Kto pomoże Ricie?

fot. Witold Chojnacki
fot. Witold Chojnacki
- System pomocy społecznej nie działa - skarży się pani Rita. - Zauważyliby mnie dopiero, gdybym umarła albo znalazła się na dnie.

Zdzisław Markiewicz, szef Ośrodka Pomocy Rodzinie w Opolu, przyznaje, że nie zawsze prawo zezwala wyjść z pomocą.

- Jeśli nie zapewni dzieciom dachu nad głową, to trafią do pogotowia opiekuńczego, a matka do "Szansy", pod warunkiem, że będzie tam miejsce - Markiewicz nie pozostawia złudzeń co do sytuacji pani Rity.
- Bywa, że system pomocy jest daleki od ideału. I nie zawsze w naszej pracy chodzi o pomoc finansową.

Bardzo szczupła kobieta kuśtyka o kulach. - Sss...!!! - pani Rita syczy z bólu i na chwilę przystaje. Kilka dni temu przeszła zabieg rekonstrukcji twarzy, zniekształconej po usuniętym guzie. Żeby ją "poprawić", w miejsce brakującej żuchwy lekarze wszczepili jej kawałek kości udowej. - Boli biodro, miejsce, skąd brali kość - tłumaczy Rita. Mówi z trudem przez zaciśnięte usta, to jeszcze świeże rany. Ale twarz wygląda już prawie normalnie. Ten sam zabieg przechodziła również dwa lata temu.

- Ale wtedy się nie udało, bo na opolskim oddziale zaszyli mi kawałek bandaża, wysoka gorączka utrzymywała się ponad miesiąc - wspomina. - Faszerowano mnie antybiotykami i nikt nie potrafił powiedzieć, dlaczego mam gorączkę. Lekarze nawet postawili kolejną diagnozę, że to jednak guz złośliwy. Dopiero kiedy ponownie rozcięli mi żuchwę, okazało się, że te wystające nitki to pozostawiony bandaż. A lekarze orzekli, że mam silny organizm, bo kto inny by tego nie przeżył...

Ale zmarnował się kawał kości biodrowej i do tego sparaliżowało jej twarz. Potem przyplątał się jeszcze gronkowiec. Nie dochodziła odszkodowania od szpitala. - Sprawiedliwości dochodzą silni albo robi to ktoś w ich imieniu - tłumaczy Rita. - A ja jestem sama.

Całe życie pod górkę

Rita zaprasza do mieszkania, do którego wprowadziła się ze swoimi córkami kilka tygodni przed operacją. Poprzednio wynajmowane mieszkanie musiały opuścić kilka tygodni przed operacją. Kryzys szybko przełożył się na życie Rity i jej córek. Straciła pracę, nie było na czynsz...

- Po operacji i tak bym nie mogła pracować, więc bałam się, że wylądujemy w "Szansie", bo kto za nas zapłaci? - tłumaczy Rita. - Ale znalazł się ktoś, kto z serca wynajął nam mieszkanie do połowy sierpnia, to znaczy do czasu, w którym powinnam dojść do zdrowia. Ale gdzie potem znów wylądujemy, tego nie wiem.

Swoim dziewczynom chciała nieba przychylić, bo sama jest wychowanką domu dziecka.
- Czasami wydaje mi się, że to koniec i wszystko mi runie - mówi. Tak było ostatnio, z mieszkaniem.
- Ale niespodziewanie pojawił się człowiek, który przeczytał o mnie dwa lata temu w nto i akurat teraz chce mi pomóc - dodaje. - W takich sytuacjach sobie myślę, że ktoś nade mną czuwa...

O problemach pani Rity pisaliśmy w nto dwa lata temu w reportażu "Jutro będzie lepiej". Była także jedną z bohaterek tekstu "Ile potrzeba, żeby przeżyć", opowiadała, jak za 35 zł na tydzień potrafi wyżywić trzyosobową rodzinę.

Pięć lat temu mąż ją zostawił z córkami. Wyjechał do Irlandii, ale obiecał, że za mieszkanie będą płacili jego rodzice, którzy mieszkają w Opolu.
- Ale tak się nie stało, a kiedy się zorientowałam, to mieszkanie było już zadłużone na 20 tysięcy złotych
- wspomina. Już wtedy z trudem utrzymywała siebie i córki. Okazało się, że nieszczęścia chodzą parami. To była rutynowa wizyta u dentysty, leczenie kanałowe zęba. Stomatolog zlecił zrobienie zdjęcia. I szok, okazało, że ma guza.

- Jeszcze przed operacją spotkałam się z byłymi teściami i poprosiłam, że gdyby coś się ze mną stało, to mają zabrać moje dziewczyny - wspomina. - Nie potrafiłabym pójść na operację z myślą, że w razie czego mogą trafić do domu dziecka.

A mieszkanie zostało zlicytowane za 55 tys. zł, w dniu, kiedy szła do szpitala. Nowy właściciel nawet zaoferował, że jej wynajmie za tysiąc złotych.
- Wolałam wynająć kawalerkę, kilka pięter wyżej, żeby to mniej nas bolało - tłumaczy pani Rita. - Wszystko było dobrze, kiedy w firmie były zamówienia, a ja zarabiałam dwa tysiące. Tylko że ponad tysiąc szło na opłacenie mieszkania, osiemset na prąd i gaz, a na żywność zostawała mizerna reszta. Ale choć zostawała.

Bo za dużo zarabia

Jak dodaje, na teściów nie mogła liczyć, na męża tym bardziej. Sama musiała sobie ze wszystkim radzić. Kiedy przyciśnięta przez biedę zwróciła się o dofinansowanie mieszkania z pomocy społecznej, okazało się, że to niemożliwe.

- Bo za dużo zarabiałam - mówi. - Dodatkowo przeszkodą było to, że w wynajmowanym mieszkaniu nie byłam zameldowana. Tylko jak miałam zmusić do tego właściciela?

W opolskim ratuszu usłyszała, że prawo do lokalu socjalnego ma człowiek o niskich dochodach, bezdomny albo z mieszkania, gdzie jest duże "zagęszczenie". - A mnie było stać na wynajmowanie, więc się nie kwalifikowałam na pomoc - mówi. - Nikogo nie obchodziło, że po zapłaceniu czynszu nie miałam na chleb.

Jesienią kryzys się pogłębił, w firmie, gdzie pracowała, spadały zamówienia i jej zarobki. Próbowała jeszcze chwytać się dorywczych robót, przy sprzątaniu, ale w końcu nadszedł dzień, kiedy nie było jej już stać na wynajmowanie mieszkania. Właściciel po kilku miesiącach stracił cierpliwość, musiała opuścić mieszkania.

Teraz się już kwalifikuje do lokalu socjalnego, bo nie ma już żadnego dochodu, jeśli nie liczyć 600 zł alimentów, które płacą teściowie za swojego syna.

Gdzie ta pomoc społeczna

- Myślałam, że to już koniec, że znajdziemy się pod mostem, bo nawet w "Szansie" nie było już miejsca
- mówi rozżalona kobieta. - Pomoc społeczna nic nie mogła dla mnie zrobić. Owszem, przyznaję, dostawałam od nich jednorazowe zastrzyki finansowe. Ale to życia nie odbuduje. Nikt, kto nie znalazł się w podobnej sytuacji, nie wie, jak czuje się człowiek z dziećmi bez dachu nad głową.

Chodziła po Opolu i szukała pustych mieszkań do remontu. Bo się już kwalifikowała, a poza tym, po tekście w nto zgłosił się do niej właściciel opolskiej firmy budowlanej i zobowiązał się, że na swój koszt pani Ricie i jej córkom wyremontuje mieszkanie. Ale "lokalówka" nie przydzieliła jej takiego.

Najgorsze przyszło przed świętami wielkanocnymi. Pustki w lodówce i portfelu, znikąd nadziei. I wtedy nadeszła olbrzymia paczka z Londynu, od pani Krystyny. - Pani Krysia przeczytała o mnie w nto, kiedyś też była w beznadziejnej sytuacji, więc rozumie takich jak ja, dlatego postanowiła nam pomóc - tłumaczy Rita.

W sprawie mieszkania była już u wojewody, była też w ratuszu u prezydenta. - Dostawałam pismo, że moją sprawę trzeba potraktować priorytetowo - mówi Rita. - I na tym się kończyło.
- Mamy tę panią na uwadze, jak tylko coś się zwolni, to jej damy mieszkanie - zapewnia Zofia Lachowicz, naczelnik wydziału lokalowego opolskiego ratusza. Dodaje też, że ludzi w trudnej sytuacji, oczekujących na lokal komunalny jest bardzo wielu. Nie odbiera jednak nadziei. Mówi, że pani Rita powinna się dowiadywać.

Tylko że 15 sierpnia, do kiedy opłacono jej mieszkanie, w którym teraz mieszka, nieubłaganie się zbliża.
- Nie wiem, co zrobię - mówi zrezygnowana. - Jak stanę na nogi, to sobie poradzę, ale do tej pory muszę gdzieś mieszkać. Ja nigdy nie prosiłam o pomoc, potrzebuję jej teraz, kiedy jestem chora, to proponują mi jedynie "Szansę". Tam jest wspólna toaleta i kuchnia, a ja nie mogę drugi raz złapać gronkowca...

"Szansa" - ośrodek readaptacyjny - ma jeszcze jedno zadanie: nauczyć dorosłych samodyscypliny. Ale czy Ritę trzeba jeszcze czegoś uczyć?

- Znowu muszę się tułać, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem - płacze. - Kiedy się urodziły moje córki, to obiecałam sobie, że zaoszczędzę im tego wszystkiego. Ale nie wychodzi...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska