Lekarz weterynarii - ginekolog, okulista i psycholog w jednej osobie

fot. Sławomir Mielnik
Szczeniaczek nie ma jeszcze imienia, ale już wie jak się powinien u weterynarza zachować. Był bardzo grzeczny.
Szczeniaczek nie ma jeszcze imienia, ale już wie jak się powinien u weterynarza zachować. Był bardzo grzeczny. fot. Sławomir Mielnik
Wąż w ciąży, kot z nadwagą, pies w depresji. Wszystkie one trafiają do Edenu, lecznicy pana Tomasza Pięknika.

Ruch w Edenie, opolskiej lecznicy dla zwierząt, zaczyna się koło dziesiątej. Jedne psy karnie stawiają się na badania, inne nawet na spacerze szerokim łukiem omijają to miejsce.

Za to fretki zjeżdżają tu z całej Polski, bo pan Tomasz ma do nich rękę, wie, jak z fretkami postępować. Małe, ruchliwe zwierzątko, kiedy tylko poczuje zapach pasty do odkłaczania, takiej jaką podaje się zazwyczaj kotom, zamiera. Można z nimi zrobić wszystko, od obcięcia pazurków przez szorowanie ząbków, na ważeniu skończywszy.

- Z każdym zwierzakiem trzeba inaczej rozmawiać, trzeba znaleźć na niego sposób
- mówi Tomasz Pięknik, lekarz weterynarii, właściciel przychodni. - Bardzo często taka rozmowa podobna jest do konwersacji z dwuletnim dzieckiem. Dużo się człowiek od niego nie dowie, ale można się przynajmniej starać go uspokoić, bo tak jak dla dziecka i dla zwierzęcia wizyta w gabinecie jest stresem. A zwierzęta bywają różne.

Od okulisty do psychologa

USG, EKG, RTG, aparat do usuwania kamienia nazębnego, sprzęt do narkozy i podawania tlenu, mikroskopy, pulsoksymery - to wyposażenie nie tylko dobrej kliniki dla ludzi, ale także gabinetu weterynaryjnego.

Na zapleczu Edenu, w gabinecie lekarskim, na półkach stoją książki o chorobach wewnętrznych, dermatologii i neurologii. Lekarz weterynarii musi być jednocześnie okulistą, pediatrą, psychologiem, kardiologiem, stomatologiem, endokrynologiem, ortopedą i ginekologiem. Jego pacjenci wymagają szerokiej specjalizacji.

- Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy zjawił się u mnie pewien młody człowiek z wężem boa na ręku - opowiada weterynarz. - Podejrzewał, że jego pupil, a raczej pupilka jest w ciąży. Musiałem zrobić wężowi USG. Przypuszczenie okazało się słuszne, więc już niedługo po tym na świecie pojawiły się małe wężyki.

Jeszcze trzydzieści lat temu weterynaria ograniczała się jedynie do leczenia zwierząt hodowlanych, innymi aż tak się nie przejmowano. Teraz przeprowadza się skomplikowane operacje, nie tylko na psach, ale także na małych myszkach. W przychodni pracuje dzisiaj pięciu lekarzy i jeden technik weterynarii.

- Raz robiłem operację myszce i musiałem założyć szwy. Na odcinku pięciu centymetrów, czyli od głowy do ogona, bo takie trzeba było wykonać cięcie, założyłem siedemnaście szwów. Jak to zrobiłem? Użyłem lupy.

Koty wpadają w depresje

- Spokojnie moja mała - uspokajał kicię Pumę Tomasz Pięknik, lekarz weterynarii, ściągając jej szwy.
(fot. fot. Sławomir Mielnik)

Do Edenu trafiają nie tylko zwierzęta chore fizycznie. Czasami trzeba zająć się ich psychiką. Na depresję najczęściej zapadają koty. Objawy bywają różne, od apatii, przez złośliwości, które zwierzak robi swojemu właścicielowi: sika do butów, załatwia się na dywanie, chociaż nie miał tego w zwyczaju.

- I mamy na to sposób. Kotom na depresję zapisuję preparat zawierający feromony. Wkłada się go do gniazdka elektrycznego, a kot który przebywa w pokoju, czuje się szczęśliwy - mówi weterynarz.

Trudna sztuka konwersacji

Marysia ma szesnaście lat, to jak na kota bardzo dużo. Do lekarza przychodzi regularnie, razem ze swoją panią Renatą. I na pierwszy rzut oka nie wiadomo, kto się bardziej denerwuje: opiekunka czy jej pupilka.

Marysia jest staruszką, a ostatnio apetyt jej szwankuje. Lekarz delikatnie kładzie ją na blaszany stół i dokładnie ogląda. - Co ci jest, maleńka - mówi cichutko do swojej pacjentki. A wiadomo - Marysia milczy.

Trzeba więc badać dalej - najpierw brzuch, potem gardło, no i zęby. Z zębami będzie problem, trzeba dwa usunąć, bo dziąsła zaczynają krwawić. Problem w tym, że Marysi nie można podać narkozy, a bez narkozy usunięcie nie jest możliwe. Jedyne, co można było zrobić, to usnąć kamień ręcznie, bez znieczulenia. Marysia dzielnie to zniosła.

- Miałam wiele kotów i z każdym przychodzę do Edenu. To już dwadzieścia lat. Najpierw leczył je ojciec pana Tomasza, a teraz pan Tomasz - opowiada pani Renata. - Weterynarz to ktoś więcej niż lekarz od zwierząt. On zna nas wszystkich bardzo dobrze, wie, co boli nie tylko zwierzęta, ale i człowieka. Żeby być dobrym lekarzem weterynarii, trzeba umieć słuchać ludzi.

Słuchać, rozumieć, o co dokładnie im chodzi. Od tego bardzo często zależy życie czworonożnego przyjaciela. Dowodem na to jest historia, która wydarzyła się kilka lat temu w Warszawie. Do weterynarza przyszła kobieta z małym pieskiem i poprosiła o... uśpienie. Wyjeżdżała do Skandynawii i twierdziła, że podróż samolotem byłaby dla psa zbyt dużym stresem.

- Lekarz starał się wytłumaczyć, że to bardzo drastyczne posunięcie, pytał, czy może jest ktoś, kto mógłby zaopiekować się psem - opowiada pan Tomasz. - Kobieta nie dała się przekonać i stanowczo żądała uśpienia. Zabiegu dokonano, a zaraz potem owa pani zapytała, jak długo po wylądowaniu samolotu będzie musiała czekać, aż jej pupil się obudzi.

W Edenie to by się zdarzyć nie mogło. Pan Tomasz bardzo dobrze zna swoich pacjentów, i nie tylko ich, ale także ich opiekunów. Razem z nimi chodzi do szkoły podstawowej, idzie do komunii, dostaje się do szkoły średniej, zdaje maturę, a potem się żeni. Dostaje kartki na święta, pozdrowienia z wakacji.

- Leczyłem kiedyś pięknego labradora. Leczenie było długotrwałe i trudne, ale się powiodło - opowiada doktor Tomasz. - I po kilku miesiącach jego właściciele byli na wakacjach w Meksyku i stamtąd przywieźli mi prezent. Byłem zaskoczony, że o mnie pamiętali.

Marysia po wyczyszczeniu ząbków mogła pójść od domu, ale czeka ją kolejna wizyta.

Z kotem nigdy nic nie wiadomo

Nie tylko chodzi własnymi drogami, ale także miewa humory, których nie można przewidzieć. W Gosławicach mieszka pers. To wyjątkowy okaz, bo zamiast siedzieć na kanapie, jak większość jego pobratymców włóczy się po polach. Jest postrachem innych kocurów, a większość młodych kotków (za sprawą owego persa) ma długą sierść po tatusiu.

Swojego czasu w trakcie kąpieli, za którą nie przepada, wyrwał ze ściany cztery kafle. I właśnie ten kot raz do roku zjawa się w klinice pana Tomasza. Jego sierść to jeden wieki kołtun, który trzeba zgolić. I jak na swoim podwórku i w domu kocur jest postrachem, tak na stole u weterynarza zamienia się w potulne zwierzątko, ale tylko na jakiś czas.

- Golenie trwa od czterdziestu do pięćdziesięciu minut. W tym czasie kot prawie się nie rusza, zastyga po prostu. Później mu się nudzi, zabieg trzeba przerwać i spotkać się następnego dnia. Kiedy pierwszy raz był golony, jego właścicielka nie mogła uwierzyć w to zachowanie. Myślała, że trzeba będzie podać mu narkozę, żeby w ogóle się do niego zbliżyć - wspomina weterynarz.

Koty sprawiają największe problemy wychowawcze. Stronią od zdrowego stylu życia, a weterynarz to również dietetyk, który musi o ich kondycję dbać. Na ul. 1 Maja w Opolu mieszkał kot ważący czternaście kilo - normalna waga to około czterech kilogramów. Kot miał więc sporą nadwagę, a ta prowadzi do cukrzycy, która jest groźna nie tylko dla ludzi, ale także dla zwierząt.

- Trzeba było zastosować dietę i ćwiczenia - opowiada weterynarz. - Kot mieszkał na czwartym piętrze i kilka razy dziennie, znoszony był na dół i samodzielnie na to czwarte piętro musiał się wspinać. Po trzech miesiącach ważył już tylko osiem kilogramów.

Dużo łatwiej rozmawia się z fretką. Ala Skowrońska i Sebastian Drużbicki mają pięć fretek i wszystkie one są podopiecznymi pana Tomasza. Kiedy przychodzą na wizytę, rozchodzą się po całym gabinecie, ale na dźwięk swojego imienia i widok pasty w tubce grzecznie podchodzą do badania.

- Ta pasta to cudowny środek - mówi lekarz. - Nie wiem, skąd wziął się pomysł, żeby podawać to fretkom w czasie badania, ale działa. Gdyby nie pasta, to nawet do ważenia musielibyśmy podawać fretkom narkozę, one nawet na chwilę nie przestają się ruszać.

York kąsa najbardziej

- Jeżeli chcesz zostać lekarzem weterynarii, to musisz się liczyć z tym, że prędzej czy później jakieś zwierzę cię ugryzie - mówi Tomasz Pięknik.

Pan Tomasz jest miejskim weterynarzem, ale tak jak większość lekarzy także on wyjeżdża na wieś, kiedy przychodzi czas szczepienia wiejskich psów. Kiedy w Opolu wsiada do samochodu, wie, że może skończyć się na ugryzieniu, bo psy w budach nie są do bliskiego kontaktu z człowiekiem przyzwyczajone.

- Przeważnie są wystraszone, a ich opiekunowie nie wiedzą, jak sobie z nimi poradzić, a podać szczepionkę przecież trzeba - mówi lekarz.

Ale nawet w miejskiej klinice psie zęby mogą być groźne, a najgroźniejsze nie są kły amstafa, wilczura czy buldoga, ale... małego yorka.
- To są pieski, które zostały wyhodowane po to, żeby polowały na szczury, i mają bardzo ostre zęby, a przy tym są tak małe i wydają się kruche, że ich właściciele boją się je mocniej przytrzymać, żeby nie zrobić im krzywdy - mówi lekarz.

Dzień w klinice kończy się około 19. Okazało się, że szesnastoletni pies Czarek wraca do zdrowia, Kici trzeba będzie usunąć dwa zęby, kotce Marysi zrobić jeszcze raz USG, kocura Guziczka czeka prześwietlenie i operacja stawów. W nocy może zadzwonić telefon i trzeba będzie jechać do porodu.

Oczywiście są kliniki, które dyżurują w nocy, ale tak jak w przypadku kobiet, tak i zwierząt, w tym jednym z najważniejszych momentów w życiu, lepiej mieć pod ręką swojego lekarza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska