Moje Kresy. Lis w kurniku

ze zbiorów Leszka i Adama Bargów z Wrocławia
Polska szkoła w Jaremczu. Stoją (od lewej): Janina Barg - nauczycielka, żona dyrektora tej szkoły Adama Barga, i jej siostry Stanisława Skrzypek - później nauczycielka, żona Feliksa Gintowt-Dziewałtowskiego, kierownika szkoły w Dróżkopolu na Wołyniu, i Czesława Gorecka, żona Wincentego Goreckiego (obok żony) - legionisty i ostatniego wójta Jaremcza. Na drążku zawisł Leszek Barg - syn Janiny i Adama Bargów.
Polska szkoła w Jaremczu. Stoją (od lewej): Janina Barg - nauczycielka, żona dyrektora tej szkoły Adama Barga, i jej siostry Stanisława Skrzypek - później nauczycielka, żona Feliksa Gintowt-Dziewałtowskiego, kierownika szkoły w Dróżkopolu na Wołyniu, i Czesława Gorecka, żona Wincentego Goreckiego (obok żony) - legionisty i ostatniego wójta Jaremcza. Na drążku zawisł Leszek Barg - syn Janiny i Adama Bargów. ze zbiorów Leszka i Adama Bargów z Wrocławia
Od kilkunastu lat na estradach nie tylko polskich wielkie emocje wznieca przebój Krzysztofa Krawczyka i Gorana Bregovicia pt. "Mój przyjacielu". Fabuła tekstu piosenki jest ponadczasowa i może stanowić znakomitą ilustrację wydarzeń, które rozegrały się ponad sto lat temu we Lwowie i w Zaleszczykach nad Dniestrem.

Przyjaźń i zdrada

Polski tekst piosenki Krzysztofa Krawczyka jest sugestywny i sprawnie literacko zredagowany.

Mój przyjacielu, byłeś mi naprawdę bliski.
Mój przyjacielu, wiesz, że byłeś mi jak brat?
Dałem ci wiarę, dałem ci spokój,
dałem gitarę, dałem samochód
i dach nad głową, a do sypialni wszedłeś sam.

Mój przyjacielu, przyprowadziłem cię z ulicy,
nakarmiłem, odziałem cię jak brat.
Dałem ci wiarę, dałem ci spokój,
dałem gitarę, dałem samochód.
Żony nie dałem, żonę wziąłeś sobie sam.

Słowa tego współczesnego nam wiersza można odnieść do sytuacji, która wydarzyła się w czerwcu 1899 roku we Lwowie. Otóż w tym czasie do miasta na Płetwą przyjechał na odczyt o Fryderyku Chopinie głośny wówczas pisarz Stanisław Przybyszewski (1868-1927) i zamieszkał gościnnie w domu poety i późniejszego rektora Uniwersytetu Lwowskiego - Jana Kasprowicza (1860-1926).

Przybyszewski i Kasprowicz pochodzili z Kujaw. Byli z sobą zaprzyjaźnieni. Listy, które do siebie pisali, rozpoczynali od nagłówków: "Mój Drogi, Najdroższy Jasiu", "Drogi, Serdeczny Stasiu".

Prawili sobie w tych listach komplementy i dusery, zachwycali się wzajemnie swą twórczością. Obaj, zarówno Przybyszewski, jak i Kasprowicz, byli wówczas u szczytu popularności, z tym że demoniczny Przybyszewski miał w tym czasie sławę międzynarodową, święcił triumfy zwłaszcza w Niemczech, a Kasprowicz raczej lokalną - polską.

Przybyszewski - żonaty z Norweżką Dagny Juel, za którą szalał wielki szwedzki dramaturg August Strindberg i którą malował obsesyjnie równie sławny norweski malarz i grafik Edvard Munch - królował na salonach Berlina, gdzie nazywany był "Der geniale Pole" (genialny Polak).

Przybyszewski miał opinię satanisty, a jego odczyty i sztuki teatralne szokowały. Podziwiany i kochany przez kobiety, potrafił być cynicznym, obłudnym, choć uroczym, okrutnikiem, zadającym cierpienia nawet najbliższym.

Matka jego trojga nieślubnych dzieci, Marta z Wągrowca, "ginąca z rozpaczy i głodu", popełniła samobójstwo. Nie lepszy los spotkał jego żonę Dagny i kochankę Anielę Pająkównę, z którą Przybyszewski miał córkę, sławną później dramatopisarkę Stanisławę Przybyszewską, autorkę "Sprawy Dantona". Sztukę tę rozsławił później w Europie Andrzej Wajda znanym filmem z Gérardem Depardieu w roli głównej.

Jan Kasprowicz natomiast u schyłku XIX wieku był, można rzec, w błogim okresie swej pogodnej stabilizacji życiowej. Dzięki talentowi poetyckiemu wyszedł z biedy, miał pewną pracę na Uniwersytecie Lwowskim, był szanowany.

Tomikami jego wierszy zaczytywała się polska publiczność. Miał też udane małżeństwo z Jadwigą Gąsowską, której dedykował wiele miłosnych wierszy i z którą miał dwie córki - Jankę i Hankę.

Poznał ją w kwietniu 1892 roku w lwowskim mieszkaniu Józefa Czermaka, swego przyjaciela i komilitona z czasów wędrówek po Szwajcarii i Włoszech, u którego często przebywał w jego letnim domu w Zaleszczykach, odpoczywając tam i wylegując się na plaży nad Dniestrem.

Był to dla Kasprowicza czas rozkwitu jego talentu. Andrzej Chołoniewski w swych szkicach napisał, że w tym czasie kult Kasprowicza stał się we Lwowie po prostu modny, tak dalece, że zachwycać się nim należało do dobrego tonu, a kto tego nie robił, ściągał na siebie opinię gruboskórca.

Obaj przyjaciele różnili się charakterami: Kasprowicz - rzeczowy, trochę rubaszny, unikający wylewności, Przybyszewski - kokieteryjny, minoderyjny, rozgadany. Kto mógł przewidzieć, że w tej wielkiej przyjaźni Kasprowicza i Przybyszewskiego dojdzie do takiej niegodziwości, jaką jest uwiedzenie żony gospodarza podczas gościny.

A tak się stało. Lis został wpuszczony do kurnika przez właściciela. Przybyszewski, mieszkający we Lwowie u Kasprowicza, pisząc czułe listy do swej żony Dagny i kochanki Anieli Pająkówny, jednocześnie umawiał się na randkę w Parku Stryjskim z Kasprowiczową.

I gdy ją już ostatecznie omotał, przyszedł do Kasprowicza i - jak to znakomicie opisała Barbara Wachowicz w swej książce "Czas nasturcji" - powiedział: - Janku, kocham twoją żonę, mówię ci to dlatego, że chcę ciebie i ją uwolnić od ciężkiego życia... Żona twoja mnie kocha.

Kasprowicz, blady, ale bardzo spokojny, zawołał do drugiego pokoju: - Jadwiniu, tu pan Przybyszewski twierdzi, że ty go kochasz. Czy to prawda?

Przywołana Jadwinia wyszeptała w drzwiach niepewnie i lękliwie: - Nie wiem.
O świcie Kasprowicz zabrał dzieci i wyjechał z nimi do Zaleszczyk, gdzie mieszkał jego swat i przyjaciel ze szwajcarskiej podróży Józef Czermak.

Co się działo wówczas w głowie Kasprowicza, możemy się domyślać. Wybrał się na krótko do Kamieńca Podolskiego i Chocimia. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wrócił do Zaleszczyk. Zamknął się w swoim pokoju i pisał całą noc. Rozpacz eksplodowała wierszem, który wszedł do klasyki polskiej poezji, hymnem pt. "Święty Boże, święty mocny", który stał się wielką skargą na nieszczęście, jakie go spotkało.

Idź ze mną!
Zrzuć z Siebie, Ojcze, nietykalne blaski.
Zgarnij ze siebie tę bożą,
tę władającą moc, co nad wiekami
nieugaszoną płomienieje zorzą
i światłość daje światom,
i światy w swoim ogniu na popioły trawi!
Stań się tak lichy jak ja i skulony
i, doczesności okryty łachmanem,
wlecz się nieszczęsnym łanem,
za kluczem w dal przymgloną ciągnących żurawi,
ku cichej na rozstajach kopanej mogile
zapomnianego człowieka! (...)
O Boże, Święty Boże, Święty a Nieśmiertelny...

Krytycy byli oszołomieni. Nazwano ten hymn procesem wytoczonym Bogu o los człowieka. Profesor Uniwersytetu Berlińskiego Aleksander Brückner napisał: Przerażeni zakrywamy głowę przed tymi ciosami, przed żarem tych skarg i wyrzutów.

A Maria Dąbrowska (również bywalczyni w Zaleszczykach) porównała hymn Kasprowicza napisany nad Dniestrem do Wielkiej Improwizacji Mickiewicza. Kasprowicz nie występuje jako ktoś wielki, nie cierpi za miliony jak Mickiewicz, nie przychodzi jako jeden z miliona synów burej pospolitości, którzy cierpią i kochają po całym świecie. Nie błaga Boga, żeby go wzniósł do siebie i podzielił się z nim swoją władzą.

Przeciwnie, wzywa Go, żeby zrzucił z siebie "nietykalne blaski" i zszedł z nim pomiędzy "grzesznych i cierpiących".

Gdy Kasprowicz skończył pisać hymn, padł jak martwy. Spał 24 godziny. 26 lipca 1899 roku napisał z Zaleszczyk do Bolesława Wysłoucha, redaktora "Kuriera Lwowskiego": Czy we Lwowie mówią coś o mej sprawie? Tak mi ciężko wracać i pokazywać się ludziom, że strach. Najbardziej dotknęło go upokorzenie.

Obsesyjnie widział wszędzie współczujących mu, a w duchu - jak sądził - kpiących z tego, co się wydarzyło, że oto nieopatrznie, ufając przyjaźni, wpuścił lisa do kurnika. A ten nie zawahał się zranić go okrutnie.

W Zaleszczykach, w dworku Czermaka, powstał też latem 1899 roku drugi słynny hymn Kasprowicza: "Salome". Kilka lat później wzniesiono tam kapliczkę z napisem na frontonie: "Święty Boże! Święty a Nieśmiertelny", którą freskami ozdobił zięć Kasprowicza, malarz Władysław Jarocki (1879-1965).

Dręczony u schyłku życia wyrzutami sumienia Stanisław Przybyszewski napisał: Och, Kasprowicz. Kasprowicz! Ciarki mnie przechodzą na myśl, com mu w obłąkaniu zrobił. Jak strasznie się to pomściło i mści się, i mści!

Kasprowicz nikomu się nie skarżył. Zapadł w milczenie. Swój dramat zamknął w hymnie, który należy do pereł polskiej poezji.

"Wybawca Lenina"

Upamiętniająca powstanie hymnu "Święty Boże, święty Mocny" kapliczka zaleszczycka, z freskami Władysława Jarockiego, już nie istnieje.

Znamy ją tylko z fotografii. Zachował się natomiast w Zaleszczykach dworek Józefa Czermaka, w którym mieszkał poeta, a na nim tablica pamiątkowa. Jan Kasprowicz był po wojnie szanowany w ZSRR, gdyż pamiętano tam, że w 1914 roku wydobył z austriackiego więzienia w Poroninie oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Rosji przywódcę bolszewików Włodzimierza Lenina.

Kasprowicz, interweniując u żandarmów austriackich, miał powiedzieć: - Panowie, jaki to szpieg z tego Lenina! To publicysta, pisarz polityczny. Śmiertelny wróg caratu. Wypuśćcie go! Czy mógł przypuszczać, co ten "publicysta" w niedalekiej przyszłości zrobi? Tablica poświęcona Kasprowiczowi w Zaleszczykach przetrwała do naszych czasów, nie zrzucono jej po powstaniu niepodległej Ukrainy. Informuje już kolejne pokolenia, że tam wypoczywał wybitny polski poeta, autor "Hymnów", rektor Uniwersytetu Lwowskiego, "wybawca Lenina".

Historia z Leninem odbiła się trochę na biografii Jana Kasprowicza. Przyjaciele żartowali, że gdyby nie jego interwencja u Austriaków, nie byłoby bolszewizmu w Rosji. Juliusz Zborowski, dziennikarz i dyrektor Muzeum Tatrzańskiego, był świadkiem, jak w nowotarskiej restauracji rozprawiano o rewolucji bolszewickiej.

Urzędnik ze starostwa w Nowym Targu ukłonił się ironicznie Kasprowiczowi i powiedział: - Gratuluję panu, profesorze! To pański protegowany, który siedział u nas w areszcie, robi takie rewolucje!

Rodzina Bargów

Tuż przed oddaniem do druku II tomu "Kresowej Atlantydy" dzięki rektorowi Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, znakomitemu stomatologowi prof. Markowi Ziętkowi, kresowiakowi po kądzieli (matka, Lidia, pochodziła ze Skolego), nawiązałem kontakt z rodziną Bargów i zdobyłem unikatowe fotografie - prawdziwe rarytasy.

Na pierwszej fotografii, wykonanej na początku lat 30. XX wieku w Jaremczu - słynnym kresowym kurorcie, w samolocie atrapie lecą dwaj wówczas młodociani kuzyni.

Pierwszy to Wiesław Samecki (1927-2007) - po wojnie znany wrocławski ekonomista, uczeń prof. Wincentego Stysia, autor podręczników akademickich i esejów ekonomicznych, które zachowały do dzisiaj dużą świeżość, ojciec prof. Aleksandry Sameckiej-Cymerman - wybitnej specjalistki z zakresu ekologii i hydrobiologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Za Wiesławem Sameckim w kabinie samolotu widzimy Leszka Barga (rocznik 1924) - przedstawiciela wielce zasłużonej rodziny nauczycielskiej.

Bargowie wywodzili się z okolic Tarnopola. Adam Barg (1900-1973) poznał swoją żonę Janinę (1903-1979), z domu Skrzypek, podczas nauki w Seminarium Nauczycielskim w Tarnopolu. Nieco starszy od swej małżonki, nim otrzymał w 1926 roku patent nauczycielski, miał już za sobą lata walki w polskich formacjach wojskowych przeciwko Ukraińcom i bolszewikom, w tym udział w bitwie pod Kutkorzem, za co wyróżniono go Krzyżem Walecznych.

W 1932 roku został kierownikiem szkoły w Jaremczu i wspólnie z żoną pracowali tam do 1941 roku. Mieszkali w budynku szkolnym, który rozbudowali, podnosząc go o jedno piętro. Byli prawdziwymi spiritus movens Jaremcza tamtych lat, bo wokół szkoły koncentrowało się życie kulturalne i oświatowe okolicy.

Najstarszy brat Adama, Marian Barg (1891-1973), był księdzem, katechetą szkół w Stanisławowie, prefektem w tamtejszej Bursie Rzemieślniczej i często bywał w gościnie w Jaremczu i w tamtejszym kościele odprawiał m.in. pasterki.

Natomiast siostra Janiny Bargowej, Czesława, była żoną Wincentego Goreckiego (1895-1950) - legionisty, kapitana WP, ostatniego polskiego wójta Jaremcza i właściciela domu wczasowego "Doboszanka". Zachowało się zdjęcie, które pokazuje tę nieistniejącą dziś szkołę, a na jej tle rodzinę Bargów oraz w mundurze oficerskim Wincentego Goreckiego - burmistrza Jaremcza.

Bargowie byli powszechnie znani i szanowani w Jaremczu, również przez miejscowych Hucułów i Ukraińców, których edukowali w ich ojczystych językach. I dzięki temu nie zostali wywiezieni przez bolszewików na Sybir. Ale gdy w 1941 roku do Jaremcza weszli Niemcy, zaczął się dramat rodziny.

W Czarnym Lesie pod Stanisławowem hitlerowcy rozstrzelali Klemensa (1903-1941) i Leontynę (1898-1941) - młodszego brata i siostrę Adama Barga, również nauczycieli, a jego z żoną wyrzucono ze szkoły w Jaremczu. Utrzymywał się wówczas z pracy przy wyrębie drzewa i na kolei.

W 1942 roku zaczął się w Jaremczu terror banderowski. Wśród Polaków powiało szczególnie grozą w lutym tego roku, kiedy w sposób okrutny zamordowano nadleśniczego inż. Białęskiego z żoną i dwiema córeczkami. Był to wstrząs dla całej jaremczańskiej polskiej społeczności.

Jedyny syn Bargów, Leszek (rocznik 1924), wspomina: Pewnego wieczoru przyszedł do ojca stary, znajomy Hucuł i powiedział: Pane, wtikajte, czym skorsze wtikajte. My wam niczoho, pohanoho ne zrobymo, ale prijiżdżajut czużynci, rizuny.

Wsi polsku nacju wyriżut. [Panie, uciekajcie, czym prędzej uciekajcie. My wam niczego złego nie zrobimy, ale przyjeżdżają obcy, ryzuny. Wszystkich Polaków wyrżną.] Rodzice zdecydowali szybko.

W ciągu kilku dni za grosze sprzedali wszystko, co dało się sprzedać, a resztę - meble, obrazy, kilimy, książki, porcelanę, garderobę, bieliznę, sprzęt kuchenny itp. - zdeponowali u sąsiada Hucuła, który podpisał sporządzony po ukraińsku spis i zapewnił, że wszystko to odda, kiedy po wojnie wrócimy. Nikt z nas nie zobaczył więcej ani tych rzeczy, ani Jaremcza.

Bargowie po opuszczeniu Jaremcza początkowo zatrzymali się w Tarnowie, gdzie Adam pracował jako stróż w tartaku. W nocy z 5 na 6 lipca 1942 r., gdy miał służbę i obchodził teren, zauważył z oddalenia, w przerażeniu, że główna hala tartaku stanęła w ogniu. Nim na miejsce przybyła straż pożarna, nie było już co gasić.

Barga aresztowało gestapo. Został skatowany i za karę wywieziony do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który przeżył i po wyzwoleniu obozu wspólnie z żoną osiadł w Bystrzycy Kłodzkiej, gdzie do emerytury pracowali jako nauczyciele. Spoczęli na cmentarzu we Wrocławiu. Jego brat, Marian Barg, był po wojnie proboszczem w Polanicy Zdroju, a żywot swój zakończył w 1973 roku w Częstochowie, w zakonie paulinów.

Jedyny syn Bargów, Leszek, po uzyskaniu świadectwa dojrzałości w 1946 roku w Kłodzku ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim i zapisał piękną kartę jako długoletni kustosz, a później przez 33 lata dyrektor Biblioteki Głównej Akademii Medycznej we Wrocławiu.

Napisał wiele artykułów naukowych, stając się jednym z bardziej znanych historyków polskiej medycyny. Związany po wojnie również z Polanicą, poświęcił temu kurortowi swoją monografię naukową i duży esej biograficzny o Józefie Matuszewskim (1900-1983), lekarzu, który za własne pieniądze wybudował w Jaremczu w latach 1936-1937 nowoczesny zakład balneologiczny i kąpielisko solankowo-borowinowe.

Postać dra Józefa Matuszewskiego obrosła legendą w Jaremczu, a po wojnie w Polanicy na Dolnym Śląsku, gdzie osiadł. Był w tym poniemieckim uzdrowisku pierwszym polskim lekarzem zdrojowym i kierownikiem przychodni uzdrowiskowej. Zapisał w dziejach Polanicy piękną kartę.

Tworzył tam niemal od podstaw polskie sanatoria. Współpracował w tym dziele z wybitnym niemieckim internistą, profesorem uniwersytetu w Kolonii, Henrykiem Schlechtem, który choć Niemiec, nie zdecydował się opuścić Polanicy i wspólnie z Matuszewskim położył zasługi w dziejach tego uzdrowiska.

Matuszewski jest w Polanicy postacią szanowaną - jego imię nosi jedna z głównych ulic w tym zdroju oraz tamtejsze gimnazjum. W Polanicy osiadło wielu jaremczan. I mówi się nawet, że kresowe Jaremcze zostało przeszczepione do niemieckiego Altheide-Bad, czyli polskiej Polanicy.

Zainteresowanie swymi kresowymi korzeniami przejawiają dwaj synowie Leszka Barga, obaj pracownicy Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu - Wojciech (ur. 1956) i Adam (ur. 1958).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska