MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kredyty i pożyczki na lata. Jak to spłacać?

Daniel Polak
Pani Joanna, grafik z Kędzierzyna-Koźla, ma kredyt hipoteczny na 25 lat. – Czeka mnie tyle lat wyrzeczeń – mówi.
Pani Joanna, grafik z Kędzierzyna-Koźla, ma kredyt hipoteczny na 25 lat. – Czeka mnie tyle lat wyrzeczeń – mówi. Daniel Polak
Nie możemy chorować, tracić pracy, rozwodzić się ani broń Boże umierać zbyt szybko - mówią młodzi ludzie, którzy przez najbliższe 20-30 lat będą musieli spłacać zaciągnięte pożyczki.

Najbardziej denerwuje mnie matka - kręci głową pan Łukasz z Kędzierzyna-Koźla, 33-letni informatyk.

- Wiecznie mnie strofuje i zarzuca, że wszystko chcę mieć na pstryknięcie palcem. Mądrzy się, że pieniądze trzeba oszczędzać i do wszystkiego dochodzić tylko własną pracą, a przede wszystkim nie pożyczać ich od bankierów. Bo oni jedynie łupią ludzi.

To ja się pytam: jak długo? Jak długo mam zbierać grosz do grosza, żeby coś w życiu mieć? Do pięćdziesiątki? Czy może dłużej?

Cztery lata temu, tuż przed wybuchem światowego kryzysu, pan Łukasz kupił dom. Ceny nieruchomości wówczas co prawda szalały, ale jednocześnie banki rozdawały pożyczki hipoteczne na prawo i lewo. Były jednak powody do optymizmu, bo gospodarka miała się dobrze. Wszyscy myśleli, że będą zarabiać coraz więcej; gdy puchły portfele, rosły też apetyty. Kredytową pętlę na szyję pan Łukasz założył sobie na 25 lat.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, spłaci dom w wieku 54 lat. Jego miesięczna rata wynosi 1600 złotych.

- Na razie, bo biorę udział w programie "Rodzina na swoim" i przez pierwsze 8 lat państwo płaci za mnie połowę odsetek - wyjaśnia. - Za 4 lata będę płacił 2200 raty miesięcznie. Wtedy też jego syn będzie miał 10 lat i, co zrozumiałe, dużo większe potrzeby niż obecnie. Ojciec jeszcze nie wie, jak wówczas rodzina da sobie radę.

- Bo rata za dom to jedno, ale ten dom trzeba też utrzymać, 5 tysięcy każdej zimy za opał zapłacić, co roku jest też coś do remontu - podlicza pan Łukasz.

Razem z żoną zarabiają powyżej 5 tysięcy złotych miesięcznie. Dlatego mogli sobie kupić jeszcze samochód, oczywiście na kredyt. W banku wzięli 30 tys. złotych na pięć lat, rata wynosi prawie 1000 złotych miesięcznie.

- To ja namówiłam męża na to auto. Przekonywałam go, mówiąc: "kupmy teraz, spłaćmy w 5 lat i będziemy mieli spokój". Ale to tylko samochód, jak go kupowaliśmy, już miał 5 lat, po spłacie będzie miał 10. A 10-latek to już stary wóz - mówi pani Agnieszka, żona Łukasza. - Myśmy się już pogodzili, że do końca życia te kredyty będziemy brali.

Rodzina przekonuje, że w pełni kontroluje sytuację finansową. Innego zdania była pani w banku. Gdy telewizyjne serwisy informacyjne coraz częściej zaczęły alarmować o skutkach światowego kryzysu gospodarczego, zadzwoniła do pana Łukasza. Powiedziała, że musi zamknąć jego linię debetową. Wyjaśniła, że jest klientem podwyższonego ryzyka.

- To był zimny prysznic - przyznaje mężczyzna. - Banki fajnie zarabiają na liniach debetowych. Skoro mój zrezygnował z tego, to znaczy, że faktycznie trzeba się mieć na baczności.

Pociesza się tym, że bank wciąż nie zabrał mu karty kredytowej.

Allegro na kłopoty

Taki jest miesięczny spis stałych rachunków pięcioosobowej rodziny państwa Orzechów z Opola:

1200 zł - opłaty za przedszkola i żłobki,
1000 zł - kredyt hipoteczny,
700 zł - pożyczka na samochód,
650 zł - książeczka mieszkaniowa,
300 zł - rata za zakładową pożyczkę u męża w pracy,
200 zł - taka sama pożyczka, tylko w firmie żony,
200 zł - gaz, energia.

W sumie ponad 4 tysiące złotych, z czego połowa to pożyczki. Rodzina zarabia około 6 tysięcy zł, za które przeżyć musi dwoje dorosłych i trójka dzieci (córki w wieku rok i 3 lata, syn - 7 lat).

Anna Orzech opowiada: - Nie pamiętam, kiedy kupiłam coś nowego do ubrania. Ale nie narzekam, zaliczam porządne ciucholandy, poluję na Allegro na okazje. Ostatnio kupiłam młodemu taki duży zestaw ciuchów na lato, łącznie 60 sztuk, łącznie z butami, kaloszami i używanymi rolkami. Zapłaciłam za to 200 zł.

Gdy dzieci z czegoś wyrastają, robię to samo: pakuję ciuchy w zestawy i sprzedaję w internecie. W ten sposób zarabiam na kolejne ciuszki dzieci. Musiałabym na głowę upaść, by pójść do sklepu i wydać 60 zł na jedną kieckę dla rocznego dziecka, w której pochodzi 3 miesiące i z niej wyrośnie.
Rodzina liczy się z każdym groszem, stara się jednak nie oszczędzać na jedzeniu. Pani Anna:

- Pilnujemy, by nasze dzieci jadły zdrowo, kupujemy w miarę naturalne artykuły spożywcze od dobrych producentów. Większe zakupy robimy głównie w Lidlu, tam mają świetne niemieckie produkty. Wędliny nabywamy w przydomowej masarni. Bez konserwantów.

Bywa, że pieniędzy nie starcza do pierwszego. Państwo Orzechowie i na to mają jednak sposób. Wtedy robią mały przegląd półek i wyprzedają ciuchy na Allegro. Wpadają dwie, trzy stówki, które doraźnie ratują budżet. W lutym po zimowych porządkach w szafach zarobili 600 złotych.

Pani Anna pracuje w reklamie, a jej mąż jest nauczycielem fizyki. Kredyty mają ubezpieczone na wypadek utraty pracy. Plan ratunkowy to wyjazd za granicę. - Jak trzeba będzie, to i na zmywak się pójdzie albo na kasę. Najważniejsze to utrzymać rodzinę - mówią zgodnie.

Franek, nie wyprowadzaj ty mnie z nerw

Państwo P. (nie chcą podawać nazwiska ani miejscowości, w której mieszkają) do dziś pamiętają ten dzień, gdy bank przyznał im 400 tysięcy złotych kredytu hipotecznego we frankach szwajcarskich na budowę domu.

Była wielka radość i wielkie plany na przyszłość. - "Franek" chodził wtedy po 2 złote. Niektórzy przewidywali nawet, że wkrótce zrówna się ze złotówką. Kto dostał pożyczkę w szwajcarskiej walucie, czuł się, jakby Pana Boga za nogi chwycił - wspomina pan P.

Kupili nowy dom, ale w stanie surowym. Potrzebowali jeszcze 100 tysięcy, żeby go wyposażyć. Wzięli drugi kredyt, konsumpcyjny, na szczęście w złotówkach. Nie przesadzali z wykończeniem, materiały kupowali ze średniej półki.

Jedyny zbytek, na jaki sobie pozwolili w imię przytulnego rodzinnego gniazdka, to deski z egzotycznego drewna na podłogę w salonie. Pan P. tępo się patrzył w tę podłogę, gdy słuchał specjalnego poranka TVN24 dotyczącego dramatycznie wysokiego kursu szwajcarskiej waluty. To było latem 2011 roku.

Mężczyzna tak wspomina ten dzień: - Zaciskałem zęby ze złości, gdy na żółtym pasku co chwila zmieniał się kurs. Gdy przekroczył cztery złote i dalej rósł, pomyślałem "i po co ci to było?".

Szybko policzyłem, że wziąłem 400 tysięcy złotych kredytu, spłacałem go już przez trzy lata, a do oddania miałem jakieś 700 tysięcy zł. Potem się to wszystko na szczęście uspokoiło, choć dalej mam więcej do spłacenia, niż wziąłem.

Mimo że miesięcznie w zębach noszę do banku ponad 2 tysiące złotych tytułem raty. Gdy spłacimy kredyt, będziemy po pięćdziesiątce. Z tego wszystkiego nie mamy jeszcze dzieci, gdyż nie wiem, skąd byśmy wzięli pieniądze na ich utrzymanie.

Żona musiałaby przestać pracować na pewien czas, a to nie wchodzi w grę. Na wakacje nie jeździmy, bo nie mamy za co. Kupiłem za to w Castoramie taki basen ogrodowy na 10 tys. litrów.

Latem w weekendy ubieram się w kąpielówki i pływam w nim na materacu. Zamykam oczy i wtedy wyobrażam sobie, że jestem nad Morzem Śródziemnym. Tak chyba do pięćdziesiątki będę w nim pływał.

Jedna wypłata idzie na rachunki

Pani Joanna z Kędzierzyna-Koźla pracuje jako grafik. Na wakacje też na razie nie lata. Uziemił ją kredyt hipoteczny na mieszkanie. Okres spłaty: 25 lat. - Ludzie z kredytami hipotecznymi nie mogą stracić pracy, nie mogą chorować, rozwodzić się ani za szybko umierać - zauważa pani Joanna. - Jak się ma po 300 tysięcy złotych długu, to trzeba tylko sumiennie pracować.

Jedna wypłata w rodzinie pani Joanny idzie na spłatę kredytu i rachunków, druga idzie na życie. - Kosmetyczkę odwiedzam teraz raz na trzy miesiące, choć lubiłam do niej chodzić co miesiąc - mówi pani grafik.

Piotr, mieszkaniec jednej z opolskich wsi, okłamał sąsiadów, że dom postawił za gotówkę. - Na wsiach ludzie mrużą oczy, gdy słyszą o kredytach hipotecznych - opowiada pan Piotr. - Tu się przyjęło, że dom się buduje za gotówkę, często zarobioną przez jednego z członków rodziny w "Rajchu". Są tacy, co stawiają je przez 20 lat i nie umieją skończyć. Ale kredytów nie biorą.

On, miastowy, najpierw się nowym sąsiadom ze wsi dziwił. Że wolą powoli dochodzić do wszystkiego, ale bez ryzyka. Teraz już wie, że to nie takie głupie. Swój dom kupił za ponad 400 tysięcy złotych.

Sprawdzał niedawno w ogłoszeniach - podobny można teraz kupić w sąsiedniej wsi już za 300 tysięcy. A on ma jeszcze 350 tys. zł do spłaty. Ostatnią ratę ma zapisaną na lipiec 2040 roku.

Wpadli w wir kredytów i nie mogą się z niego wydostać

Pan Łukasz z Kędzierzyna i rodzina P. przyznają, że zdarza im się zalegać z ratami kredytów nawet do dwóch miesięcy.

Nie są bynajmniej jakimiś wyjątkami. Problemom Polaków ze spłatą zobowiązań uważnie przygląda się Biuro Informacji Gospodarczej InfoMonitor, które co trzy miesiące przygotowuje specjalne raporty. Bynajmniej nie napawają one optymizmem.

Łączna kwota zaległych płatności na koniec 2012 roku wyniosła 38 miliardów złotych i jest o 4 mld złotych większa niż w 2011 roku. W tym czasie przybyło 170 tysięcy dłużników, mających problemy głównie ze spłatą rat kredytów. W sumie obecnie nie radzi sobie z tym 2,2 miliona Polaków.

- Jeżeli sytuacja gospodarcza nie będzie się poprawiać w ciągu najbliższych kilku miesięcy, to można oczekiwać, że zaległości będą rosły i będzie przybywać dłużników - nie ma wątpliwości Mariusz Hildebrand z InfoMonitora.

Najbardziej zadłużonym Polakiem jest mieszkaniec Mazowsza. Obecnie jest winny różnym instytucjom, głównie bankom, 101 milionów złotych. Nie spłaca zobowiązań, bo nie ma z czego. Jego dług rośnie z prędkością 30 groszy na sekundę.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska