Kazik sobie poradzi. O co chodzi w sprawie Łukawieckiego z opolskiego NFZ?

fot. Archiwum
fot. Archiwum/Kolaż: mpietrzyca
O co chodzi w sprawie Łukawieckiego? - Też bym chciał wiedzieć - mówi poseł Stanisław Rakoczy. Poseł nie jakiś szeregowy, ale członek sejmowej komisji ds. służb specjalnych. Dlatego jeśli mówi, iż nie wie, o co chodzi, oznacza to, że Łukawiecki jest czysty.

To w kontekście tych różnych plotek i pogłosek, że wokół dyrektora opolskiego oddziału NFZ chodzi CBA i być może jeszcze jacyś inni smutni panowie. A skoro tak, to wiecie…Poseł Rakoczy nie ma też złudzeń. Dla nas, na Opolszczyźnie, skandaliczne okoliczności odwołania Kazimierza Łukawieckiego to wielka i ważna sprawa, ale dla tych w Warszawie - drobna i nieistotna.

Bo kto to jest jakiś Łukawiecki? Dlatego za szefa opolskiego funduszu nikt w stolicy umierał nie będzie. Tym bardziej że sprawę zignorowały też centralne media. Choć to dziwne, kiedy szef centrali NFZ odwołuje swojego podwładnego z Opola pod zarzutami wziętymi z czapy, a kiedy wychodzi to na jaw, wcale nie zamierza zapadać się ze wstydu pod ziemię.

Dymisji nie cofa, pojawiają się za to inne nie sformułowane i tajemnicze zarzuty wobec Łukawieckiego, sugestie o dochodzeniu CBA. Dla każdego trzeźwo myślącego człowieka staje się jasne, że to dymana sprawa i skandal. I co z tego? Nic.

- Jacek Paszkiewicz, szef NFZ, jest w sytuacji, kiedy nie można mu nic zrobić, bo formalnie miał prawo odwołać Łukawieckiego - stwierdza Rakoczy, poseł współrządzącego z Platformą PSL. - Ale moralnie zachował się nie powiem jak, bo te słowa nie nadają się do gazety. Właśnie z powodu tego moralnego aspektu opolska Platforma Obywatelska ma duży problem. Wiarygodności.

Platforma rusza i wjeżdża do rowu
Nasi działacze PO na dymisję Łukawieckiego i jej okoliczności zareagowali szybko i tak, jak oczekiwali od nich Opolanie. Wystąpili w obronie powszechnie docenianego za fachowość i kompetencję dyrektora, zażądali cofnięcia decyzji o jego odwołaniu i zaczęli zbierać podpisy pod wnioskiem o odwołanie Jacka Paszkiewicza. A w mediach zapewniali, że jak tylko Ewa Kopacz, minister zdrowia, wróci z Luksemburga, to wszystko odkręci.

- Byliśmy o tym święcie przekonani - przyznaje nieoficjalnie jeden z opolskich posłów PO. - Bo rzecz wydawała się oczywista. Paszkiewicz nadużył stanowiska, a dymisja Łukawieckiego wywołała powszechne protesty na Opolszczyźnie. Z politycznego punktu widzenia i czystej przyzwoitości schowanie głowy w piasek byłoby kompletnie niezrozumiałe.

Ale po spotkaniu opolskich parlamentarzystów PO z Ewą Kopacz coś się zacięło. Wprawdzie oficjalnie pojawiły się wypowiedzi o zawieszeniu odwołania Łukawieckiego, o 30 dniach na zbadanie jego zasadności, jednak przyciskani przez dziennikarzy autorzy tych słów zaczęli się z nich wycofywać i mętnie tłumaczyć.

Okazało się, że nie ma żadnego zawieszenia dymisji, bo formalnie czegoś takiego być nie może. Ucichła też sprawa odwołania Jacka Paszkiewicza, za to w mediach pojawiły się ogłoszenia o konkursie na nowego dyrektora opolskiego NFZ. Wygląda na to, że opolscy posłowie PO nic nie ugrali, a na wysokim szczeblu zapadła decyzja, żeby aferę zamieść pod dywan, protesty przeczekać i poświęcić Łukawieckiego. Wiarygodność opolskiej Platformy okazała się mało ważna.

- Nic nie mogą, ta sprawa ich przerosła - komentują działacze innych opolskich partii. Ale w tych słowach nie ma satysfakcji, raczej współczucie i świadomość wspólnej bolączki. Braku przebicia do centrali, wyrazistych i przebojowych liderów, którzy potrafią skutecznie walczyć o interes regionu. - U nas jest tylko walka o władzę na szczeblu lokalnym, żadnego wpływu wyżej - komentuje opolską partyjną rzeczywistość Norbert Krajczy, senator PiS.

Poczekajmy, poczekajmy
Oficjalnie parlamentarzyści PO z Opolszczyzny mają spory kłopot, jak tłumaczyć to, co się dzieje. - Nie ponieśliśmy porażki, nasza akcja przyniosła stuprocentowy efekt - przekonuje Leszek Korzeniowski, szef opolskiej Platformy. - Minister Kopacz zaangażowała się w sprawę i popiera w stu procentach Kazimierza Łukawieckiego. Dlaczego nie wycofała decyzji o jego odwołaniu? Proszę sobie odpowiedzieć - dodaje enigmatycznie. - Ja jestem w trudnej sytuacji, nie wolno mi o tym mówić. Nie jestem upoważniony do dalszych wypowiedzi.

Dr. Kazimierz Łukawiecki, były dyrektor opolskiego NFZ
(fot. fot. Archiwum)

Danuta Jazłowiecka, europoseł PO, tłumaczy się, że nie było jej w kraju, kiedy wybuchła afera z odwołaniem szefa opolskiego NFZ. - Ale rzeczywiście wydaje się, że sprawę rozegrano niezręcznie - przyznaje. - Ja bardzo cenię pana Łukawieckiego, poczekajmy jednak na prawników - apeluje. - Mimo protestów publicznych trzeba to rozstrzygnąć pod względem prawnym.

Poseł Robert Węgrzyn oburza się na stwierdzenie, iż z boku wygląda to tak, że potraktowano ich jak chłopców z piaskownicy. Którzy najpierw podnieśli krzyk, a kiedy wskazano im miejsce w szyku, potulnie podwinęli ogon pod siebie. - Wcale nikt nie podwija ogona! - zapewnia.

- Diabeł tkwi w szczegółach. Jeśli zostaną wątpliwości, Łukawiecki nie wraca do pracy. Jeśli ich nie będzie - wraca. Musimy czekać. Na pewno nie można kogoś obrzucić błotem, a potem mówić, że decyzja już zapadła. Dlatego jeśli Paszkiewicz nie udowodni swoich racji, będzie musiał zapłacić. Nie czekamy, aż sprawa przyschnie i ludzie zapomną, nie zostawimy tego.

To psucie państwa
- Na co czekać, jakie wątpliwości? - wzrusza ramionami senator Krajczy. - Wiadomo już, że ostał się jeden zarzut prezesa Paszkiewicza pod adresem Łukawieckiego: brak współpracy. I argument, że prezes może odwołać swojego dyrektora. Nie jest tajemnicą, że Krajczy i Łukawiecki nie kochali się. Ale senator broni teraz dyrektora, bo chodzi o metody, jakimi został załatwiony.

Krajczy nie może zaakceptować świństwa w majestacie prawa. - Gdyby to moja partia rządziła, przykułbym się do ministra zdrowia i czekał, aż cofnie dymisję - mówi. Senator jest jednak realistą. Teraz minister zdrowia ma alternatywę: albo Łukawiecki, albo Paszkiewicz. Między nimi od dawna był konflikt, wynikający z innego spojrzenia, jak może i powinna funkcjonować polska służba zdrowia.

- Gdyby tak się przyjrzeć, to Paszkiewiczowi niewiele się udało - twierdzi Norbert Krajczy. - Jednak pomimo wpadek, wciąż dostaje kolejną szansę. Więc pewnie i tym razem mu się uda. Szyta grubymi nićmi dymisja Łukawieckiego była ryzykowna, ale Paszkiewicz się na to zdecydował. - Albo czuje się tak mocny, albo ma na kogoś haki - stwierdza Krajczy. - Bo jak to inaczej tłumaczyć?

- Jeśli gość gościa nie lubi i może go kopnąć tylko dlatego, że jest wyżej, to źle - podkreśla poseł Rakoczy. - W demokratycznym kraju wysoki urzędnik państwowy nie może czuć się bezkarny. To psucie państwa. I dodaje, że ta sprawa przypomina znany w Polsce brzydki scenariusz.

Za jakiś czas okaże się, że Łukawiecki jest niewinny, ale albo on sam dał już sobie spokój, albo przywrócić się go już nie da. Tak czy inaczej zostanie załatwiony. - Kazik sobie poradzi - mówi Rakoczy, który zna Łukawieckiego od lat. - Szkoda tylko opolskiej służby zdrowia i pacjentów.

Strzał w kolano
Niektórzy działacze opolskiej PO przyznają, że ta sprawa może w regionie drogo partię kosztować. Już nie za samo odwołanie Łukawieckiego, ale styl, w jaki jest rozgrywana ta sprawa. Przez partię, która tyle mówi o zasadach, przejrzystości i odpowiedzialności. Prezes Paszkiewicz to nie ktoś z Księżyca, ale urzędnik mianowany przez Platformę. Dlatego coraz więcej Opolan jest rozczarowanych jej zachowaniem.

- Strzelili sobie w kolano, i to przed wyborami - dziwi się senator Krajczy. Nasz region był do tej pory bastionem Platformy, być może jej centralne władze doszły do wniosku, że wierni wyborcy jakoś strawią tę aferę. Ale za dwa tygodnie może się okazać, że Bronisławowi Komorowskiemu braknie do prezydentury kilkudziesięciu tysięcy głosów. W tym wielu z nich na Opolszczyźnie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska