Katownia krwawego Jurgena

Klaudia Bochenek
Ścięcie głowy toporem było humanitarną śmiercią. Skazany nic nie czuł.
Ścięcie głowy toporem było humanitarną śmiercią. Skazany nic nie czuł. Klaudia Bochenek
Mało kto wie, że niewinna wyliczanka "entliczek, pentliczek..." 600 lat temu kończyła się szafotem. Kat Jurko z Nysy dba o to, by dawne metody męczenia ludzi nie odeszły w niepamięć.

Północ. Na kościelnej wieży dzwon wybija dwunastą. Jedni śpią, inni ślęczą przy monitorach w poszukiwaniu mocnych wrażeń. www.katostwo-nyskie.pl. Klik. Przeraźliwy skowyt, jęk torturowanego skazańca, rechot czarownicy, a może kata. Dusza przysiada na ramieniu, serce bije jak oszalałe. Zapomniałam ściszyć głośnik, jestem o krok od zawału. Ale chyba warto - wedle licznika jestem 24 562. torturowanym. W dodatku on-line!

- Współczesny kat to i stroną internetową nie pogardzi. Wszak to również swego rodzaju narzędzie tortur. Wystarczy spojrzeć z rana na takiego, co przesiedział przed monitorem ładnych kilka godzin. Blady, zielony, oczy podkrążone. Obraz nędzy i rozpaczy. Jak po średniowiecznych dybach albo widełkach kretynów - rechocze Jurko z Nysy, przydomek Krwawy Jurgen - jedyny w okolicy, najlepszy, najprawdziwszy i najbardziej chyba zwariowany kat.

Rekonstrukcją katowską zajmuje się od przeszło dziesięciu lat i obstawia najhuczniejsze imprezy w regionie (z nyskim Jarmarkiem Jakubowym na czele), prezentując swoją objazdową izbę tortur, koszmarne narzędzia śmierci i historyczną tego wszystkiego otoczkę.

By w ziemiach Księstwa Nyskiego prawa przestrzegano,
a łamiących ład Boży surowo karano,
do wykonywania wyroków mnie to powołali,
bym brudną robotę, za wszystkich odwalił.

- Ostatnio ambasadorów przyjmowaliśmy w Nysie z całej Europy - opowiada. - Jeden śpiewał jakoś tak niewyraźnie, to ja go chlast w łeb i gadam, że za zawodzenie to na ścięcie albo w najlepszym wypadku na tortury go zaraz zawlokę. Nie rozumiał po polsku, więc chwila konsternacji była. Ale ktoś mu szybko wyjaśnił, że to ino żarty i tym sposobem afera międzynarodowa z moim udziałem została zawczasu zażegnana…

A taki niby niepozorny. Niewysoki, ni to szczupły, ni gruby. W zabawnych okularach na nosie. Wygląda na jakieś 50 wiosen może. Dziś przyodziany całkiem zwyczajnie - bluzka w pasy, dżinsy. Kiedy zaś ma pełne ręce roboty, przebiera się w biały, zakrwawiony fartuch, katowski czepek. Wówczas brzuch sterczy mu tak śmiesznie do przodu…

- Jestem potomkiem średniowiecznego kata Georga Hildebrandta. On niegdyś był na tych ziemiach monopolistą. Jak i teraz ja! - Jurko wypina dumnie pierś i zaprasza w progi swej domowej minikatowni.

Aż trudno uwierzyć, jaką ilość żelastwa można zmieścić na kilku zaledwie metrach kwadratowych. Na imitujących starą cegłę ścianach wiszą proste siekiery, topory, miecze, noże, najrozmaitsze szpikulce, ale również bardziej wyrafinowane narzędzia średniowiecznych mąk - do kar na honorze, skórze, gardle oraz te pozbawiające wolności.

Kilka z nich Jurko kupił przez internet, ale zdecydowaną większość wykonał własnoręcznie, po uprzednim podejrzeniu oryginałów w książkach i muzeach tortur. - Na początku prosiłem kowali o pomoc, ale jak raz i drugi spieprzyli mi replikę, to stwierdziłem, że lepiej zrobić samemu - tłumaczy.

A że talentów wszelakich katowi nie brakuje, zwłaszcza tych artystycznych, poradził sobie. I tak na przykład na jednej ze ścian szczerzy zęby krokodylek: - Bardzo fajne narzędzie do szarpania ciała i wyrywania palców, języka, lub, jak kto woli, sutków tudzież męskiego przyrodzenia- śmieje się kat. Jest również pejcz z rzemieniami, dyby, płaszcz hańby, kocia łapka albo kołyska Judasza - do nadziewania odbytem torturowanego. Na zwykłe małe topory Jurko też nie narzeka. Twierdzi, że do ćwiartowania kości na niedzielny obiad lepsze niż tasaki z Biedronki.

- A to hiszpański zajączek, kaganiec jędzy, tarantula i bicz łańcuchowy. Ten ostatni służył do walenia po plerach i łamania kości - tłumaczy koneser nietypowego rzemiosła. - Niektóre nazwy brzmią niwinnie, ale narzędzia krzywdę niewyobrażalną drzewiej czynić potrafiły.

Łoże sprawiedliwości najcięższą torturą bywało,
opornych "twardzieli" w nim się wyciągało,
a gdy nadal stawiali jakikolwiek opór,
brało się skazańców na szafot - pod topór.

- O, tutaj proszę włożyć dłoń. Jeszcze dalej. O! A teraz dokręcimy i zmiażdżymy. No pięknie! - kat Jurko wyjątkowo uparł się zademonstrować swoją najnowszą replikę na mnie. Zwykle czyni to na sobie. Jesteśmy na granicy bólu - zgodnie z oczekiwaniami krzywię się, on ma ubaw nieprzeciętny. - A tutaj proszę dotknąć, jakie ostre. Pomyśleć, że dziesiątki takich gwoździ wbijały się w ciało torturowanego. Łeb puchnie na samą myśl, co to kiedyś się działo…

Jurko wspina się na krzesło, biurko, co rusz zdejmuje ze ściany jakieś wymyśne narzędzie i demonstruje je z nieskrywanym zachwytem. W domowej katowni jest też kącik czarownicy z wrzeszczącą niemiłosiernie delikwentką na miotle, czaszka jelonka, jest też słoik, w którym kat trzyma pukiel prawdziwych włosów i skórę węża. Nie śmiem sprawdzać, czy to autentyk. Gospodarz chwali się całym tym dobytkiem i co chwila wzdycha sam do siebie: - Piękne, cudowne, olśniewające. Żona czasem tu zagląda, żeby posprzątać, ale ja jej wciąż tłumaczę, że nie musi, bo pajęczyny i pająki dodadzą tylko temu miejscu okrasy…

Cały czas rechocze jak, nie przymierzając, ropucha. Ale taka zaklęta, dobra i wrażliwa na ludzkie krzywdy. Wszak kat Jurko zamiłowania ma nie tylko krwawe. W prawdziwym swym życiu jest człekiem prawym, dobrym, ogólnie lubianym i poważanym. Z wyzbytego ludzkich uczuć okrutnika nie ma w sobie nic.

- Naturalnie wszystko to to jedno wielkie jajco, takie moje pozytywne zboczenie. Wbrew pozorom żaden ze mnie sadysta. Do dziś zachodzę w głowę, jak kat mógł być katem. Maszyną do zabijania, zadawania bólu. Mnie nawet muchę ciężko skrzywdzić, bo krwi się boję niemiłosiernie. Chociaż komara zdarza mi się pacnąć - śmieje się. - No i od czasu do czasu w okolicach świąt morduję karpia. Okropność. Ale nie mam wyjścia - rodzina mnie zmusza, twierdząc, że bycie katem w końcu zobowiązuje…

Podczas gdy Jurko pląsa po swoim królestwie z co rusz to innym żelastwem w dłoni, jego małżonka parzy kawę. Do entuzjastki Jurkowego hobby jej daleko, ale z czasem przywykła i z zainteresowaniem zaczęła się przyglądać, co ten jej małżonek jeszcze wymyśli. Na samym tylko początku, jak przed dziesięcioma laty Jurko zaczynał swą przygodę z katostwem, jak uszył sobie z komunistycznego sukna czerwony frak, wyrzeźbił topór i uformował zakrwiawiony łeb straceńca, żona tylko westchnęła, przewróciła oczami i rzekła:

- Masz, babo, kata!
- I dodała jeszcze naprędce, żebym nawet nie marzył, że ona zostanie kaciną. Oczywiście, że nie zostaniesz. Ty już nią jesteś - ubawił się wówczas szczerze. - Szkoda tylko, że nie chce mi piec pazurów czarownicy. Są cudne: pachnące, chrupiące - palce lizać!

Chodzi o ciasteczka, które zamierza w przyszłości serwować wszystkim tym, którzy będą zaglądać do jego miejsca pracy, czyli izby tortur. A wszystko na to wskazuje, że niebawem kat takowej się doczeka w nyskiej Wieży Wrocławskiej, niedawno odrestaurowanej, gdzie burmistrz Nysy obiecała mu pomieszczenie, a gdzie przed wiekami - nomen omen - mieścił się loch więzienny, zwany męczennicą. Tam właśnie wrzucano straceńców.

Jak Jurko już się tam przeprowadzi z częścią swego arsenału, będzie mógł do woli demonstrować swe narzędzia na żądnych krwawych emocji turystach. - Mam też obiecane gościnne występy w paczkowskim Domu Kata. A jakże! - cieszy się. - Tam to dopiero pokażę wszystkim, na czym polegał niegdyś ten fach! Będę serwował ludziom żywe lekcje historii, dopóki tylko starczy sił.

Kat był osobą hańbiącą i nie był lubiany,
lecz przez gawiedź zawsze bardzo podziwiany,
gdy na szafocie nad wszystkimi górował,
na nim z prawem, przez wieki królował.

Starczyć mu musi jednak nie tylko sił, ale i czasu. Dla Jurka bowiem póki co doba jest zdecydowanie za krótka. Żona od dwudziestu lat suszy mu głowę, by działkę w końcu dokończył remontować, sporo czasu zabiera mu jednak produkcja narzędzi, a w weekendy pokazy i rekonstrukcje dla gawiedzi. No, a przy tym wszystkim kat ma jeszcze swoje drugie oblicze i życie - Jerzego Gadawskiego, woźnego w Publicznym Gimnazjum nr 3 w Nysie. Mówi, że pracę swoją kocha i nie zamieniłby na żadną inną. Oraz że czuje się jak uczeń, który kibluje w tej szkole od wielu lat. - Dzieciaki są świetne. Lubią mnie i poważają.

Na korytarzu wołają za mną: "cześć, majster, aleś hardcora zapodał". I kiwają głowami z podziwem. A i od grona pedagogicznego złego słowa nigdy nie usłyszałem - cieszy się Jerzy.

Trudno się dziwić, skoro Jerzy w szkole nie jest zwykłym woźnym. Jego talenta i manualne zdolności co rusz przydają się do przyozdobienia klas, zrobienia dekoracji na apel. To człek wszechstronnie uzdolniony - maluje, rysuje, zajmuje się metaloplastyką, pisze scenki rodzajowe, fraszki, aforyzmy i wiersze. Naturalnie większość to iście katowskie refleksje (przykładem ten, którego strofy śmiałam wykorzystać niniejszym). W jednym ze swych wierszy na przykład użył aż 180 nazw różnych narzędzi tortur! A jeszcze inny poemat ma - bagatela - 378 wersów.

Nie dziwota zatem, że przed takim katem również uczniowie czują respekt. Zwłaszcza że podjeżdża pod szkołę swoim katowskim samochodem (jak mawia - jedynym w kraju), na którego tylnym siedzeniu leżą na przykład dyby, jakaś kula z łańcuchem i ten upiorny łeb skazańca. Cóż, ktoś musi być wariatem, by normalny mógł być ktoś…

Wsiadmy do auta, Jurko (już nie Jerzy) rusza z piskiem opon i ciśnie niemal ile fabryka dała. Na zakrętach odcięta głowa katurla się po siedzeniach. Z głośników ryczy AC/DC, w łagodniejszych okolicznościach można trafić na jakieś country bądź muzykę irlandzką. - Jak ja to kochaaam! - chichocze kat, taszcząc już do domu swoje gadżety. Sąsiedzi wydają się uodpornieni na dziwaczne rekwizyty, gdyż nawet okiem nie mrugną, tylko pozdrawiają Jurka wesołym dzień dobry.

- Większość nysan mnie zna, choćby z widzenia, zatem nikt już raczej się nie dziwi. Wręcz przeciwnie - ludzie chwalą mnie za to, co robię, uśmiechają się, żartują - opowiada. - A jak czasem do masarni zajrzę, to ekspedientki od progu krzyczą: juści kacie, kości się skończyły, a krwi brak! I o to właśnie w tym wszystkim chodzi. Żeby ludzi czegoś nauczyć i żeby było wesoło. Bo ja jajcarz jestem okrutny!
Twierdzi, że kocha średniowiecze, bo to najbarwniejszy okres w historii.

- Co ty pleciesz, toż ciemnota wtedy była potworna - ripostuje jedna z córek Jurka, która mimo że z ojcem się przekomarza, tak naprawdę wiernie mu kibicuje w katowskich poczynaniach. Kiedyś nawet zadeklarowała się, że jak trzeba będzie, to dla dobra sprawy zostanie czarownicą.

Na zakrwawionym, drewnianym pniaku
leciały głowy przeróżnych łajdaków.
Krew strumieniami z niego się lała,
a głowa samiuśka do kosza wpadała.

Ciemnota, nie ciemnota, średniowiecze i tak jest u niego na pierwszym miejscu. No bo jakżeby inaczej mógł twierdzić z pozycji kata właśnie, skoro to najkrwawszy okres w dziejach, to wówczas pojawiło się najwięcej narzędzi, zwłaszcza w jego ulubionym okresie - polowań na czarownice. Jurko wie, co mówi, bo przez te ostatnie dziesięć lat, kiedy biega po Polsce z toporem w ręku, wiele się nauczył, liznął sporo historii. - Ja niczego nie wymyślam, tylko odtwarzam. Jestem perfekcjonistą, więc nie mógłbym czegoś robić, nie zagłębiając się w genezę - tłumaczy.

Stąd na półkach w jego katowni grzbiety książek trwożą gości tytułami: Młot na czarownice, Księga Inkwizycji, Złoczyńcy, Krwawa Profesja, Na Gardle Karanie. Łącznie przeszło sto pozycji, których nie powstydziłby się żaden badacz i historyk.

Jurko też się nie wstydzi, zwłaszcza że wszystkie już przeczytał i teraz oprócz samej rekonstrukcji krwawych rzezi może również błysnąć wiedzą: - Mało kto na przykład wie, że z pozoru niewinna wyliczanka "entliczek, pentliczek..." ma tak naprawdę 600 lat i w pierwotnej swej wersji kończyła się dla skazańca szafotem - opowiada i wzdycha ciężko. - To były czasy, kiedy człowiek nie miał żadnej wartości, tym bardziej jego ciało, które kaci maltretowali na torturach i bezcześcili po śmierci, zostawiając je na szubienicach do kompletnego rozkładu. A poćwiartowane części ciała rozwieszali na rogatkach miast lub sprzedawali je jako amulety magii dla zabobonnego ludu...

A kat przez wieki szalał sobie na owym szafocie i w izbie tortur za społecznym przyzwoleniem. W dodatku całkiem nieźle zarabiał. - W przeciwieństwie do mnie - śmieje się Jurko. - Póki co to majątek wydałem na te wszystkie krwawe narzędzia, gadżety, książki, poświęciłem mnóstwo czasu, ale zarabiać jeszcze na dobre nie zacząłem. No, ale grunt to dobra zabawa, a na całą resztę może kiedyś jeszcze przyjdzie czas.

O czym zatem jeszcze marzy kat prócz godziwego zarobku za swe popisy? Ano poza własną izbą tortur chciałby jeszcze dorobić się łoża sprawiedliwości, krzesła czarownic, jakiegoś odpicowanego stroju galowego, większego samochodu, który pomieściłby te jego wszystkie graty, no i oczywiście własnego klasztoru, a konkretnie lochów, bo - jak mówi - te kręcą go najbardziej. - A z takich bardziej przyziemnych życzeń to wystarczyłoby mi trochę gratisowego czasu, żebym mógł wreszcie skończyć tę nieszczęsną altankę. I żeby ludzie byli lepsi, nie rozrabiali, nie ranili bliźnich. By urząd kata pozostał już na zawsze tylko legendą…

Kat nie ma litości dla łamiących prawo,
wszyscy za mą pracę niechaj biją brawo!
Trzeba odświeżyć me akcesoria!
Chwała katowi - chwała i gloria!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska