literaturę fachową aż do gotowych modeli). Zakup silnika to koszt od 80 do 600 złotych, natomiast cała elektronika, za sprawą której model się porusza i słucha modelarza, to wydatek od 250 do 400 złotych. Do tego potrzebne jest jeszcze radio przy pomocy którego modelarz steruje łódką. Trzeba na to wydać od 400 do nawet 4 tysięcy złotych. Właśnie pieniądze, a raczej ich brak jest największą bolączką polskich modelarzy.

Na tym się nie zarabia
Rozmowa z Adrianem Stolarkiem z Kędzierzyna-Koźla, jednym z najlepszych na świecie zawodników sterujących modelami pływającymi
- Mimo młodego wieku masz już na koncie dwukrotne mistrzostwo świata, mistrzostwo Europy oraz dwa zdobyte Puchary Europy. Które z tych trofeów jest najcenniejsze?
- Na pewno mistrzostwo świata zdobyte w 1999 roku w czeskim Duchcovie. Broniłem tam tytułu zdobytego dwa lata wcześniej w Velenje na Słowenii, a przecież wiadomo, że każdy chce zdetronizować mistrza.
- Znając niebotyczne zarobki światowych gwiazd sportu, a ty ze swoimi sukcesami taką gwiazdą niewątpliwie jesteś, musisz być niezwykle majętnym człowiekiem?
- Nic bardziej mylnego. W tym sporcie nie ma dużych pieniędzy. Wręcz przeciwnie, my modelarze tylko dokładamy do tego interesu. Nagrody za zdobycie mistrzostwa świata czy Europy są naprawdę symboliczne, natomiast zbudowanie łódki oraz podróże po całej Europie czy świecie z zawodów na zawody są bardzo kosztowne. My traktujemy ten sport jak hobby, a wiadomo, że na tym się nie zbija kokosów.
- Jak reagują twoje koleżanki, koledzy, kiedy dowiadują się, czym się zajmujesz. Nie traktują cię przypadkiem jak małego chłopca?
- Jest w porządku. Dziewczyny zabieram nawet na zawody i wtedy widzą, że sterowanie łódką, która z olbrzymią prędkością kluczy pomiędzy rozstawionymi bojkami, wcale nie jest taką łatwą sprawą. Ciekawiej jest natomiast z nowymi kolegami, których poznaję na przykład gdzieś w pubach czy na dyskotekach. Gdy mówię im, że jestem mistrzem świata czy Europy to mi nie wierzą i chcą się od razu zakładać. Robię to z przyjemnością i oczywiście wygrywam.
- Jak długo masz zamiar zajmować się tym sportem?
- Do końca swojego życia, a może i jeszcze jeden dzień dłużej.

- Trzeba sobie jakoś radzić - wyjaśnia Tomasz Nowak z Kędzierzyna-Koźla. - Mam pracę, więc zbytnio nie narzekam. Mogę nie zjeść, nie kupić sobie nowego ciuchu, ale na moje łódki muszę mieć pieniądze.
Inni modelarze są bardziej zdesperowani. Niektórzy z nich, aby mieć więcej pieniędzy na swoje ukochane hobby, pozbywają się nałogów. Tak było w przypadku Andrzeja Kachnowicza, który ponad dwa lata temu rzucił palenie.
- Wyjdzie mi to tylko na zdrowie - cieszy się pan Andrzej.
Najmłodsi adepci modelarstwa pieniądze na budowę łódek otrzymują z kolei od rodziców, dziadków, wujków. Jak się okazuje, są one dobrze lokowane. Kędzierzyński klub zaliczany jest do polskiej, a nawet europejskiej czołówki. W jego galerii wisi już dziesięć medali przywiezionych z mistrzostw świata. Dwa ostatnie czempionaty (w 1997 w słoweńskim Velenje oraz w 1999 roku w czeskim Duchcovie) wygrał Adrian Stolarek z Kędzierzyna-Koźla, dziś student pierwszego roku Politechniki Opolskiej na kierunku robotyka i automatyka, który modelarstwem zajmuje się od ponad dziesięciu lat. Natomiast krajowych tytułów nikt już w klubie nie liczy.
- Z każdej imprezy tego typu przywozimy po kilka medali, więc już dawno straciliśmy rachubę - zapewnia Jan Stolarek.

Aby osiągać jak najlepsze rezultaty, z mistrzostwem Europy czy świata na czele, trzeba zacząć trenować już w najmłodszych latach swojego życia. Jak twierdzą znawcy tematu, najlepiej już w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Wie o tym dobrze dziesięcioletni Mateusz Woźniak z Kędzierzyna-Koźla, którego trzy lata temu na modelarnię przyprowadził dziadek. W niedzielę chłopczyk został szóstym zawodnikiem Pucharu Europy.
- Lubię ścigać się z innymi i budować łódki - wyjaśnia rozradowany malec.
Mateusz nie żałuje nawet tego, że gdy on ciężko pracuje w modelarni, budując kolejny model lub mozolnie trenuje nad jeziorem, jego koledzy bawią się na trzepaku.
- Później oni mi zazdroszczą, gdy jadę na zawody za granicę lub gdy zdobędę jakiś puchar - kończy.
Wszyscy modelarze, nawet ci z najbardziej odległych rejonów Europy, znają się bardzo dobrze. Nic dziwnego, przecież po kilka razy w sezonie spotykają się na różnych zawodach organizowanych na całym kontynencie.
- Najważniejsza jest oczywiście rywalizacja, ale poza nią łączą nas przyjaźnie - zapewnia Nagy Sandor z Węgier. - Na każdych zawodach organizujemy imprezy, na których nieźle się bawimy i ładujemy akumulatory przed następnymi startami - uśmiecha się tajemniczo.
- Wymieniamy się adresami poczty elektronicznej czy numerami telefonów. W ten sposób dzielimy się doświadczeniami, informujemy się o wszystkich nowinkach technicznych, a nawet handlujemy sprzętem oraz odwiedzamy się w wolnych chwilach - informuje Oliver Huck. - Jesteśmy po prostu jedną wielką modelarską rodziną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska