Moje Kresy. Legendy Dębiny

Ze zbiorów dr Karoliny Grodziskiej z Krakowa
Antonina i Józef Reichertowie z córkami: Janiną (trzyma rękę na kolanach matki), Eleonorą, Marią i Felicją (przed ojcem) podczas wakacji w Dębinie, rok 1910 lub 1911.
Antonina i Józef Reichertowie z córkami: Janiną (trzyma rękę na kolanach matki), Eleonorą, Marią i Felicją (przed ojcem) podczas wakacji w Dębinie, rok 1910 lub 1911. Ze zbiorów dr Karoliny Grodziskiej z Krakowa
Dębina - maleńka osada w dawnych polskich Karpatach Wschodnich - dzięki dokumentacji zgromadzonej przez rodzinę architektki Aliny Trzcionkowskiej z Katowic i twórczości Karoliny Grodziskiej, znanej krakowskiej historyczki, objawiła się ostatnio jako fascynujące miejsce spotkań lwowskich artystów i uczonych.

Dębina była doskonałym punktem wypadowym do Urycza i Bubniszcz pod Bolechowem, gdzie znajdowały się fantastyczne w swych kształtach górskie zespoły skalne.

W pewnym sensie można je porównywać do zadziwiających kształtami Gór Stołowych w naszych Sudetach.

Po wojnie straciliśmy Urycz i Bubniszcze, ale zyskaliśmy podobne w urodzie i oryginalności Góry Stołowe w okolicach Wambierzyc, Radkowa i Karłowa. I wielu dawnych polskich mieszkańców przemieszczono właśnie z Karpat Wschodnich do odebranych Niemcom Sudetów Środkowych.

W Dębinie na początku XX wieku wzniesiono kilkanaście domów letniskowych. Ale swą wyszukaną architekturą wyróżniały się cztery wille należące do Gartenbergów - bogatych właścicieli kopalni naftowych w Borysławiu i słynnego pasażu w Stanisławowie, równie luksusowego jak lwowski pasaż Mikolascha.

Warto przypomnieć tę niezwykłą rodzinę, dziś do szczętu zapomnianą, która odcisnęła wyrazisty ślad w dziejach Stanisławowa, Drohobycza i Borysławia.

Wysoki lot i upadek Gartenbergów

Twórcą fortuny tego rodu był Mojżesz Gartenberg (1841-1917), który osiągnął pozycję magnata naftowego. Urodził się on we wsi Rybnik między Stryjem a Drohobyczem, gdzie jego ojciec, Izaak, prowadził karczmę. Zatrzymywali się tam głównie kupcy w drodze na Węgry, Rumunię i rosyjską Ukrainę.

Mojżesz Gartenberg początkowo trudnił się rozwożeniem mleka do Drohobycza i Borysławia. Jego starszy brat, Lejzor (1831-1898), późniejszy współwłaściciel Truskawca, handlował drewnem opałowym.

Gdy nagle w okolicy wybuchła gorączka bogacenia się na wydobywaniu ropy, bracia zawiązali spółkę, która początkowo cięła lasy na drewno do wież wiertniczych, później przerzucili się na wydobywanie wosku i ropy.

Bracia znakomicie się uzupełniali, bo Lejzor miał zdolności menedżera technicznego, a Mojżesz był finansowym wirtuozem. Ożenił się z Chają Reingewürz, wybudował okazały dom w centrum Drohobycza i stamtąd sprawnie sterował firmą, kupując coraz to nową ziemię i lasy oraz mnożąc odwierty do wydobywania wosku, gazu i ropy.

Gdy bracia Gartenbergowie w krótkim czasie osiągnęli mocną pozycję finansową, wpadli w konflikt z jednym z najbogatszych ludzi Borysławia - Izraelem Liebermannem, który również dorobił się fortuny na szybach naftowych i wydobywaniu wosku.

Liebermann, starszy od Gartenbergów, tradycjonalista, bardzo religijny, swój dom zamienił w synagogę. Widząc zagrożenie ze strony prężnych, nowoczesnych w myśleniu Gartenbergów, wypowiedział im wojnę na śmierć i życie. Wynajął herszta podpalaczy Reda Leybusha, aby ten niszczył szyby Gartenbergów.

Wysłannicy Leybusha podpiłowali nocą drewniane podpory podtrzymujące strop w jednej z kopalni wosku Gartenbergów, co spowodowało śmierć dwóch robotników. Po tym incydencie zaczęła się wyniszczająca wojna sądowa między Liebermannem a Gartenbergami, którą ostatecznie wygrali w pierwszej i drugiej instancji ci ostatni.

Izrael Liebermann stracił szacunek, zdrowie i pierwszeństwo finansowe w Borysławiu.
O Mojżeszu Gartenbergu krążyły w Drohobyczu i Borysławiu legendy: że rozbijał się po Wiedniu najdroższymi samochodami, że był łasym na kobiety erotomanem, że potrafił w jedną noc przegrać w karty całą kamienicę, by później odegrać się z nawiązką. Schulzowska "Ulica Krokodyli" w Drohobyczu miała być w połowie własnością właśnie Mojżesza Gartenberga.

Mojżesz Gartenberg zmarł w 1917 roku, w czasie I wojny światowej. Jeden z jego licznych (wielu było nieślubnych) synów - Aleksander, który - jak wspomina prof. Zofia Dudrówna - "uchodził w Wiedniu za polskiego arystokratę dzięki wielkiemu majątkowi i pokazywaniu się w wysokich sferach wiedeńskich", ożenił się z urodzoną w Australii intelektualistką Mully (nie znamy jej nazwiska rodowego).

Aleksander i Mully Gartenbergowie zjeżdżali corocznie z gronem przyjaciół, wśród których nie brakowało artystów, do swoich willi w Dębinie.

Tam też spędzili ostatnie wakacje 1939 roku. Aleksander zmarł niespodziewanie w przeddzień wybuchu wojny i tym samym został mu oszczędzony dramat polskich Żydów wymordowanych przez hitlerowców. Mully Gartenberg przeżyła wojnę. Wille Gartenbergów w Dębinie zostały spalone w czasie bombardowania w sierpniu 1944 roku.

Dziś w tym miejscu stoi kilkanaście rozpadających się, okolonych prymitywnym ogrodzeniem domków campingowych zbudowanych w latach sowieckich. Z lat świetności pozostały potężne, zasadzone niegdyś przez Gartenbergów, szlachetne drzewa i zdziczałe cisy.

Na skraju tej posiadłości zachował się kamień z informacją, że w tym miejscu w 1935 roku pochowano ulubionego psa Gartenbergów - Muszi (Mouchi). Tylko ten kamień jest niemym świadkiem niezwykłej historii tego miejsca i ludzi, którzy przeminęli.

W pobliżu willi Gartenbergów stał dom letniskowy Konrada Knausa, kierownika elektrowni we Lwowie, i pensjonat "Niezabudka". Do dziś przetrwała willa, w której w latach 1932-1937 zatrzymywała się światowej sławy ukraińska śpiewaczka Salomea Kruszelnicka - mówi o tym tablica informacyjna.

Willa Gottfriedów

Oprócz wyżej wymienionych willi wzniesiono tam domy letniskowe Gottfriedów i Reichertów, które obrosły podobną legendą. Dzieje tych dębińskich domów, ich gospodarzy oraz bywających tam gości są fascynujące.

I to jest właśnie główna zasługa Karoliny Grodziskiej, która z maestrią świetnego genealoga, znawcy memuarów i klimatów epoki sportretowała z dużą wrażliwością literacką kilkudziesięciu bywalców Dębiny.

Nie tylko skreśliła ich sylwetki biograficzne, ale też swe opowieści rodzinne zilustrowała znakomitymi fotografiami z epoki.

Poza stroną historyczno-obyczajowo-psychologiczną poznajemy ich wizerunki fizyczne: jakiej byli urody, jak się ubierali i w jakich towarzyskich konstelacjach przebywali. To wszystko w oryginalny sposób służy utrzymywaniu pamięci i mitologizacji tamtych okolic oraz czasów ich świetności.

Karolina Grodziska jest wspaniałym, nowoczesnym strażnikiem pamięci. I to dzięki jej wnikliwości wiele nazwisk i faktów nie pochłonął mityczny ocean "atlantyckiej niepamięci". Jak to było z Gottfriedami i Reichertami z perspektywy Dębiny?

W roku 1910 u młodziutkiego poety i dramaturga Stanisława Gottfrieda (1892-1915) lekarz rodzinny zdiagnozował początki gruźlicy. Był to czas, gdy 18-letni Gottfried zaczął odnosić pierwsze sukcesy literackie. Zrozpaczeni rodzice - Jan Gottfried, lwowski urzędnik skarbowy, i pochodząca z rodziny ziemiańskiej Józefa z Dropiowskich - postanowili wybudować dom w okolicy, gdzie powietrze mogłoby łagodzić przebieg tej często wówczas nieuleczalnej choroby płuc.

Jan Gottfried wypatrzył takie miejsce, jadąc pociągiem. Krajobraz, który ujrzał, tak go zachwycił, że wysiadł na stacyjce w Dębinie i po dokładnym obejrzeniu terenu zakupił parcelę pod przyszły dom.

Dom letniskowy Gottfriedów, który warto szczegółowo opisać, bo był charakterystyczny dla tych okolic, stał u podnóża Góry Snowódzkiej. Był systematycznie rozbudowywany, dostosowywany do wymagań powiększającej się rodziny.

Przed ostatnią rozbudową, w latach 1936-1939, był już dwupiętrową willą z trzema oszklonymi werandami i piętrowymi alkierzami. Obok niej rósł potężny kilkusetletni dąb oraz sad z jabłoniami, gruszami, czereśniami i krzakami porzeczek. Nieopodal pod lasem stał budynek gospodarczy, mieszczący letnią kuchnię, pokoje dla służby, drewutnię i warsztat.

W pobliżu zlokalizowano miejsce do leżakowania i gimnastyki, krytą gontem kręgielnię, trawiaste boisko do siatkówki oraz kort tenisowy.

Był tam też domek dozorcy, powiązany z zabudowaniami mieszczącymi stodołę, wozownię używaną również jako garaż i stajnię dla konia wypożyczanego na okres letni do bryczki, bo ze względów komunikacyjnych bryczka była wręcz niezbędna.

Do willi - jak czytamy we wspomnieniach córki właściciela, Jadwigi Gottfried-Czechowiczowej - dojeżdżało się stromą drogą wyłożoną dużymi głazami przypominającymi nawierzchnię starożytnej Via Appia w Rzymie i poprzez bramę krytą gontowym daszkiem, stanowiącą ozdobę ogrodzenia z bali drewnianych.

W domu tym letnie miesiące spędzali Gottfriedowie: głowa rodziny, Jan Gottfried (1865-1941) - naczelnik Wydziału Izby Skarbowej we Lwowie; jego synowie Stanisław - wspomniany wyżej zagrożony chorobą poeta, wówczas student prawa; Roman (1894-1946) - inżynier elektryk, projektant w lwowskim oddziale Siemensa, a następnie kierownik elektrowni w Chwałowicach i Zabrzu na Śląsku; oraz córki Maria (1896-1944) i Jadwiga (1901-1995) - studentki konserwatorium.

Bywał tam też Wincenty Czechowicz (1900-1974) - ówczesny dyrektor kopalni węgla w Śniatynie, a po wojnie profesor krakowskiej AGH i Politechniki Wrocławskiej, który położył zasługi w pionierskich pracach nad odwadnianiem złóż węgla brunatnego w Bogatyni i Turoszowie.

Cztery siostry Reichertówny

W tym samym mniej więcej czasie, około roku 1910, wzniósł w Dębinie, w sąsiedztwie Gottfriedów, dom letni pradziadek Karoliny Grodziskiej Józef Reichert (1854-1918) - prawnik, prezes sądów w Skolem, Samborze, Borszczowie i w końcu we Lwowie, żonaty z chorowitą Antoniną Kilarską (1865- 1914) - córką wybitnego lwowskiego okulisty Józefa Kilarskiego.

O renomie dra Kilarskiego świadczy fakt, że zaproszono go na konsylium do Wiednia do samej cesarzowej Elżbiety, za co otrzymał lustro w złotej ramie.

Józef i Antonina Reichertowie mieszkali we Lwowie we własnej kamienicy przy ulicy Kurkowej 25, a nieopodal, pod numerem 32, była kamienica Gottfriedów. Reichertowie mieli cztery dorodne i bardzo uzdolnione córki, które letnie miesiące spędzały z rodzicami w dębińskim domu.

I one to były jednym z powodów, że ściągało tam bardzo ciekawe, głównie młodzieżowe towarzystwo, przeważnie studentów, ale też pracowników uniwersytetu. Przyjeżdżał tam m.in. Roman Negrusz (1874-1926) - wybitny chemik i fizyk, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, niezwykle uzdolniony konstruktor, który miał na swym koncie wiele wynalazków: od błahych, jak maszynka do ostrzenia żyletek i kieszonkowa latarka, poprzez pantografy, aparaty sygnalizacyjne, a na polskiej maszynie do pisania kończąc.

Był też doradcą naukowym w fabryce akumulatorów Zygmunta Staneckiego oraz pierwszej polskiej fabryki żarówek "Żereg" we Lwowie. Biografia prof. Romana Negrusza, którego potomkowie osiedli po wojnie w Gliwicach i Wrocławiu, zadziwia wszechstronnością i obrosła wieloma anegdotami.

Był zafascynowany Sherlockiem Holmesem i jego metodą dedukcji. Elegancki, słynący wśród studenterii jako miłośnik zadawania kłopotliwych pytań, pasjonat gór. Jego studentką, a później asystentką była jedna z czterech Reichertówien - Eleonora (1894-1976), co zakończyło się ich szczęśliwym, niestety krótkotrwałym małżeństwem, bo prof. Negrusz zmarł młodo.

Starsza siostra Eleonory, Maria Reichertówna (1892-1958), była natomiast obiektem uczuć poety Stanisława Gottfrieda, który adorując ją, pisał dla niej wiersze liryczne. Ale niestety nie osiągnął podobnego sukcesu, jak prof. Negrusz w przypadku Eleonory. Marii pochlebiało zainteresowanie utalentowanego poety, ale utrzymywała dystans.

A zachodziło podejrzenie, że swe uczucia lokuje w innym adoratorze. Rozczarowany niepowodzeniem Stanisław Gottfried, który przejawiał szczególny talent satyryczny, napisał w jednym z wierszy pod adresem swej wybranki:

Do licha! Wszak rogów na głowie nie noszę,
I twarzy też nie mam Murzyna.
Dlaczegóż, gdy błagam, dlaczego, gdy proszę,
Nie zmięknie to blada dziewczyna?

Niestety, nie zmiękła, a okrutna, nieuleczalna wówczas gruźlica w 1915 r. przecięła życie i niespełnione uczucie poety. Zostawił po sobie oprócz ballad, sonetów, liryków i baśni również dwa dramaty teatralne "Bogna" i "Jutro". Na jego poezji widać cień postępującej choroby płuc. Gdy zmarł, stał się smutną i rzewną legendą nie tylko w kręgu rodziny. Rękopisy jego wierszy, troskliwie przechowywane mimo kataklizmu wojny, przetrwały i dzięki staraniom krewnych: Jana, Jerzego, Marii oraz Aliny Trzcionkowskiej i Karoliny Grodziskiej zostały opublikowane.

Maria Reichertówna była jedną z pierwszych kobiet, która uzyskała doktorat z polonistyki i to u takich mistrzów jak Juliusz Kleiner i Wilhelm Bruchnalski. Była później cenioną nauczycielką i dyrektorką w szkołach krakowskich. Za mąż wyszła późno, bo dopiero w 1926 roku, gdy miała 34 lata, za kapitana Mariana Petera (1894-1932) - sędziego śledczego w procesach politycznych, a zarazem znanego działacza sportowego Lechii Lwów.

Miodowe miesiące spędzili w Dębinie. Było to kochające się (o czym świadczą zachowane namiętne listy) i udane małżeństwo, ale krótkotrwałe, bo w wieku 38 lat Marian Peter zmarł na atak serca podczas polowania w Busku. Zostawił Marię z dwiema córeczkami w wieku 1 i 3 lat.

Jak czasem uczucia potrafią się rozmijać, widać na przykładzie trzeciej Reichertówny, Janiny (1895-1986), która skierowała swą młodzieńczą miłość w stronę zakochanego w jej siostrze, Marii, Stanisława Gottfrieda. Ale on tego albo nie zauważył, a może nie docenił. Marzył o Marii, a kochała go Janina, która była bodaj najzdolniejsza z Reichertówien, a na pewno zostawiła najwyrazistszy ślad swej działalności.

Urodzona w Samborze, była jedną z pierwszych studentek Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i to u mistrza Konstantego Laszczki. Zapisała się w historii sztuki polskiej jako autorka rzeźb monumentalnych, laureatka konkursów na pomnik marszałka Piłsudskiego we Lwowie, Katowicach i Wilnie, autorka Pomnika Poległych w Brzeżanach - zniszczonego w czasie II wojny światowej, ale przede wszystkim jako twórczyni nad wyraz oryginalnego pomnika Marii Konopnickiej dla Lwowa, który miał stanąć w Parku Kilińskiego (Stryjskim) w październiku 1939 roku.

Był już odlewany w brązie w firmie braci Łopieńskich w Warszawie. Wojna unicestwiła ten niezwykły monument i nigdy nie trafił na przygotowywany we Lwowie cokół. Gdy bolszewicy zajęli miasto, wykorzystali ten cokół i postawili na nim pomnik Stalina, który został natychmiast rozbity, gdy do Lwowa weszli z kolei w lipcu 1941 roku Niemcy.

Pomnik Konopnickiej projektu Janiny Reichert przedstawiał ponadtrzymetrowej wysokości oracza - młodego mężczyznę pochylonego nad sochą, z twarzą pooraną bruzdami z wysiłku i cierpienia, jednego z tych, którzy nie rzucili ziemi, skąd nasz ród - była to personifikacja "Roty".

Na cokole pomnika artystka umieściła medalion o średnicy 75 cm z portretem Konopnickiej. Janina Reichert była też autorką rzeźb na głównych ołtarzach w kościele św. Elżbiety we Lwowie i w neogotyckim kościele w Tarnopolu.

W 1935 roku wyszła za mąż za kpt. Fryderyka Totha (1896-1982), który był również rzeźbiarzem, i przeżyła z nim ponad 46 lat. Po opuszczeniu Lwowa w 1946 roku wspólnie zamieszkali w Krakowie, pracując przy konserwacji ołtarza Wita Stwosza i rekonstrukcji zniszczonego przez Niemców pomnika Adama Mickiewicza na krakowskim Rynku.

Czwarta Reichertówna, Felicja, wyszła za mąż za Janusza Petera (1891-1963) - lekarza, twórcę szpitala w Tomaszowie Lubelskim, ale też utalentowanego malarza amatora: pejzażystę i portrecistę.

Felicja i Janusz Peterowie związali się z Tomaszowem na całe życie i zapisali w tym mieście piękną kartę. Janusz Peter rozbudował do imponujących rozmiarów tamtejszy szpital i stworzył w tym mieście muzeum, które nosi obecnie jego imię. Uhonorowano go w tym mieście ulicą i szkołą jego imienia, a w Lublinie jest patronem Muzeum Higieny Wsi.

Cztery siostry Reichertówny to piękne postacie w historii Polski i współtwórczynie legendy Dębiny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska