Moje Kresy. Kolorowe ptaki Dobromila

Archiwum autora
Straż ogniowa w Dobromilu. Trzeci z prawej siedzi, w jasnym kaszkiecie, Władysław Assarabowski. Ze zb. Mieczysława Assarabowskiego z USA.
Straż ogniowa w Dobromilu. Trzeci z prawej siedzi, w jasnym kaszkiecie, Władysław Assarabowski. Ze zb. Mieczysława Assarabowskiego z USA. Archiwum autora
Przez Dobromil przewinęło się wielu barwnych, utalentowanych ludzi: oryginałów, artystów, dowódców wojskowych, uczonych, inżynierów i polityków. Ludzie niebanalni, pełni pomysłów, werwy i fantazji są swoistym złotym kruszcem, od którego zależy wartość i znaczenie miasta.

Do tego grona należała niewątpliwie Ludwina Kurek - poliglotka, śpiewaczka operowa i artystka cyrkowa. Uroda pomagała jej w pozyskiwaniu hojnych protektorów i dzięki nim przejechała z występami pół Europy - od Paryża po Moskwę. Miała romans z głośnym niegdyś rosyjskim pisarzem Maksymem Gorkim, z którym przyjechała do Dobromila.

Zamieszkali u jej kuzyna Józefa Kurka. Stało się to w dość pechowym momencie, bo tuż przed wybuchem I wojny światowej.

Ludwina Kurek miała dać wówczas kilka koncertów dla wojska w twierdzy przemyskiej i w koszarach garnizonu lwowskiego. Wybuch wojny spowodował, że Austriacy aresztowali w Dobromilu Maksyma Gorkiego, oskarżając go o szpiegostwo na rzecz Rosji. Ludwina uruchomiła wszystkie swoje znajomości i uwolniła pisarza. Natychmiast wyjechała z nim do Moskwy, bo tylko w Rosji mogła uniknąć konsekwencji zerwania kontraktu koncertowego.

Gorki zrobił wielką karierę literacką w ZSRR. W czasach smuty stalinowskiej był pupilkiem dyktatora. Stalin, tworząc swój nieludzki system, zakpił sobie z najgłośniejszej sentencji autorstwa Gorkiego: "Człowiek, to brzmi dumnie".

Tak. Tylko nie w "sowieckim raju". Tam w praktyce obowiązywała raczej sentencja Włodzimierza Majakowskiego: "Jednostka - zerem, jednostka - bzdurą".

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Ludwina Kurek wróciła do Dobromila. Pragnęła z dala od zgiełku świata, w którym dotychczas żyła, spędzić resztę życia. Kupiła dom w pobliżu klasztoru bazylianów i dożyła tam w zapomnieniu sędziwego wieku - 90 lat.

W czasie okupacji hitlerowskiej omal nie przypłaciła życiem znajomości z Maksymem Gorkim, bo ktoś o tej tajemnicy poliszynela w Dobromilu doniósł Niemcom. Ale miejscowy szef gestapo, widząc schorowaną staruszkę, polecił zostawić ją w spokoju.

W Dobromilu urodził się też Henryk Kurek - ornitolog, praktyk, badacz polskiej żołny (ptaka bajecznie kolorowego, który zadziwia swym wyglądem nie tylko wytrawnych ornitologów). Henryk Kurek wykrył obecność żołny w okolicach Przemyśla, chociaż twierdzono, że ptak ten od ponad stu lat nie budował już gniazd w Polsce. Jego obecność odnotowywano jedynie w Afryce i Azji. Ptak wyróżnia się niezwykłym ubarwieniem i tym, że buduje gniazda na urwistych skarpach, w samodzielnie wykopanych norach, w których komora lęgowa znajduje się na końcu często dwumetrowego korytarza. Głównym pożywieniem tego ptaka są owady błonkoskrzydłe, które chwyta w locie.

Henryk Kurek to niezwykły pasjonat, który od lat przemierza ostępy leśne z lornetką i rozwiązuje zagadki ornitologiczne. Jest jednym z najciekawszych członków polskich towarzystw ornitologicznych i towarzystw ochrony ptaków, walczącym o zachowanie różnorodności w polskiej przyrodzie i chroniącym ptactwo dziko żyjące.

Dobromil jest miejscem urodzenia Antoniego Biegusa, który po czterech klasach ukraińskiej szkoły podstawowej, w 1958 roku przyjechał do Polski i zamieszkał w Przemyślu.

Ukończył tam liceum ogólnokształcące, a później uzyskał dyplom inżynierski na Politechnice Wrocławskiej i związał się z tą uczelnią poprzez pracę naukową w dziedzinie stalowych konstrukcji budowlanych, dochodząc w 1998 roku do tytułu profesora. Jest autorem ponad 200 publikacji naukowych z zakresu teorii i praktyki konstrukcji metalowych, projektantem wielkich hal o dużych rozpiętościach dachowych i ekspertem krajowym w dziedzinie wielkich katastrof budowlanych. Kocha Dobromil, do którego często jeździ, i stare zegary, które kolekcjonuje.

Jan Stock - ojciec-założyciel krakowskiej AGH

Na cmentarzu w Dobromilu zachował się nagrobek prof. Jana Stocka (1881-1925), uważanego za jednego z ojców-założycieli słynnej polskiej uczelni technicznej Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.

Stock był związany z Dobromilem przez całe życie. Tam się urodził i tam założył rodzinę. Ożenił się z Janiną Cappieters de Tergonde (siostrą Zofii Giebułtowiczowej), z którą miał trójkę dzieci. Chociaż pracował we Lwowie, a później w Krakowie, i tam mieszkał, to Dobromil zawsze uważał za "gniazdo rodzinne".

Dzieci nie podzielały jego miłości do tego małego miasteczka. W ostatnim liście do żony, przebywającej na kuracji w Zakopanem, na 6 dni przed śmiercią napisał m.in.: Chciałem, żeby Tadzio jeszcze wyjechał do Dobromila na kilka dni, ale wymawia się brakiem czasu.

Jan Stock pochodził z niezamożnej rodziny mieszczańskiej. Po maturze w przemyskim gimnazjum studiował fizykę na Uniwersytecie Lwowskim, utrzymując się z korepetycji. Zwrócił na siebie uwagę prof. Mariana Smoluchowskiego - klasyka fizyki statystycznej - i jeszcze jako student został przez niego zatrudniony w Zakładzie Fizyki na funkcję "demonstratora", a po zakończeniu studiów w 1905 roku został jego asystentem.

Po roku, z powodu warunków materialnych, opuścił Lwów i zatrudnił się jako nauczyciel fizyki i matematyki w gimnazjum w Brzeżanach, gdzie rozwinął działalność oświatową, organizując m.in. wykłady pracowników lwowskich uczelni. Doktoryzował się w 1908 roku na podstawie rozprawy z dziedziny hydromechaniki, za którą otrzymał stypendium i staż naukowy za granicą - w Anglii i w Niemczech. Po trzech latach badań w zagranicznych laboratoriach uniwersyteckich wrócił do pracy w Zakładzie Fizyki Uniwersytetu Lwowskiego, gdzie po roku się habilitował.

Jego błyskawicznie rozwijającą się karierę naukową przerwał wybuch wojny, gdyż został zmobilizowany do armii austro-węgierskiej. Brał udział w obronie Przemyśla, a po jego kapitulacji, w marcu 1915 roku, dostał się do niewoli rosyjskiej i został wywieziony do Taszkientu. Do Polski wrócił we wrześniu 1918 roku, przedzierając się do Dobromila przez ogarniętą rewolucją Rosję.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości potrzebni byli organizatorzy polskiej nauki i szkolnictwa. Jan Stock w 1919 roku objął stanowisko profesora w tworzącej się Akademii Górniczej w Krakowie.

Był pierwszym prodziekanem, a następnie dziekanem Wydziału Górniczego (rok 1920/21). Wyróżniał się przedsiębiorczością i dynamizmem. Doprowadził do zakupu w Wiedniu aparatury dla laboratorium fizycznego, zorganizował bursę dla studentów, a jako prezes oddziału krakowskiego Polskiego Towarzystwa Fizycznego zorganizował w Krakowie w 1924 roku drugi Zjazd Fizyków Polskich. Interesował się radiotechniką, redagował dwutygodnik "Radio dla Wszystkich".

Niestety, skutki niewoli szybko dały znać o sobie - zmarł 19 kwietnia 1925 roku w Krakowie po operacji wrzodu żołądka i wyrostka robaczkowego. Jego pogrzeb na cmentarzu dobromilskim był wielką manifestacją żalu. Przybyło nań wielu fizyków akademickich oraz nauczycieli fizyki z gimnazjów galicyjskich - jego uczniów. Trudno było im się pogodzić z tą przedwczesną śmiercią młodego uczonego.

Pamięć o Janie Stocku kultywowana jest na AGH. W publikacjach jubileuszowych przypomina się jego rolę w tworzeniu tej uczelni. 24 marca 2010 roku prof. Tomasz Giebułtowicz - fizyk pracujący od kilkudziesięciu lat na uniwersytetach amerykańskich, spokrewniony z prof. Stockiem, przekazał do Muzeum AGH cenne pamiątki, które przez lata gromadziła Zofia Stock (1911-2002) - córka Jana Stocka, z urodzenia dobromilanka, długoletnia nauczycielka matematyki i fizyki w Liceum im. Hetmana Tarnowskiego w Tarnowie.

Rodzina Hrycków

Dobromil jest miastem rodzinnym licznej i wielce utalentowanej rodziny Hrycków, którą losy powojenne rozrzuciły po całej Polsce.

Seniorami tego rodu byli urodzeni w pierwszej połowie XIX wieku Katarzyna z Felbingerów i Władysław Hryckowie, którzy mieli aż siedemnaścioro wnucząt. Wyraziście w dzieje Dobromila wpisał się ich wnuk Kazimierz Marian Hrycek - filolog klasyczny, absolwent Uniwersytetu Lwowskiego z roku 1932, mianowany przez lwowskie kuratorium profesorem szkół średnich. Uczył we Lwowie, Przemyślu, Dobromilu i Tarnopolu.

W czasie wojny wrócił do Dobromila i nawet wówczas, w trudnych warunkach okupacyjnych, ryzykując na co dzień życie, uczył na tajnych kompletach. Po wojnie osiadł w Przemyślu, gdzie do 1970 roku uczył w szkołach języków: polskiego, niemieckiego i łacińskiego oraz historii.

Jego synem jest Jan Krzysztof Hrycek - absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi oraz Royal Academy of Fine Arts w Londynie, a obecnie profesor na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu - malarz, grafik, rysownik, rzeźbiarz, który swoje prace eksponował na 200 wystawach indywidualnych w kraju i za granicą, m.in. w Anglii, Rosji, Stanach Zjednoczonych i na Tajwanie. Laureat wielu nagród i wyróżnień. W 2004 roku zrealizował w Muzeum Historii Przemysłu w Opatówku głośną wystawę przeciwko terroryzmowi pt. "Dramat naszej cywilizacji - ptaki zła".

Z tej rodziny wywodzi się też prof. Antoni Hrycek - wysoko ceniony specjalista w zakresie wykrywania chorób wewnętrznych, związany od lat studenckich z Uniwersytetem Medycznym w Katowicach.

Jego ojciec, Eugeniusz Hrycek, po ukończeniu studiów przez kilka lat pracował na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie pod kierunkiem prof. Jana Czekanowskiego, ale tuż przed wybuchem wojny przeniósł się z rodziną do Przemyślan, gdzie podjął pracę w tamtejszym gimnazjum. W 1944 roku Hryckowie jako pogorzelcy opuścili Przemyślany na zawsze i osiedli w Przeworsku, gdzie Eugeniusz Hrycek pracował w szkołach średnich. Na cmentarzu w Dobromilu są groby Franciszki z Lewickich Hryckowej - babki Antoniego Hrycka - oraz jego stryja - Józefa Hrycka.

Stanisław Hrycek, wnuk wspomnianych wyżej seniorów rodu - Katarzyny i Władysława, major 57. Pułku Piechoty w Poznaniu, jest pradziadkiem Tomasza Kandulskiego - świetnego muzyka gitarzysty, który wspólnie ze skrzypaczką Sandrą Haniszewską (oboje absolwenci Akademii Muzycznej w Poznaniu i Conservatorium Maastricht w Holandii) tworzą duet odnoszący sukcesy w licznych europejskich salach koncertowych.

Są laureatami prestiżowych festiwali, m.in. Paganiniego w Parmie, Salieri-Zinetti w Weronie, Luysa Milana w Walencji. Grają muzykę różnych epok i stylów - od baroku po współczesną. Ojcem Tomasza jest prof. Maciej Kandulski - matematyk z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a dziadkiem był Witold Kandulski (1913-1985) - długoletni dziekan Wydziału Kompozycji i Dyrygentury Akademii Muzycznej w Poznaniu. Córka Witolda, Ewa Kandulska-Jakóbczyk - pianistka, wykładowczyni w Akademii Muzycznej w Poznaniu, była dziekanem Wydziału Instrumentalnego tej uczelni. Słowem - rodzina artystyczna.

Harcerz z Dobromila

W Dobromilu w 1922 roku urodził się Mieczysław Assarabowski - syn Władysława, tamtejszego policjanta. Tam spędził lata chłopięce. Opuścił Dobromil w wieku 13 lat, gdy ojciec został przeniesiony do pracy policyjnej we Lwowie.

W Dobromilu uległ fascynacji szlachetną ideą skautingu, która będzie mu towarzyszyć do późnych lat życia. Z czasem stanie się jednym z najbardziej aktywnych polskich harcerzy, także na emigracji w Stanach Zjednoczonych. Wyrazem tego był jego awans na harcmistrza w bardzo spektakularnej oprawie - na I Światowym Zlocie ZHP w 1969 roku na Monte Cassino, w towarzystwie przyszłego prezydenta RP na uchodźstwie - Ryszarda Kaczorowskiego.

Do Stanów Zjednoczonych Mieczysław Assarabowski wyemigrował w 1951 roku i w miasteczku South Windsor w stanie Connecticut założył rodzinę, wykształcił dwóch synów - Ryszarda i Edwarda oraz - działając aktywnie na niwie społecznej, głównie w harcerstwie - przez wiele lat był redaktorem i wydawcą pisma harcerskiego "Znicz".

Wyrazem nostalgii Mieczysława Assarabowskiego za latami dobromilsko-lwowskimi jest jego książka wydana w South Windsor w 2006 roku pt. "Okruchy pamięci", gdzie opisał swe lata chłopięce, zabawy nad brzegami rzeki Wyrwy, wycieczki i obozy harcerskie w okolicznych miejscowościach, a później dramat rodziny, gdy Dobromil i Lwów zajęli Sowieci.

Jego ojciec trafił do sowieckiego więzienia NKWD w Dobromilu i był tam przetrzymywany przez kilka miesięcy wspólnie z dyrektorem gimnazjum Adamem Zagajewskim i ostatnim polskim burmistrzem Dobromila Władysławem Puchalikiem. Później wywieziono go do Kijowa i tam 20 września 1940 roku zastrzelono. Dopiero w ostatnich latach udało się z dużym prawdopodobieństwem ustalić, że Władysław Assarabowski został pogrzebany w zbiorowym grobie w podkijowskim lesie zwanym Bykownią.

Sam Mieczysław Assarabowski, wywieziony w 1942 roku z Dobromila przez Niemców na roboty przymusowe, w 1944 roku zamieszkał w Stalowej Woli, nawiązując współpracę z Armią Krajową. Po zajęciu tych terenów przez Armię Czerwoną, zagrożony aresztowaniem, dołączył do przedzierającego się na pomoc Warszawie lwowskiego oddziału AK - por. "Wacława".

W oddziale tym służył aż do jego rozwiązania w sierpniu 1945 roku i po przerzuceniu na ziemie odzyskane zbiegł przez zieloną granicę do Niemiec, do amerykańskiej strefy okupacyjnej, z nadzieją, że dołączy do armii gen. Andersa. Gdy to okazało się niemożliwe, bo armię tę zdemobilizowano, poszedł na studia na politechnikę w Darmstadt, a później wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Ustabilizował swoje życie i włączył się w działalność nie tylko harcerstwa, ale również Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej w Ameryce.

Nigdy nie wyzbył się tęsknoty za rodzinnym Dobromilem i Lwowem. W wierszu "Sen" napisał:
Tej nocy Lwów mi się śnił
w całej swej wspaniałości
- szukałem w jego murach
śladów mojej młodości.

Gdy zamieszkałem we Lwowie,
cóż to była za chwila
dla sztubaka z prowincji
z małego Dobromila. (…)

Tak błądzę godzinami
po utraconym raju,
wciąż nowe wizje miasta
przed oczami mi stają.
Bo choć mnie na kraj świata
los rzucił na wygnanie
i ciało już nie wróci,
lecz serce tam zostanie.

Mirosław Żuławski i pies Nero

Lata chłopięce przeżył w Dobromilu w dworku swoich dziadków, Wiśniowskich, i tam uczęszczał do gimnazjum, wybitny pisarz polski Mirosław Żuławski (1913-1997) - po wojnie dyplomata na kilku placówkach w Europie, Afryce i Azji i równocześnie autor poczytnych powieści i opowiadań, m.in. "Ostatnia Europa" i "Opowieści mojej żony".

Jego synem jest Andrzej Żuławski - również pisarz i reżyser filmowy, nie stroniący od skandali obyczajowych, m.in. autor filmu "Szamanka", a wnukiem - Ksawery Żuławski - m.in. reżyser filmu "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" według prozy Doroty Masłowskiej.

Żuławscy to wielopokoleniowa rodzina artystów.
U schyłku życia Mirosław Żuławski z wielkim sentymentem wracał do swych dobromilskich lat młodzieńczych i napisał o tym okresie bardzo interesujące wspomnienia, ukazujace obyczaje ówczesnych polskich ziemian.

Oto fragment tych wspomnień: U nas przy stole - wspominał Żuławski - nie wolno było grymasić ani mówić "nie lubię", a kiedy to się komuś z nas wymknęło, ojciec nakazywał surowo: "Daj gębę psu oblizać i marsz do pokoju". A pies domowy, potężny Nero, zawsze leżał pod stołem i chętnie wykonywał swoją powinność długim, mokrym jęzorem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska