Ksiądz Jakub Bartczak - raper w sutannie

Archiwum prywatne
Ksiądz Jakub Bartczak
Ksiądz Jakub Bartczak Archiwum prywatne
Ksiądz Jakub Bartczak, wikariusz we wrocławskiej parafii pw. św. Elżbiety, ewangelizuje hiphopowo.

- Które powołanie było w życiu księdza pierwsze, do kapłaństwa czy do hip-hopu?
- Tak do końca sam nie potrafię tego rozstrzygnąć, bo jedno drugiego nie wyklucza. Ale myślę, że ostatecznie powołanie mam jednak do kapłaństwa, a hip-hop jest moją pasją.

- Ale rapowane teksty pisał ksiądz wcześniej?
- Tak, a nie byłem nigdy ministrantem w parafii. Więc chronologicznie hip-hop był pierwszy. Kiedy chodziłem do szkoły średniej i spotykaliśmy się z kolegami na podwórku, do Polski docierały właśnie ze Stanów pierwsze kasety hiphopowe. Moje pokolenie było tym, które się tą muzyką i subkulturą zafascynowało. Z tego samego pokolenia pochodzili też pierwsi grafficiarze. Jako chłopak z osiedla brałem w tym wszystkim udział. Byłem dzieckiem swoich czasów. Potem zacząłem pisać teksty, z przyjaciółmi z dzieciństwa je nagrywaliśmy i się potoczyło.

- Pierwszy mikrofon kupiła mama?
- I to była duża inwestycja. Jak chcieliśmy tę naszą pasję, naszą zajawkę kontynuować, potrzebny był lepszy sprzęt. Mama pomogła, choć hip-hop nie był muzyką jej pokolenia.

- A potem hiphopowiec zgłosił się do seminarium...
- Poszedłem ubrany w szerokie hiphopowe spodnie i nawet nie zdążyłem zapytać, czy mógłbym się zgłosić. Jeden z księży zapytał mnie, czy chodzę tak ubrany na co dzień. Kiedy potwierdziłem, spojrzał na mnie z takim politowaniem, że na dobry miesiąc mnie zamurowało. W końcu wróciłem, już trochę porządniej ubrany, i... rozmawiałem z innym księdzem. Zostałem do seminarium przyjęty. Ta sytuacja nauczyła mnie, żeby każdego człowieka szanować, niezależnie od tego, co nosi na sobie i jak wygląda, bo to tak naprawdę nie ma znaczenia.

- Jak ksiądz szedł do seminarium, koledzy śmiali się, że to po to, żeby mieć kiedyś lepszy samochód...
- Bo taki jest stereotyp księdza w Polsce. Najlepszy dowód, że tego lepszego auta nie mam do dziś. Jeżdżę 11-letnią skodą fabią. Wszędzie, gdzie potrzebuję, mnie dowozi.

- W jednym z wywiadów powiedział ksiądz, że miał w seminarium pod górkę. Co to znaczy?
- Że niełatwo stać się z hiphopowca księdzem, a dorastanie do czegoś jest zawsze wspinaniem się. W seminarium jest pewna forma wychowania dla wszystkich, ale każdy musi ją przyjąć i przeżyć sam. Przecież na końcu podejmuje się decyzję o kapłaństwie na całe życie. Podszedłem do tego poważnie, a to oznaczało przede wszystkim nawiązanie prawdziwej relacji z Bogiem, bez udawania. Zrozumiałem, że w porównaniu ze światem, z melanżowym stylem życia, w seminarium zawsze będzie nudno, obojętnie jakie rozrywki by sobie człowiek znajdował. A jednocześnie zobaczyłem, że pod względem duchowym i intelektualnym to może być piękne miejsce. Szybko zrozumiałem, że wykłady są ważne, ale najważniejszym miejscem w seminarium jest kaplica.

- Do rapowania wrócił ksiądz dopiero po święceniach?
- Myślenie o tym zaczęło się na Opolszczyźnie, bo pierwsza moja parafia była w Namysłowie. Moim proboszczem był ks. prałat Aleksander Matyka, patriarcha Namysłowa, który był tam duszpasterzem ponad 30 lat, superksiądz! Tu spędziłem cztery z sześciu lat mojego kapłaństwa. Zobaczyłem, że ministranci i uczniowie w szkole nadal hip-hopu słuchają. Miałem świadomość, że teksty tych utworów niosą w sobie często negatywne, złe treści. A skoro jako księża jesteśmy zobowiązani, żeby na wszelkie sposoby głosić Chrystusa, to ja mogę coś przekazać ludziom także poprzez hiphopowe teksty.

- W namysłowskich czasach realizował ksiądz swoją drugą pasję, grając w klubie w piłkę nożną.
- Za moich czasów awansowaliśmy z Żubrami Smarchowice Śląskie do A-klasy, teraz ta drużyna gra już w okręgówce. Jeździliśmy na mecze po całym regionie. Na boisku to, że byłem księdzem nie miało znaczenia. Ale poza boiskiem każdy wiedział, kim jestem. Jednocześnie byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Kiedy ktoś z kolegów z drużyny miał ślub czy chrzest w rodzinie, mógł liczyć na mój pełny serwis. Mam z Opolszczyzny dużo dobrych wspomnień. W Namysłowie przyjaźniłem się chyba z wszystkimi mieszkańcami. Teraz we Wrocławiu gram w lidze piłkarskich szóstek.

- Pisanie tekstów piosenek też na dobre zaczęło się we Wrocławiu...
- Po części wróciłem do swojego dawnego środowiska i na nowo próbowałem składać słowa i montować bity, czyli połączyłem głoszenie Ewangelii z moją pasją.

- I chyba się udało, skoro księdza teledyski "Pismo Święte" i "Wolność" mają dziś na Youtubie po pół miliona, a nawet 700 tysięcy odsłon. Stał się ksiądz sławny.
- Dla niektórych ludzi klikających na te teledyski to jest ciekawostka. Ale nie o sławę chodzi. Hip-hop nadaje się dobrze do głoszenia Ewangelii, bo to jest bardzo bezpośredni przekaz. Świadomie nie szedłem w teksty megaintelektualne. Chciałem, żeby wszystko było powiedziane prosto z mostu, dosadnie i bardzo szczerze.

- Na przykład: "Życie jest pięknym momentem, człowieku, czytaj Pismo Święte" albo "Czytaj Biblię nie tylko w Wigilię".
- Tak, nie ma w tym podwójnego dna, żadnego głębokiego rozkminiania, tylko powiedziana w dosadny sposób prawda.

- Jak taka prawda się sprawdza na katechezie?
- Akurat teraz uczę religii dzieci z zerówki i jestem kapelanem w szpitalu. Ale czasem mnie młodzi ludzie proszą, żebym im coś zarapował. Oni czują, że przez tę muzykę ja jestem trochę z ich świata. A jednocześnie jestem prawdziwy jako ksiądz, skoro rapuję o Panu Bogu.

- Jak uczniowie pod wpływem księdza teledysków i płyty będą od swoich duszpasterzy oczekiwać rapowanej katechezy, to tych księży czeka wkrótce ciężkie życie.
- Myślę, że to nikomu nie grozi. Małolaci wcale nie chcą, żeby wszyscy ich katecheci byli hiphopowcami. Ważniejsze jest to, żebyśmy jako księża byli szczerzy, autentyczni, nie udawali kogoś, kim nie jesteśmy. Ktoś wymyślił, że jak na katechezę będziemy przychodzić bez sutanny, ubrani po cywilnemu, to będziemy łatwiej znosić bariery. Nie widzę powodu, żeby tak robić. To, że jestem księdzem, to jest moja tożsamość. Jak ktoś jest metalowcem, nosi długie włosy. Ja jestem księdzem, więc chodzę w sutannie. Na teledyskach też, żeby nie było wątpliwości, kim jest ten koleś, który nawija.

- Część księdza tekstów wprost wzywa do nawrócenia: "Jeśli nawet w grzechu toniesz, to nie koniec. On na krzyżu rozłożył dłonie. Bóg-Człowiek spłacił grzechów dług, masz wiele dróg".
- Ksiądz przecież właśnie ewangelizacją powinien się zajmować. Taki jest sens bycia kapłanem. Nie mogę rapować o czymś innym niż o Panu Bogu, bo to nie jest treścią mojego życia. Nie piszę tekstów o bezrobociu. Co ja mogę o tym wiedzieć, skoro nie szukam zajęcia i nie ma mnie na rynku pracy. Co ja mogę wiedzieć o chodzeniu na randki, skoro nie chodzę na nie. Ja swoje romantyczne chwile przeżywam na mszy św. w kaplicy. Więc rapuję o Panu Jezusie.

- To, że się to młodym podoba, rozumiem. A jak reagują dojrzali wiekiem parafianie? Pewna pani zadeklarowała, że do księdza hiphopowca nie poszłaby do spowiedzi.
- Takie głosy są wyjątkiem. Generalnie parafianie na pasję swojego wikarego reagują pozytywnie. Przecież pokoleniu rodziców, którzy są wierzącymi katolikami, zwykle zależy na ewangelizacji małolatów. Starsze panie przychodzą i pytają mnie, co to właściwie jest ten hip-hop. Ta muzyka przestaje im się kojarzyć źle. A to już coś. W powszechnej opinii w Polsce ksiądz powinien być życzliwym, ale poważnym albo jowialnym panem. Ale to są tylko schematy. Hip-hop nie urąga powadze kapłana, skoro ksiądz jest z ludzi wzięty i dla nich ustanowiony.

- Więc to nic dziwnego, że księdza teledyski wiszą nawet na stronie wrocławskiej archidiecezji?
- Ta akceptacja lokalnego Kościoła jest dla mnie bardzo ważna. Jako ksiądz reprezentuję cały Kościół, obojętnie czy mówię kazanie, rapuję czy idę w sutannie ulicą.

- Jaką popularnością cieszy się księdza pierwsza płyta "Powołanie"?
- Nie cisnąłem jakoś strasznie, żeby ta płyta była popularna, i nie to jest miarą jej sukcesu, choć chętni się zgłaszają. Zależało mi, żeby ta płyta nagrana z przyjaciółmi sprzed lat była stylowa, na poziomie. I chyba jest spoko, choć zawsze może być lepiej. A najważniejsze, żeby te utwory kogoś zachęciły do przyjścia do Kościoła, do poczytania Pisma Świętego, do zastanowienia nad swoją wiarą. Parę osób do mnie napisało, że te utwory ich zmotywowały do nawiązania bliższych relacji z Bogiem. I o to chodzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska