Lubszę ogarnęła psychoza strachu. Strażacy podejrzani o podpalenia w Lubszy

fot. Tomasz Dragan
Michał Burzyński: – Jak widać, dobrze się zabawili moim kosztem.
Michał Burzyński: – Jak widać, dobrze się zabawili moim kosztem. fot. Tomasz Dragan
Ludzie najpierw bali się podpalaczy, a teraz stracili zaufanie do tych, którzy mieli ich chronić przed pożarem.

Spalone żerdzie dachu, czarne, osmalone belki. Wokół ruin parterowego domu prawdziwe pobojowisko. W miejscu, gdzie była sień, leżą nadpalone koce. Można się potknąć o walające się resztki dachówek. Czarnych od ognia. Nad wszystkim unosi się drażniący gardło swąd spalenizny zmieszanej z sadzą.

- Wciąż wyobrażam sobie, że mój szkielet leży w tych ruinach - przeżywa Michał Burzyński. To był jego dom. Jest inwalidą. W czasie pożaru był u znajomego. - Przecież zanim wygramoliłbym się na swoich kulach na zewnątrz, ogień, czad dawno by mnie zabił. Ale oni mieli to wszystko gdzieś! Jak widać, dobrze pobawili się moim kosztem, mogli zabić człowieka. Pozbawili mnie wszystkiego. Dobrze, że wójt podstawił mi barak, bo spałbym chyba na przystanku autobusowym.

Pan Michał to jedyny mieszkaniec Lubszy, który nie boi się przedstawić oraz głośno powiedzieć, co myśli o podpalaczach. Bo co mu jeszcze mogą zrobić?

Wieś ogarnęła psychoza strachu po tym, jak wyszło na jaw, że podpalaczami są sami strażacy. Burzyńskiego podpalili, mogą i mnie - po co się narażać. Nawet pod sklepem, gdzie przy piwku rozwiązują się języki, jakoś tym razem mówią niewiele.

- A kto ich tam wie, co ci wariaci dalej zamierzają - mówi jeden z mężczyzn. - Są na wolności, to mogą robić wszystko. Nie ma się co dziwić, że na widok aparatu i dyktafonu ludzie odwracają się plecami. Grozili nam, że jeśli ktoś coś powie na któregoś z nich, to oni się odwdzięczą. Czyli po prostu podpalą chałupy. Już pokazali, że potrafią.

Strażak musi być szybki

"W służbie Bogu i na ratunek ludziom". Maksymę z tablicy pamiątkowej wmurowanej w remizie Ochotniczej Straży Pożarnej w Lubszy zna tutaj każdy. Nawet najmniejsi. Dzieciaki z pobliskiej szkoły, oddalonej zaledwie kilkaset metrów od spalonego domu pana Michała, chcą być strażakami - bo pomagją ludziom i jeżdżą do pożarów.

Odważny, nie powinien się bać ognia no i szybki. Taki, żeby zdążył ogień ugasić - jednym tchem wymieniają cechy prawdziwego strażaka.
Tymczasem kilka miesięcy temu palił się szkolny magazynek przylegający do głównego gmachu podstawówki. Na szczęście strażacy szybko poradzili sobie z ogniem, ratując szkołę przed ewentualnym spaleniem. Po magazynku zostało tylko wspomnienie.

Nawet przez myśl nam wówczas nie przeszło, że to podpalenie - przyznaje dzisiaj Agata Czechowska, dyrektor zespołu szkolno-przedszkolnego. - I teraz wiemy to tylko z plotek. Nikt oficjalnie nic nie powiedział. Ale jeśli to prawda, jest nam bardzo przykro. Przecież mogła ulec zniszczeniu cała placówka. Coś okropnego. Trudno mi nawet o tym myśleć. Ci strażacy to nikt inny jak przecież byli uczniowie naszej szkoły.

Podobnych pożarów w Lubszy było kilkadziesiąt. Ludzie od dawna wiedzieli, że ogień nie jest dziełem przypadku, ale podpalacza nie tak latwo złapać. Ale nikt nie przypuszczał, że są nimi strażacy. Żeby jeden, a tu cały zastęp. Pięć osób.

Prokuratura milczy. Przeciwko strażakom prowadzone jest śledztwo, dlatego prokuratorzy zasłaniają się tajemnicą. Jednak w Lubszy ludzie, wymieniając się plotkami o tej sprawie, szybko połączyli fakty.
Scenariusz każdego z pożarów był taki sam. Najpierw jeden ze strażaków zauważał ogień, potem natychmiast dawał znać kolegom. Czasem były anonimowe telefony o tym, że gdzieś we wsi się pali. Potem jako pierwsi biegli do remizy i zjawiali się na miejscu, by gasić to, co wcześniej podpalili.
- Pewnie im jakieś medale dawali za męstwo i pracę społeczną w straży. A mnie chałupy pozbawili dranie jedne - płacze Michał Burzyński.

Sami strażacy zaczęli podejrzewać, że to właśnie ta "ekipa" podpala wieś, nie chcieli ich zabierać na akcje - dodaje jedna z gospodyń wiejskich. - Ale oni zaczęli się odgrażać, iż wtedy pożarów będzie jeszcze więcej. Policja dostała tę wiadomość i dlatego ich złapali.

Rewiry pożarów

Najmłodszy z podejrzanych o popalenia ma 19, a najstarszy 23 lata. Wszyscy od wielu lat byli strażakami ochotnikami. Jeden w drugiego kawalerka, całe popołudnia spędzali właśnie przed remizą. Jak nikt w okolicy angażowali się w pracę strażacką. Starzy pożarnicy z radością patrzyli, jak rośnie im narybek, który niebawem przejmie stery w remizie.

- Wiem, że miastowi myślą, że strażacy ochotnicy na wsi gaszą przede wszystkim pragnienie, pijąc w remizach - mówi jeden ze strażaków ochotników, kolega podejrzanych o podpalenia. - Ale to bzdura i mity. Każdy z nas, angażując się w straż, ma pełno roboty. A to rynny w kościele oczyścić, a to komuś gospodarstwo woda z pola zalała i trzeba pompować. Zawsze znajdzie się coś do roboty, dlatego ochotnikiem może zostać tylko ten, kto kocha pracować społecznie.

Domniemanym hersztem piromanów miał być 20-latek, który aranżował wszystkie pożary. Pracuje zawodowo w jednej z firm powiatu brzeskiego. Po pracy kochał właśnie strażakowanie. To on miał zachęcać kolegów do "aktywności" pożarniczej. Mieszkańcy między sobą mówią nawet, że to on wpadł na pomysł, by w zastępie podzielić się Lubszą na rewiry. Każdy z podpalaczy miał bowiem odpowiadać za swoją część i podkładać tam ogień.

Szczegóły śledztwa są objęte tajemnicą - ucina rozmowę na ten temat Agnieszka Mulka-Sokołowska, brzeski prokurator rejonowy. - Mogę jednak dodać, że wobec 20-latka wystąpiliśmy o areszt tymczasowy. Jednak sąd nie podzielił naszych argumentów, dlatego będziemy się odwoływać od tej decyzji. Uważaliśmy, iż dla dobra śledztwa powinien zostać w odosobnieniu.

Mogą gasić dalej

Dlaczego podpalali? Dzisiaj to pytanie zadają sobie nie tylko mieszkańcy Lubszy, ale też strażacy w całej gminie. Wieś natomiast w tej kwestii podzieliła się na dwa obozy. Jedni uważają, że chłopaki robili to po prostu dla pieniędzy. Drudzy - że podpalali, zwyczajnie, dla przyjemności i adrenaliny.

- Mówienie o pieniądzach to bzdura - komentuje Andrzej Biedrzycki, szef powiatowy brzeskiego związku OSP. - Przecież oni dostawali po kilkadziesiąt złotych kwartalnie. Przy takiej sumie trudno mówić o zarobku.
Uczciwi strażacy z Lubszy są załamani. Od chwili, kiedy ich młodszymi kolegami zajęła się policja z prokuraturą, na każdym kroku spotykają się z drwinami ludzi.

Nie pozwolimy, by kilku wyrostków zepsuło naszą wieloletnią pracę na rzecz gminy - zapowiada Adam Krzywy, komendant gminny OSP w Lubszy.

Podejrzani o podpalenia młodzi strażacy unikają kontaktu z ludźmi, a nawet ze sobą. Początkowo strażacy planowali zawiesić w czynnościach podejrzanych o podpalenia. Ale - jak mówi prezes Biedrzycki - nie można tego zrobić, ponieważ OSP nie ma oficjalnych informacji, kto jest podejrzany i komu już przedstawiono jakieś zarzuty.

- To jakaś paranoja - komentują mieszkańcy Lubszy. - Przecież to oznacza, że oni nadal mogą jeździć do pożarów!

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska